W numerze:
Co słychać w Stowarzyszeniu
Powiat Rzeszowski
Inicjatywy Związku Gmin Turystycznych Pogórza Dynowskiego
Gminna Biblioteka Publiczna w Dynowie z siedzibą w Bachórzu
Parafialna pielgrzymka do Częstochowy
Wycieczka uczestników Środowiskowego Domu Samopomocy do Krakowa
Jak drzewiej bywało - Kultura i sztuka w życiu XIX-wiecznej
rodziny Fredrów
Dynowscy zwyczajni - niezwyczajni - Wypędzeni
Wrzesień 1939r w okolicach Dynowa
„IX Puchar Galicji 2003”
Moja Przyoda z Rosji - cz. III
Co kraj to obyczaj – czyli rozważania o tym co w krajach Unii
Europejskiej piszczy
Złote gody w Gminie Dynów
Listy do redakcji Potyczka z „URZĘDEM”
Humor, rozrywka, zagadki logiczne.
Wersja z pełną szatą graficzną dostępna w formacie PDF
(7,04MB) ->
pobierz tutaj
|
Drodzy Czytelnicy!
Wrzesień - nieuchronny koniec waka-
cji, czas powrotu do pracy, do szkoły,
do szarej rzeczywistości... Letnie
wspomnienia będą nam już tylko umilać jesienne i zimowe wieczory...
Niech piękna, lipcowa tęcza nad Dynowem, którą prezentujemy na
okładce, przypomina Państwu wakacyjne, upalne (czasem nawet za
bardzo...) dni.
Uczniom dynowskich szkół (którzy – mamy nadzieję – też czasem
zaglądają do „Dynowinki”) życzymy udanego „startu” w nowy rok
szkolny, dedykując słowa Seneki: Uczymy się nie dla szkoły, lecz dla
życia.
Ich nauczycielom życzymy z kolei, aby trudna i niestety często
niewdzięczna praca „belferska” mimo wszystko przynosiła im
satysfakcję.
Dla wszystkich Czytelników naszego pisma – „Wrzesień” Mariana Hemara...
W czuprynie rozwianej
Jak zielona grzywa,
Pierwszy listek rdzawy,
Pierwsza nitka siwa.
Ściemniło się w oknach,
Noc się już zaczyna.
Czy zegarek stanął?
Która to godzina?
Dziesiąta? Dziewiąta?
Nie poradzisz na to –
Jeszcze ósmej nie ma.
Do widzenia, Lato!...
Redaktor prowadzący
Renata Jurasińska |
Co słychać w Stowarzyszeniu
Wakacje minęły szybko. Jak wszystko w życiu co jest
miłe i przyjemne. Pora na snucie planów na przyszłoroczny wypoczynek
wakacyjno – urlopowy.
W Stowarzyszeniu oznaki ożywienia. Spoglądając na „bilans”
osiągnięć, wiele planowanych przedsięwzięć nie ruszyło z miejsca,
zaś inne jakby stanęły, czekając na dodatkowy impuls.
Zarząd dwoi się i troi aby pozyskać chętnych do współpracy nowych
sympatyków Towarzystwa, jak również by pobudzić „wrażliwość”
organizacyjną wśród dotychczasowych działaczy. Zarząd liczy, w
związku z rozpoczętym rokiem szkolnym, na współpracę i aktywność
młodzieży szkolnej wszystkich szkół Dynowa i okolicy. Wierzy, że tą
aktywność pobudzą i będą wspierać Dyrekcje Szkół oraz grona
pedagogiczne. Przecież wśród nich są członkowie i założyciele
Towarzystwa. Praca w Towarzystwie to wspaniała lekcja lokalnego
patriotyzmu. Uczmy wspólnie wrażliwości na lokalne inicjatywy. Uczmy
wspólnie je wspierać, pomagać i nie ustawać w wysiłkach w ich
wyzwalaniu.
Prezes Stowarzyszenia
Promocji i Rozwoju Regionu Dynowskiego
Towarzystwa Przyjaciół Dynowa
dr Andrzej Stankiewicz
|
Powiat Rzeszowski
W dniu inauguracji roku szkolnego 2003-2004
Przewodniczący Rady Powiatu Rzeszowskiego Stanisław Obara zwołał VII
uroczystą sesję Rady Powiatu Rzeszowskiego kadencji 2002-2006, która
odbyła się w Zespole Szkół Agroprzedsiębiorczości w Miłocinie.
Program uroczystej sesji rozpoczęła Msza Święta w kościele p.w.
Bożego Ciała i Matki Bożej z Lourdes, którą odprawił ks. proboszcz
Henryk Wojdyło z udziałem młodzieży, nauczycieli i pracowników z
Zespołu Szkół Agroprzedsiębiorczości oraz radnych powiatowych.
Następnie po przybyciu na teren ZSA w Miłocinie przed halę sportową
w obecności społeczności szkolnej, zaproszonych gości: dyrektorów
szkół, wójtów, burmistrzów gmin i miast powiatu, starosta Stanisław
Ożóg oraz ks. biskup Edward Białogłowski, podkarpacki wice-kurator
oświaty Jolanta Darska i dyrektor szkoły Maria Kuźniar uroczyście
dokonali otwarcia hali sportowo-widowiskowej.
Obiekt ten budowany był od 1995 r. i powstawał najpierw pod nadzorem
ówczesnego Ministerstwa Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej, potem
realizował go powiat rzeszowski. Hala sportowo-widowiskowa ma 45m
długości i 23m szerokości. Posiada widownię przeznaczoną dla 200
osób oraz dwukondygnacyjne zaplecze socjalne. Całkowita powierzchnia
użytkowa to 2129 m2. Koszt budowy hali wyniósł 5 mln zl. Pieniądze
pochodziły nie tylko ze środków własnych powiatu ale też z kontraktu
wojewódzkiego, Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu oraz Funduszu
Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Po uroczystym otwarciu hali
i przejściu zgromadzonych do niej Przewodniczący Rady Powiatu
otworzył sesję i przedstawił jej program. Następnie zgromadzeni
uczcili pamięć pomordowanych w II wojnie światowej. Sesję rozpoczął
wykład inauguracyjny prof. dr hab. Kazimierza Ożoga n.t. Władysław
Sikorski – mąż stanu, generał, współtwórca polskich organizacji
wojskowo-niepodległościowych.
W swym wystąpieniu starosta Stanisław Ożóg mówiąc o oddanej
inwestycji w Miłocinie stwierdził że, lokalizacja hali w
bezpośrednim sąsiedztwie Rzeszowa sprawia, że poza zajęciami
lekcyjnymi w.f. i sportu które teraz mogą być w pełni realizowane w
tej szkole, będzie ona służyć okolicznym mieszkańcom. Obiekt ten
stwarza również możliwości dla prężnie działającemu powiatowemu
Szkolnemu Związkowi Sportowemu w organizacji zawodów międzyszkolnych
szkół powiatu promując zdrowy styl życia wśród młodzieży.
W wystąpieniach zaproszonych gości jak i dyrektora ZSA Marii Kuźniar
mówiono o historii budowy nowej hali, o znaczeniu stwarzania
odpowiednich warunków do realizacji zadań wychowania fizycznego i
sportu w procesie dydaktyczno-wychowawczym szkoły oraz apelowano do
młodzieży licznie zgromadzonej na widowni: by uczyła się dla siebie,
by chciała wiedzieć więcej, widzieć dalej, rozumieć świat i ludzi,
umieć nawiązywać z nimi dialog.
Końcowym akcentem tej części sesji, przed przerwą w obradach Rady
Powiatu był program artystyczny wykonany przez młodzież ZSA.
Po przerwie w obradach radni wysłuchali informacji o wykonaniu
budżetu powiatu za I półrocze roku 2003 oraz podjęli uchwały w
następujących sprawach:
- zaciągnięcia zobowiązania na inwestycje p.n. „Rozbudowa szkoły i
budowa sali gimnastycznej przy Zespole Szkół w Sokołowie Młp.” do
kwoty 2 300 000 zl ponad kwotę określoną w budżecie powiatu na 2003
rok obciążającą budżet:
roku 2004 – 800 000 zł
roku 2005 – 800 000 zł
roku 2006 – 700 000 zł
- zaciągnięcie zobowiązania na zadanie p.n. „Remont i
termomodernizacja LO w Dynowie” do kwoty 1200000 zł ponad kwotę
określoną w budżecie powiatu na 2003 rok obciążającą budżet:
roku 2004 – 800 000 zł
roku 2005 – 400 000 zł
Zakres rzeczowy zadania: remont sanitariatów w budynkach
dydaktycznych, remont sali gimnastycznej, wymiana okien, wzmocnienie
fundamentów, docieplenie stropów i ścian budynków, zabezpieczenie
ścian tynkiem mineralnym i wymiana pokryć dachowych.
Szacunkowa wartość łącznych nakładów na finansowanie zadania wynosi
1620000 zł
- zmian w budżecie powiatu na rok 2003
- przystąpienia do Stowarzyszenia Na Rzecz Euroregionu Karpackiego
Euro-Karpaty.
- wyrażenia zgody na sprzedaż dwóch lokali mieszkalnych znajdujących
się w budynku Ośrodka Zdrowia w Bratkowicach.
Aleksander Stochmal
Radny Powiatu Rzeszowskiego
|
Gminna Biblioteka Publiczna w Dynowie z
siedzibą w Bachórzu
Gminna Biblioteka Publiczna w Dynowie z siedzibą w
Bachórzu jest jedną z 159 Gminnych Bibliotek województwa
podkarpackiego.
Jest Instytucją dostępną dla wszystkich zainteresowanych bez
wyjątków.
Gromadzi zbiory ze wszystkich dziedzin służące kształtowaniu kultury
społeczeństwa, kształceniu ogólnemu i zawodowemu, wychowaniu i
kulturalnej rozrywce społeczeństwa.
Do chwili obecnej sytuacja organizacyjna bibliotek w naszej Gminie
nie uległa zmianie. W dalszym ciągu posiadamy Bibliotekę Gminną,
która mieści się w Bachórzu oraz 8 Filii
w miejscowościach:
1.Dąbrówka Starzeńska
2.Dylągowa
3.Harta /OSP/
4.Harta/Dom Ludowy/
5.Laskówka
6.Łubno
7.Ulanica
8.Wyręby
Teren, który obsługują nasze placówki liczył na koniec 2002r. 7448
mieszkańców.
1228 osób korzystało z usług sieci bibliotecznej. Statystycznie co
szósty mieszkaniec Gminy był zarejestrowanym czytelnikiem.
Najliczniejszą grupę czytelniczą stanowi w dalszym ciągu młodzież
ucząca się. Stanowi to 52,8% ogółu. Pozytywnym objawem jest powrót
do bibliotek osób dorosłych. Szczególnie zauważalne jest to w
bibliotekach w Bachórzu, Łubnie i Harcie.
Na dzień 01.01.2002r. księgozbiory Biblioteki Gminnej i Filii
liczyły ogółem
54 462 egzemplarze.
Analizując dane roku 2002 możemy stwierdzić, że;
Średnio na jedną placówkę przypadało 6051,3 książek. Zbiory te w
miarę posiadanych środków staramy się powiększać. Szczególna uwagę
przy zakupie zwracamy aby były to wydawnictwa informacyjne,
zawierające aktualne dane dotyczące różnych dziedzin nauki, kultury,
polityki itp. Staramy się zaspokoić potrzeby wszystkich grup
czytelniczych.
W roku 2002 zakupiliśmy 499 nowych egzemplarzy na które wydatkowano
8 470,- zł.
Jakość zakupionego księgozbioru w pewnym stopniu obrazują ceny. W
2002 roku przeciętna wartość zakupionej przez nasze biblioteki
książki wyniosła 16,97 zł.
Normatywny wskaźnik zakupu wynoszący 18 wol. na 100 mieszkańców /
ustalony Zarz. Nr 42 MK i S z 24 listopada 1980 r./ na terenie
naszej Gminy w minionym roku wynosił 6,6.
Wskaźnik liczby książek na 100 mieszkańców w naszej Gminie wyniósł
731,2.
Mieszkańcy Gminy bardzo chętnie korzystają również z prenumerowanych
czasopism.
W minionym roku wydaliśmy na ten cel 3 652,- zł
Wobec braku odpowiednio dużych lokali nie posiadamy w naszych
bibliotekach czytelni „ z prawdziwego zdarzenia”, mamy natomiast
wszędzie kąciki czytelniane, gdzie młodzież lubi odrabiać zadania
domowe, korzystać z gier stolikowych. Kąciki są miejscem spotkań
dyskusyjnych, dorośli korzystają tutaj z księgozbioru podręcznego,
aktualnej prasy itp. W ostatnim czasie coraz częściej przymierzamy
się do wyposażenia naszych bibliotek w komputery. W pierwszej
kolejności chcielibyśmy zakupić odpowiedni sprzęt dla Gminnej
Biblioteki w Bachórzu, jako biblioteki wiodącej, a następnie
wyposażyć pozostałe filie, gdyż zdajemy sobie doskonale sprawę, że
anachronizm zbiorów i sprzętu nie idzie w parze z postępem i
wymaganiami użytkownika XXI w. Chcielibyśmy aby wszyscy mieszkańcy
Gminy mogli skorzystać w razie potrzeby z internetu, a tym samym z
banku informacji, którym dysponuje współczesna cywilizacja.
Kiermasz prac ŚDS w Rzeszowie
W dniu 6
września 2003r Środowiskowy Dom Samopomocy w Dynowie uczestniczył w
wystawie ŚDS –ów połączonej z kiermaszem na rzeszowskiej starówce.
Kiermasz zorganizowany został w ramach obchodów Roku Osób
Niepełnosprawnych. |
Parafialna pielgrzymka do Częstochowy
W dniach 22 i 23 sierpnia 2003r. uczestniczyliśmy
wraz z ks. Proboszczem dr Stanisławem Januszem w dziękczynnej
pielgrzymce przedstawicieli parafii p.w. św. Wawrzyńca w Dynowie na
Jasną Górę. Pielgrzymka była podziękowaniem Matce Bożej Królowej
Polski za nawiedzenie naszej dynowskiej parafii w dniu 3 maja 2003r.
W drodze do Częstochowy wstąpiliśmy do sanktuarium Miłosierdzia
Bożego w Krakowie-Łagiewnikach, gdzie dziękowaliśmy za otrzymane
łaski, powierzaliśmy Miłosierdziu Bożemu naszą parafię, nasze
rodziny, każdego z nas. Siostra ze zgromadzenia sióstr opiekujących
się tym sanktuarium opowiedziała nam historię powstania i
rozszerzania się kultu Miłosierdzia Bożego.
W 2002 roku Papież Jan Paweł II poświęcił nową bazylikę Miłosierdzia
Bożego, o której wybudowanie prosił Pan Jezus s. Faustynę w
objawieniach. Obok nowej bazyliki znajduje się kaplica klasztorna z
obrazem Miłosierdzia Bożego namalowanym wg wskazówek siostry
Faustyny. W ołtarzu, pod obrazem - relikwie św. siostry Faustyny
Kowalskiej, która została wybrana przez Chrystusa do przekazania
ludzkości daru Bożego Miłosierdzia. Za życia siostra Faustyna,
skromna zakonnica, nie posiadająca wykształcenia, musiała wiele
wycierpieć upokorzeń, niezrozumienia. Aby choć trochę zrozumieć
wielkość zadania powierzonego tej skromnej zakonnicy przez Jezusa
Chrystusa oraz to, że u Boga nie liczą się wielcy i silni tego
świata, lecz wielkie rzeczy dokonują się właśnie przez prostych,
słabych, odrzucanych, pokornych, koniecznie trzeba przeczytać
„Dzienniczek” s. Faustyny i wybrać się do Krakowa – Łagiewnik, do
tego źródła Miłosierdzia Bożego, rozlewającego się na cały świat.
Obecnie W kaplicy odprawiane są przez cały czas msze św. w różnych
językach dla pielgrzymów z całego świata. Na parkingu widać
autokary, samochody z rejestracjami z całej Europy, mimo tego, że
nie był to dzień świąteczny. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu był to
mało znany klasztor, jak wiele innych.
Z Łagiewnik udaliśmy się na wzgórze Wawelskie. Modliliśmy się przy
grobach władców Polski w katedrze Wawelskiej. Odwiedziliśmy też
Rynek krakowski z kościołem Mariackim, sukiennicami, pomnikiem
Mickiewicza. Na Wawelu, przy grobach królów Polski chwila zadumy nad
historią naszego narodu, wiekami świetności i upadków naszej
państwowości. Tu widać jak historia Polski nierozerwalnie spleciona
jest z jej wiarą i historią Kościoła. Każdy element, detal gdyby
mógł przemówić opowiedziałby nam historię naszego kraju,
poszczególnych wieków, rodów, wielkich Polaków, zwykłych ludzi.
Spojrzenie wstecz, do źródeł historii powinno dać nam poczucie, że
jako naród posiadamy trwałe korzenie, nie jesteśmy znikąd, mamy
swoje miejsce, także w historii Europy. Nasza przeszłość, tak
zachwyciła przecież angielskiego historyka Normana Davies, że
napisał historię Polski, którą zatytułował „Boże Igrzysko”.
W Krakowie obejrzeliśmy jeszcze dziedziniec z krużgankami Kolegium
Maius, Kolegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego, wystawę zdjęć
planszowych z całego świata na Plantach, i...smoka wawelskiego.
Następnym etapem podróży była Częstochowa, gdzie na Jasnej Górze, o
godzinie 1730 uczestniczyliśmy w naszej najważniejszej, dziękczynnej
mszy świętej, przed obrazem Matki Bożej Królowej Polski. Mszy św.
przewodniczył ks. Proboszcz, a koncelebrowali ojcowie paulini w tym
ojciec towarzyszący kopii cudownego obrazu w naszej parafii w dniu 3
maja. Za łaskę nawiedzenia dziękował ks. Proboszcz, który też
zawierzył naszą parafię Matce Bożej Królowej Polski. Podziękowania
Matce Bożej złożyli też przedstawiciele ojców, matek, młodzieży i
dzieci. Na zakończenie mszy św. Ks. Proboszcz przyjął dar ojców
Paulinów dla naszej parafii – różaniec jasnogórski oraz
błogosławieństwo Ojca Świętego Jana Pawła II.
Msza św. przed cudownym obrazem Królowej Polski była wielkim
przeżyciem dla uczestników pielgrzymki. Jak powiedział jeden z
naszych pątników „gdyby mi ktoś kilka miesięcy wcześniej powiedział,
że będę uczestniczył w mszy św. przed cudownym obrazem na Jasnej
Górze, to uważałbym, że to niemożliwe”. Tak samo myśleliśmy chyba
wszyscy. Byliśmy przedstawicielami całej parafii, jednocześnie
powierzaliśmy Matce Bożej także nasze rodzinne i osobiste sprawy.
