Miesięcznik Dynowinka Nr 7/97 lipiec 2003r.

W numerze:

Witamy Cię drogi Czytelniku!

Co słychać w Stowarzyszeniu

Burmistrz Miasta Dynowa informuje
Zegarmistrz Czasu

Dynowscy Zwyczajni Niezwyczajni - Czy taki zwyczajny życiorys

Jak drzewiej bywało, czyli opowieści z herbem w tle

Podróże Dynowian - Z Przemyśla do Rzymu

Podróże z Ewą

Przekraczanie granic bez granic

INFORMCJE O DZIAŁALNOŚCI Stowarzyszenia na Rzecz Osób Niepełnosprawnych

Przysmaki mieszkańców Islandii - reportaż z Irlandii

Koleżeński Zjazad Absolwentów LO w Dynowie (1964 - 1968)

Informacje z gminy Nozdrzec

LISTY DO REDAKCJI
Wakacyjne ciekawostki matematyczne

 


Wersja z pełną szatą graficzną dostępna w formacie PDF (5,89MB) -> pobierz tutaj

Kolorowa wkładka do lipcowego numeru Dynowinki  (0,74MB) -> pobierz tutaj

Witamy Cię drogi Czytelniku!

Dynowinka nie poszła na wakacje i mimo nie najlepszej pogody pozdrawia Cię gorąco przyodziewając się w lipcową okładkę. Numer ten dedykujemy szczególnie tym, którzy spędzają urlopy w Dynowie lub zawędrowali do naszego pięknego miasteczka nad Sanem podróżując po Polsce.
Przygotowaliśmy kilka stron specjalnie dla Was - Turyści. Dynowinka jest pewna, że spodoba się wam ziemia dynowska i życzy udanego wypoczynku.
Do zobaczenia przyszłym roku.

Redaktor prowadzący:

Maciej Jurasiński

Co słychać w Stowarzyszeniu

Zgodnie z zapowiedzią, w dniu 30.06.2003 r. odbyło się w siedzibie Stowarzyszenia przy ul. Rynek 13 Zwyczajne Walne Zebranie.
Było ono poświęcone w szczególności ocenie pracy Stowarzyszenia w okresie od września 2002 r. do czerwca 2003 r., opartej na przyjętym programie działania na lata 2002 – 2005. W Zebraniu wzięło udział 21 członków Stowarzyszenia.
Sprawozdanie z pracy złożyli członkowie Zarządu : Andrzej Stankiewicz, Maciej Jurasiński i Zbigniew Duchniak. Pełny tekst sprawozdania znajduje się w siedzibie Stowarzyszenia i jest dostępny dla wszystkich zainteresowanych w godzinach dyżurów.
Uczestnicząca w Zebraniu — Burmistrz Miasta Anna Kowalska, zapoznała zebranych z planami Gminy w zakresie zamierzeń inwestycyjnych.
Dyskusję nad sprawozdaniem zdominowały głosy dotyczące redagowania „Dynowinki”. Boleję nad tym, że w dyskusji niewiele było głosów merytorycznych dotyczących bezpośredniej działalności Stowarzyszenia.
Zebranie jednogłośnie podjęło uchwałę o przyjęciu sprawozdania Zarządu oraz dalszych kierunkach pracy.
Z przykrością odnotowuję brak udziału w Zebraniu wszystkich członków Stowarzyszenia, jak również zaproszonych przedstawicieli działających na terenie Dynowa podmiotów gospodarczych oraz Gminy Wiejskiej w Dynowie.
8 lipca odbyło się zebranie Dynowinki na którym ukonstynuowała się nowa redakcja. Zmiany jakie zaszły są odzwierciedleniem nowego oblicza Dynowinki - zwiększyła się liczba piszących, rozszerzony został zakres tematyczny i zmieniono sposób jej redagowania. Nowym redaktorem naczelnym został Pan Maciej Jurasiński.
Jako prezes Stowarzyszenia chciałem podziękować dotychczasowemu redaktorowi naczelnemu Pani Annie Baranowskiej - Bilskiej i wszystkim jej współpracownikom za wkład jaki wnieśli w rozwój pisma, a nowej redakcji życzę dalszych sukcesów.
 

 

Prezes Stowarzyszenia
Promocji i Rozwoju Regionu Dynowskiego
Towarzystwa Przyjaciół Dynowa
dr Andrzej Stankiewicz

Powiat Rzeszowski

W sali kolumnowej Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego w dniu 28 czerwca 2003 roku odbyła się VI sesja Rady Powiatu Rzeszowskiego.
W trakcie sesji radni wysłuchali informacji Powiatowego Lekarza Weterynarii o stanie bezpieczeństwa sanitarno weterynaryjnego na obszarze powiatu. Przedstawiając informację starszy inspektor weterynarii lek. wet.Tadeusz Kuźniar omówił:
1. badanie zwierząt rzeźnych i ich mięsa, mięsa zwierząt łownych oraz innych zwierząt, przeznaczonego do spożycia przez ludzi,
2. sprawowanie weterynaryjnej kontroli granicznej
3. sprawowanie nadzoru nad przestrzeganiem warunków weterynaryjnych
4. sprawowanie nadzoru nad jakością zdrowotną środków spożywczych pochodzenia zwierzęcego, w tym nad warunkami sanitarnymi ich pozyskiwania, produkcji, przetwarzania, składowania, transportu oraz sprzedaży bezpośredniej,
5. sprawowanie nadzoru nad obrotem zwierzętami i produktami pochodzenia zwierzęcego,
6. sprawowanie nad jakością zdrowotną środków żywienia zwierząt,
7. sprawowaniem nadzoru nad wytwarzaniem pasz leczniczych oraz obrotem produktami weterynaryjnymi i wyrobami medycznymi przeznaczonymi wyłącznie dla zwierząt.
W zakresie występowania najbardziej niebezpiecznych chorób zakaźnych sytuacja jest pomyślna. Urzędowo stwierdzono 23 przypadki wścieklizny. Białaczkę bydła stwierdzono u czterech sztuk krów wszystkie te sztuki zostały poddane wykupowi i ubojowi. Teren powiatu jest wolny od białaczki, gruźlicy i brucelozy bydła co ma duże znaczenie w obrocie zwierzętami. Na terenie powiatu zarejestrowanych jest 15 podmiotów zajmujących się zarobkowym przewozem zwierząt lub ich skupem i sprzedażą oraz 9 podmiotów zajmujących się ubojem zwierząt, rozbiorem i przetwórstwem mięsa.
Z terenu powiatu eksportowane było bydło z bazy w Zgłobniu (wysłano 216 transporterów). W okresie sprawozdawczym nie było przypadku bezpośredniego zagrożenia sanitarno-weterynaryjnego i mimo istniejących zagrożeń sytuację epizootyczną na terenie powiatu można uznać za zadowalającą.
Reprezentująca Państwowy Powiatowy Inspektorat Sanitarny lek. med. Maria Banaszkiewicz przedstawiła radnym raport o stanie bezpieczeństwa sanitarnego powiatu rzeszowskiego w roku 2002. Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Rzeszowie, podobnie jak w latach poprzednich, realizuje zadania poprzez sprawowanie zapobiegawczo i bieżącego nadzoru sanitarnego oraz prowadzi działalność przeciw epidemiczną w zakresie chorób zakaźnych i innych chorób powodowanych warunkami środowiska, jeżeli ich występowanie ma charakter epidemiczny. Do zakresu działania inspekcji należy też działalność oświatowo-zdrowotna i szeroko rozumiana promocja zdrowia. W pracy inspekcji sanitarnej pojawiło się wiele zmian wynikających z dostosowania polskich przepisów do wymogów norm unijnych. Szczególny nacisk położono na bezpieczeństwo obrotu i produkcji żywności. W 2002 roku PPIS w Rzeszowie dokonał 1146 kontroli w wytwórniach żywności, zakładach żywienia zbiorowego, sklepach, hurtowniach i kioskach.
Przeprowadzono również 442 kontrole sanitarne w 258 zakładach na terenie powiatu.
Sytuacja epidemiologiczna w zakresie chorób zakaźnych w porównaniu z latami ubiegłymi nie ulega zmianie. Liczba zachorowań utrzymuje się na stałym poziomie. Zanotowano 1 zbiorowe zatrucie pokarmowe i 69 przypadków zachorowania na salmonellozę.
Dyrektor mgr Ferdynand Gronko z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie zapoznał radnych z działalnością w/w instytucji. Centrum realizując zadania własne i z administracji rządowej w zakresie pomocy społecznej jak i zadania z zakresu rehabilitacji społecznej i zawodowej osób niepełnosprawnych współpracuje z różnymi partnerami lokalnymi. Prowadzi szeroko rozumiane doradztwo, poradnictwo rodzinne korzystając z pomocy wyspecjalizowanych osób (psychologów, terapeutów czy psychoterapeutów) oraz organizacji pozarządowych i samorządów gminnych celem jak najlepszej i profesjonalnej pomocy osobom i rodzinom zgłaszającym się tam.
W drugiej części VI sesji Rady Powiatu Rzeszowskiego podjęto uchwały w sprawie:
l przyjęcia Powiatowego Programu Działań na Rzecz Osób Niepełnosprawnych
l określenia zadań i przeznaczenia środków na realizację zadań z zakresu
rehabilitacji społecznej i zawodowej
l zmian w Statucie Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie
l zmian w Statucie ZOZ nr 2
l zmiany uchwały Rady Powiatu z dnia 26 czerwca 1999 roku w sprawie określenia zasad udzielania zniżek nauczycielom którym powierzono stanowiska kierownicze w szkołach
l sprzedaży budynku usytuowanego na działce nr 528/5 położonej w Miłocinie
l udzielenia bonifikaty od ceny lokalu mieszkalnego nr 4 usytuawanego w budynku położonym na działce nr 253 w Głogowie Młp.
l wyrażenia zgody na sprzedaż w trybie bezprzetargowym na rzecz Miasta i Gminy Głogów Młp. lokalu mieszkalnego nr 3 usytuowanego w budynku położonym na działce 253 w Głogowie Młp. za obniżoną cenę
l wyrażenia zgody na sprzedaż oraz przyznania pierwszeństwa w nabyciu lokali mieszkalnych oraz lokalu apteki znajdujących się w budynkach Ośrodków Zdrowia w Chmielniku, Siedliskach i Lubenii
l zaciągnięcia kredytu długoterminowego w wysokości 800 000 zł z przeznaczeniem na modernizację dróg powiatowych
W gminie Dynów odnawiane będą w 2003r. następujące drogi:
droga 504 – Łubno – Nozdrzec – 1 km
droga 507 – Bartkówka – Sielnica – 0,5 km
droga 509 – Bachórz – Laskówka - 0,6 km
droga 506 – Dynów – Dąbrówka Starzyńska – 0,4 km
natomiast w mieście Dynowie odnawiana będzie ulica Sikorskiego – 0,4 km oraz przeprowadzony zostanie remont mostu na ulicy Ks. Ożoga
l zmian w budżecie powiatu na rok 2003