Pod koniec naszej mszy św. do kaplicy weszła i modliła się
wykonawczyni pięknych piosenek, pieśni, kolęd – Eleni. Wniesiono też
ogromny kosz kwiatów – zapewne jej dar dla Matki Bożej. Przy
wychodzeniu z kaplicy podsłuchaliśmy rozmowę dwóch starszych panów:
„Widziałeś - przed obrazem modli się ta pani co tak pięknie śpiewa w
telewizji. Dziękuje za piękny głos”. I znowu refleksja: jak to się
ma do tych którzy uważają się, albo są uważani za artystów, a którzy
aby zaistnieć szargają świętości, muszą stosować doping w postaci
alkoholu, narkotyków, a o czym sami opowiadają w wywiadach.
W pierwszym dniu pielgrzymki uczestniczyliśmy jeszcze we wspólnej
drodze krzyżowej na jasnogórskich wałach, a o godzinie 2100 w apelu
jasnogórskim. W czasie apelu myśli biegły do Dynowa, skąd
„słyszeliśmy” dzwony z kościoła w Bartkówce, a teraz odwrotnie –
słysząc o 2100 dzwony z Bartkówki myśli będą biegły do stóp Królowej
Polski.
Drugi dzień pielgrzymki rozpoczęliśmy od udziału we mszy świętej w
kaplicy Matki Bożej o godz.600. Z Jasną Górą pożegnaliśmy się około
godz. 900 odjeżdżając w kierunku Kalwarii Zebrzydowskiej. Jak wyznał
nasz rodak Jan Paweł II, to Matka Boża z Kalwarii Zebrzydowskiej
wypielęgnowała jego powołanie kapłańskie. Uwiecznia to tablica
wmurowana w bazylikę. Dzieje Kalwarii opowiedział nam zakonnik
pochodzący z Przeworska. W dowód, że jest naszym „swojakiem”
odprowadził nas na miejsce skąd rozpoczęliśmy odprawianie drogi
krzyżowej. W skupieniu przeszliśmy stacjami męki Chrystusa, wśród
ścieżek wydeptanych przez tysiące pątników w ciągu 400 lat istnienia
Kalwarii Zebrzydowskiej. Tu także powierzaliśmy opiece Matki Bożej
siebie, bliskich, przyjaciół „ będących w zasięgu jej wzroku z
kalwaryjskich wzgórz” dynowskich żaków w Krakowie.
Pielgrzymka ta łączyła, przez odwiedzane miejsca, naszą wiarę,
historię, teraźniejszość społeczną i osobistą każdego z nas, z naszą
przyszłością poprzez powierzenie Bogu przez Maryję naszej parafii,
naszych rodzin i nas samych. Przez to właśnie pielgrzymka ta była
czymś bardzo ważnym. Dziękujemy Bogu za łaskę uczestnictwa w niej,
natomiast ks. Proboszczowi dr Stanisławowi Januszowi składamy
serdeczne „Bóg zapłać” za jej zorganizowanie i przewodnictwo.
Zofia Pantoł
uczestniczka pielgrzymki
|
Wycieczka uczestników Środowiskowego Domu
Samopomocy do Krakowa
28 sierpnia 2003 r. ŚDS w Dynowie wspólnie z ŚDS-em
Kąkolówka uczestniczyli we wspólnej wycieczce do Krakowa i
Wieliczki.
Pierwszym etapem naszych wojaży była kopalnia soli w Wieliczce.
Wejście w głąb kopalni było dla wszystkich wielkim przeżyciem. Kręte
schody prowadzące do podziemnych tuneli, komór eksploatacyjnych i
kaplic dla wielu uczestników wycieczki stanowiły często barierę
trudną do pokonania. Z opowiadań przewodnika dowiedzieliśmy się jak
wyglądała praca górników w kopalni soli przed wiekami, można to było
zobaczyć w przedstawionych inscenizacjach. Kaplica św. Kingi ze
względu na swoją wielkość, przepych i arcydzieła solne wszystkich
wprawiła w zachwyt i zdumienie. Dodatkową atrakcją było widowisko
światła i dźwięku przedstawiające pojawienie się ducha kopalni
Skarbnika.
Nie lada atrakcję stanowiła również jazda ekspresową windą na
powierzchnię w całkowitych ciemnościach.
Po krótkim odpoczynku i posiłku kolejnym etapem wycieczki było
krakowskie zoo. Dla wielu z nas była to bardzo ciekawe spotkanie z
egzotycznymi zwierzętami, niektórzy usiłowali nawiązać bezpośredni
kontakt ze zwierzętami. Po 2-godzinnym spacerze po zoo pojechaliśmy
na Wawel. Zachwyceni pięknem Wzgórza Wawelskiego odwiedziliśmy
Katedrę oraz otoczonego mitem i legendą wawelskiego smoka.
Z pod Wawelu udaliśmy się mini- busami na Krakowską Starówkę. Wielu
z nas po raz pierwszy zobaczyło kościół Mariacki wraz z jego
wspaniałym ołtarzem wykonanym przez mistrza Wita Stwosza, sukiennice
krakowskie oraz pomnik Adama Mickiewicza. Ogólne zainteresowanie
budziły gołębie i słynne krakowskie dorożki, a wszelkie cuda i
cudeńka, które oglądaliśmy na straganach zaszczepiły w nas mnóstwo
nowych artystycznych pomysłów. Pełni wrażeń i emocji wyjeżdżaliśmy z
Krakowa, z nadzieją że kiedyś tutaj powrócimy.
Zorganizowanie wycieczki możliwe było dzięki
wsparciu wielu krakowskich instytucji, które udostępniły nam
wszystkie zwiedzane obiekty nieodpłatnie, za co serdecznie
dziękujemy.
Inicjatywy Związku Gmin
Turystycznych Pogórza Dynowskiego
W dniu 2 września 2003 r. w
miejscowości Nozdrzec odbyło się posiedzenie Zgromadzenia Związku
Gmin Turystycznych Pogórza Dynowskiego, w którym oprócz członków
Związku m.in. brali udział: Tadeusz Błaszczyszyn – Wiceprezes
Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska, Kamil Wyszkowski – ONZ,
koordynator programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju, Dawid Lasek
– Dyrektor Polskiego Biura Stowarzyszenia Euro – Karpaty, Aneta
Safin – Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Wojciech
Blecharczyk - Wiceprezes Zarządu Głównego Ligi Ochrony Przyrody oraz
przedstawiciele samorządów Sanoka, Jarosławia, Przemyśla,
Przeworska, Birczy, Krzywczy, Dydni oraz przedstawiciele Powiatowych
Zarządów Dróg: Brzozowa, Przemyśla, Przeworska i Rzeszowa.
Tematami posiedzenia Zgromadzenia Związku były: program
zrównoważonego rozwoju Pogórza Dynowskiego, program ochrony wód Sanu
przed płynnymi i stałymi odpadami komunalnymi, rozwój turystyki i
infrastruktury z nią związanej oraz stan dróg w rejonie Pogórza
Dynowskiego.
Główną inicjatywą Związku Gmin Turystycznych Pogórza Dynowskiego
jest program „Błękitny San” dotyczący ochrony wód Sanu i jego
zlewni. Program ten jest związany z budową i modernizacją kolektorów
sanitarnych, różnego typu oczyszczalni ścieków oraz budową zakładów
utylizacji stałych odpadów komunalnych z pełnymi liniami
technologicznymi do odzysku surowców wtórnych.
W/w program jest zgodny z wytycznymi Unii Europejskiej dotyczącymi
ochrony środowiska, Strategią Rozwoju Województwa Podkarpackiego i
programem Narodów Zjednoczonych ds. zrównoważonego rozwoju regionu.
Źródła Sanu znajdują się na Ukrainie, w związku z czym program ma
charakter transgraniczny i decyzją Zgromadzenia Związku w dniu 2
września 2003 r. stał się programem otwartym dla wszystkich
samorządów, organizacji, związków, stowarzyszeń działających wzdłuż
rzeki San oraz strony ukraińskiej. Projekt zyskał aprobatę
uczestników posiedzenia Zgromadzenia Związku oraz zaproszonych
gości. Przedstawiciele Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska,
ONZ, ARiMR oraz Euroregionu Karpaty przyrzekli pomoc fachową przy
koordynacji i realizacji programu oraz pozyskanie środków na jego
realizację.
Z ochroną wód Sanu i jego zlewni związany jest rozwój turystyki, a
co za tym idzie rozwój baz turystycznych, handlu, usług oraz
rolnictwa ekologicznego, są to dodatkowe miejsca pracy dla
mieszkańców regionu Podkarpacia, w którym wskaźnik bezrobocia jest
bardzo duży.
Na posiedzeniu Zgromadzenia omówiono zasady współpracy w dziedzinie
realizacji wspólnych przedsięwzięć dotyczących szlaków
komunikacyjnych – dróg w rejonie Pogórza Dynowskiego oraz sieci tras
rowerowych i szlaków pieszych wiodących przez Pogórze.
Zgromadzenie postanowiło wystosować list intencyjny dotyczący
programu „Błękitny San” w sprawie przystąpienia do jego realizacji
wszystkich samorządów lokalnych z doliny Sanu oraz administracji
rządowej, instytucji i organizacji związanych z ochroną środowiska.
Ponadto niezbędne jest zaangażowanie wszelkich funduszy związanych z
rozwojem infrastruktury tego regionu i ochroną środowiska.
Prezes Zarządu Związku
mgr Anna Kowalska
STAROSTWO POWIATOWE W RZESZOWIE
ORAZ PAŃSTWO MARIA I BOGUSŁAW KĘDZIERSCY
SERDECZNIE ZAPRASZAJĄ NA WYSTAWĘ RZEŹBY
BOGUSŁAWA KĘDZIERSKIEGO
MISTRZA DŁUTA Z POGÓRZA
DYNOWSKIEGO
W GALERII „PNIAK”
PRZY UL. KS. OŻOGA 14 A |
Jak drzewiej bywało - Kultura i sztuka w życiu
XIX-wiecznej rodziny Fredrów
W drugiej połowie XVIII wieku świetność rodziny
Fredrów należała już do przeszłości. Ród zubożał, a jego
przedstawiciele przestali pełnić ważne funkcje publiczne,
poprzestając na pozycji średniej szlachty. Wyraźnie zmniejszyło się
też zainteresowanie Fredrów sprawami publicznymi, literaturą i
sztuką. Zmieniło się to jednak u progu XIX wieku, szczególnie za
sprawą jednego z przedstawicieli bieszczadzkiej linii Fredrów,
Jacka, syna Józefa, chorążego łomżyńskiego i Teresy z Urbańskich
oraz jego spadkobierców. Ten urodzony w 1760 roku szlachcic, całe
życie zabiegał o osiągnięcie awansu społecznego i wzbogacenie się.
„Nie chcąc być tedy >>owsianym szlachcicem<<, sprzedał wieś Hoczew,
a w drugiej, Ciśnie, wykorzystując węgiel drzewny z bogatych lasów,
założył kuźnicę (hamernię) i prymitywną stalownię (fryszernię). Sam
przeszedł na tereny nizinne, administrował innymi włościami,
dzierżawił, m. in. od Izabeli Lubomirskiej (z domu Czartoryskiej),
obszerne dobra w hrabstwie jarosławskim. W ogóle związał się z
potężnym rodem Czartoryskich, znajdując w nim oparcie dla swych
aspiracji życiowych. Zbogaciwszy się, wykupił od Urbańskich Rudki i
już u schyłku XVIII w. osiągnął niezłą pozycję materialną”1
. Jego status finansowy poprawił się także, gdy w 1782 roku ożenił
się z posażną panną, Marianną z Dembińskich, herbu Rawicz. Pozycja
społeczna Dembińskich była zdecydowanie wyższa niż Fredrów. Ta
stara, można szlachta małopolska szczyciła się licznymi godnościami,
na przykład dziadek i ojciec Marianny piastowali funkcje szambelana
królewskiego i cześnika krakowskiego, a w 1784 roku cesarz Józef II
nadał rodzinie Dembińskich tytuł hrabiowski. Jacek i Marianna
Fredrowie zamieszkali początkowo w dworze Dembińskich w Nienadowej,
a później w majątku w Beńkowej Wiszni. Z ich związku urodziło się
dziewięcioro dzieci (trzy córki i sześciu synów). Zapewnienie swym
potomkom dobrego wychowania i pewnej stabilizacji materialnej stało
się celem życia Jacka. Sam nie posiadał gruntowniejszego
wykształcenia, ale też do niego nie dążył. Przez otoczenie uważany
był za roztropnego, zacnego, przedsiębiorczego i pracowitego.
Znajomi i rodzina postrzegali go jako człowieka towarzyskiego,
dowcipnego, lubiącego tańczyć, bawić się (krytykującego jednak
nadużywanie alkoholu) i pięknie grającego na gitarze. Jeden z jego
synów, Aleksander, znany komediopisarz widział w nim wzór ojca i
Polaka i dlatego w swym pamiętniku ”Trzy po trzy” zawarł taki
portret rodziciela: ”Jego charakter prawy, rozum nie błyszczący
świetnym ukształceniem, ale głęboki, logiczny – dobroć nieprzebrana
– uprzejmość – uczynność zjednały mu powszechny szacunek. Jako
człowiek i jako Polak – był on w całym znaczeniu wyrazu: Bez skazy”.
Jacek nie przywiązywał szczególnej wagi do wykształcenia swych
dzieci, ale utrzymywał narodowe zwyczaje, wpajał im umiłowanie do
kraju i kult przodków. Wśród tych ostatnich ważne miejsce zajmował
Andrzej Maksymilian Fredro, którego imię nadano najstarszemu z synów
Jacka. W domu Fredrów w Beńkowej Wiszni zatrudniano nauczycieli.
Szkolili oni dzieci między innymi w zakresie rysunku, muzyki, tańca,
czy fechtunku. Według opowieści Aleksandra lekcje te były przede
wszystkim źródłem beztroskiej zabawy, a nie możliwością zdobycia
prawdziwej wiedzy. Marianna z Dembińskich Fredrowa otrzymała
staranniejsze od męża wykształcenie i znajdowała się pod znacznym
wpływem kultury oświeceniowej. Sama znała język francuski i dlatego
zabiegała, aby dzieci uczyły się języków obcych, a nawet wymagała,
aby prowadziły z nią korespondencje wyłącznie po francusku. Jej
wrażliwość, zamiłowania estetyczne i upodobania kształtowały się
także pod wpływem częstych kontaktów z rodziną Czartoryskich w
Puławach. Żywe kontakty Marianny Fredrowej z Izabelą Czartoryską
zaowocowały nie tylko zaszczepieniem w niej pasji kolekcjonerskiej,
ale także rozbudzeniem zamiłowania do kwiatów. Podobnie jak
oświeceniowe damy (na przykład Izabela Czartoryska w Puławach czy
Helena Radziwiłłowa w Arkadii), żona Jacka z upodobaniem oddawała
się ogrodnictwu. „Widzę ją zawsze zajętą ogrodem... ona bowiem
przeistoczyła i rozszerzyła ogród w Beńkowej Wiszni. Oprócz lip,
szczątków ulic sklepionych w czworobok, wszystkie starsze drzewa jej
ręką sadzone. (...)... był to klombik przez nią zasadzony, złożony z
dziewięciu świerków, liczby żyjących wówczas jej dzieci”2
. Swą wrodzoną wrażliwość estetyczną i zamiłowania kolekcjonerskie
starała się zaszczepiać w swych dzieciach, co trzeba przyznać nie
było powszechną praktyką w ówczesnych domach szlacheckich. Wszystko
to sprawiło, że dziewiętnastowieczna linia Fredrów to ludzie otwarci
na zmiany kulturowe, twórczy i wrażliwi, mimo że ich aktywność
artystyczna nie zawsze była najwyższych lotów. Wolno odbudowywana
świetność rodu, choć uwieńczona została sukcesem (w 1822 roku,
dzięki staraniom Jacka, nadano Fredrom dziedziczny tytuł hrabiowski,
wraz z herbem), nie osiągnęła jednak takiego poziomu jak choćby za
życia Aleksandra Antoniego, gdyż już nigdy nie pełniła funkcji
mecenasa kultury.
Zamiłowania plastyczne i kolekcjonerstwo
Dom Jacka i Marianny Fredrów w Beńkowej Wiszni (koło Rudek), to
stary, drewniany dwór nazywany później przez dzieci oficyną. „Dom
tam moich rodziców był to dom prawdziwy polsko szlachecki, zamożny
bez zbytku, cichy a gościnny”3 . O atmosferę tego miejsca
zabiegała przede wszystkim Marianna Fredrowa. To ona posiadała
potrzebę otaczania się pięknymi, wyszukanymi przedmiotami -
gromadziła nowoczesne meble, obrazy, sztychy czy rzeźby. W
niebieskim gabinecie znajdowały się dwie sofy, w białe i karmazynowe
atłasowe pasy, inkrustowane biureczko kolbuszowskie pani domu,
„landszafty podług Ruisdaela”, widoki Tivoli i fontanny Egerii w
mahoniowych ramach, wazon „porfirowy”, alabastrowe świeczniki,
złocone filiżanki, popiersia króla Henryka IV i Sully’ego na
podstawach marmurowych, gipsowa statua Wenery de Medicis, piec
zdobiony złoconymi rzeźbami oraz przedmiot dumy całej rodziny,
kominek, dzieło architekta Chrystiana Piotra Aignera. Jacek,
wychowany na prowincji z uznaniem patrzył na zabiegi swej żony. Z
inicjatywy pani domu wzniesiono w ogrodzie gloriettę, zasadzono i
uzupełniono drzewostan, kwiaty, uporządkowano staw z wyspą i
mostkiem oraz brzegi rzeczki Wiszeńki.
Te upodobania estetyczne i kolekcjonerskie matki udzieliły się także
dzieciom.
Jedna z córek, Konstancja (1785-1865), wyszła za mąż około roku 1803
za Wincentego Skrzyńskiego herbu Zaremba, członka Stanów
galicyjskich. Zamieszkali początkowo we lwowskim dworku przy ulicy
Lipowej. Około 1820 roku Wincenty Skrzyński wybudował nowy, piękny
pałacyk w Bachórzu, oranżerię, zasadził ogród i tam założył swą
stałą rodzinną siedzibę. Wraz z żoną zaczął gromadzić piękne,
stylowe wyposażenie, kolekcję dzieł sztuki oraz liczne pamiątki
rodzinne. Niestety zbiory te zostały zupełnie zniszczone w czasie
rebelii z 1846 roku. „Po opadnięciu fali rozruchów Skrzyńscy pałac
wyrestaurowali i doprowadzili do stanu poprzedniego. Urządzili też
cały dom na nowo, zebrali cenną bibliotekę i wiele zabytkowych
przedmiotów, w tym kolekcję obrazów. Na ich temat brak jednak
szczegółowych przekazów, gdyż wszystko to spłonęło wraz z podpalonym
w 1915 r. przez żołnierzy carskich pałacem”4 . Piękny
portret swej ciotki Konstancji zawarła w pamiętnikach pod tytułem
„Wspomnienia z lat ubiegłych” córka komediopisarza Aleksandra –
Zofia z Fredrów Szeptycka: „to gorące jej serce, za gorące dla
własnego jej szczęścia, było magnesem o niemałej sile. Starsi szli
do niej podzielić się troską, krzywdą czasem dzieciom uczynioną,
młodzi biegli z radościami, konceptami, opowiastkami swymi; każdy
był pewien, że całą uwagę jej zastanie, by podzielić strapienia czy
wesołości, całe serce, by popłakać razem, gdy pomóc nie można było”.