W końcowej części sesji radni wysłuchali sprawozdania Starosty z działalności Zarządu w okresie od poprzedniej sesji oraz wykonania uchwał Rady Powiatu
 

Aleksander Stochmal
Radny Powiatu Rzeszowskiego


Zegarmistrz Czasu

Czas tylko z pozoru płynie jednostajnie, a tak naprawdę Zegarmistrz Czasu robi z nim co sam chce. Nie wiadomo od czego uzależnia zmiany, pewne jest tylko, że majstruje przy nim ciągle ku strapieniu ludzkości.
A to przyspiesza, a to zwalnia bieg dni. Już, już wydaje się, że człowiek wpasował się w nowy rytm, a tu masz babo placek, znowu czas się skurczył i na nic go nie starcza. A kiedyś było go w bród!
Ostatnio machina czasu strasznie przyśpieszyła. Gdziekolwiek przyłożyć ucho słychać narzekania:
„Nie mam czasu,
muszę pędzić , bo się spóźnię,
może innym razem, bo teraz nie zdążę,
tak bym chciała, ale nie mam kiedy,
boże, jak ja się wyrobię !”.
Panika w pogoni za czasem, którego ciągle jest za mało. A w tej panice łatwo może umknąć fakt, że idą wakacje. Nadchodzi okres kiedy Zegarmistrz Czasu staje się łaskawszy i spowalnia bieg dni. Trzeba tylko przystanąć i posłuchać. Już nie pędzi jak rwący potok tylko cicho szemrze.
Pora zakończyć pościg za własnym ogonem, bo lato to czas zbierania złotego pyłu na długą, ponurą i zimną jesień. Warto się postarać, żeby zebrać go jak najwięcej, żeby starczyło na ochronną warstwę w gorsze dni. Jak to zrobić? Nie odmawiać pogaduszek z dziećmi, z rodzicami, z samym sobą pod pretekstem, że czas ucieka, bo to nieprawda – z wielką godnością płynie wolno w promieniach letniego słońca. Spotkać się z przyjaciółmi, przymrużyć oko na domowy rozgardiasz, zlekceważyć drobne, życiowe konieczności, poleżeć na dowolnie wybranym boku i zachwycić się chwilą, bo drugi raz nam się nie zdarzy.
Jeśli mimo wszystko mamy nieodparte wrażenie, że czas nas goni, (a to potrafi popsuć każdą przyjemność) pozwólmy mu na szaleńczy bieg. W końcu nas dopadnie i zawróci, bo szczęśliwych czas nie goni.
Jak już będę bardzo stara i dni będę spędzać przy piecu i szklance lipowej herbaty z całą pewnością znajdę sobie fascynujące zajęcie odpowiednie dla wieku i kondycji fizycznej, ale dobrze będzie jeśli znajdę też wspomnienia o cudownych chwilach z najbliższymi a nie tylko o zakupach, rachunkach, pracy i pośpiechu. Czy ktoś kiedyś na łożu śmierci myślał z żalem, że zbyt mało czasu spędził w pracy? - chyba nie! A czy ktoś kiedyś na tym samym łożu śmierci myślał z żalem, że zbyt mało czasu spędził z rodziną? – oj tak i to wielu!
Przeczytałam piękną bajeczkę „O skrzacie, który chciał przyspieszyć czas” i polecam ją na lato każdemu. Bajeczka jest dla dzieci, ale przesłanie ma prawdziwie dorosłe.

ce


Zbliża się 60-lecie Liceum Ogólnokształcącego w Dynowie – czas wspomnień. Z tej okazji warto przypomnieć, co o swej pracy w tej placówce napisał (niestety już nie żyjący) dyrektor mgr Adam Żak, który funkcję szefa w tej szkole pełnił w latach 1953-1962.
„Dynowinka” drukuje fragmenty jego wspomnień pt. „Tamte lata” zamieszczone w publikacji wydanej z okazji 50-lecia pt. „Liceum Ogólnokształcące w Dynowie 1944-1994”.