Drugi syn Jacka i Marianny, Seweryn (1787-1845) uchodził za bardzo
inteligentnego, kończył szkoły we Lwowie i podobnie jak jego starszy
brat Jan Maksymilian wysłany został w 1805 roku na dwór w Puławach
by tam uzupełnić wykształcenie i poznawać nowoczesną kulturę
francuską. Ten pułkownik napoleoński w roku 1814 poprosił o dymisję,
ożenił się z Domicellą z Konarskich i osiadł w sąsiadujących z
Beńkową Wisznią Nowosiółkach (powiat rudecki). Tam prowadził zawsze
otwarty, tętniący życiem dom. Znane są kontakty Seweryna Fredry z
malarzem Juliuszem Kossakiem. Opowieści napoleończyka, dotyczące
tradycji pułku szwoleżerów zainspirowały tego batalistę do
namalowania na płótnie szarży Seweryna pod Petrswalde.
Szczególne zamiłowania plastyczne i kolekcjonerskie ujawniają się w
działalności kolejnego syna Jacka, znakomitego komediopisarza,
autora „Zemsty”, „Ślubów panieńskich” czy „Dożywocia” - Aleksandra.
//Szerzej na temat jego zamiłowań artystycznych i literackich w
kolejnym odcinku.//
Piąty syn Jacka, Henryk (1799-1867) był osobowością bardzo żywą,
otwartą i ciekawą świata. Szczególne, że wszyscy postrzegali go z
sympatią. Syn Aleksandra, Jan Aleksander tak go przedstawił w swoich
wspomnieniach: „Rzadko się zdarzy spotkać człowieka tak przyjemnego
w towarzystwie, jakim był młodszy brat mego ojca, Henryk.
Przystojny, wesoły, dowcipny, posiadał on wszystkie talenta: grał na
fortepianie, śpiewał, rysował pyszne karykatury, doskonale tańcował,
zwłaszcza w mazurze był niezrównany; umiał wszystkich naśladować,
gdy jego nikt naśladować nie zdołał”. W młodości wiele podróżował po
Niemczech, Francji i Anglii. Tam rozwijał swoje upodobania
artystyczne, utrzymywał kontakty ze znakomitymi malarzami
współczesnymi na przykład z Włochem Massimo Taparelli, markizem
d’Azeglio. Odwiedzał też galerie obrazów. Fascynacje Henryka
malarstwem rozbudziły w nim chęć kolekcjonerstwa. Wielokrotnie, co
potwierdzają jego listy do brata Aleksandra, pośredniczył w zakupach
współczesnych dzieł artystycznych. Znane są jego zakupy 47 karykatur
i 4 sztychów („Wyjazd do miasta”, „Sierotka”, „Wizyta proboszcza”,
„Powrót na plebanię” wykonane przez artystów – Joseph-Louis Bellange
i Nicolas-Toussaint Charlet) dla Aleksandra oraz litografii i grafik
dla Seweryna. Mimo trzpiotowatego charakteru był dość oszczędny, co
pozwoliło mu robić tego rodzaju zakupy także dla siebie.
Ustabilizował się późno, bo dopiero w 43 roku życia ożenił się z
Marią z Jabłonowskich i zamieszkał z nią w sąsiedztwie Beńkowej
Wiszni w Dubaniowicach.
Także i w pokoleniu wnuków Jacka i Marianny Fredrów byli
kontynuatorzy artystycznych upodobań przodków.
Najstarszy syn Jana Maksymiliana Fredry, Felicjan Maksymilian
(1820-1874) także przejawiał zdolności malarskie. Liczne podróże,
które odbywał ze swoimi rodzicami do 1848 roku i pobyty zagraniczne
w Paryżu, Florencji, Dreźnie, Weimarze sprzyjały rozwijaniu jego
zainteresowań artystycznych. Matka Felicjana chciała umożliwić
rozwijanie zdolności syna, lecz sytuacja rodzinna (choroba męża Jana
Maksymiliana oraz trudności finansowe) stanowiła wyraźną w tym
przeszkodę. Była to niestety jedynie młodzieńcza pasja, która
popierana przez pomoc finansową wujów Henryka Fredry i Aleksandra
stopniowo wygasła z chwilą wyjazdu Felicjana Maksymiliana do
Petersburga.
Uzdolnienia plastyczne posiadały też dzieci Aleksandra Fredry: Jan
Aleksander (1829-1891) i Zofia z Fredrów Szeptycka (1837-1904).
Ojciec spostrzegłszy ich zamiłowania zatrudnił około 1842 roku
nauczyciela rysunków, zdolnego samouka z Czech, Józefa Swobodę,
który uczył rysunków cały ród Jabłonowskich i Fredrów, utrwalał
wizerunki członków rodziny, ale także czynił podobizny domów,
ogrodów i krajobrazów w Beńkowej Wiszni, Jatwięgach, czy Rudkach.
Przygotowywał rysunki, akwarele, obrazy olejne, litografie i rysunki
na kamieniu. Nie tylko on jednak formował talent rysunkowy Jana
Aleksandra i malarski Zofii Fredrówny. Jan Aleksander przebywał od
1850 do 1857 roku w Paryżu, gdzie często odwiedzany był przez
rodziców i siostrę. Tam utrzymywał kontakty z Henrykiem Rodakowskim,
portrecistą o europejskiej sławie, który miał ważny wpływ na
kierunek malarstwa Zofii Fredrówny. To on właśnie zdecydował, aby
jej kolejnym nauczycielem, był uczeń Leona Cogniet, malarz, rytownik
i ilustrator Nicolas-Francois Chifflart. Zofia zajęła się
kopiowaniem arcydzieł w Luwrze i dzieł z pracowni Cognieta. Gdy
Chifflart wygrał konkurs malarski i wyjechał, nauczycielem Fredrówny
został pejzażysta francuski Charles- Francois Daubigny. Z rodziną
Fredrów utrzymywał też w Paryżu bliskie kontakty uznany portrecista
Leon Kapliński. On to właśnie namówił, aby w maju 1855 roku wysłać
na światową wystawę sztuk portret Jana Aleksandra Fredry sporządzony
przez jego siostrę. Obraz zyskał pozytywne opinie, co stanowiło
pewną nobilitację twórczości artystycznej Zofii Fredrówny. Wśród
namalowanych przez nią dzieł znajdowały się nie tylko portrety,
studia przedmiotu czy krajobrazy. „Fredrówna uprawiała także
malarstwo religijne i niejeden jej obraz zdobił kościoły lwowskie,
galicyjskie”5 . Fredrowie spotykali się także w Paryżu z
Juliuszem Kossakiem, a Jana Aleksandra łączyły z nim bardzo bliskie
stosunki. Ta przyjaźń zrodziła pomysł namalowania przez Kossaka
cyklu akwarel dotyczących historii rodu Fredrów. W sumie powstało 14
portretów. Jan Aleksander w 1857 roku wrócił do kraju, przejął od
ojca majątek w Beńkowej Wiszni a rok później ożenił się z Marią hr.
Mierówną (1839-1862). Przystąpił do przebudowy i pierwszej renowacji
pałacu. Wybudowany przez ojca parterowy pawilon uznał za bezstylowy,
wilgotny, zasłaniający widok na staw i w 1873 roku zlecił jego
rozebranie. We frontonie nad herbem umieścił koronę hrabiowską oraz
wykonane w gipsie przez nauczyciela rysunków Józefa Swobodę
zawołanie: „Friede Herr”. Z inicjatywy Jana Aleksandra „około 1880
r.(...) na ścianach pokoju stołowego zawisł cykl akwarel z wybitnymi
postaciami z rodu Fredrów, malowanych przez Juliusza Kossaka”6
. Zofia Fredrówna w 1861 roku poślubiła we Lwowie Jana Szeptyckiego
(1836-1912) i zamieszkała z nim w Przyłbicach. Wybudowany przez Jana
Szeptyckiego nowy dwór mieścił bogate zbiory malarstwa, pamiątek
napoleońskich i militariów. Tam umieszczone zostało też archiwum
Fredrów, w którym znalazły się między innymi XVI-wieczne ruskie
rękopisy teologiczne, rzadkie druki unickie i autografy sztuk
Aleksandra Fredry. Tą różnorodną kolekcję uzupełniały zbiory
porcelany saskiej, wiedeńskiej, korzeckiej, baranowieckiej i szkło
artystyczne. Zbiory te stanowiły jakby małe muzeum o charakterze
rodzinnym.
W pokoleniu prawnuków Jacka i Marianny Fredrów dzieci Jana
Aleksandra przejawiały zamiłowania plastyczne. Edukacja malarska
Marii z Fredrów Szembekowej (1862-1937) i Andrzeja Maksymiliana
Marii Fredro (1859-1898) powierzona została najlepszym nauczycielom
lwowskim, między innymi Franciszkowi Tepie. Andrzej Maksymilian
patronował odsłonięciu pomnika swego dziadka Aleksandra i
odrestaurował kościół w Rudkach. W 1896 roku ten wnuk Aleksandra
gruntownie odnowił pałac w Beńkowej Wiszni.
1 Z. Kuchowicz, Fredro we fraku i szlafroku, s. 11.
2A. Fredro, Trzy po trzy, s.203.
3 Tamże, s. 177.
4 R. Aftanazy, Materiały do dziejów rezydencji. Tom VIII A, Warszawa
1991, s.286.
5 Tamże, s. 107.
6 Tamże, s.13. |
Dynowscy zwyczajni - niezwyczajni; Wypędzeni
17.04.1940 rok to był sądny dzień dla mieszkańców
Bartkówki. Jeszcze dziś przed oczyma uczestników tamtych wydarzeń
przesuwają się obrazy jak ze strasznego filmu wojennego: stojące
furmanki naładowane ludźmi (dzieci krzyczą wniebogłosy) starsi
hamują łzy i ostre słowa w gestach bezsilności, fury naładowane
tobołkami, pojedynczymi sprzętami, porykują przywiązane krowy.
Jechali na wschód! Dokąd? Nie wiedzieli dokładnie.
Do Niżankowic a potem pociągiem towarowym na Polesie, Wołyń lub
Podole.
Kazimierz i Józefa Sochaccy – rodzice Wiktorii Boruckiej byli wśród
wywożonych. Dopiero na stacjach docelowych przydzielono miejsce
zamieszkania według nieznanego „klucza” Oni znaleźli się w Polanówce,
12 km od Derażna. Tu w kościele spotykali sąsiadów osiedlonych w
Perlesiance, Czeknie, Michałówce. Szybko zaprzyjaźnili się z
miejscowymi Polakami: Misztalami, Boruckimi, Kołakowskimi, Snopkami
i gajowym Śmietanko), a także Ukraińcami. Bieda zmuszała do ciężkiej
pracy i wzajemnego wspierania się. Miejscowi pożyczyli trochę zboża,
kartofli, pokazywali, gdzie rosną najlepsze czarne jagody i grzyby.
Dopiero po wejściu Niemców w 1941 roku kontakty z Ukraińcami,
szczególnie młodszego pokolenia, zmieniały się bardzo szybko. Oni
„gdzieś się zbierali”, podobno po 30 mężczyzn – kilka razy w
miesiącu nawet tygodniu – „ćwiczyło”. Co? gdzie? Osiedleńcy nie
wiedzieli, ale domyślali się. Najpierw ginęli pojedynczy Polacy. Tak
zabrali gajowego Śmietankę szukając go uparcie po wszystkich
polskich rodzinach.
Życie w ciągłym napięciu sprawiało, że chwile beztroskiej zabawy,
młodych były jak piękny fajerwerk. Na wiejskiej potańcówce poznał
Kazimierz Borucki Wiktorię – dziewczynę z długimi warkoczami.
Niestety, wcielony do armii radzieckiej zamiast na front dostał się
do łagru w Wielkich Łukach a potem na Syberię. 4 lata gehenny
obozowej wspominał jak piekło na ziemi.
Ratunkiem okazało się, wstąpienie do armii polskiej – Dywizji im.
Tadeusza Kościuszki, którą dowodził gen. Z. Berling. W pogoni za
Niemcami doszedł aż pod Warszawę. Ciężko ranny leczył się w szpitalu
wojskowym w Otwocku, skąd wyszedłszy, dowiedział się, że w rodzinne
strony nie może wrócić. Z tamtych lat i stron, pozostały wspomnienia
i wielka miłość: Wiktoria.
Tylko gdzie Jej szukać? Wiedział, że pochodziła z Bartkówki, więc
jechał na południe. W Przeworsku kolega wytłumaczył mu, gdzie
powinien jechać dalej... i do Bartkówki dotarł 14.III.1945 r.
A Wiktoria?
Rodziny polskie mieszkały w Polanówce i okolicy do tragicznego dnia
w marcu 1943 r. W okolicy już wcześniej działy się straszne rzeczy,
ginęły całe rodziny. Ludzie nie spali w domach, koczowali w lasach i
na polach, ale nawet najprzemyślniejsze kryjówki nie gwarantowały
ratunku przed napadającymi najczęściej nad ranem, bandami UPA. Wśród
Ukraińców byli tez dobrzy, uczciwi ludzie. Jeden z nich ostrzegł
rodziny z Polanówki o czyhającej śmierci. Dał konie i pomógł
przedostać się przez bagna do lasu. Ryzykował życie, ale dzięki
Niemu 16 rodzin uratowało się.
3 tygodnie koczowali w lesie. Marzec –zimno, mróz, nie ma co jeść!
Jak to przeżyli? Dziś nazywają to cudem. Klewań, Łuck, Dubno to
trasa ich dalszej ucieczki.
W Dubnie byli Niemcy i to oni 19.04.1943 roku zabrali Wiktorię
Sochacką na przymusowe roboty,. Jak stała w jednej sukienczynie, bez
powiadomienia rodziny znalazła się w grupie 600 osób
przetransponowanych na roboty przez Lublin do Drezna. Tu po
obowiązkowej „dezynfekcji” (jechali pociągiem towarowym)
przydzielono ich do pracy. Wiktoria przez 28 miesięcy pracowała w
dużym gospodarstwie rolnym w Derkenmitz, na południe od Freiberga.
Oporządzała 14 krów, 4 buhaje,, 5 jałówek, 25 świń a ponadto
pracowała w polu. Niemiecka rodzina Braunów żyła skromnie oddając
dla wojska: mleko, masło, drób, zboże.... wszystko. Wiktoria jadła,
jak i pozostali robotnicy, w tym Niemka Marianna, gotowane w
łupinach ziemniaki, cieniutką zupkę, skórki chleba. Głód zaspakajały
z koleżanką podkradając mleko podczas każdorazowego udoju krów.
Najgorsze były wówczas alianckie naloty, kryli się w piwnicach domu
i modlili o przeżycie.
9. V. 1945 r. to wolność także dla robotników przymusowych!
Otrzymawszy zapłatę 30 marek za ponad 2 lata ciężkiej pracy i
bochenek chleba od żegnającej ją ze łzami w oczach gospodyni Braun,
Wiktoria z 13 koleżankami furmanką ruszyła do Berlina. Po dwu
tygodniach niebezpiecznej jazdy dotarła do celu, a stąd z
transportem rannych żołnierzy znalazły się w Poznaniu. W domu była
dopiero 22 maja 1945 roku a tu czekali rodzice, bracia, siostry i
tęskniący Kazimierz Borucki mieszkający u siostry, która tu wyszła
za mąż.
Pobrali się w 1946 roku, ich życie było szczęśliwe ale krótkie.
Kazimierz Borucki stracił zdrowie w łagrze sowieckim a ranny pod
Warszawą nie odzyskał pełni sił fizycznych. Zmarł w 1951 r.
osierociwszy żonę i dwójkę małych dzieci.
Po wielu, wielu latach niemieccy gospodarze, Braunowie chętnie
potwierdzili urzędowo pracowitej Wiktorii 2 lata i 4 miesiące robót
przymusowych. Utrzymują łączność listowną, zapraszają do siebie.
Pojechałaby, ale za co?
1.09.1939 - 9.05.1945 - Bohaterowie tamtego
okresu
Piotr Majda - uczestnik kampanii wrześniowej
(jednostka WP w Przemyślu)
Jego losy wojenne prowadzą z Dynowa, przez Przemyśl, Drochobycz,
Stryj, Stanisławów na Węgry.
22.09.1939r. został internowany do obozu na Węgrzech. Następnie
ucieka z obozu internowania wraz z grupą 50 żołnierzy do obozu
przejściowego nad granicą jugosłowiańską, skąd przewodnicy
przeprowadzają 20 osobowe grupy żołnierzy polskich na stronę
jugosłowiańską i kierują ich do polskiej placówki dyplomatycznej w
Zagrzebiu. Później los rzucił Go na Bliski Wschód, gdzie przebywał
m.in. w Iraku, Libanie, Palestynie.
Był uczestnikiem kampanii afrykańskiej, brał udział w walkach pod
Tobrukiem. Następnie brał udział w kampanii włoskiej m.in. w walkach
o Monte Casino, gdzie został odznaczony krzyżem Virtuti Militarii
oraz odznaczeniami angielskimi za Afrykę, Włochy i II wojnę
światową. Po zakończeniu wojny przez Niemcy i Anglię powraca do
Polski.
Opracował na podstawie oryginalnych dokumentów:
Jerzy Bylicki
Wrzesień 1939r w okolicach Dynowa
Podczas pamiętnego, wojennego września 1939 r. nie doszło w Dynowie
do jakichś spektakularnych akcji. Znaczące wydarzenia rozgrywały się
jednak wówczas w okolicach miasta, bowiem przez Pogórze Dynowskie –
nie licząc drobniejszych oddziałów - wycofywały się dwie dywizje
polskie, które stoczyły tu kilka bitew i potyczek z Niemcami.
Zanim dotarły tu wycofujące się oddziały polskie, pojawiły się
sztaby. W nocy z 6 na 7 września, czując się zagrożony postępami
niemieckimi, dowódca Armii „Małopolska” gen. Kazimierz Fabrycy
przeniósł sztab swej armii z Rzeszowa do Bachórza (dwór). Następnego
dnia rano zainstalowało się w Dynowie dowództwo Grupy Operacyjnej
(GO) „Południowa”, z gen. Kazimierzem Orlikiem – Łukoskim.W skład
Grupy wchodziły: 11 Karpacka Dywizja Piechoty, 24 Dywizja Piechoty (DP)
oraz 2 i 3 Brygada Górska (BG). W południe 8 września dowództwo
Armii przeniosło się do Siedlisk pod Przemyślem. Jego miejsce w
Bachórzu zajął 9 września sztab GO gen. Łukoskiego. Nie pozostał tu
długo, bowiem już następnego dnia odjechał on do Krasiczyna.
Pierwszą z wymienionych wcześniej dywizji, której drogi odwrotu
prowadziły przez obszar Dynowszczyzny, była 11 Karpacka Dywizja
Piechoty (KDP) ze Stanisławowa, dowodzona przez płk. dypl.
Bronisława Prugara – Ketlinga. Została skoncentrowana nad środkową
Wisłoką i początkowo nie brała udziału w walkach, ale w związku z
ogólnym polskim odwrotem podjęła marsz na wschód. 9 września
osiągnęła ona rejon Baryczy, gdzie zatrzymała się na dwa dni.
Odparła tu kilka ataków niemieckich, w tym zaskakujący wypad
czołgów, którym udało się nawet na chwilę wedrzeć do Baryczy.
Rozesłane zostały silne oddziały rozpoznawcze na Błażową, Dynów,
Izdebki i Domaradz, które przyniosły dowódcy dywizji obraz sytuacji
w najbliższej okolicy. Dużą wartość miały mapy i dokumenty, jakie
znaleziono u oficerów niemieckich, zabitych w zasadzce w Błażowej.
10 września tabory 11 KDP zostały skierowane przez Nozdrzec i Warę
do Sanu, skąd przez most pontonowy w Gdyczynie odjechały do Birczy i
dalej do Przemyśla. Sama dywizja miała wyznaczoną nieco inną
marszrutę: Bachórz – Dubiecko – Krzywcza – Przemyśl. W nocy z 10 na
11 września ruszyła ona na wschód przez Ujazdy i po odparciu
podjazdu niemieckiego w rejonie Ulanicy, dotarła rano w rejon
Bachórz – Laskówka – Bachórzec. Płk Prugar – Ketling ustalił wówczas
z dowództwem wycofującej się równolegle 24 DP (będzie o niej mowa
dalej), przeprowadzenie wspólnej akcji w rejonie Birczy. 11 KDP
miała w nocy z 11 na 12 września przejść w rejon Nienadowej,
przekroczyć San i zaatakować rano od północy skrzydło niemieckiej 2
Dywizji Górskiej, zaangażowanej w walki z 24 DP.
Początkowo wszystko szło zgodnie z planem, czołowy oddział 11 KDP
przekroczył już San, ale wówczas płk Prugar – Ketling otrzymał
nieaktualny – jak się później okazało – rozkaz, nakazujący dywizji
natychmiastowe kontynuowanie odwrotu do Przemyśla. Akcja, rokująca
uzyskanie lokalnego sukcesu, została niestety odwołana. Tego dnia
dywizja zatrzymała się w Babicach, a w nocy odeszła do Krzywczy,
gdzie na masywie górskim zajęła stanowiska obronne. W dniu 13
września stoczyła tu całodniową, zaciętą bitwę z niemiecką 7 DP,
utrzymując swoje pozycje. W nocy z 13 na 14 września KDP odeszła w
kierunku Przemyśla i po pomyślnym przełamaniu zapory niemieckiej pod
Łętownią, weszła do miasta. Dodajmy tu na marginesie, że w
następnych dniach dywizja ta nadal biła się znakomicie, rozbiła w
nocnym ataku zmotoryzowany pułk SS „Germania” i dotarła aż do
przedmieść Lwowa.
Drugą wycofującą się dywizją była – jak już wcześniej wspomniano –
24 DP. Obsadzała ona stanowiska nad Dunajcem, skąd w nocy z 6 na 7
września rozpoczęła odwrót na wschód. W porównaniu z 11 KDP była
zmęczona długim odwrotem i osłabiona, bowiem poniosła duże straty w
rejonie Tuchowa. Wycofujące się w kierunku Sanu oddziały dywizji
napotkały 8 września w rejonie Wiśniowej i Lutczy pułki 11 KDP. Na
wąskich drogach często dochodziło do zatorów. Czołowe oddziały 24 DP
przeszły jeszcze do Sanu najkrótszą drogą, tj. przez Barycz – Wesołę
– Hłudno i Nozdrzec. Dotarły one do rzeki 10 września rano i
obsadziły przeprawy, m. in. w rejonie Bartkówki (oderwane wcześniej
drobne oddziały dywizji docierały do przepraw na Sanie także drogami
od strony Rzeszowa). Już poprzedniego dnia przybył tu sztab dywizji,
który po przekroczeniu Sanu zatrzymał się na jeden dzień w Dylągowej,
skąd odjechał do Jawornika Ruskiego. Także napływające jednostki,
poza wyznaczonymi do osłony, po przekroczeniu rzeki kierowały się
dalej na wschód, po osi: Jawornik Ruski – Bircza.
Jednak tylko część oddziałów 24 DP zdołała wycofać się do Sanu
najkrótszą drogą. Płk Prugar – Ketling z obawy o wymieszanie wojsk
nie zgodził się na ich przemarsz przez Barycz. W efekcie pozostałe
pułki 24 DP musiały obrać dłuższą i trudniejsza trasę przez Golcową
– Izdebki – Warę. Opóźniło to osiągnięcie rzeki o kilkanaście
godzin. Nad San w rejon Wary spływały też z południowego zachodu
resztki rozbitych oddziałów 2 BG, które obsadzały granicę ze
Słowacją.
10 września Niemcy sforsowali San pod Uluczem, przełamali polską
obronę i następnego dnia opanowali drogę do Birczy, uniemożliwiając
dalszy odwrót tą trasą. Jarosławski 39 pułk piechoty (pp) zdołał
jeszcze kosztem dużych strat przebić się na wschód. Jednak
posuwające się za nim bataliony 155 pp zostały niemal doszczętnie
rozbite pod Jawornikiem Ruskim. Wycofujący się jako ostatni,
rzeszowski 17 pp (bez I batalionu) dotarł do Gdyczyny dopiero 11
września rano. Jego dowódca zdecydował się obejść Jawornik Ruski
przez Zahuty – Borownicę. Nad ranem 12 września Borownicę opanowano,
biorąc jeńców i tabory niemieckie. Jednak po południu pułk został w
tej miejscowości okrążony. Podczas nieudanej próby przebicia się na
północ poległ dowódca 17 pp ppłk dypl. Beniamin Kotarba. Część
żołnierzy rozproszyła się, część dostała się do niewoli. Duże były
straty.
Tego samego dnia (12 września) pozostałe oddziały 24 DP toczyły w
rejonie Birczy ciężki bój z niemiecką 2 Dywizją Górską, daremnie
oczekując zaplanowanego uderzenia 11 KDP. Po południu wycofały się
one dalej na wschód. Po tych walkach 24 DP nie posiadała już
większej zdolności bojowej, choć jej resztki także zdołały dotrzeć
do przedmieść Lwowa.
Przedstawiony wyżej szkic jest tylko bardzo ogólnym i uproszczonym
zarysem faktów. Czytelników zainteresowanych niniejszą problematyką
odsyłamy do samodzielnej lektury - Ryszard Dalecki, Armia „Karpaty”
w wojnie obronnej 1939 r., Rzeszów 1989; Bronisław Prugar – Ketling,
Aby dochować wierności. Wspomnienia z działań 11 Karpackiej Dywizji
Piechoty. Wrzesień 1939, Warszawa 1990; Jerzy Majka, 17 pułk
piechoty, Pruszków 1992.
Jerzy Majka
„IX Puchar Galicji 2003”
17 sierpnia 2003 roku odbyły się rozgrywane już od 9 lat zawody w
wędkarstwie muchowym o „Puchar Galicji”. Od wielu lat na
przeszkodzie stawała woda, albo pogoda, lecz w tym roku nic nie było
wstanie pokrzyżować planów organizatorom. Wystartowało 63 wędkarzy z
całej Polski. Zwyciężył „kadrowicz” – Marek Walczyk z Jasła, drugi
był nasz miejscowy „muchołap” Grzegorz Gerula, trzeci Dariusz
Sokołowski z Jasła. Wśród juniorów zwyciężył Bartosz Hadam, drugi
był Piotr Głuszko (obaj z Dynowa), trzeci Maciej Korzeniowski z
Sanoka. Największą rybę, pięknego 57 cm bolenia, po długiej, pełnej
emocji walce wyholował Jarosław Kaniuczak (Dynów).
Zawody te mogły odbyć się dzięki sponsoringowi:
· „BIS” –Bielsko Biała
· Urząd Miasta Dynowa
· „SANSPORT” - Dynów F. Szajnik
· Piekarnia –M.S. Krupa
· „SPLIN” – Kraków M. Pieślak
· Masarnia – Przeworsk K.Benbenek
Podziękowania należą się również kapeli „Dynowianie”, przy której
dźwiękach uczestnicy zawodów delektowali się posiłkiem przygotowanym
przez organizatorów. Dopełnieniem wszystkiego była wspaniała,
plenerowa impreza w „Barze u Sportowców”. Zakończyła się ona pokazem
sztucznych ogni.
|
Nieodżałowana, Droga naszym sercom i pamięci
Pani Stefanio!
Pożegnaliśmy Panią w ten piękny, wrześniowy dzień,
na początku roku szkolnego.
Te pierwsze wrześniowe dni zawsze miały w Pani życiu znaczenie
szczególne; i ze względów osobistych, i narodowych.
Całym swoim życiem służyła Pani Bogu, ludziom i Ojczyźnie. Wyznawała
Pani piękną prawdę, że „są dwie potęgi, którym trzeba oddać
wszystko, a w zamian nie żądać nic - to Bóg i Ojczyzna”.
Tej prawdzie pozostała Pani zawsze wierna.
Zawsze z Bogiem i blisko Boga – tak nauczyli Panią zacni rodzice –
Jan i Antonina Wolańscy.
Jeszcze tak niedawno zajmowała Pani skromne miejsce w naszym
kościele zwracając uwagę swoim rozmodleniem, żywym udziałem w
świętej Eucharystii i życiu parafii.
Gdy zastanawiając się nad życiem, pytamy za psalmistą „Kto będzie
przebywał w Twoim przybytku Panie?” znajdujemy odpowiedź, którą
Pani, Świętej Pamięci Pani Stefanio, znała od dawna: „Ten, który
postępuje bez skazy, działa sprawiedliwie a mówi prawdę w swoim
sercu”.
Żyła Pani w prawdzie wobec Boga i wobec ludzi, służąc im przez ponad
40 lat swojej pracy pedagogicznej uważając ją za służbę ludziom i
Ojczyźnie, bo była Pani Pedagogiem z powołania.
Zaczynała Pani zdobywać wiedzę we Lwowie, a złożywszy niezbędne
egzaminy, w 1919 roku podjęła studia w Prywatnym Seminarium
Nauczycielskim w Krakowie. Po jego ukończeniu pierwszą posadę
otrzymała Pani Stefania w Górnej Harcie.
Dzwonek 1 września 1921 r powitał Panią i dzieci tam w publicznej
szkole powszechnej.
Po roku przeniesiono Panią do Nozdrzca, gdzie uczyła języka
polskiego, historii, geografii do 1931 roku. Od września 1931 r
awansowała Pani na nauczycielkę 7- klasowej publicznej szkoły w
Dynowie. Uczniowie z tamtych i późniejszych lat pamiętają zawsze
uśmiechniętą, życzliwą i bardzo ich kochającą nauczycielkę – Ich
Panią. „Nasza Pani” to w ustach dzieci znaczyło o wiele więcej niż
naukowy tytuł profesora nadzwyczajnego.
Po wybuchu wojny, w 1940 roku, znowu zmieniono Pani Stefanii
przydział służbowy. Tym razem miejscem jawnej pracy stała się Harta
Dolna, a ponadto uczestniczyła Pani w tajnym nauczaniu w Dynowie. W
tych ciężkich czasach pracowała Pani bez podręczników, dzieci nie
miały zeszytów, ale Pani miała rozległą wiedzę i niezwykły dar jej
przekazywania.
1 września 1944 roku na mocy dekretu Wydziału Oświaty w Brzozowie
zyskała Pani zatrudnienie w publicznej szkole powszechnej w Dynowie,
gdzie uczyła do 1958 roku – do przejścia na zasłużoną emeryturę. W
tamtych komunistycznych czasach nauczycielom bezpartyjnym było
szczególnie ciężko. Mimo to ówcześni inspektorzy oświatowi przyznali
że, Pani Stefania była nauczycielem wyjątkowym „odznacza się
sumiennością, pracowitością, wzorową dyscypliną pracy. Do dzieci
mile ustosunkowana, cieszy się dużą sympatią młodzieży szkolnej i
miejscowego społeczeństwa”.
Złoty krzyż zasługi ZNP był jednym z wyrazów uznania dla pracy
Pedagoga tak wielkiego formatu jak Pani, Pani Stefanio!
W ciężkich czasach powojennych uczyła Pani patriotyzmu przez
bliskikontakt z dobrą książką. Przez ponad 10 lat równocześnie
prowadziła wzorowo 3 biblioteki: w liceum, szkole podstawowej i
bibliotekę miejską. Jaki wtedy był głód książki! Całymi dniami
pracowała Pani to w szkołach, to w bibliotece publicznej. Konkursy,
wieczory poezji, inscenizacje baśni, pokazy rysunków, ilustracji do
książek – to tylko niektóre formy popularyzacji dzieł ukochanych
autorów: J. Słowackiego, A. Mickiewicza, H. Sienkiewicza i Z. Kossak
– Szczuckiej.
Tak trudno ująć w słowa dokonania wielkie, pożyteczne a przede
wszystkim – uczciwe, czynione skromnie, bez rozgłosu. Trudno po
wielu latach zebrać głosy wdzięczności wszystkich Jasiów, Zoś,
Andrzejów, Wacławów, Józków i Maryś – wszystkich Pani uczniów. Wśród
nich jest też anglistka Agnieszka – najmłodsza Pani, prywatna
uczennica.
Droga Pani Stefanio! Pozostanie Pani w ich pamięci i sercach, w
uczciwej pracy, której Pani była wzorem.
Jesteśmy winni Pani wdzięczność za trud wychowawczy; uczniowie,
rodzice, pedagodzy z Harty, Nozdrzca a przede wszystkim z Dynowa.
W imieniu i z upoważnienia Dyrekcji Zespołu Szkół w Dynowie i
nauczycieli Dynowszczyzny żegnam Świętej Pamięci Drogą Panią
Stefanię. Modlimy się wszyscy słowami Jana Pawła II:
„O miłościwy Ojcze, pobłogosław tych,
którzy
umierają, pobłogosław tych wszystkich,
którzy
wkrótce staną z Tobą twarzą w twarz.
Wierzymy, że uczyniłeś ze śmierci drzwi
do życia wiecznego”
Wieczne odpoczywanie
Racz Jej dać Panie,
A światłość wiekuista
Niechaj Jej świeci na
Wieki wieków
Krystyna Dżuła
Odeszła od
nas do Pana w dniu 1.09.2003 r.
przeżywszy 101 lat i 3 miesiące
PRAWA, SZLACHETNA, WIELKA PATRIOTKA,
NAUCZYCIELKA Z POWOŁANIA
Stefania Wolańska
|
Moja Przyoda z Rosji - cz. III
Ostatnią część moich wspomnień z podróży do Rosji
postanowiłam poświęcić ludności zamieszkującej tereny leżące nad
Bajkałem. Rosja, jak wiadomo, nie jest jednolita etnicznie, ale
zamieszkuje ją wiele narodów podbitych przez Rosjan w ciągu długiej
i burzliwej historii tego państwa. Opanowywanie Syberii rozpoczęło
się od zbrojnej kozackiej wyprawy Jermaka podjętej w 1582 roku. Z
czasem Rosjanie i Kozacy docierali coraz dalej na wschód. W XVII
wieku Syberia stała się już miejscem zesłań.
W rejonie Bajkału najliczniejszą grupę rdzennej ludności stanowią
Buriaci. Ich przodkami są plemiona mongolskie i Buriaci swoim
wyglądem bardzo przypominają Mongołów. Posługują się językiem
należącym do grupy języków mongolskich, ale wszędzie można bez
problemu porozumieć się w języku rosyjskim. Buriaci zamieszkują
Republikę Buriacji położoną na wschód od Bajkału ze stolicą w
Ułan-Ude oraz obwód irkucki na zachodnim brzegu tego jeziora.
Ułan-Ude swoim wyglądem przypomina azjatyckie miasta. W centrum stoi
pomnik głowy Lenina. Podobno jest to największy tego typu pomnik na
świecie. Zarówno w samej stolicy jak i w jej pobliżu nie można już
spotkać tradycyjnych jurt czyli buriackich chat. Jurta letnia była
zbudowana z drewnianej konstrukcji pokrytej skórami i można ją było
ze sobą przenosić. Jurtę zimową budowano na stałe. Pośrodku paliło
się ognisko, na prawo była część kobieca, na lewo męska. Naprzeciwko
wejścia umieszczano ołtarzyk poświęcony bóstwom opiekującym się
mieszkającą w jurcie rodziną. Obok ołtarzyka było miejsce honorowe
dla gości. Takie jurty nad Bajkałem można zobaczyć niestety już
tylko w skansenach, np. w Muzeum Etnograficznym Kultury i Życia
Narodów Zabajkala w Ułan-Ude lub w odludnych miejscach, gdzie
Buriaci żyją ciągle tak jak ich przodkowie kilka wieków temu.
Obecnie większość domów jest budowana na wzór rosyjski. Wzdłuż
uliczek ciągną się malowane na niebiesko lub zielono chaty z
rzeźbionymi okiennicami. Wejście do domu znajduje się za wysokim
płotem i prowadzi przez zastawione kwiatami podwórko. Buriaci
umieszczają jednak w nich jakieś elementy ze swojej kultury.
W buriackich chatach warto zwrócić uwagę na naczynia wykonane z kory
brzozowej. Są one pięknie zdobione i malowane. Przechowuje się w
nich sól, mąkę, a także produkty płynne, np. mleko, śmietanę. Jeśli
chodzi o potrawy narodowe Buriatów, to należy wymienić oczywiście
pozy. Jest to mielone mięso zawinięte w ciasto. Zjada się je rękami,
wysysając zawarty w środku farsz.
Będąc w pobliżu Ułan-Ude można zaglądnąć też do Iwołgińskiego Dacanu,
czyli klasztoru i świątyni lamaizmu (buddyzmu tybetańskiego).
Większość Buriatów wyznaje właśnie lamaizm. Kompleks bogato
zdobionych i kolorowych świątyń jest otoczony przez młynki
modlitewne. Przechodzący wierni wprawiają je w ruch wierząc, że
przedmioty te odmawiają za nich modlitwę. Wnętrze głównej świątyni
także jest bogato zdobione i wypełnione licznymi posągami Buddy.
Mnisi odprawiają swoje modły, siedząc naprzeciwko siebie w dwóch
rzędach prostopadłych do ołtarza, a wierni poruszają się po świątyni
zgodnie z kierunkiem obiegu Słońca, oddając cześć bóstwom. Za płotem
otaczającym klasztor na pobliskich brzozach łopoczą na wietrze
chorągiewki zwane hiimorin, zawieszane w czasie obrzędu Hiimorin
Hindhehe. Na chorągiewkach widnieje wizerunek konia i fragmenty
tekstów ze świętych ksiąg.
Część Buriatów wyznaje szamanizm, który królował na tych terenach aż
do pojawienia się w XVIII wieku lamaizmu. Kiedyś lamowie i szmani
konkurowali ze sobą, ale czasy komunizmu „pogodziły ich”. Jedni i
drudzy powędrowali na zsyłkę. Teraz obie te religie przeżywają
ponownie swój rozkwit.