Tamte Lata

Nauczycielem byłem od roku 1945. Najpierw uczyłem w szkołach podstawowych (przez trzy lata będąc kierownikiem szkoły wiejskiej) w powiecie kolbuszowskim, a od lutego 1951 roku - po odpowiednim przygotowaniu na niepełnych studiach wyższych - zostałem zatrudniony w charakterze nauczyciela języka polskiego w Liceum Ogólnokształcącym w Dubiecku.
Za namową kierownika Wojewódzkiego Wydziału Oświaty Prezydium WRN w Rzeszowie, ówczesnego kuratora K. Żmudki, od sierpnia 1955 roku objąłem stanowisko dyrektora Liceum Ogólnokształcącego w Dynowie. Kurator Żmudka zaproponował mi kilka miejscowości do wyboru: Sanok, Rymanów, Jedlicze, Dynów; ten ostatni wybrałem z uwagi na bliskie sąsiedztwo Harty, gdzie zamieszkiwała rodzina żony, ważny wzgląd z uwagi na spodziewane z jej strony wsparcie materialne.
Z chwilą mojego przyjścia do Dynowa w miejscowym Liceum, wtedy już upaństwowionym, panowała niezbyt dobra atmosfera, o czym lojalnie poinformował mnie kurator; istniały tarcia i antagonizmy w gronie nauczycielskim, także między gronem a dyrekcją, a w szczególności między dyrektorem a szkolną organizacją ZMP-owską, jej Szkolnym Zarządem. Te zaognienia, a w końcu ostre konflikty, bardzo negatywnie wpływały na działalność dydaktyczno-wychowawczą szkoły, co z jednej strony powodowało obniżenie poziomu nauczania, a z drugiej - w poważnym stopniu obniżyło jej autorytet w środowisku i wyrobiło złą opinię u władz szkolnych.
Zaistniałej sytuacji winien był przede wszystkim ówczesny dyrektor Liceum. M. Sawka: nie potrafił sprostać powierzonym mu obowiązkom, a głównie przez swoje cechy charakterologiczne (był człowiekiem nerwowym, wybuchowym...) nie potrafił stworzyć właściwej atmosfery, sprzyjającej pracy dydaktyczno-wychowawczej. Tu uwaga: ja nie oceniam dyr. Sawki, zresztą „de mortuis aut bene aut nihil”, ale taka była opinia o nim wśród jego kolegów w Liceum, a także wśród rodziców i uczniów, no i władz szkolnych. W końcu Kuratorium zmuszone było przeprowadzić dochodzenie, uznało go winnym zaistniałych tarć i konfliktów i w ciągu roku szkolnego (co się rzadko zdarza) zwolniło go z funkcji dyrektora. Zastąpił go do końca roku szkolnego, a był to - przypominam rok szk. 1952/53, nauczyciel języka rosyjskiego w dynowskim Liceum, Edward Owski, bardzo ceniony i lubiany przez młodzież.
Tak więc ja, obejmując stanowisko dyrektora Liceum Ogólnokształcącego w Dynowie na wakacjach 1953 roku, według oczekiwań władz oświatowych miałem być uzdrowicielem, „sanatorem” zaistniałych w nim stosunków. Pamiętam do dziś, jak w czasie mojej pierwszej wizyty w budynku Liceum wieloletni woźny szkolny, nieoceniony Stasio Biernasz, wtajemniczając mnie w całokształt spraw szkolnych, przedstawił jej sytuację w takich kolorach, że najodważniejszego mogła przestraszyć. Mówił, jaka tu młodzież niedobra, jak dokuczała dyrektorowi, jak donosiła na niego do partii, do Zarządu Powiatowego ZMP, jak go prześladowała. Żeby tylko: jednego wieczoru, w czasie matury, gdy wychodził do ubikacji, mieszczącej się na szkolnym podwórku, ktoś do niego strzelał... No i że całym Liceum „trzęsie” szkolne ZMP, często nasyła Komitet Powiatowy Partii, a nawet U. B.
Trochę przeląkłem się tych złowieszczych opinii o moim nowym Liceum, ale nie wypadało tchórzyć, wycofywać się, prosić władze o zmianę miejscowości. Ambicja na to mi nie pozwalała. Było się wtedy jeszcze młodym (miałem 28 lat), liczyłem na własne siły, a także - potwierdzi to upływ czasu - na pomoc i wsparcie ze strony nauczycieli, zwłaszcza tych nowych, młodych, których zatrudniałem po skończeniu przez nich studiów. Kuratorium w Rzeszowie pamiętało o danej mi obietnicy pomocy w zakresie obsady personalnej w dynowskim Liceum i co roku skierowało do niego po jednym, dwóch nauczycieli po studiach magisterskich. Wierzyłem także w młodzież, w jej rozsądek, ufność wobec naszych przemyślań, racjonalnych, a zatem i skutecznych działań pedagogicznych. Przekona się i uwierzy, że działamy dla jej dobra. Wierzyłem, że ten zaistniały, „kryzysowy” stan rzeczy zmieni się na lepsze.
Najtrudniejszy był dla mnie pierwszy rok, 1953/54. Kosztował mnie wiele starań, zabiegów, wysiłku i ... nerwów. Żeby wymagać od uczniów, musiałem przede wszystkim wymagać od siebie i od nauczycieli. Starałem się na nich wpływać, zabiegać o właściwy, odpowiedzialny stosunek do pracy, o staranne przygotowywanie się do lekcji, o niezaniżanie wymagań wobec uczniów. Sam starałem się, często nazbyt gorliwie, dawać we wszystkim dobry przykład, jako że „exempla trahunt”. Najtrudniej szło mi z kolegami starszymi wiekiem, nie mającymi nawyków dydaktycznych, a także znajomości metod nauczania w zakresie swoich przedmiotów. Niektórzy z nich nie mieli kwalifikacji, nie byli nauczycielami z wykształcenia, a uczyli na zasadzie... dobrych chęci; chęci pomożenia swojej, dynowskiej młodzieży. To było słuszne, godne uznania i chwalebne, gdy pomagali tej młodzieży w pierwszych latach istnienia Liceum w Dynowie, gdy było ono jeszcze prywatne, ale w 10 roku jego istnienia, w latach pięćdziesiątych, kiedy wymagania rosły, a poziom nauczania podnosił się, już nie wystarczało. Na posiedzeniach Rady Pedagogicznej, na konferencjach pohospitacyjnych wymagałem od uczącego starannego przygotowywania się do każdej lekcji (wtedy wszystkich nauczycieli obowiązywało przygotowanie się do lekcji na piśmie), częstszego odpytywania i oceniania uczniów, zadbania o lepsze wyniki nauczania, głównie poprzez doskonalenie metod nauczania. Starałem się robić to bardzo grzecznie i taktownie, by kolegów, tych starszych wiekiem, a więc szczególnie uwrażliwionych, nie urazić.
Z perspektywy 40 lat stwierdzam, że obrałem wtedy właściwą, słuszną drogę postępowania. Przyznaję, że młodzież nie była zła. W przeważającej większości była pracowita, solidna i pilna, tylko w ostatnich latach źle prowadzona, przyzwyczajona do niefrasobliwego traktowania obowiązków szkolnych (a w sporadycznych przypadkach nawet do nieuctwa), a mimo tego - otrzymywania pozytywnych ocen bez specjalnego wysiłku. Odpowiednio dopilnowana i ukierunkowana mogła dać z siebie i dawała wiele.
Powoli moje, a raczej nasze, wysiłki i starania zaczęły dawać pozytywne wyniki. Po trzech latach mojego dyrektorowania dynowskie Liceum doprowadziliśmy do poziomu, jaki był w innych liceach w województwie. W tym dziele pomagali mi znacznie nowi, młodzi wiekiem, nauczyciele, których w pierwszych latach zatrudniłem kilkoro. I tak: w pierwszym roku, razem ze mną, została zatrudniona p. Stefania Kmiecik, nauczycielka geografii; w drugim - nauczycielka j. polskiego, mgr Janina Stępień (późniejsza Jurasińska) i j. niemieckiego - mgr Bronisława Krasiczyńska (nie była „nową” nauczycielką, była żoną miejscowego lekarza weterynarii, miała przerwę w pracy na wychowanie dzieci); w następnych latach: nauczyciel biologii, mgr Stanisław Jarosz i historii - mgr Tadeusz Tyburczy, a po jego przeniesieniu do LO w Kołaczycach - mgr Bronisław Wołcyrz. Gdy ten z kolei po dwóch latach przeniósł się do Mielca, jako nauczyciel historii przybył do Dynowa mgr Bronisław Mikulec. Miejsce mgr St. Jarosza, przeniesionego do Technikum Chemicznego w Sarzynie, jako nauczyciela biologii zajęła mgr Elżbieta Olszewska. Z „dawnych” nauczycieli uczyli w latach pięćdziesiątych: j. rosyjskiego - Edward Owski (był też kierownikiem internatu), fizyki - p. Jan Kucabiński, matematyki - Jan Szałajda (ojciec późniejszego wicepremiera), zaś po jego wyjeździe z rodziną na Śląsk, młody absolwent krakowskiej WSP - mgr Władysław Pankiewicz. Przysposobienia obronnego i wychowania fizycznego chłopców uczył dynowianin - p. Marian Zubilewicz, a rysunku, nauczanego tylko w klasie VIII, sekretarz liceum, p. Józef Witkowski. Taki byt skład grona pedagogicznego do końca mojego 9-letniego pobytu w dynowskim Liceum, to jest do roku 1962.