Szamanizm jest to religia, w której wyodrębnia się w społeczeństwie
osoby szamanów i przypisuje im nadprzyrodzone zdolniości, dzięki
czemu mogą nawiązywać bezpośredni kontakt z duchami. Duchy
zamieszkują trzy światy: niebo, Ziemię (tu żyją też ludzie) i świat
podziemny. Osobą, która przenika te światy jest szaman. Robi to
dzięki Złotemu Filarowi – centrum wszechświata, łączącemu te
wszystkie poziomy. Odbywa się to w czasie magicznego lotu szamana
czyli kamłania, kiedy przebywa on duchową wędrówkę do świata bóstw w
czasie ekstazy, do której doprowadza się dzięki swojemu rytualnemu
bębnowi.
Pierwsze po wielu latach obrzędy szamańskie miały miejsce na wyspie
Olchon w 1990 roku, gdzie znajduje się Skała Szamana. W jaskini
przeszywającej skałę, według wierzeń buriackich mieszkał pan Olchonu
Burchan. Dawniej szamani wykorzystywali tę jaskinię do pokazywania
swej magicznej mocy. Wlot i wylot pieczary był dobrze ukryty. W
czasie uroczystości religijnych szaman na oczach wiernych znikał i
dzięki nieznanemu przejściu pojawiał się po drugiej stronie skały.
Święte miejsca szamańskie – obo to najczęściej drzewa obwieszone
kolorowymi szmatkami. Należą one do duchów przyrody i znajdują się
przy źródłach czy ciekawych skałach. Wierni pozostawiają tu jakieś
przedmioty (kamyk, pieniążek, potrawy) lub dowiązują szmatkę. Takie
miejsca też są czczone przez lamaistów.
Szczególnym kultem Buriaci darzyli ognisko, któremu przypisywano moc
ochrony przed złymi duchami. Ducha ognia nie wolno było obrażać
przez np. wkładanie do płomieni ostrych przedmiotów. Ogień należało
dokarmiać, wrzucając do niego kawałki pokarmów czy wlewając napoje.
Na koniec, aby barwniej przedstawić świat wierzeń Buriatów przytoczę
jeden z mitów buriackich. Mit o stworzeniu świata opowiada, że
„pierwotnie nie było Ziemi, była tylko woda. W tym czasie był jeden
burchan (bóstwo), którego zwano Samboł, ponieważ stworzył sam
siebie. Samboł postanowił stworzyć Ziemię i chodził po wodzie. W tym
czasie pływał po wodzie ptak z dwunastoma pisklętami. Zauważywszy to
Samboł powiedział: „Angata, daj nurka do wody i przynieś mi z dna
ziemi!” Ptak zanurkował i wydobył z dna ziemię. W dziobie przyniósł
czarną ziemię, a w łapkach czerwoną. Samboł wziął najpierw ziemie
czerwoną i rozsypał po wodzie, a następnie zrobił to samo z ziemią
czarną. Wówczas utworzyła się Ziemia i wyrosły na niej trawa i
drzewa” – cytat z „Mitologii ludów Syberii” M.M. Kośko.
Dziękuję Czytelnikom Dynowinki za uwagę i zainteresowanie oraz moim
koleżankom i kolegom: Marzenie, Ewie, Piotrkowi, Maćkowi i Leszkowi
za wspólny wyjazd, bo bez Nich pewnie nie byłoby teraz wspomnień z
Rosji i Bajkału.
Marta Bylicka |
Dynowskie wspomnienia - Zostań Misjonarzem
Zgodnie z zapowiedzią z poprzedniego numeru „Dynowinki”
Redakcja prezentuje obszerniejsze materiały o pracy misyjnej w
Zambii Siostry Józefy Słaby z Pawłokomy.
Siostra Józefa wspomina, że klasztor Sióstr Miłosierdzia Świętego
Karola Boromeusza w Michałowie wybrała pod wpływem sióstr
przebywających na plebanii w Dynowie, które należały właśnie do tego
Zgromadzenia. Już od III klasy Liceum była pewna, że to będzie jej
przyszłość. Nie bez wpływu była też katecheza prowadzona przez ks.
Józefa Ożoga, już niestety świętej pamięci, który prowadził lekcje
religii z uczniami klas IV w Liceum Synowskim, a ona właśnie była
jedną ze słuchaczek.
Po dwuletnim Nowicjacie w klasztorze „okazała swoją wolę” przez
prośbę, że chce pracować jako Misjonarka. Zanim prośba została
pozytywnie rozpatrzona, pracowała jeszcze w placówkach Zgromadzenia
Mikołów. Po ukończeniu Szkoły Medycznej w Mikołowie została
zatrudniona jako pielęgniarka w Chorzowie.
Z kolei została skierowana do Misyjnego Centrum w Warszawie. W
ramach dalszego przygotowywania się przebywała okresowo w Rzymie,
ukończyła 8-miesięczny kurs j. angielskiego w Irlandii, uzyskała
nostryfikację dyplomu pielęgniarskiego i po dwóch i pół roku z
Irlandii wyjechała na placówkę do Zambii. Najpierw były to 3 lata,
następnie powrót i podjęcie pracy w Świętochłowicach i Piekarach
Śląskich.
Na marginesie należy wspomnieć, że te Piekary bardzo się siostrze
Józefie „przydały”. Podczas obecnego urlopu „odezwała” się stara
choroba kręgosłupa i trzeba było poddać się operacji. Właśnie w
Piekarach szczęśliwie i z powodzeniem poddała się zabiegowi i
obecnie czuje się zupełnie wyleczona.
W 2000 roku ponownie została skierowana do swojej Placówki w Zambii
i dotąd tam przebywa. Z powodu choroby urlop nieco się wydłużył, ale
już w grudniu jest planowany wyjazd.
O zamiłowaniu do tej trudnej pracy siostry Józefy było już w
poprzedniej „Dynowince”, w tym numerze pozostaje Jej życzyć tylko
dalej takiego samozaparcia i hartu ducha jak dotychczas.
Czyni to cała Redakcja, a sadzę, że i Czytelnicy także.
Do zobaczenia w czasie następnego urlopu!
Janina Jurasińska
A w Rumuni ciągle leje
Kolejne granice przekroczone. Te
fizyczne zaznaczone na mapie i psychiczne, intelektualne, tkwiące w
nas. Piękny górzysty kraj i jakże życzliwi mieszkańcy, a w nas
bariera obaw i niepewności. Paszport w kieszeni i przekraczamy
wszelakie granice.
Rumun – słysząc to słowo, niektórzy wyobrażają sobie zazwyczaj
żebraka, złodzieja, kogoś brudnego itp. Na granicy, gdy określiliśmy
miejsce naszego pobytu, usłyszeliśmy pytanie, czy nikt nas nie
okradł. Tkwią w nas jakieś błędne wyobrażenia, stereotypy, może
czasami niemiłe wspomnienia z przejazdu przez ten kraj. Najczęściej
mylnie utożsamia się mieszkańca Rumunii z Romem, Cyganem, a wiadomo,
jaki styl życia prowadzi większość przedstawicieli tej narodowości.
Jadąc nie najlepszymi drogami, wśród pól porośniętych albo kukurydzą
albo słonecznikami, przejeżdżając przez wsie, spotykaliśmy się
zazwyczaj z zaciekawieniem ze strony mieszkańców i oznakami
serdeczności. Oczy szeroko otwarte śledziły ułamki z życia
mieszkańców, często chowane za pięknymi bramami otaczającymi
zabudowania. Przy bramach toczyło się życie, kobiety przędły wełnę,
haftowały, wyszywały, dzieci i dorośli prowadząc rozmowy i bawiąc
się łuskały ziarna słonecznika. Dużo można było zobaczyć jadąc i
uważnie obserwując. W oczy rzucały się brzydkie enklawy budynków
mieszkalnych Cyganów, ale jakże ciekawe były tabory cygańskie
podążające przed siebie, w dal. Żebrzących spotykaliśmy rzadko,
śmialiśmy się, że pojechali na wakacje do Polski.
Pierwszy, krótki przystanek to Oradea. Z grubym plikiem banknotów,
lei, które są środkiem płatniczym, wyruszamy penetrować
Transylwanię. Spotkanie pierwszego stopnia to posiłek, otrzymany po
długim oczekiwaniu i lekko schłodzony. My w kieszeni mamy leje, z
nieba leje, na szczęście udaje się nam znaleźć nocleg.
Alba Julia, to głównie twierdza Alba Karolina z XVIII w. Ciekawym
faktem jest to, że nadal służy obrońcom kraju, armii rumuńskiej.
Przekraczając główną bramę znajdujemy się przy najciekawszych
zabytkach miasta, katedrze rzymskokatolickiej pw. św. Michała z 13
w. oraz górującym nad nią Soborem Koronacyjnym. To górowanie, to
przepych, wielkość. Po spacerze i małej czarnej wyruszamy ku
twierdzom. Valea Lunga, Seica Mica, Valea Viilor, Biertan to
wspaniałe twierdze – kościoły warowne, służące poza ratowaniem dusz
ludzkich także do obrony przed najeźdźcą osmańskim. Obwarowane
kościoły były jedynym miejscem schronienia. Zostały wybudowane w
wieku XV i XVI, początkowo były katolickie, później protestanckie.
Dzień kończymy spacerem po cudownym miasteczku określanym często
perłą Siedmiogrodu - Sighisoarze. Ta twierdza, jak głosi legenda, ma
coś wspólnego z Drakulą, mianowicie znajduję się tutaj dom, w którym
przebywał ojciec Włada Palownika, pierwowzoru wampira Draculi.
Spacer wąskimi malowniczymi uliczkami wśród 10 baszt, kilku
ciekawych kościołów, to uwieńczenie dnia. Jeszcze tylko czosnek na
kolację i zamiar poszukiwań wampirów w następnym dniu. Braszow to
kolejna perła architektury znana z Czarnego Kościoła, to krótki
przystanek na drodze do Rasnov i Bran.
Rasnov to przede wszystkim twierdza chłopska, tutaj chronili się
mieszkańcy trzech wsi. Głównym problemem był brak wody, po pierwszym
zdobyciu twierdzy przez wroga zaczęto kopać studnie, by do źródła
dotrzeć potrzeba było 17 lat i 143 m.
Bran to tłumy turystów, zamek, skansen i Drakula, chociaż ten, który
był wzorem dla tego czarnego charakteru, przebywał tu tylko kilka
dni.
Góry Bucegi kuszą nas swymi widokami. Zmęczeni historią i zabytkami
przychylamy się do tego, by je penetrować. Busteni to kolejny
przystanek, a zarazem kontakt z gospodarzami, u których śpimy.
Życzliwi, serdeczni barierę językową zastąpili gotowaną kukurydzą.
Rano pobudka, by zakupić bilety na kolejkę linową i wyjazd w góry.
Wędrówka szlakami we mgle i docieramy na Omu, 2505 m n p m.Dzielimy
czekoladę ze spotkanymi Polakami, zaczynamy schodzić. Niżej mgieł
nie ma. Obiadokolacja to ciorba i mammilugata, czyli żurek i kasza
kukurydziana na śmietanie z owczym serem. Jeszcze wizyta w kurorcie
Sinaia i obieramy kierunek Fagaras. Tym razem czeka nas piesza
wędrówka po paśmie gór z najwyższym szczytem Rumunii – Moldoveanu
2544 m n p m. My dochodzimy, do 2500, ale mimo iż jesteśmy blisko,
tego szczytu nie widzimy, przeszkadzają nam chmury i silny wiatr..
Po zejściu na kemping znowu leje…Noc u podnóża gór umilają nam
krople deszczu, a ranek wita słońcem. Szkoda odjeżdżać. Powrót to
kolejne obserwacje, sen, wizyta w Cluj – Napoca i granice. Jakże
warto je przekraczać. Przekroczmy granice naszych błędnych
przekonań, stereotypów, lęku przed nowym, innym, nie zawsze złym jak
się nam wydaje. Powodzenia.
Tekst i foto P. Pyrcz |
Moja wspaniała przygoda z Bogiem
Jest lato. Wakacje. Dla mnie jest to czas powrotu z
Zambii na trzymiesięczny urlop. Cała przyroda mieni się kolorami
tęczy, jakby w ten sposób chciała oddać cześć swemu Stwórcy. To
Polska, moja ojczyzna, dynowszczyzna taka piękna!!! Może teraz
bardziej niż kiedykolwiek dostrzegam piękno malowniczych wzgórz,
rzeki San, małych strumyków. Tu wyrosłam. Stąd wezwał mnie Bóg, aby
kochać Go i służyć Mu w Zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia Św. Karola
Boromeusza. Ta „wspaniała przygoda z Bogiem” zaczęła się tutaj, tak,
po prostu w mojej rodzinie w Pawłokomie, potem Szkoła Podstawowa,
Liceum Ogólnokształcące w Dynowie, niezapomniane katechezy śp. Ks.
Józefa Ożoga i działalność w szkolnym kole PCK pod okiem Pani
profesor Zofii Rybowej. Moja klasa „A” była szczególna nie ze
względu na nas, bo byliśmy tacy, jacy byliśmy, z różnych okolicznych
wiosek i samego Dynowa.
Mieliśmy wspaniałą Opiekunkę klasy, która z wielką miłością
prowadziła nas od pierwszej klasy aż do matury – Pani profesor
Janina Jurasińska. Ona nas rozumiała, ona nas kochała, uśmiechnięta
i dostępna „w porę i nie w porę”. Nie mogę tu nie wspomnieć równie
niezapomnianego Pana profesora Władysława Pankiewicza. Co prawda
dostawałam „gęsiej skórki” przed matematyką, ale to on pierwszy
nazwał mnie „siostrzyczką”, czyżby przeczuwała rodzące się
powołanie?
Jak w życiu każdej osoby powołanej przez Boga do Jago wyłącznej
służby – przyszedł taki dzień i na mnie. Podczas pielgrzymki do
Kalwarii Pacławskiej Bóg zaprosił mnie do tej wyłącznej miłości, tam
zrodziło się moje powołanie, w którym trwam i ufam, że tak będzie
już do końca moich dni: wspaniała przygoda z Panem.
Szczerze ucieszyłam się, gdy w rodzinnym domu wśród innych czasopism
zobaczyłam „Dynowinkę” i przyznaję, że odpowiadając na prośbę
Redakcji tego czasopisma z radością pragnę przybliżyć dzieje mojego
powołania i wielka miłość do Afryki.
Pracuję w Zambii. „Zambia jest krajem biednym. Nie potrafi
wykorzystać swoich walorów, sprzedając turystom tylko wycinek swojej
przyrody, czyli wodospady Viktorii. Wiktorii Livingstonie bije serce
Zambii. Hektolitry spadającej z ogromnym hukiem wody wzbijają chmury
pary wodnej, unoszącej się wysoko nad ziemią. Żadne, nawet najlepsze
zdjęcie, nie jest w stanie oddać bogactwa i malowniczości tego
zjawiska. Czarni mieszkańcy Zambii stwarzają wrażenie zagubionych we
wszechświecie. Może sprawia to wysoka temperatura, brak żywności i
wody w miesiącach suszy, może ich mentalność i dewiza życiowa: „Żyj
dniem dzisiejszym”, może lata niewolnictwa i dyktatury białych – nie
wiem. Zakorzenione od pokoleń zwyczaje i obrzędy doprowadziły do
tego, że społeczeństwo Zambii ginie w zastraszająco szybki sposób.
Choroby, głównie malaria, AIDS, gruźlica dziesiątkują ludność i
powodują, że większość młodych Zambijczyków to sieroty.” (Dr
Krystyna Karolińska-Kubik, ze wspomnień z jej pobytu w tym roku 2003
w Zambii, art. „Naznaczeni Afryką” ukazał się w „Echa z Afryki i
innych kontynentów”)
Prowadzimy szpital misyjny w Mpanshy. Jest nas tutaj trzy siostry
Polki i dwie Zambijki, które powiększyły nasza wspólnotę. Mpanshya
leży w odległości 200 km od Lusaki – stolicy, w
południowo-wschodniej Zambii. Okolica jest piękna, górzysta, małe
chatki widoczne tu i tam w buszu wskazują, że są tam osady ludzi.
Tutaj jakby zatrzymał się czas, ludzie są prości, przyjaźni,
serdeczni. Mpanshya to wioska, której centrum stanowi nasz szpital,
kościół katolicki, szkoła podstawowa i „rynek”, tzn. pięć budek –
„sklepy”, gdzie miejscowi ludzie mogą sobie kupić cukier, olej,
mydło i coś w rodzaju szopy, gdzie sprzedają warzywa ze swoich
poletek. Nie ma tu żadnego przemysłu, prądu, ale za to słychać śpiew
ptaków, pianie kogutów i bębny, którymi mieszkańcy zwołują się na
pogrzeby, wesela lub inne spotkania. Szpital ma 65 łóżek, ale w
sezonie malarii musi pomieścić nawet ponad 100 osób. Są tu oddziały
internistyczno-chirurgiczne, męskie i żeńskie, oddział dziecięcy,
gruźliczy, położnictwo, laboratorium, stacja krwiodawstwa, Rentgen,
sala operacyjna, ośrodek dożywiania dzieci, przyszpitalna
przychodnia, przyszpitalne hospicjum dla umierających na AIDS.
Bardzo często przywożą do naszego szpitala ofiary wypadków
drogowych, gdyż w promieniu 200 km jest to jedyny szpital.
Umieralność jest duża, szczególnie na malarię i AIDS. I tu rodzą się
nowe potrzeby, nowe wyzwania czasu. Młodzi ludzie umierają na AIDS.
Pozostawione sieroty pozostają bez środków do życia, osamotnione,
zalęknione, jako dodatkowy ciężar dla jakże licznych już rodzin
krewnych, do których trafiają zdane na ich łaskę. W buszu nie ma
sierocińców, opieki społecznej, itd. Krewni najczęściej wysługują
się sierotami do ciężkiej pracy w polu. Dzieci nie chodzą do szkoły,
są głodne i brak im odzieży. Już dla wielu z nich przez „duchową
adopcję” udało się nam zyskać ludzi, którzy na odległość wybierają
dziecko-sierotę i raz w roku prześlą ofiarę pieniężną, tyle, na ile
ich stać. Nawet najmniejsza kwota ofiarowana z miłością i modlitwą
to wielka pomoc dla tych, którzy pod swój dach przyjęli kolejną
sierotę.
W czasie tego urlopu nagle zachorowałam. Miałam tyle spraw do
załatwienia, spotkań itp! Tymczasem Bóg zaplanował te wakacje dla
mnie zupełnie inaczej i nawet je przedłużył! Pobyt w szpitalu był
okazją do spotkania wielu ludzi dobrej woli, licznych odwiedzin,
dzielenia się radością. I oto grupa ludzi niepełnosprawnych zbiera
dla nas po domach niewykorzystane przez ludzi do końca lekarstwa,
ubranka lekkie dla dzieci, plastikowe butelki ze smoczkiem. Pewien
emeryt z radością mówi, że razem z dziećmi z osiedla zbierają złom i
makulaturę. Mówi: „Wiesz, siostro, raz zarobimy 3 zł, innym razem 7
zł, i tak już mamy uzbierane 300 zł. Chcemy adoptować na odległość
trzy sieroty i tez się za nie modlić”.