mgr Adam Żak
Przemyśl

Burmistrz Miasta Dynowa informuje

Okres wiosenno-letni jest szczególnie obfity w różnego rodzaju zdarzenia, tak kulturalne jak i gospodarcze. Wymaga zatem intensyfikacji prac wszystkich służb, w tym urzędu miejskiego.
Okres objęty informacją był również gorący z uwagi na ogólnokrajowe referendum akcesyjne. Tak, możemy sobie pogratulować. Jesteśmy w Unii. Nasi mieszkańcy potwierdzili w głosowaniu, że są odpowiedzialni i wiedzą co dla nich, a szczególnie dla ich potomków jest najlepsze. Przynależność do Unii Europejskiej daje nam wszystkim szansę lepszego rozwoju. Za wynik głosowania pragnę im podziękować. W mieście frekwencja wyniosła 59,05% i była wyższa niż średnia w województwie o 1,73%, z czego 67,8% głosujących wypowiedziało się za wstąpieniem Polski do Unii Europejskie.
Dla nas ważny jest wynik referendum, gdyż liczymy również na środki, które pozwolą nam dostosować nasze miasto do poziomu europejskiego. Dziękuję wszystkim, którzy nie zostali w dn. 7 -8 czerwca w domu. W tym okresie szczególnie intensywnie szukaliśmy partnerów do współpracy międzynarodowej.
Obecnie posiadamy podpisaną umowę z Jaremczą na Ukrainie i nawiązaną współpracę z miastem Vranov nad Topl’ou w Słowacji.
W czerwcu delegacja miasta przebywała na Słowacji oraz gościliśmy przedstawicieli miasta Vranov u siebie.
Podczas pobytu na Słowacji poznaliśmy ich zabytki kultury, zakłady pracy, bazę turystyczną i wypoczynkową. Byliśmy gośćmi szkoły średniej wielozawodowej, która zapewne nawiąże współpracę z Zespołem Szkół Zawodowych w Dynowie.
Obecnie czynione są starania z obu stron o środki na finansowanie współpracy.
Niezapomniane wrażenia pozostają również po spotkaniach z naszymi rodakami – seniorami.
21 czerwca br. odbyła się uroczystość 50-lecia pożycia małżeńskiego. Medale od Prezydenta RP otrzymali: Eliza i Marian Buczkowski, Janina i Aleksander Drelinkiewicz, Lidia i Zygmunt Dźwigaj, Genowefa i Jan Hadam, Kazimiera i Jakub Marszałek, Maria i Kazimierz Pantoł, Janina i Mieczysław Trybalski. Przy udziale kapeli „Dynowianie” szanowni jubilaci bawili się żwawo wraz ze swoimi rodzinami.
22 czerwca 2003 roku okazję do zabawy miała młodzież. IV Eko – Rajd po Pogórzu Dynowskim był nie tylko sprawdzianem umiejętności kolarskich, ale z uwagi na trasę rajdu (Dynów – Dąbrówka Starzeńska, Siedliska, Wołodzi, Jabłonnica Ruska, Ulucz, Krzemienna, Niewiska, Wara, Nozdrzec) możliwością poznawania nowych miejsc i poszerzenia wiedzy krajoznawczo-przyrodniczej.
Pomoc w zorganizowaniu rajdu Związek Gmin Turystycznych Pogórza Dynowskiego otrzymał od policji, pogotowia ratunkowego, szkół, firmy Herman i innych. Za co pragnę wszystkim podziękować.
Doskonałą okazją do zabawy były też XXXVII Dni Folkloru Pogórza Dynowskiego, ale o tym rozmawiać będziemy w następnym wydaniu miesięcznika.
Okres czerwca był też miesiącem, gdzie nasilone zostały prace przygotowawcze i porządkowe na mieście. Wiele jeszcze przed nami, ale trochę udało się zrobić.
Na plantach miejskich zasadziliśmy ozdobne krzewy, zakupiliśmy nowe kosze uliczne i 10 nowych kontenerów na śmieci. Cały czas służby miejskie pracowały przy porządkowaniu składowiska odpadów komunalnych.
Rozpoczęliśmy prace przy poprawie dróg, ulic i chodników. W ramach powszechnego korzystania z wód przystąpiliśmy do poboru żwiru z rzeki San i sukcesywnie nawozimy nim drogi dojazdowe. Wyremontowany został chodnik przy ul. Ks. J. Ożogi (50 mb), przystąpiliśmy do przebudowy chodnika na ul. Świerczewskiego, w planie jest przebudowa chodnika na ul. Grunwaldzkiej (koło cmentarza) i skarpy przy tej ulicy oraz parking obok LO.
W trakcie budowy jest ul. Dworska, podpisane zostało porozumienie ze Starostwem Powiatowym na remont nawierzchni na ul. Sikorskiego. Otrzymaliśmy środki na dalszą budowę drogi na ul. Wuśki. Wykonanych zostało część remontów cząstkowych na drodze wojewódzkiej i powiatowych.
Oświetlenie uliczne posiada już ul. Łazienka, obecnie przygotowujemy się dokumentacyjnie do budowy oświetlenia na ul. Polnej.
Trwa przebudowa stacji uzdatniania wody przy ul. Szkolnej.
Doczekał się również realizacji projekt zmiany oświetlenia w budynku Urzędu Miasta. Mamy już nową sieć instalacyjną w Urzędzie Miasta, niedługo rozpocznie się wymiana stolarki okiennej i przebudowa sanitariatów. Za utrudnienia wynikające z prowadzenia remontu w budynku Urzędu serdecznie przepraszam. W myśl zasady – mój dom świadczy o mnie i to kiedyś trzeba było zrobić.
Rozpoczęła się wymiana posadzki na korytarzach w Zespole Szkół. Po wakacjach młodzież wróci do wyremontowanej szkoły.
Zakończyliśmy przeprojektowanie gimnazjum i rozpoczynamy jego budowę oraz prace wykończeniowe przy hali sportowej.
W trakcie wykonania jest dokumentacja na budowę kolektorów sanitarnych na ul. Podgórskiej oraz przygotowujemy się organizacyjnie na zlecenie dokumentacji na budowę kolektorów ściekowych na ul. Piłsudskiego i całego ciągu w Dynowie.
Trwają prace wykończeniowe na strażnicy przy ul. Bartkówka. Przed nami remont dachu w Szkole Podstawowej nr 1 w Bartkówce.
Miesiąc lipiec i sierpień planujemy wykorzystać dość intensywnie, szczególnie w zakresie poprawy stanu czystości w mieście.
W działaniach tych duże wsparcie otrzymuję od Rady Miasta Dynowa, która na bieżąco interesuje się sprawami miasta i podejmuje działania służące rozwiązywaniu problemów.
 

mgr Anna Kowalska


"...Człowiek najbardziej potrzebuje człowieka, ludzkiego serca ludzkiej solidarności..."