Ze wzruszeniem pragnę wspomnieć też o koleżankach z mojej licealnej
klasy i wielu ludziach dobrej woli z Dynowa i okolic, którzy
zwyczajnie zapytali: jak my możemy pomóc? I pomagają, za co
serdeczne im Bóg zapłać!!! Dla tych, którzy pragnęliby się podzielić
kromką chleba i pokochać jedną z tych sierot, które nie mają się do
kogo przytulić, które są gdzieś daleko w buszu, smutne, bo straciły
wszystko – rodziców – informacje pod numerem telefonu (0-16)6521095.
Pragnę zakończyć słowami Ks. Tadeusza Czekańskiego z książki pt.
„Wejdź w światło”:
„…rzeka jest rzeką, gdy płynie; ptak jest
ptakiem, gdy lata; kwiat jest kwiatem, gdy kwitnie; a człowiek jest
człowiekiem, gdy kocha…”
S. Józefa Słaba SCB |
Podróże z Ewą
Ponownie witam Was Drodzy Czytelnicy „ Dynowinki ”.
Po raz kolejny mam przyjemność podzielić się z Wami swoimi
przeżyciami i opisać zwiedzone miejsca. Proszę teraz usiądźcie
wygodnie i przenieście się ze mną do królewskiego Krakowa.
Dwa tygodnie, jakie spędziłam na obozie stypendystów w stolicy
kultury polskiej, upływały pod hasłem „ Uczyńmy człowieka”. Razem ze
mną przebywało tam około 1000 osób z całej Polski. Mieszkaliśmy w
jedenastu ośrodkach. W każdym było około 100 stypendystów. Młodzież
z każdego ośrodka została podzielona na pięć grup. Każda grupa miała
swojego opiekuna. To właśnie od niego zależało, co będziemy robić i
jak spędzimy czas na kolonii. Ja byłam w grupie 4/2, którą
opiekowała się pani Basia. Z nią czas upływał piekielnie szybko.
Pani Basia interesowała się fotografią i tańcem, więc większość
warsztatów właśnie na to poświęcaliśmy. Głównym jednak celem
warsztatów było poznanie samego siebie, swoich dobrych i złych stron
i naprawianie swoich niedociągnięć. Przyznam szczerze, że nie
należało to do najłatwiejszych zajęć. Poza tym tańczyliśmy,
śpiewaliśmy i nawet malowaliśmy. Nie było chwili odpoczynku – poza
nocą oczywiście!
Główną jednak zmorą młodzieży stało się wczesne wstawanie, bo
niekiedy nawet o 600 rano! Wszystko dlatego, że wiele razy
wyjeżdżaliśmy poza Kraków. Można powiedzieć, że kolonia kroczyła
śladami Jan Pawła II.
Wszyscy stypendyści spotykali się na wspólnych Mszach św. Pierwsza
odbyła się w Katedrze Wawelskiej, a przewodniczył jej Ks. Kardynał
Franciszek Macharski, Metropolita Krakowski. Powitał nas słowami: „
Mówię do was, moi drodzy, bardziej jak do wnucząt niż braci i
sióstr, bo przecież jestem dla was raczej dziadkiem”. Bardzo
wszystkich wzruszyły jego ciepłe słowa. Były one wspaniałym
rozpoczęciem obozu. Kolejne Msze odbyły się w Sanktuarium Bożego
Miłosierdzia w Łagiewnikach, Kalwarii Zebrzydowskiej i Bazylice
Mariackiej. Na wszystkich wspólnych spotkaniach mieliśmy założone
żółte koszulki ze znakiem Fundacji „ Dzieło Nowego Tysiąclecia”. W
tych strojach byliśmy od razu rozpoznawani w całym Krakowie. Mówiono
na nas: „ kanarki” lub „ dzieci Ojca Świętego”.
Oprócz odwiedzania miejsc dotyczących Jana Pawła II, zwiedzaliśmy
najsłynniejsze zabytki krakowskie, tj.: Wawel, Sukiennice, Kościół
Mariacki ze sławnym ołtarzem Wita Stwosza, który mieści przeszło 200
figur!
Dla mnie najciekawsze było jednak zoo, w którym świetnie się
bawiłam. Jego rozmiary powaliły mnie z nóg. Gdyby nie tabliczki z
oznaczeniami na pewno bym się zgubiła. Mimo że podobały mi się
wszystkie zwierzęta, było mi ich żal. W ich oczach widać tyle
smutku, że chciało mi się płakać.
Po chwilach spędzonych ze zwierzętami czas na dobry film, który
obejrzeliśmy w trójwymiarowym kinie IMAX. Jego tytuł to: „Galapagos”.
Podwodny świat, jaki zobaczyliśmy, dostarczył nam wielu wrażeń.
Nigdy bym się nie spodziewała, że świat może być taki piękny!
Wszystkich zachwyciło to, co widzieli, tym bardziej, że wydawało
się, iż można własnymi dłońmi dotknąć wody, ryb, a nawet nieba – coś
niesamowitego!
Kolejnym przeżyciem, którego nigdy nie zapomnę, było oglądanie przez
nas panoramy Krakowa z Kopca Kościuszki. Wejście na samą górę bardzo
wiele mnie kosztowało, ponieważ mam lęk wysokości, ale jakoś
dotarłam na szczyt. Opłacało się! Wrażenia były wspaniałe!
Oczywiście nie cały czas bawiliśmy się – była też nauka. Urządzono
nam kurs języka angielskiego. Brak mi słów, aby opisać, co tam się
działo. Człowiek, który nas uczył nie mógł się równać z nikim innym.
Jego sposób przekazywania nam swojej wiedzy był genialny. Śpiewał,
grał na gitarze, rozmawiał z nami, tak że przez godzinę nauczył nas
wielu „ super rzeczy”.
W pamięci pozostanie mi także na długo wyjazd do Wadowic – miasta
rodzinnego Jana Pawła II. Oglądaliśmy jego mieszkanie. Jedliśmy
nawet sławne papieskie kremówki, które były pyszne! Słuchaliśmy
wykładu o jego życiu i twórczości. Potem został przeprowadzony
konkurs wiedzy o Ojcu Św.
Czas spędzony w Krakowie wiele mnie nauczył. Hasło obozu: „ Uczyńmy
człowieka” było bardzo trafne. Podczas pobytu wychowawcom udało się
uczynić z nas ludzi – ludzi wrażliwych na drugiego człowieka, ludzi
wiary i miłości. Pokazali nam jak ważna jest przyjaźń i wspólne
rozmowy. To była najdłuższa i najtrudniejsza lekcja w moim życiu!
Ewa Pielak
Europejski Tygie
Pomimo swego starożytnego rodowodu
Europa pozostaje niezwykle zróżnicowana. Jest wielu zwolenników
teorii, że różnorodność jest podstawową cechą charakterystyczną tego
kontynentu. Europa Południowa i znaczna część Zachodniej należały do
cywilizacji antycznej -w odróżnieniu od Europy Północnej. Cesarstwo
rzymskie nigdy nie zjednoczyło całej Europy, nigdy nie podbiło
terenów za linią Dunaju, ani całych Wysp Brytyjskich. Lepiej niż
Rzymianie poradził sobie ze zjednoczeniem Kościół chrześcijański.
Południowy zachód - Półwysep Iberyjski - znajdował się przez wiele
wieków pod panowaniem muzułmańskim Maurów, podczas gdy południowy
Wschód - od Adriatyku po Morze Czarne - był przez pół tysiąclecia w
rękach osmańskich. Podział kulturowy Europy łatwiej zrozumieć
patrząc na układ języków. Język celtycki, który rozprzestrzeniał się
w środkowej i zachodniej Europie, został wyparty przez języki
germańskie i stał się językiem północno-zachodniego skraju Europy:
Irlandii, Konwalii i Brytanii. Rosnące w siłę w Europie północnej,
środkowej i zachodniej języki germańskie (anglosaksońskie,
skandynawskie i niemieckie) napotkały potężnego rywala pod postacią
języków italskich. Spośród nich łacina szybko stała się językiem
zdobywców (język elity rzymskiej i chrześcijaństwa) tworząc w wyniku
interakcji z językami lokalnymi regionalne odmiany łaciny, czyli
języki romańskie (italski, francuski, hiszpański, kataloński,
portugalski, rumuński). Szósty i siódmy wiek naszej ery przyniósł
bałtycką i słowiańską gałąź języków indoeuropejskich, dając język
polski, czeski, słowacki, serbski, chorwacki, bułgarski i rosyjski.
Jacy są Europejczycy?
Północni mieszkańcy żywią trwałe przekonanie o lenistwie
południowców, południowcy o sztywności sąsiadów z północy. Południe
krytykowane przez Północ za korupcję w życiu publicznym, patrzy z
oburzeniem na panujący na Północy kryzys więzów rodzinnych. Duńczycy
i Niemcy uważają, że Brytyjczycy są nieefektywni i niepunktualni,
natomiast ci ostatni myślą to samo o Włochach i Grekach. Holendrzy
twierdzą, że Niemcy są apodyktyczni i despotyczni, a Niemcy mówią to
samo o Francuzach. To oczywiście zabawne stereotypy narodowe, choć
dość popularne. Z obiektywnej analizy cech mieszkańców „piętnastki”
wynika,że Niemcy są punktualni, solidni, źle czują się w obliczu
niepewności oraz mają nadal bardzo tradycyjne poglądy na temat roli
kobiet. Holendrzy cenią porządek, otwarci na innowacje, są bardzo (w
skali europejskiej) tolerancyjni i egalitarni oraz są największymi
poliglotami w Europie (wraz z Luksemburczykami). Brytyjczycy szanują
tradycję, cenią pragmatyzm i humor, są niezwykle dumni z monarchii.
Austriacy słyną z uprzejmości i bezpośredniości. Belgowie posiadają
słabe poczucie tożsamości narodowej (na pierwszym miejscu są
Flamandami lub Walonami, na drugim Europejczykami, a dopiero na
trzecim Belgami) oraz żywią silną antypatię regionalną. Są
praktyczni, kompromisowi i konserwatywni. Flamandowie cenią wygodne
życie, ale są sumienni. Walonowie preferują pragmatyzm i są skłonni
do autoironii. Duńczykom przypisuje się szczerość, punktualność i
egalitaryzm. Finowie są również punktualni i egalitarni (w języku
fińskim nie ma różnicy między „on” i „ona”!), powściągliwi w
ekspresji i okazywaniu emocji, zachowujący rezerwę. Szwedzi poza
obsesyjną punktualnością są także tolerancyjni i egalitarni oraz są
najstarszym społeczeństwem Europy! (ilość obywateli którzy
przekroczyli 65 rok życia).Irlandczycy są swobodni, towarzyscy,
spontaniczni i pragmatyczni. Francuzi nie znają języków obcych,
cenią elegancję i są otwarci na innowacje. Dla Włochów więzy
rodzinne są najważniejszą relacją społeczną, są spóźnialscy, lubią
humor i są bardzo dumni ze swych osiągnięć w dziedzinie kultury.
Hiszpanie kultywują etos odwagi, wielką wagę przywiązują do
stosunków rodzinnych, związków międzyludzkich i swobody bycia. Są
niepunktualni. Grecy są patriotyczni, lubią humor, a także bardzo
wrażliwi na punkcie więzów rodzinnych. Portugalczycy słyną z
powściągliwości i łagodnych obyczajów. Powyższe opisy są oczywiście
dość ogólnikowe, ponieważ każdy z krajów „Piętnastki” zawiera
dodatkowo jeszcze wewnętrzne zróżnicowanie (tak istotne jak np.
Północ i Południe Włoch, Wschód i Zachód Niemiec, regiony Hiszpanii,
czy też Flandria i Walonia w Belgii) co w oczywisty sposób
kształtuje odmienne charaktery mieszkańców.
Drugi wymiar wielokulturowej Europy wynika z napływu przedstawicieli
kultur pochodzących z odmiennych kręgów kulturowych i jest źródłem
wielu obaw, lęków i problemów. Bardzo prawdopodobne, że to właśnie
międzynarodowa migracja i osiedlanie się cudzoziemców będzie jednym
z głównych wyzwań dla polityki i nauki XXI wieku. Europa staje się
kontynentem imigracji (od lat 60. XX w.,gdy nastąpił silny trend
sprowadzania obcokrajowców do pracy). Większość uciekinierów widzi
Europę tak jak kiedyś Europejczycy postrzegali Amerykę - jako
idyllę, gdzie można żyć ciesząc się wolnością i dobrobytem. Unia
Europejska przyjmuje ok. 5 % światowej populacji uchodźców. Coraz
więcej miast Europy boryka się z problemem tworzenia przez
napływającą ludność stref etnicznie homogenicznych, rywalizacją na
rynku pracy z ludnością dominującą oraz poczuciem zagrożenia
rodzimej ludności, zwłaszcza w sytuacji rosnącego bezrobocia. Coraz
silniejsze stają się zatargi na tle religijnym, między innymi tak
głośne sprawy jak porachunki rodzinne między ortodoksyjnymi
rodzicami, a zasymilowanymi dziećmi. Państwami europejskimi o
najwyższym procentowym udziale cudzoziemców w populacji są (w
kolejności): Austria, Niemcy, Belgia, Francja, Szwecja, Dania i
Holandia. Aż trzy z nich należą do najbardziej tolerancyjnych i
egalitarnych społeczeństw Europy (Holandia i Szwecja oraz Dania).
Włosi, którzy stykają się z przypływem 20 tys. imigrantów rocznie na
swe wybrzeże, uważają, że imigranci stwarzają zagrożenie dla
bezpieczeństwa publicznego (tak myśli 40%). Natomiast 50% Niemców
jest zdania, że liczba imigrantów powinna być ograniczona (Niemcy od
dawna są głównym celem uciekinierów, w latach 1990-2001 dwa miliony
osób ubiegało się o azyl, co stanowi 40% wszystkich podań w Europie
Zachodniej). Na fali tego rodzaju nastrojów swą popularność budują
populistyczne partie prawicowe (Front Narodowy we Francji), rządy
wprowadzają ograniczenia napływu cudzoziemców (Pim Fortuyn w
Holandii, centro-prawicowa koalicja w Danii) lub czynią takie
argumenty elementami walki politycznej w kampanii (Edmund Stoiber w
walce o fotel kanclerza). Według ekspertów do spraw migracji,
dylematem europejskim jest fakt, iż rynek potrzebuje imigrantów, ale
ludzie ich nie chcą. Większość cudzoziemców akceptuje prawie każde
warunki oferowane przez pracodawców, w związku z tym najmniej
atrakcyjne stanowiska opierają się właśnie na zagranicznych
pracownikach. Imigranci wypełniają też coraz większą lukę
demograficzną w starzejących się społeczeństwach Europy, rozwiązując
przynajmniej chwilowo problem ubezpieczeń społecznych.
Przygotowała: mgr Ewa Hadam
Opiekunka MKE
Liceum Ogólnokształcące w Dynowie
Bibliografia:
„Polski Kalendarz Europejski” nr 7/2002
NIEKTÓRE AKTY PRAWNE WSPÓLNOT
EUROPEJSKICH
Każdy kraj na świecie posiada swoje
odrębne akty prawne, których musi przestrzegać. Polska i Polacy
muszą powoli poznawać przynajmniej niektóre przepisy obowiązujące w
UE. Prawo Unii Europejskiej liczy sobie kilkadziesiąt tysięcy stron.
Chciałbym przybliżyć Czytelnikom „DYNOWINKI” kilka przykładowych
aktów prawnych Wspólnoty.
1. Ujednolicanie przepisów dotyczących
instalowania i projektowania kolejek linowych.
Parlament Europejski i Rada UE wydały Dyrektywę z 20.03.2000 r.,
dotyczącą ujednolicania przepisów technicznych w dziedzinie
instalowania kolejek linowych. W 9 załącznikach określono bardzo
szczegółowe wymagania stawiane w fazach projektowania budowy i
oddania do eksploatacji tych pojazdów, jak również dotyczące
procedur testowania ich zgodności ze wspólnotowymi standardami
potwierdzanymi odpowiednimi standardowymi świadectwami.
2. Powołanie Komitetu do spraw Konsumentów
Komisja Europejska podjęła decyzję z 04.05.2000 r. o powołaniu
Komitetu ds. Konsumentów. Ma się ona składać z 15 przedstawicieli
narodowych organizacji konsumentów oraz po 1 członku każdej
europejskiej (ponadrządowej) organizacji konsumenckiej, spełniającej
określone kryteria. Kadencja członków Komitetu jest trzyletnia i
odnawialna. Ma on służyć interesom konsumentów i być niezależny od
kół biznesu.
3. Cła antydumpingowe na polskie sznurki do snopowiązałek.
W związku ze zmianą polityki cenowej polskiego przedsiębiorstwa WKJ
Isoliertechnik Spółka z o.o. Rada UE wydała Rozporządzenie nr
968/2000/EC z 8.05.2000r., nakładając na import polipropylenowych
sznurków do snopowiązałek, wytwarzanych przez tę firmę, cła
antydumpingowego w wysokości 15,7 % ad valorem. W dokumencie
wymieniono także stawki takiego cła stosowane wobec importu z innych
polskich firm oraz wobec firm czeskich i węgierskich.
4. Nowe terminy stosowania dodatkowych ceł na niektóre owoce.
Komisja Europejska wydała Rozporządzenie nr 1044/2000/EC/ z
18.05.2000 r. wprowadzające zmienione terminy stosowania dodatkowych
ceł na niektóre owoce, gdy przekroczony zostanie przez ich import
określony pułap progowy. Przykładowo wynoszą one: dla jabłek – w
okresie od 01.01. do 31.08. przy imporcie 625202 tony, zaś od 01.09
do 31.12. przy imporcie 20048 ton.
5. Zasady udzielania pomocy producentom długo dojrzewających serów.
Celem zmniejszenia nierównowagi na rynkach długo dojrzewających
serów (gatunków Emmentaler i Gruyere) Komisja Europejska wydała
Rozporządzenie nr 1068/2000/EC z 19.05.2000 r. określające warunki
przyznawania przez agencje interwencyjne pomocy producentom 23
tysięcy ton serów. W dokumencie określono m.in. zasady poddawania
serów specjalnym testom jakościowym, okresy ich dojrzewania oraz
dostosowane do nich kwoty pomocy.
6. Represje wizowe i gospodarcze wobec Birmy.
W związku z trwającymi represjami i naruszeniem praw człowieka w
Birmie, Rada UE zajęła tzw. Wspólne Stanowisko – z datą 26.04.2000
r. – dotyczące zmiany i rozszerzenia zakazu wydawania wiz oraz
zezwoleń na tranzyt na obszarze Wspólnoty dla kilkudziesięciu
osobistości oficjalnych wchodzących w skład rządu tego państwa. W
osobnym Rozporządzeniu Rady UE wydano zakaz sprzedaży Birmie
sprzętu, który może służyć celom represyjnym lub terrorystycznym
oraz zarządzono zamrożenie wszelkich funduszy i aktywów posiadanych
we Wspólnocie przez wymienione w aneksie osobistości birmańskie
7. Kontrola połowów w strefie NEAFC
Stosownie do postanowień Konwencji w sprawie Przyszłej Wielostronnej
Współpracy w Zakresie Połowów na Północno-Wschodnim Atlantyku
(ogłoszonej w DZ. U. WE). Komisja Europejska wydała Rozporządzenie
nr 1085/2000/EC z 15.05.2000 r. określające w 13 aneksach
szczegółowe zasady sprawozdań składanych obowiązkowo w Sekretariacie
Komisji do spraw Połowów na Północno-Wschodnim Atlantyku (NEAFC)
przez statki upoważnione do wykonywania tych połowów. W 2 aneksach
przedstawiono wzory raportów inspekcyjnych oraz wykazy instytucji w
państwach członkowskich upoważnionych do zbierania informacji o
poważniejszych naruszeniach przepisów.