Tak powiedział Papież Jan Paweł II w czasie Trzeciej Pielgrzymki do Polski, przywołując wydarzenie opisane przez św. Mateusza (Mt 8, 6-7), dotyczące uzdrowienia chorego.
Powiedział też, że „wszyscy poniekąd jesteśmy wzywani, bo na różnych miejscach cierpi człowiek, czasem bardzo cierpi”.
To wydarzenie ewangeliczne, które przybliża w swym przemówieniu Ojciec Święty, mają zapewne w pamięci i w wyobraźni Księża i Siostry Misjonarze oraz ludzie wybierający drogę niesienia pomocy Bliźnim. To o nich mówi się: „Z ludzi wzięci - dla ludzi postanowieni” (por. Hbr 5,1).
Ileż trzeba duchowej pracy, by wybrać tak trudną drogę życia dobrowolnie. Ileż trzeba się napracować nad sobą, by unieść ciężkie warunki egzystencji, w jakich żyją ludy krajów cywilizacyjnie zapóźnionych...
Taką właśnie drogę wybrała Danuta Słaby, absolwentka Liceum Ogólnokształcącego w Dynowie, rocznik 1977. Podjęła pracę misyjną w Zambii, w centralnej Afryce, z dala od Bliskich, o których jednak zawsze pamięta...
Nie zdarzyło się, by podczas urlopów nie odwiedziła stron rodzinnych, nauczycieli Liceum, Wychowawcy, dzieląc się doświadczeniami, prezentując zdjęcia Misyjnego Szpitala, Kościoła, lekarzy, dzieci, którymi się opiekuje, chorych, tych uratowanych i tych, których niestety uratować się nie dało...
A kiedy tak z uśmiechem i pasją opowiada o swych podopiecznych, o wolontariuszach, lekarzach, o ciężkich warunkach życia w Afryce, o pięknie przyrody, która z jednej strony pomaga znosić cierpienie i ból, z drugiej zaś - sama jest źródłem wielu chorób - to słuchającego ogarnia podziw i radość, że oto są tacy ludzie, rozumiejący dokładnie, iż „człowiek najbardziej potrzebuje człowieka” i że są ludzie „z ludzi wzięci - dla ludzi postanowieni”.

Janina Jurasińska


Redakcja po raz kolejny sięga po twórczość Augustyna Barana
- pisarza z Izdebek, który tym razem „reklamuje” swoje krajanki, opowiadanie ma tym razem charakter bardzo osobisty a do jego czytania zachęcamy dynowskich kawalerów!

Izdebczanki

Izdebczanki są najpiękniejszymi kobietami w regionie. I daleko po za nim też. W obecnej guberni podkarpackiej utrzymują się w czołówce piękna i dobra. Nie można w to wątpić, w każdym razie – nie należy.
Tak było od wieków, niemal od zawsze. Ozdoby –pozostałości archeologiczne z odległego neolitu potwierdzają powyższą tezę, chociaż i bez ozdób, różnych szpil, bransolet, korali, potem brązowych agraf – na pewno były piękne.
Najpiękniejsze dziewczęta kradziono w różnych dzielnicach kraju i poza nim, przywożono je sobie na radość do pustych Izdebek, gdzie byli sami mężczyźni od świtu do zmierzchu, przez dziesiątki lat karczujący Puszczę Karpacką. Utrwaliły się geny piękna.
Dlaczego Tatarzy napadając na Ziemię Sanocką w 1624 r. zabrali 50 kobiet tylko z Izdebek? Dlaczego ani jednej z Przysietnicy, Golcowej, z innych okolicznych wiosek?
Odpowiedź jest jednoznaczna. Nawet beznadziejnie głupi Tatar lubi piękno, ceni dobro i pracowitość. Przecież nie odwieźli ani jednej przy następnym napadzie. Ani z tej słynnej wyprawy nie oddali żadnej. Pilnie strzeżony kosz dotarł na miejsce przeznaczenia. Dobrze im było w jasyrze. Zdobiły haremy i krajobraz Krymu.
Źródła kościelne wstydliwie milczą o losie kobiet z sąsiednich parafii. Podzieliły los mężczyzn, starców i dzieci.
Dzisiaj nic się nie zmieniło – Izdebczanki nadal pełne cnót poszukiwanych przez mężczyzn z odległych okolic, a nawet wielkich miast. Przyjeżdżają tu chętnie chłopcy i wybierają sobie dziewczęta na wieczne przytulenie.
Z Bliznego koło Brzozowa przyjechał pan Wiesław S. i natychmiast porwał moją kuzynkę Grażynę. Nie zatrzymał się, po drodze mu było, w Starej Wsi, nie chciał „medaliczki”, chociaż jest człowiekiem prawym, bezpartyjnym i bogobojnym. Nawet nie przystawał w Przysietnicy, gdzie tabuny „rzeźnych” dziewcząt wartko spacerowały środkiem jezdni.
Nie ma sensu mnożyć przykładów, wszystko jest pewne, godne obejrzenia okiem. Sprawdzenia i potwierdzenia. Dyskoteka w Izdebkach cieszy się popularnością nie tylko w powiecie brzozowskim, ale i w sąsiednich. Jest bezkonkurencyjna i nawet tańsze gdzieś tam bilety nie są brane pod uwagę.
I jeszcze jedna sprawa: te przypadkowe kobiety, przywiezione przez chłopaków ze „świata” – szybko upodobniają się w charakterze i estetyce do miejscowych. Przekonał się o tym mój były uczeń Krzysztof Organ, który po latach został moim przyjacielem. Także Franciszek Oleszko, biznesmen i wielu, naprawdę wielu innych – ich dziewczyny wyszlachetniały w Izdebkach, ukończyły studia, wzorowo prowadzą dom, wybaczają wszystko, co może przytrafić się prawdziwemu mężczyźnie mającemu czas, samochód i pieniądze.
Zdarzają się też pomyłki. Nawet mnie się przydarzyła: moja do końca nie wyzbyła się manier i krzyżackiego morale – łupiła i paliła. Trzeba ją było oddalić.

Augustyn Baran


 