8. System klasyfikacji wyrobów i obiektów budowlanych według
kryterium odporności ogniowej.
Komisja Europejska podjęła decyzję z 03.05.2000 r. określającą
szczegółowo obowiązujący we Wspólnocie system klasyfikacji wyrobów i
obiektów budowlanych według kryterium odporności na ogień.
9. Zwalczanie pornografii dziecięcej w Internecie.
Rada UE podjęła Decyzję z 29.05.2000 r. nakładającą na państwa
członkowskie obowiązek podejmowania działań, zachęcających
użytkowników internetu do informowania odpowiednich władz i
instytucji o przypadkach wykorzystywania go do przekazywania
materiałów o charakterze pornografii dziecięcej. Kraje członkowskie
zostały zobowiązane do ścisłej współpracy zwalczania tych praktyk
m.in. poprzez działanie z Interpolem i Europolem.
10. Cło antydumpingowe na chiński koks węglowy.
Komisja Europejska podjęła Decyzję nakładającą na import chińskiego
koksu węglowego o średnicy powyżej 80 mm tymczasowego cła
antydumpingowego w wysokości 33,7 euro za tonę wagi netto. Krok ten
uzasadniono poważnymi szkodami ponoszonymi przez wspólnotowy
przemysł węglowy wskutek zbyt taniego importu tego surowca.
Z- ca Prezesa MKE LO Dynów
Tomasz Sobaś
Listy do
redakcji
Dynów dnia 25
sierpnia 2003r.
Józef Sówka, Ul. Rynek 5/2, 36-065 Dynów
Do Redakcji Miesięcznika
„D Y N O W I N K A”
Ul. Ożoga 10 36-065 Dynów
Potyczka z
„URZĘDEM”
Nie po raz
pierwszy Pani Anna Baranowska Bilska w swoich artykułach nie
dopełnia należytej staranności w opisywanych, niekiedy słusznych,
tematach gospodarczych. Porównanie otoczenia działki przy ulicy
Krzywej w Dynowie do „Stajni Augiasza” jest oczywistym nadużyciem, w
przypadku nie podania czytelnikowi rzeczywistego stanu sprawy.
Nie kto inny, ale Pani Anna Baranowska Bilska, jako była Radna Rady
Miasta i wieloletnia autorka wspomnianego cyklu artykułów jest
doskonale poinformowana o bezsensownym blokowaniu tejże inwestycji
przez „Urzędników” „Przychylnych” spółce Sów-Pol i jej właścicielom.
Działka nr 5100/1 została wpisana w 1968 roku do rejestru zabytków,
jako istniejące fortyfikacje ale fakt ten nie został uwidoczniony w
księgach wieczystych prowadzonych dla tej działki. Gmina Miejska,
sprzedała tą działkę bez obciążeń konserwatorskich, za bardzo
wygórowaną kwotę. Działka ta nie stanowi zabytku nawet według
ustalenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego,
„centrum miasta Dynowa” – perspektywa roku 2005, uchwalonego uchwałą
Nr XI/67/90 Miejsko Gminnej Rady Narodowej w Dynowie z dnia
25.04.1990r. z poźń. zm.
Jak wynika z tej uchwały, ani ustalenia ogólne, ani ustalenia
dotyczące poszczególnych terenów dla jednostki 26 UH, w której
znajduje się wymieniona działka, nie przewidują możliwości
przedstawiania przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków warunków
lub wytycznych przy podejmowaniu działań dotyczących
zagospodarowania działki.
Wraz z rozwojem miasta Dynowa, swój rozwój zaplanowała również
spółka „Sów-Pol” mając w perspektywie upiększenie terenów
bezpośrednio przyległych do dworca PKS jak i bezpośredniego
sąsiedztwa Urzędu Miasta i Kościoła.
Jeszcze w 1998 roku spółka zwróciła się do Władz Miasta Dynowa o
wydanie decyzji o warunkach zabudowy i zagospodarowania działki nr
5100/1 przy ulicy Krzywej w Dynowie.
Burmistrza Miasta Dynowa w dniu 07.04.1998r wydała decyzję znak
L.dz. 7331/15/98 o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu
(czytaj działki nr 5100/1) w Dynowie, na podstawie której to
decyzji, spółka zleciła architektom opracowanie dokumentacji na
rozbudowę istniejących obiektów.
Architekci opracowali dokumentację na rozbudowę budynków, sposób
zagospodarowania działki przedstawiają załączone szkice. Dowód – w
załączeniu.
Wniosek o wydanie zezwolenia budowlanego Spółka złożyła w dniu 22
grudnia 1999 roku, i od tego czasu trwa droga przez mękę z Urzędami.
Postanowieniem z dnia 08.03.2000r znak. AB-7351/9/3/200 Starosta
Rzeszowski wezwał inwestora do uzgodnienia projektu z Wojewódzkim
Konserwatorem Zabytków.
W dniu 22 sierpnia 2000r Pan Starosta wydał decyzję Nr
AB.7351/9/3/200 odmawiająca inwestorowi wydania pozwolenia na
rozbudowę budynku. Podstawą merytoryczną takiego rozstrzygnięcia,
był brak decyzji ze strony Wojewódzkiego Oddziału Służby Ochrony
Zabytków w Przemyślu Delegatura w Rzeszowie, pomimo że decyzja
Burmistrza Miasta Dynowa z dnia 07.04.1998r znak L.dz. 7331/15/98 o
warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu (czytaj działki nr
5100/1) takiego uzgodnienia nie przewiduje.
W dniu 30 sierpnia 2000r wymieniona decyzja została zaskarżona do
Wojewody Podkarpackiego z uwagi na rażące naruszenie przepisów
prawa.
W dniu 6 października 2000r Pan Wojewoda Podkarpacki wydaje decyzję
Nr AB.V.7111/18/40/00 orzekającą o uchyleniu decyzji Pana Starosty i
przekazaniu sprawy do ponownego rozpoznania.
W dniu 23 października 2000r Pan Starosta wydaje postanowienie nr AB.-7351/9/3/2000
wzywające inwestora (skarżącą) do uzupełnienia w terminie do
15.12.2000r projektu budowlanego o zezwolenie (decyzję)
Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków wydane na podstawie art. 21 lub.
27 ustawy z dnia 15 lutego 1962r o ochronie dóbr kultury ( Dz. U. z
1999r. Nr 98, poz.1150 ). Od tego czasu Podkarpacki Wojewódzki
Konserwator Zabytków, Wojewódzki Oddział Służby Ochrony Zabytków
Delegatury w Rzeszowie Ul. Mickiewicza 7 35-064 Rzeszów blokuje
inwestycje, nie uwzględniając przedłożonego projektu budowlanego.
W wyniku wielokrotnych skarg wnoszonych do Ministra Kultury i w
wyniku uznania zasadności tychze skarg przez Pana Ministra i
uchylenia postanowienia o zawieszeniu postępowania, Służby
konserwatorskie postanowieniem z dnia 13 stycznia 2003r nr L. dz.
SOZ – Rz – 4156/7/2003 podjęły zawieszone postępowanie.
Pomimo, że od 1998 roku (sześć lat) blokowana jest sprawa rozbudowy
budynku przez spółkę „Sów-Pol” przez „przychylne” prywatnej
inicjatywie urzędy, nie przeszkodziło to wydać zezwoleń przez te
same urzędy na budowę nowych budynków na działkach sąsiednich. Nie
jest to zresztą jedyna blokowana inwestycja dla spółki „Sów-Pol” w
Dynowie. Kolejna blokowana inwestycją jest remont i przebudowa
budynku tak zwanej „Kuchni restauracji GS” przy ulicy Rynek, czy
kiosku naprzeciw budynku Urzędu Miasta w Rynku.
Na remont budynku byłej kuchni jest gotowa dokumentacja z
pozwoleniem budowlanym, ale brak możliwości wejścia na sąsiednią
działkę stanowiąca własność Gminy Miejskiej nie pozwala na podjęcie
prac remontowych.
Pragnę zatem zwrócić uwagę autorowi wspomnianego artykułu, iż
Zarządowi spółki „Sów-Pol” absolutnie nie brakuje wrażliwości
estetycznej, czego niezaprzeczalnym dowodem jest otoczenie opisanej
nieruchomości od strony ulicy Krzywej, ale zapewne wrażliwości tej
brakuje urzędnikom, którzy co jest bezsporne opłacani są z podatków
płaconych przez spółkę.
A to, że teren od strony dworca PKS jest nieuporządkowany jest
działaniem celowym i zamierzonym aby wywołać i zwrócić uwagę
społeczną i Obywatelską mieszkańców miasta na jawną i rażącą
dyskryminację spółki przez urzędników.
Jeżeli ten cel został osiągnięty, jest to również zasługa Pani Anny
Baranowskiej Bilskiej, żałuję tylko iż tak długo musiałem czekać, aż
Ktoś zauważy istniejący od tylu lat absurd urzędniczy. Jednak, nie
mam żadnej nadziei że inwestycji tej w końcu zaświeci zielone
światło, już po opublikowaniu artykułu w DYNOWINCE Minister Kultury
wydał kolejne absurdalne postanowienie, jego zaskarżenie i uchylenie
zajmie kolejne kilka lat, a stajnia Augiasza jak była przy dworcu
PKS tak na życzenie urzędników dalej będzie, chyba, że znajdzie w
końcu w Starostwie mądry i rozważny urzędnik i podejmie odpowiednie,
mądre i rozważne decyzje.
W tym postępowaniu urzędników zamyka się pospolita kwadratura koła,
Burmistrz Miasta wydaje decyzję o warunkach zabudowy i
zagospodarowania działka nr 5100/1 w Dynowie, Inwestor wykonuje
decyzję, przygotowuje projekt budowlany, Inwestor składa dokumenty u
Starosty Rzeszowskiego celem zatwierdzenia projektu i wydania
pozwolenia budowlanego, Starosta Rzeszowski wydaje postanowienie
zobowiązujące inwestora do uzgodnienia projektu z Konserwatorem
Zabytków, Konserwator Zabytków odmawia uzgodnienia projektu na tej
podstawie że nie uzgodniono z Konserwatorem decyzji Burmistrza o
warunkach zabudowy, ponieważ nie wykonano postanowienia Starosty,
ten odmawia zatwierdzenia projektu i wydania pozwolenia budowlanego.
Decyzja Burmistrza o warunkach zabudowy jest prawomocna, nie
uzgadniano jej z Konserwatorem Zabytków, ponieważ nie wymagało tego
prawo i zapisy decyzji. I tak sprawa powraca do punktu wyjścia, a
zadowoleni z tego i z siebie są wyłącznie „urzędnicy”.
Nie jest to zresztą przypadek odosobniony, w naszym środowisku
pospolita jest tendencja dołożenia temu co chce coś zrobić,
przysłowie „ nie zjem sam i drugiemu nie dam” jest tu jak
najbardziej na miejscu.
Józef Sówka |
Polonica w USA
Będąc w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej w
roku 1979 szukałam śladów Polski i Polaków.
W Waszyngtonie jest pomnik naszego i amerykańskiego bohatera
Tadeusza Kościuszki – usytuowany w pięknym miejscu przed Białym
Domem. W Waszyngtonie jest też ładna, cała z marmuru bazylika, która
posiada trzy nawy. Wzdłuż tych bocznych naw każda grupa etniczna ma
swoją kaplicę. Jest i nasza polska kaplica Matki Boskiej
Częstochowskiej, która wystrojem dorównuje całej bazylice.
W kaplicy jest obraz Matki Bożej Częstochowskiej, a na bocznych
ścianach znajdują się dwa gobeliny: jeden przedstawia Chrzest
Polski, a drugi śluby króla Jana Kazimierza we Lwowie. Katedra jest
dwupoziomowa i na tym niższym poziomie odbywała się właśnie w tym
dniu tj. 1-go sierpnia 1979 r. Msza Święta z okazji rocznicy wybuchu
Powstania Warszawskiego. Ksiądz wygłosił piękne okolicznościowe
kazanie. W pierwszych ławkach siedzieli byli członkowie naszego
Emigracyjnego Rządu i pisarz S. Korboński z rodziną ( jego książek
nie było u nas w obrocie w owym czasie, były zakazane).
Byłam też na cmentarzu Arlington, gdzie jest pochowany Ignacy Jan
Paderewski – światowej sławy pianista, kompozytor i wielki Polak,
polityk, współtwórca naszej niepodległości po pierwszej wojnie
światowej.
Pojechałam do stanu New Jersey, gdzie się urodziłam i gdzie walczył
o niepodległość USA nasz następny wybitny Polak – Kazimierz Pułaski.
Poległ w USA pod Savannah w r. 1779.
W Filadelfii jest muzeum T. Kościuszki. Przez oszkloną ścianę mogłam
oglądać pamiątki po T. Kościuszce, a po naciśnięciu guziczka
usłyszeć piękną recytację wiersza o Kościuszce. Na piętrze tego
muzeum jest ekran, są ławeczki i znów po naciśnięciu guzika
oglądałam film o nim.
Zwiedziłam także West Point, gdzie znajduje się elitarna szkoła
wojskowa. Tam nasz T. Kościuszko budował fortyfikacje i przygotował
do obrony bardzo grube i ciężkie łańcuchy. W West Point jest
olbrzymi pomnik Kościuszki, zwrócony twarzą do rzeki Hudson – przez
którą miały być przerzucone te ważące 37 ton łańcuchy. W muzeum
wojskowym znajduje się też szabla Kościuszki. Pierwszym pomysłodawcą
o założeniu szkoły wojskowej w West Point był właśnie Kościuszko.
Byłam w amerykańskiej Częstochowie w Doylestown, gdzie w głównym
ołtarzu jest obraz Pani Jasnogórskiej ozdobiony dużymi rzeźbami.
Boczne ściany to bardzo duże i bardzo piękne witraże. Witraż z
jednej strony świątyni przedstawia historię Polski począwszy od
Chrztu Polski, a z drugiej strony historię USA. Przy kościele jest
mały cmentarz, na którym między innymi jest pochowany malarz Adam
Styka, syn malarza Jana Styki współtwórcy Panoramy Racławickiej. Na
tym cmentarzu są też groby oficerów polskich.
Przy wjeździe do Nowego Jorku znajduje się Statua Wolności – symbol
pokoju. W cokole tego posągu mieści się mini-muzeum z gablotami
pionierów różnych narodowości. W polskiej gablocie można zobaczyć
parę Polaków w strojach ludowych i co charakterystyczne – kobieta
trzyma w ręce książeczkę do nabożeństwa. Polacy zawsze wierni Bogu i
Kościołowi.
W dniu mojego odlotu z Nowego Jorku (koniec października 1979 r.) –
największy autorytet świata, nasz Ojciec Święty Jan Paweł II, miał
przemawiać w gmachu ONZ.
Nazwę Kościuszko mają w USA: powiat i gmina w stanie Indiana, miasto
w stanie Missisipi i gmina w stanie Teksas. Mieszkańcy tych
miejscowości mają problemy z wymówieniem tego nazwiska.
Stefania SALWA
Nowinki Dynowinki
Lato pod Semaforem...
No i koniec gorących wakacji... Wczasowicze się cieszyli, rolnicy
martwili, a „Dynowinka” w tym czasie ukazała się 2 razy, co jest
sukcesem, zważywszy na to, że chyba nigdy, a z pewnością już bardzo
dawno nie udało się zachować ciągłości wydawniczej podczas „sezonu
ogórkowego”...
Wszyscy, którzy zawitali do Dynowa, mogli zajrzeć do „Karczmy pod
Semaforem”, czynnej 24 godziny na dobę, gdzie stare widokówki
dynowskie tworzą niepowtarzalny klimat!
Gorący okres Kapeli „Dynowianie”
Podczas minionych wakacji Kapela „Dynowianie” koncertowała między
innymi w Arłamowie (40-lecie Regionalnych Lasów Państwowych w
Krośnie), w Stropkovie na Słowacji, w Zgorzelcu i Görlitz (V
Międzynarodowe Spotkania Rodzin Muzykujących), uświetniła też Złote
Gody w Dynowie, Dni Pogórza Dynowskiego, Puchar Galicji, Dożynki
Dynowskie oraz wojewódzkie obchody Roku Osób Niepełnosprawnych w
Rzeszowie.
Mama, Tata i ja...
W sierpniu MOKiR w Dynowie przy współudziale LKS „Dynovia”
zorganizował festyn rodzinny „Mama, Tata i ja”. Gry, konkursy,
wybory „Misski Dynowa” (zwyciężyła 5-letnia Dominika Bielec), tańce
przy muzyce kapeli „Skomborino”, koncert zespołu wokalnego „Whoops”
z Brzozowskiego Domu Kultury – na pewno na długo zostaną w pamięci
uczestników.
Szkoły dynowskie
na starcie!
Skończyło się dobre i znowu trzeba zasiąść w ławkach! Samorządy i
Dyrektorzy zadbali o swoich uczniów. Uczniowie SP nr 2 uczyć się
będą pod nowym dachem, ich koledzy i koleżanki ze SP nr 1
„wkroczyli” przez nowe drzwi wejściowe, chodzić będą po nowych
płytkach i korzystać z odnowionych szatni.
Szkoły średnie też „inne”. W Zespole Szkół cieszy oko nowa elewacja
budynku administracyjnego oraz pomieszczeń do zajęć praktycznych,
które również zostały odnowione wewnątrz. Natomiast młodzież LO może
korzystać z pięknych, nowych ubikacji i czeka na zakończenie
gruntownego remontu sali gimnastycznej (w planie generalny remont
całej szkoły). Żeby tylko uczniowie chcieli to docenić i
uszanować...!
Remonty, inwestycje...
* Zakończono budowę chodnika przy ul. Świerczewskiego, jednostronnie
od LO do mostu.
* Trwa remont alejek cmentarnych oraz odnawianie dwóch mogił
„Nieznanych Żołnierzy” na dynowskim cmentarzu.
* Rozpoczęto budowę nowego budynku gimnazjalnego, trwają prace
wykończeniowe hali sportowej.
* Rozpoczęto budowę chodnika przy ul. Grunwaldzkiej od bramy starego
cmentarza do tartaku.
* We wrześniu rozpocznie się odbudowa jezdni (ok. 500 m) przy ul.
Sikorskiego oraz przebudowa kanalizacji deszczowej przy ul. Ożoga.
* Trwają prace remontowe przy zabytkowym kościele parafialnym p.w.
św. Wawrzyńca. Zakończono już malowanie elewacji kościoła. Obecnie
wykonuje się pogwarancyjne roboty na elewacji dzwonnicy.