Dynowscy Zwyczajni Niezwyczajni

Czy taki zwyczajny życiorys

Z biednych i przeludnionych wsi galicyjskich w poszukiwaniu chleba wędrowały całe rodziny, najczęściej tylko ojcowie, do dalekiej Brazylii, Argentyny i Stanów Zjednoczonych. Do Ameryki, do pracy w kopalni pojechał też z Ulanicy Franciszek Bielec zostawiwszy w rodzinnej wsi żonę i troje małych dzieci. Ich pożegnanie było ostatnim, bo kiedy po kilku latach wrócił, żona Magdalena spoczywała na wiejskim cmentarzu. Trójką drobiazgu zajmowali się stryjowie a że biedni byli, wszyscy często głodowali. On za ciężko zarobione dolary kupił niewielkie gospodarstwo w Bartkówce dokąd przeniósł się z dziećmi w 1921 roku. Dziesięcioletni wówczas Janek chodził już za końmi bosymi nogami przemierzając zagony.
Dziś ponad dziewięćdziesięcioletni staruszek Jan Bielec - pensjonariusz Domu Pogodnej Starości w Dynowie po namyśle stwierdza: dopiero tu bieda mnie opuściła, a nieraz w życiu byłem dobrze głodny! szła z nim bieda przez całą młodość, chyba tylko w wojsku było mu trochę lżej, bo jako zdolny do „majsterki” nauczył się rusznikarstwa. Służył w dalekim Samborze w VI Pułku Strzelców Podhalańskich. Mówiąc o tym podkreśla z dumą: „w takim ładnym kapelusiku chodziłem”. Przywiązanie do tego nakrycia głowy pozostało mu do dziś, a Pan Jan, gdy tylko na horyzoncie pojawia się jakaś pani, zgrabnie uchyla kapelusza.
W sierpniu 1939 roku – ciągnie swą opowieść – zostałem zmobilizowany i z XXII dywizją piechoty górskiej Armii Karpaty pomaszerowałem na front.
Niestety, udział w kampanii wrzesniowej zakończył się pod Lwowem, gdzie wbrew sercu, sumieniu i przysiędze wojskowej zdjął mundur i w cywilnym, wyżebranym ubraniu wrócił do żony i 2 dzieci w Bartkówce. Niedługo cieszył się wolnością!
Bartkówka położona za blisko granicy rosyjsko – niemieckiej na Sanie, musiała być wysiedlona, wszystkie rodziny mieszkające w pasie 800 m od linii brzegowej.
Sowieci zadecydowali: przesiedlenie na Ukrainę.
Po świętach wielkanocnych 1940 roku odbyły się zebrania, na których dowiedzieli się, że mogą zabrać trochę zboża, ziemniaków, domowe statki, konia i krowę.
Niepewność losu i rozpacz ściskały serce, ale sprzeciwić się nie wolno było. Wiele razy doświadczyli czym jest bicie po pysku i sowieckie „nauki rozumu”.
Pojechali furmankami do Niżankowic koło Przemyśla, a stamtąd w bydlęcych wagonach aż pod Równe. Osiedlono ich w Michałówce – niemieckiej kolonii – skąd wcześniej Niemcy wyjechali do Rzeszy.
Gmina Deraźno powiat Kostopol to był nowy adres kilkunastu rodzin wysiedlonych z Bartkówki (J. Bielca, W. Sirego, W Mudryka, A Wandasa, J. Kulona, J. Chrapka, E. Chrapka, Wł. Pantoła, J. Hadama, St. Wandasa, K. Sirego).
Michałówka położona na piaskach, na skraju „Błot Pińskich”, otoczona lasami dała im schronienie do marca 1943 roku. Mężczyźni pracowali przeważnie to w lesie, to w ogromnym tartaku.
We wsi mieszkali Ukraińcy, mieli szkołę, cerkiew i Polacy m. in. Dawidowicze, Dykowie, Boruccy, Słowikowscy. Był kościół rzymskokatolicki a szkołę założyli w prywatnym domu. Żyli w zgodzie aż do wkroczenia Niemców. Odtąd wszystko się zmieniło. Tartakiem rządził Niemiec, kontyngenty zboża odbierali Niemcy, „rozumu też oni uczyli”. Gdy ze wsi wywieźli Żydów, a po nich zostały gospodarstwa, Polacy zmuszeni zostali do ich prowadzenia. Zżęte i powiązane w snopy żyta trzeba było oddać co do jednego ... snopa. Gdy K. Marszałkowi zabrakło 3 snopy, znalazł się w obozie w Ludwipolu, skąd uciekł w zimie 1943 r. i ledwie, że nie zamarzł w drodze powrotnej do Michałówki. Uratowali go krajanie: J. Bielec i Siry.
Już w 1942 roku Niemcy zabili 3 zakładników: ks. Dąbrowskiego – rodem spod Jasła – nauczyciela Dykę i Dawidowicza posądzonych o rozpowszechnianie ulotek, które sporządził i rozrzucił miejscowy pop.
Prawdziwe piekło zaczęło się wiosną 1943 roku. Mnożyły się napady band UPA na Polaków, uciekały przed śmiercią całe wsie chroniąc się w pobliskich miasteczkach. W Hucie Stepańskiej wg relacji księdza odprawiającego ostatnie nabożeństwo schroniło się około 14.000 ludzi. Po tygodniu doszło do nierównej walki. Otoczeni Polacy nie mając broni (Ukraińców zaopatrywali Niemcy) wszyscy polegli.
Tragicznego 28 marca 1943 r. śmierć szalała w Michałówce. Jan Bielec z żoną i dziećmi schroniwszy się w lesie, uszli z życiem. Uciekli „spod noża”, bo w sąsiednich domach trwała rzeź. Chaty oddalone o jakieś... 100 m, oni byli najbliżej lasu. Krzyki mordowanych, nie oszczędzano ani starców, ani dzieci, biegły za nimi. Dwie doby kryli się w zaroslach, i szli w kierunku Łucka. To, że tam dotarli, ocalili życie i nie pobłądzili, uważają za cud! Z rzezi w Michałówce uratowało się 1/3 mieszkańców.
W mieście byli Niemcy, bandy UPA nie ośmielały się tu jawnie działać.
Żeby przeżyć, Jan Bielec imał się różnych zajęć, najdłużej pracował jako blacharz. Po pożarze w getcie Łuckim na rozkaz Niemców, kryli dachy domów. Po blachę trzeba było jeździć do młyna za miastem a tam byli już banderowcy. Pamięta chwile grozy, gdy siedzieli na dachu a kule świszczały koło głowy. Skryć się nie wolno było, bo pilnowali ich Mongołowie w służbie Niemców. To oni zabili staruszka, który przyjechał po mąkę. Zostały konie i wóz a woźnicę zakopali w rowie. Niemiec rozkazał zabrać konie do Łucka, gdzie jakiś czas wozili nimi materiały budowlane. Gdy nadarzyła się okazja ucieczki, przekupili wódką niemieckiego dozorcę i ruszyli na zachód, cztery godziny: Bielcowie, Sarniccy, Chrapkowie i Sochaccy. Polami, lasami, jak wędrowni Cyganie ciągnęli uparcie do swoich. Spali w polu, jedli, co użebrali i po 9 dniach przebywszy furmankami ponad 300-km byli w Bartkówce.
Z rodzinnych zabudowań Bielcowie zastali tylko piwnicę i w niej zamieszkali do pierwszych przymrozków. Potem dobra sąsiadka wzięła ich na komorne, na całe półtora roku.
Pan Jan do końca życia nie zapomni tamtych dni !
Po chwili zadumy, uśmiecha się i dodaje: nie zapomnę też smaku pierwszego po powrocie obiadu ( kukurydzianki ze słodką wodą z gotowanych buraków).
Za co człowiek tak się poniewierał – zastanawia się długo... .
W kilka dni po powrocie p. Jan działał już w podziemnej komórce AK. Przysięgę odebrał od niego p. J. Łukasiewicz i odtąd posługiwał się pseudonimem „Baran”. Po latach za udział w ruchu konspiracyjnym i kampanii wrześniowej otrzymał dwa medale i awans do stopnia porucznika.
Po wojnie Pan Jan gospodarował w Bartkówce i robił to dobrze. Wybudował dom, wychował czworo dzieci, zawsze znajdował czas na pracę społeczną, więc przez kilka lat pełnił funkcję radnego ówczesnej gromadzkiej rady narodowej. Jest to materiał na osobny, jeszcze obszerniejszy wywiad z Panem Janem.
Teraz odpoczywa On w DPS w Dynowie cieszy się spokojem i wygodami, z wszystkimi żyje w zgodzie, bogaty w mądrość, że ....” zgoda buduje, a niezgoda rujnuje „ – nie tylko rodziny, sąsiadów ale i całe narody.
Na podstawie relacji Pana Jana Bielca

Krystyna Dżuła

Jak drzewiej bywało, czyli opowieści z herbem w tle;

Biskup Aleksander Antoni Fredro mecenasem katedry przemyskiej.