W lipcu rozpoczęto renowację renesansowej bramy w ogrodzeniu placu
kościelnego. Przetarg na te prace wygrał konserwator P. Stanisław
Sęk. Roboty budowlane jak wzmocnienie fundamentów, schody, wymianę
daszków, celem obniżenia kosztów, wykonywane są przez Parafię i
gminę Miejską. Termin umowny zakończenia renowacji upływa 15
października. Życzymy sobie i konserwatorowi dotrzymania terminu.
Dynowskie interwencje
* Państwowa Straż Pożarna w Dynowie wyjeżdżała w sierpniu do akcji
36 razy, w tym 8 razy do pożarów i 28 razy do innych zagrożeń.
* Karetki Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego (Oddział w
Dynowie) wyjeżdżały w sierpniu 213 razy do chorych, ponadto
udzielono 344 porady ambulatoryjne.
Co słychać w NASZym Kabarecie?
* Ostatni program Kabaretu nosi tytuł „Gdzie się podziały dobre
zdarzenia?”. Prezentowany był on 16 lipca przy pełnej widowni a 4
dni później telewizyjna „Dwójka” wyemitowała fragmenty tego programu
nagrane podczas XX Ogólnopolskich Spotkań Kabaretowych w Kłobucku.
Dwie jakże różne publikacje...
* Pierwsza – to pozycja pt. „Z dziejów społeczności żydowskiej
Dynowa” W. Wierzbieńca, bardzo rzetelnie napisana i wnosząca wiele
do ciągle mało znanego tematu.
* Druga – „Dynów”, przewodnik turystyczny (???) po naszym mieście
wydany przez P.U.W. „Roksana” z Krosna (nikt nie firmował go swoim
nazwiskiem!!!). Pozycja „ściągnięta” skąd tylko się da, pomija i
przeinacza fakty, zawiera mnóstwo błędów, jednym słowem – jest
napisana byle jak!
Wreszcie niezależni od Błażowej!
Władze miasta zamierzają zakupić samochód do selektywnej zbiórki
odpadów komunalnych, aby w ten sposób usprawnić wywóz śmieci i
uniezależnić się wreszcie od Błażowej!
MJ
Wielcy
ludzie – uczniom na dobry początek roku szkolnego...
Uczymy się nie dla szkoły, lecz dla
życia.
(Seneka)
Tajemnicą powodzenia jest wytrwałość.
(przysłowie perskie)
Nie wystarczy zdobywać mądrości, trzeba jeszcze z niej korzystać.
(Cyceron)
Zły to uczeń, który nie przewyższa swojego mistrza.
(Leonardo da Vinci)
Nie wystarczy dużo wiedzieć, żeby być mądrym.
(Heraklit)
Człowiek lubiący się kształcić nigdy nie jest bezczynny.
(Montesquieu)
Dzisiejsze książki są jutrzejszymi czynami.
(Thomas Mann)
Książka, twórcza myśl i świadomość
ludzka są silniejsze od bomby atomowej.
(Ilja Erenburg)
Co kraj to
obyczaj – czyli rozważania o tym co w krajach Unii Europejskiej
piszczy
Z czym kojarzy nam się krasnal w
czerwonej czapce z przydomowego ogródka, lub też piękna cesarzowa
Sisi zdobiąca filiżanki i pamiątkowe pocztówki?
Są to oczywiście jedne z wielu ciekawych postaci, które
przywędrowały do nas z krajów Unii Europejskiej. We wrześniowym
numerze „Dynowinki” chciałbym przybliżyć czytelnikom najciekawsze
osobowości, zwyczaje, jedzenie i zabytki, bez których trudno
wyobrazić sobie Austrię.
Gdy po raz pierwszy odwiedziłem Austrię wszystko jawiło mi się tu
jak ze snu. Sam przepiękny Wiedeń wyglądał jak stolica „Bajkolandii”,
z kolorowymi domkami na przedmieściach i ciekawie zaprojektowaną
spalarnią śmieci (projektu Hundertwassera) oraz z nowoczesnym
centrum, pełnym zabytków, kolorowych kawiarni i olbrzymiego wesołego
miasteczka Prateru.
Sama nazwa –AUSTRIA- pochodzi jeszcze z czasów Karola Wielkiego. W
803 roku dolina Dunaju (nad którym obecnie leży stolica) była
graniczną prowincją imperium, zwaną Marchią Wschodnią (Ostmark). W
966 r. pojawia się jako Ostarrichi, a stąd już tylko jeden krok do
obecnej nazwy Austrii – Österreich.
Kraj miał bardzo ciekawą historię budowaną zwłaszcza przez rodzinę
Habsburgów, którzy niejednokrotnie mieli styczność z dworami
panującymi we Francji, Włoszech, Hiszpanii, na Bałkanach oraz...w
Polsce. Sami Polacy z mieszkańcami znad Dunaju mieli też dużo
kontaktów poprzez np. słynną odsiecz Wiednia prowadzoną przez króla
Jana III Sobieskiego czy też, gdy Austria była naszym zaborcą.
Austria słynie z wielu osobliwości, których nie sposób wymienić.
Wspomnę tylko te, które utkwiły mi najbardziej w pamięci.
PRATER – jedno z najsłynniejszych wesołych miasteczek na świecie.
Uważany za jeden z symboli Wiednia. Jest tu mnóstwo karuzeli,
strzelnic, kawiarni i przede wszystkim słynny diabelski młyn, który
ma około 65 metrów wysokości, waży prawie 500 ton i liczy sobie 100
lat. Turyści, którzy odwiedzają Prater muszą liczyć się tylko z
jednym... spustoszeniem w portfelu – najtańsza karuzela kosztuje 10
euro.
HOFBURG – był to ośrodek państwowości kraju. W nim rezydował cesarz,
tutaj rodzina Habsburgów mieszkała przez prawie 600 lat. W kaplicy
zamkowej co niedzielę śpiewa Wiedeński Chór Chłopięcy.
MUSIKVEREIN – FILHARMONIA WIEDEŃSKA, otwarta w 1869 roku,
posiadający znakomitą akustykę. Słynne stały się też coroczne
Koncerty Noworoczne transmitowane na cały świat.
Austria dała nam też wiele znanych i ważnych postaci, które sławią
ten kraj na całym świecie..
SISI – małżonka cesarza Franciszka Józefa. Jedna z najpiękniejszych
i najmądrzejszych kobiet jakie zasiadały na tronie. Wspierała męża i
pomagała mu podejmować trudne decyzje polityczne. Kochała przyrodę,
jazdę konną i życie na „wolności”. Wielką miłością obdarzyła też
Węgrów. Na podstawie jej biografii powstał film z Romy Schneider w
roli głównej – też zresztą Austriaczką.
MOZART – zwany cudownym dzieckiem światowej muzyki. Urodził się w
Salzburgu. Już jako dziecko koncertował i pisał piosenki. Żył
jedynie 35 lat, ale przez ten czas zdążył skomponować 626 utworów, w
tym m.in. 24 opery, 49 symfonii, ponad 40 koncertów.
FRANCISZEK JÓZEF – zaczął rządzić Austrią mając jedynie 18 lat. Był
ostatnim wielkim Habsburgiem, który kończy prawie 640 lat panowania
tej wielkiej rodziny.
ZYGMUNT FREUD – zajmował się badaniem nerwic i ludzkich zachowań.
Pozostawił po sobie wiele ciekawych teorii wykorzystywanych obecnie
w psychologii. Za życia krytykowany i prześladowany, po śmierci
ogłoszony najwybitniejszym psychologiem ówczesnych czasów.
HAYDN, MAHLER, STRAUSSOWIE, SCHUBERT – plejada najbardziej znanych
kompozytorów jakich wydał Wiedeń. Ich losy były pogmatwane, ale
muzyka to „ czysta poezja”.
NIKI LAUDA – trzydziestokrotny zwycięzca wyścigów Grand Prix,
trzykrotnie sięgał po tytuł najlepszego kierowcy Formuły 1. W 1976
roku udało mu się przeżyć wypadek, z którego praktycznie zdaniem
lekarzy nie powinien wyjść cało. Założył własne linie lotnicze, a od
2000 roku jest szefem zespołu Formuły 1 w Jaguarze.
ANDREAS WIDHOELZ, ANDREAS GOLDBERGER – skoczkowie narciarscy.
Pierwszy to obecnie najpopularniejszy skoczek w Austrii ( 3 w
ostatnim zimowym Pucharze Świata), drugi jest „człowiekiem legendą”
i w dodatku nadal skacze. Goldi dwa razy z rzędu zdobył Puchar
Świata, jest uwielbiany przez kibiców – zwłaszcza w Polsce.
OGRODOWY KRASNAL – najlepszy przyjaciel każdego ogrodnika w Austrii.
Zdobi działki, podwórka i ogródki – jest wszędzie.
ARNOLD SZWARZENEGER – aktor znany zwłaszcza z ról w takich
przebojach kinowych jak: „Terminator” i „Pamięć absolutna”. Ostatnio
„wziął się” za politykę i chce zostać gubernatorem Kalifornii.
Gdy spacerowałem po starym mieście w Wiedniu, poczułem głód.
Postanowiłem więc wstąpić do jednej z tutejszych kawiarenek.
Ominąłem oczywiście najstarszą kawiarnię CAFE FRAUENHUBER - ponieważ
moje fundusze nie pozwoliłyby mi na zakup nawet wody mineralnej- i
udałem się do przytulnej „Cafe Wetter’. Tam zamówiłem porcję sernika
oraz kawę, z której parzenia słynie cała Austria. A trzeba przyznać,
że tego czarnego napoju w państwie Habsburgów nie brak. Najbardziej
znane to:
BRAUNER- kawa z odrobiną mleka
MELANGE – pół na pół z ciepłym mlekiem
OBERS – ze śmietanką
ESPRESSO – czarna z ekspresu
KURZ – bardzo mocna
MOZART – z odrobiną likieru „Mozart”
MARIA TERESA – z likierem pomarańczowym
KAPUZINER – czarna z dodatkiem mleka i z pianką.
Ciekawym rytuałem jest w Austrii obiad, który zaczyna się od wypicia
kieliszka wódki owocowej. Na główny posiłek dnia składają się
najczęściej kluski, kiełbaski, kiszona kapusta i dużo mięsa.
Najbardziej znaną potrawą są PYZY Z MIĘSEM okraszone słoniną
PYCHA!!! NA deser oczywiście TORT SACHERA, czyli połączenie ciasta
posmarowanego dżemem morelowym i oblanego grubą warstwą czekolady.
Gdy już jestem przy czekoladzie to chyba każdy wie, że w Austrii na
Alpejskich łąkach pasą się najlepsze krowy, masowane przez zwinne
świstaki, a dzięki temu dają najsmaczniejsze mleko, z którego robi
się czekoladę, lecz nazwy tego wyrobu nie zdradzę w obawie przed
polskimi koncernami czekoladowymi. Tym optymistycznym akcentem
kończę wędrówkę po naddunajskich bulwarach. Pozostaje mi jedynie
życzyć, by było Państwu dane zobaczyć, poznać i spróbować tego, co
kryje to piękne państwo w środkowej Europie...a świstak siedzi i
zawija je w te sreberka.
Z EUROPEJSKIM POZDROWIENIEM
Prezes MKE LO Dynów
Michał Zięzio
Złote gody w
Gminie Dynów
Po raz pierwszy wieś Pawłokoma była
miejscem uroczystości wręczenia medali Prezydenta RP z okazji
50-lecia pożycia małżeńskiego przyznanego parom: Józef i Gizela
Cieśla, Stefania i Antoni Czernik, Maria i Władysław Gudyka, Janina
i Wawrzyniec Kiełbasa, Stefania i Stanisław Kośmider, Zofia i
Stanisław Kośmider, Janina i Antoni Kocaj, Balbina i Stanisław
Kozdraś, Władysława i Augustyn Krzysztoń, Stefania i Józef Lignowski,
Halina i Stefan Łazor, Maria i Antoni Marszałek, Władysława i Józef
Muras, Zofia i Józef Niemiec, Monika i Józef Nowak, Janina i
Władysław Paściak, Stefania i Stanisław Paczkowski, Władysława i
Stanisław Pustelnik, Stanisława i Stanisław Pleśniak, Aniela i
Henryk Pilip, Maria i Władysław Tworzydło, Wiktoria i Bolesław
Slączka, Teresa i Henryk Szczepański- zamieszkałym w Gminie Dynów.
Nie wszyscy z odznaczonych, ze względu na stan zdrowia, mogli
uczestniczyć w tej pięknej uroczystości, jednak 12 par przybyło do
Pawłokomy i w dniu 12 lipca 2003r. przyjęło z rąk sekretarza gminy
Dynów - Pana Zygmunta Prokopa - odznaczenia, kwiaty i gratulacje.
Uroczystość zaszczycili również: kierownik USC Dynów- Pani Zofia
Siry, skarbnik UG - Pan Wojciech Cymbalista, przewodniczący Rady
Gminy - Pan Tadeusz Paździorny, ks.Jan Dec, sołtys wsi Pawłokoma -
Pan Potoczny Tadeusz oraz Przewodniczacy Rady Sołeckiej - Jan
Ulanowski.
Wzruszeni Jubilaci, w otoczeniu dzieci, wnuków i prawnuków
uczestniczyli we Mszy św. odprawionej w ich intencji przez
miejscowego proboszcza, a następnie udali się do „Domu Strażaka”, na
przyjęcie zorganizowane przez pracowników Urzędu Gminy w Dynowie i
miejscowe Koło Gospodyń Wiejskich.
W trakcie uroczystości przygrywała kapela „Bachórzanie” i występował
Zespół Śpiewaczy Kobiet „Pogórzanki”.
Dostojnym Jubilatom życzymy następnych 50 lat w zgodzie, miłości i
tolerancji, co jak sami twierdzą, jest receptą na długoletnie
pożycie.
ROZRYWKA
Zagadki
logiczne
„Gimnastyka
umysłu” na początku roku szkolnego na pewno nikomu nie zaszkodzi,
uczniom pomoże w „potyczkach” z matematyką (i nie tylko, bo przecież
logiczne myślenie przydaje się w każdej sytuacji!!!), a rodzicom –
przypomni może lata szkolne, które z czasem wspomina się chyba coraz
przyjemniej..
ILE?
Załóżmy, że oboje mamy tyle samo pieniędzy (więcej niż 100 zł). Ile
muszę Ci dać, abyś miał (miała) o sto złotych więcej niż ja?
ZAGADKA POLITYCZNA
Na pewnym zebraniu pojawiło się stu polityków. Każdy z nich był
uczciwy bądź nieuczciwy. Znamy dwa fakty:
1) Co najmniej jeden z polityków był uczciwy.
2) Co najmniej jeden z dwóch dowolnych polityków był nieuczciwy.
Czy można powiedzieć, ilu polityków było uczciwych, a ilu
nieuczciwych?
WINO
Butelka wina kosztuje tysiąc złotych. Wino jest droższe od butelki o
dziewięćset złotych. Ile kosztuje butelka?
JAKI ZYSK?
Pewien sprzedawca nabył jakiś artykuł za siedemset złotych, sprzedał
za osiemset, kupił znów za dziewięćset i sprzedał za tysiąc. Ile na
tym zyskał?
NIEZWYKŁY NAUCZYCIEL
Pewien nauczyciel matematyki postanowił sprawdzić, czy jego
uczniowie potrafią logicznie myśleć... Zaproponował im ciekawy
sprawdzian: jeśli odgadną, w którym pudełku jest zielona kostka –
dostają „szóstkę”, ale jeśli po otworzeniu pudełka okaże się, że w
środku jest czerwona kostka – dostaną „jedynkę”. Napisy na pudełkach
i pewne informacje podane przez nauczyciela miały być wskazówkami...
Tylko trzech uczniów zdecydowało się wziąć udział w zabawie! Wszyscy
trzej bezbłędnie rozwiązali zagadki i mogli cieszyć się dobrymi
ocenami. Ciekawe, czy i Wy poradzilibyście sobie z zadaniami?
Sprawdźmy...
Zadanie pierwsze
Na pudełkach (I i II) były napisy:
I. W tym pudełku jest zielona kostka, a w tamtym pudełku – czerwona.
II. W jednym z tych pudełek jest zielona kostka i w jednym z tych
pudełek jest czerwona kostka.
Nauczyciel dodał, że jeden z tych napisów jest prawdziwy, a drugi
fałszywy.
Które pudełko należy wybrać?
Zadanie drugie
Na pudełkach były tym razem napisy:
I. W co najmniej jednym z tych pudełek jest zielona kostka.
II. Czerwona kostka jest w tamtym pudełku.
Nauczyciel dodał, że oba napisy są prawdziwe bądź oba fałszywe.
Co należy zrobić w tym przypadku?
Zadanie trzecie
Napisy na pudełkach były tym razem następujące:
I. Czerwona kostka jest w tym pudełku lub zielona kostka jest w
drugim pudełku.
II. Zielona kostka jest w pierwszym pudełku.
W tej próbie nauczyciel znów wyjaśnił, że oba napisy są prawdziwe
bądź oba fałszywe.
Które pudełko powinno się wybrać tym razem?
Jeśli spodobały
się Wam zadania pomysłowego nauczyciela, spróbujcie je rozwiązać!
Renata Jurasińska
Humor
(Jedno)
komórkowcy...
W dobie polskiej transformacji
Nowy problem się wyłania
W różnych dziwnych sytuacjach
Jest potrzeba wybiegania...
Ten wybiega gdzieś z kościoła
Ten z urodzin, tamten z sali....
Ogłaszają ciągle alarm?
Czy się gdzieś bez przerwy pali?
Może winne są żelazka
Lub poodkręcane kurki...???
Ależ skądże, Proszę Państwa,
To dzwoniące są komórki!!!
Gdy się „drze” kolejny dzwonek,
To tak myślę sobie czasem:
WARTO W GŁOWIE MIEĆ KOMÓRKI
A NIE TYLKO TĘ ZA PASEM...
Maciej
Jurasiński |
Wydawca: Stowarzyszenie Promocji i Rozwoju Regionu
Dynowskiego - Towarzystwo Przyjaciół Dynowa; Redaguje zespół:
Maciej Jurasiński - redaktor naczelny, Grażyna Malawska, Jerzy
Chudzikiewicz - sekretarze redakcji, Ewa Czyżowska, Zuzanna Nosal,
Renata Jurasińska, Jerzy Bylicki, Irena Weselak, Anna i Jarosław
Molowie - kolegjum redakcyjne, Antoni Iwański, Piotr Pyrcz -
fotoreporterzy,Anna Baranowska-Bilska, Krystyna Dżuła, Janina
Jurasińska, Mieczysław Krasnopolski, Bolesław Bielec, Grzegorz
Hardulak - redaktorzy stale współpracujący z Dynowinką
Adres Redakcji: MOKiR Dynów, ul. Ożoga 10, tel. (0-16)
65-21-806
Przedruk dozwolony z podaniem źródła. Artykuły podpisane
odzwierciedlają poglądy jedynie ich autorów.
Skład i łamanie: Redakcja. |
Dynowinka zrzeszona w Polskim
Stowarzyszeniu Prasy Lokalnej z siedzibą w Tarnowie. |