W XVIII wieku rodzina Fredrów mogła poszczycić się postacią, która na trwałe wpisała się w kulturę ziemi przemyskiej. Był nią biskup Aleksander Antoni Fredro. Urodził się on w 1673 lub 1674 roku. Jego rodzicami byli Stanisław kasztelan czernihowski i Katarzyna Bełżecka, wojewodzianka podolska. Karierę biskupią Aleksander Antoni Fredro rozpoczął w 1719 roku, otrzymując nominację na biskupa chełmskiego. Już na swojej pierwszej placówce ujawnił niezwykłe talenty organizatorskie, zasłynął jako dobry gospodarz diecezji. W ciągu sześciu lat z jego inicjatywy wykonano wiele prac remontowych w katedrze krasnostawskiej. Zmieniono pokrycie dachu i wybudowano wieżę. Biskup dbał także o wyposażenie świątyni. Zachowały się również informacje o wizytowaniu przez niego podległych parafii i kazaniach głoszonych do wiernych. Interesował się także kościołem oo. Bernardynów w Sokalu, gdzie znajdował się sławny obraz N.M.P. 7 kwietnia 1723 roku wizerunek ten uznano za cudowny. Od tego momentu biskup Fredro podjął starania w Rzymie u papieża Innocentego III o koronację obrazu. Uroczystość nastąpiła 8 września 1724 roku w Sokalu. Aktu koronacji dokonał arcybiskup lwowski Jan Skarbek. 27 września 1724 roku papież Benedykt XIII wydał bullę zezwalającą na przeniesienie Aleksandra Antoniego Fredry na biskupstwo przemyskie. Była to druga, a zarazem ostatnia jego placówka, która stała się polem dla rozwinięcia artystycznych upodobań biskupa i jego mecenasowskiej pasji. Po raz pierwszy przybył do katedry przemyskiej 2 czerwca 1725 roku i złożył tu przewidzianą prawem przysięgę wobec kapituły. Prawdopodobnie widok świątyni zrobił na Fredrze, wywodzącym się przecież z ziemi przemyskiej, przygnębiające wrażenie. Od momentu ukończenia, tj. 1571 roku nie przeprowadzono w niej gruntownego remontu. Katedra była bardzo zaniedbana i co ważne stylowo niemodna, bo gotycka. W XVIII wieku ten styl w architekturze umniejszał wartość artystyczną budowli, która jako siedziba biskupa powinna być wzorem piękna. Fasada katedry zakończona była trójkątnym uskokowym szczytem. W miejscu łączenia się nawy głównej z prezbiterium, wystawał ponad dach trójkątny mur schodkowy. Świątynia pozbawiona była wieży. Wznoszone w tym czasie kościoły przy klasztorach karmelitów, reformatów czy jezuitów prezentowały sobą nowy styl zalecany przez sobór w Trydencie. Na biskupie, który był znawcą kultury artystycznej epoki, spoczęła odpowiedzialność modernizacji katedry. Pierwsze wzmianki w aktach Kapituły katedralnej, mówiące o zamiarach przebudowy świątyni, pochodzą z 1724 r. Biskup Fredro zadeklarował przeznaczenie na ten cel własnych funduszy. Prace planowano rozpocząć w 1728 r. Najpierw zmieniony został zewnętrzny wygląd kościoła. Wyburzono gotyckie zwieńczenie fasady, zastępując go trójkątnym. Umieszczono na mim herb, insygnia biskupa, datę 1730 r. oraz inicjały AFEP. Szczyt frontonu zakończono pozłacanym krzyżem z promieniami. Taki sam krucyfiks umieszczono na końcu dachu prezbiterium. Mury katedry obwiedziono profilowanym gzymsem. Zlikwidowano także schodkowy mur między nawą główną a prezbiterium. Następny etap prac dotyczył przekształcenia zachodniego portalu katedry. Zlikwidowano mieszkanie kanonika, które znajdowało się nad małym przedsionkiem. Kruchtę powiększono dobudowując do niej po bokach dwa pomieszczenia. Całość zakończono ażurową attyką pokrytą dachówką oraz ozdobiono sześcioma wazonami. Nad wejściem od strony zewnętrznej umieszczono polichromowany herb fundatora i marmurową tablicę z inskrypcją. Z inicjatywy biskupa świątynię pokryto miedzianą blachą, zlikwidowano dwie sygnaturki a zamiast nich wzniesiono jedną, ze złoconym krzyżem na szczycie. Blachą pokryto również kopuły kaplic Drohojowskich i Fredrów. Ta inwestycja została uwieńczona umieszczeniem na połaci dachu pozłacanego herbu biskupa i daty 1729 r. Ostatnim elementem zewnętrznego wystroju katedry, który podlegał przebudowie, były przypory otaczające budynek świątyni. Podwyższono je do wysokości dachu i zakończono kulami lub wazonami wykonanymi z metalu. Taki wygląd zewnętrzny katedry po przebudowie został przedstawiony w tle portretu biskupa Aleksandra Fredry. Wizerunek ten znajduje się dzisiaj w Muzeum Diecezjalnym w Przemyślu. Nowa forma obiektu prezentowała cechy stylu barokowego, ale bez tendencji do dynamiki. Była raczej statyczna i monumentalna. Zasługę biskupa Fredry stanowiło także dobudowanie do katedry dwóch pomieszczeń – kaplicy fredrowskiej i kapitularza. Pierwsze z nich zostało wzniesione w 1730 r., natomiast budowę siedziby kapituły rozpoczęto wcześniej. Umiejscowienie tego obiektu przy południowej ścianie katedry, symetrycznie do zakrystii nosi znamiona gruntownego przemyślenia i zaplanowania. Podobną symetrię charakteryzowało usytuowanie kaplicy fredrowskiej, która wzniesiona została naprzeciwko istniejącej już Drohojowskich. Jest to dowód dbałości o harmonię i piękno realizowanego przedsięwzięcia. Biskupowi szczególnie zależało na estetyce kapitularza i właściwym wkomponowaniu go w bryłę katedry. Ukończenie kapitularza stwarzało problemy. W 1731 r. obiekt ten nie był jeszcze gotowy, a katastrofa budowlana, jaka miała miejsce 14 lutego 1733 roku jeszcze bardziej opóźniła prace przy jego oddaniu. Dopiero staraniem biskupa Sierakowskiego zakończono wznoszenie siedziby Kapituły przemyskiej. Okres użytkowania kapitularza nie był długi. W 1855 roku rozebrano tę część katedry. Inny los spotkał wspomnianą już kaplicę fredrowską, zwaną też kaplicą Świętego Krzyża. Biskup Aleksander Fredro zaplanował ją jako mauzoleum własnej rodziny, a także sam pragnął spocząć w jej podziemiu. Dodatkowym motywem wybudowania tego obiektu była chęć wyeksponowania i stworzenia właściwej oprawy dla otaczanego czcią wiernych średniowiecznego krucyfiksu. Został on umieszczony w ołtarzu głównym kaplicy. Wybudowanie własnego mauzoleum było w owym czasie przedsięwzięciem charakteryzującym bogatych i ambitnych magnatów. Biskup Aleksander Fredro jako człowiek wykształcony, przebywający między innymi w Rzymie, znawca kultury artystycznej swojej epoki, chciał w ten sposób nawiązać do wymogów i oczekiwań społecznych. Kaplica Świętokrzyska została prawdopodobnie ukończona około 1734 roku, gdyż biskup Aleksander Fredro został zgodnie ze swą wolą pochowany w jej podziemiach. Nie istnieją natomiast informacje dotyczące czasu rozpoczęcia budowy kaplicy. Niemożliwe jest też zidentyfikowanie architekta, oraz określenie, kiedy powstał projekt tej budowli. Możemy przypuszczać, że niemały wpływ na jej formę i kształt artystyczny miał sam fundator.
Mauzoleum rodziny Fredrów przylegało do południowej nawy katedry. Zostało zbudowane na planie elipsy, której dłuższa oś była równoległa do osi świątyni. Wnętrze kaplicy oświetlały dwie pary okien umieszczonych symetrycznie na ścianach bocznych. Budowla przykryta została kopułą posadowioną na gzymsie wieńczącym ściany. Znajdowała się na niej delikatna latarnia, nakryta spłaszczoną kopułką zakończoną złoconym krzyżem na kuli. Od zewnątrz ściany kaplicy podzielono toskańskimi pilastrami. Wejście do mauzoleum stanowił monumentalny portal. Miał on formę arkady, ujętej po bokach parą filarów. W zwieńczeniu znajdował się herb rodu Fredrów. Całość została nakryta wygiętym belkowaniem. Dodatkowo było ono przyozdobione wykonanym ze stiuku krzyżem i dwoma zniczami. Te dwa elementy nie zachowały się do dzisiaj. Wejście do wnętrza kaplicy zamykała metalowa kuta krata. Dolna jej część miała formę kratownicy, górna zaś stylizowanego ornamentu roślinnego z kwiatami słonecznika.
Wewnętrzny wystrój architektoniczny kaplicy nawiązywał do elementów zastosowanych w elewacji zewnętrznej. Belkowanie podtrzymujące kopułę podpierały pilastry, o kompozytowych kapitelach. Rzeźbiarski wystrój kaplicy fredrowskiej stanowią dwa elementy: ołtarz i dwuczęściowy nagrobek biskupa. Na ścianie południowej, dokładnie na wprost wejścia ustawiono ołtarz wykonany z czarnego, dębnickiego marmuru. Dolna jego część miała kształt sarkofagu i stała między cokołami, na których wspierały się spiralnie skręcone kolumny, o kompozytowych kapitelach. Tłem dla nich były zdwojone pilastry. Kolumny podtrzymywały belkowanie. Na szczycie ołtarza znajdowała się bardzo dekoracyjna, wyzłocona gloria, przedstawiająca Boga Ojca pośród skłębionych obłoków i fruwających aniołów. W 1903 roku ze względu na zły stan zastąpiono ją kopią, która istnieje do dzisiaj. W polu środkowym ołtarza, otoczonym złoconą ramą umieszczono gotycki krucyfiks. Do 1939 roku przyozdabiały go postacie Matki Boskiej i św. Jana, wykonane ze srebrnej blachy. Nie były one jednak darem biskupa Fredry. U stóp krzyża umieszczono alabastrową płaskorzeźbę przedstawiającą pietę. Tematycznie była ona związana z motywem ukrzyżowania, a cechy stylistyczne i formalne wskazywały na powstanie nie później niż w latach 30-tych XVIII. Inwentarz z 1744 roku informuje o czterech gobelinach, które ufundował biskup do swojej kaplicy. Miały być one zakupione około roku 1730 w Mediolanie. Wykonano je w Rzymie, w Papieskiej Manufakturze San Michele około 1729 roku. Ich tematem były popiersia czterech ewangelistów. Prócz tego w mauzoleum wisiały portrety rodziców biskupa. Niestety do naszych czasów nie zachowały się ani cenne tkaniny ani obrazy. Nagrobek fundatora kaplicy składa się z dwóch pomników umiejscowionych po obu stronach ołtarza. Część znajdująca się po prawej stronie miała kształt kamiennej tablicy ustawionej na półokrągłej podporze, którą otaczały po bokach wolutowo zwinięte stylizowane liście. W centrum tablicy znajdował się medalion z popiersiem biskupa otoczony udrapowaną tkaniną – paludamentem. Z prawej strony umieszczono putto trzymające kotarę, która opadała i przysłaniała przyklękającego na podporze - konsoli jednorożca. Dla przeciwwagi i symetrii po przeciwnej stronie medalionu przedstawiono postać Chronosa z kosą – atrybutem śmierci. Druga część nagrobka, po lewej stronie ołtarza była dużych rozmiarów płytą, dekorowaną wolutami, pośrodku której znajdował się trapezowaty obelisk. Przykrywała go tkanina zakończona frędzlami, pokryta inskrypcją, poświeconą zasługom biskupa. Czarna kamieniarka stała się tłem dla jasnej dekoracji snycerskiej. Dzięki informacjom zawartym we wspomnianym już inwentarzu z 1744 roku, możemy odtworzyć jej wygląd. Na samym szczycie tej części nagrobka znajdowały się insygnia władzy biskupiej (pastorał, kapelusz biskupi i infuła). Obecnie pastorał jest trzymany przez putto znajdujące się z prawej strony płyty, (kapelusz biskupi zaginął), a na dawnym miejscu pozostała tylko infuła. Z lewej strony atrybutów władzy biskupiej umieszczono klęczącego anioła trzymającego fanfarę, który był personifikacją chwały. Dzisiaj znaczenie tego symbolu jest mniej czytelne, ponieważ postać tą pozbawiono instrumentu. Najprawdopodobniej wystrój kaplicy Fredrów powstał w latach 1736-1739 czyli po śmierci fundatora. Wykonanie prac kamieniarskich przypisuje się Kazimierzowi Stachowskiemu, który w pierwszej połowie XVIII wieku uchodził za cenionego artystę. Natomiast snycerka wypełniająca kamieniarkę ołtarza i nagrobka jest zdaniem znawców przedmiotu dziełem Tomasza Huttera. Był to artysta działający w Jarosławiu i dobrze znany biskupowi Fredrze. Ostatnim elementem artystycznym, dopełniającym wystroju mauzoleum była polichromia. Jej treść nawiązywała do tematyki pasyjnej. Istnieją przypuszczenia, że projektantem malatury był sam fundator kaplicy, natomiast wykonawcą, znany biskupowi Adam Swach.


Opracowali AJM


Podróże z Ewą

Jeśli nie macie, Drodzy Czytelnicy, pomysłu na wakacje, pozwólcie, że Wam doradzę – nie ma lepszego miejsca na wczasy niż Węgry. Myślę, że przekonam Was do tego, iż nie liczy się tylko wylegiwanie na plaży, ale należy dbać również o intelektualną stronę naszego organizmu.
Razem z uczniami gimnazjum wybrałam się na wycieczkę do Budapesztu. Trwała ona cztery dni i była świetnym rozpoczęciem wakacji. Przyznaję, że na początku nie chciałam jechać, ale okazało się, że gra warta była świeczki.
Od pierwszej chwili spodobało mi się to miejsce. Znajduje się tam wiele pięknych zabytków, starych budynków i kamieniczek. Atmosfera tego miasta jest wspaniała. Zwiedzanie Budapesztu sprawiało mi wielką przyjemność. W mieście tym każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Jest tam piękna opera, ogromne, bogato ozdobione bazyliki, np. św. Stefana, zamki, efektowne fontanny i wiele innych atrakcji. Jest też coś dla młodszych podróżników – wspaniałe wesołe miasteczko, które oferuje atrakcje tj., diabelski młyn, katarakty, Roller coaster, gocardy, masę kolejek i in. Na ulicach wyłączonych z ruchu samochodowego można spotkać mimów, którzy robią duże wrażenie swoimi gestami lub ich brakiem! Warto także zwrócić uwagę na parlament, który jest ogromnym i pięknym budynkiem. Podobno jest w nim około 6000 pomieszczeń! Jego ogrom zwala z nóg. Będąc w stolicy nie sposób ominąć placu bohaterów. W tym miejscu uwieczniono wszystkich, którzy mężnie bronili ojczyznę, stawiając im pomniki. Mnie szczególnie zainteresowała wyspa św. Małgorzaty, która jest połączona z miastem za pomocą mostu. Duże wrażenie zrobiły na mnie cudowne ogrody, jakie tam oglądaliśmy. W ogóle w całym mieście było mnóstwo kwiatów i to pięknych kwiatów. Wyspa jest miejscem, w którym mieszkańcy odpoczywają od codziennego życia, ruchu ulicznego, czy też pracy.
Przez Budapeszt przepływa Dunaj, który pięknie wkomponował się w krajobraz, ale podzielił miasto na dwie części. Dlatego też w stolicy jest kilka pięknych, niemałych mostów, m.in. ,Most Łańcuchowy i Wolności. Most Wolności, wbrew swojej nazwie, „ odbiera „ życie ludziom, którzy niestety na nim kończą swoją wędrówkę po tym świecie. Natomiast Most Łańcuchowy to wyzwanie dla pań. Na samym początku po obu stronach leżą lwy, które według legendy ryczą, kiedy przez most przechodzi dziewica, więc, drogie panie, nie radzę zwodzić swoich partnerów, bo lwów i tak nie da się oszukać.
Wielkim grzechem jest nie zobaczyć Budapesztu nocą. O tej porze bowiem miasto wygląda jeszcze piękniej niż zwykle. Odpowiednim do tego miejscem jest Wzgórze Gellerta, z którego widać doskonale cudownie oświetlony parlament, most łańcuchowy, wyspę św. Małgorzaty i wiele innych miejsc. Na wzgórzu tym stoi Pomnik Wolności uznawany za węgierską Statuę Wolności. Na to wzgórze chłopak zabiera dziewczynę, z którą chce przeżyć resztę życia. Kolejnym wzgórzem jest Wzgórze Zamkowe, na którym znajdują się Baszty Rybackie. Tam „ króluje „ Turul – ogromny ptak, który dzielnie od wielu lat strzeże miasta przed złem.
Budapeszt słynie z wód leczniczych i gorących źródeł. W mieście wybudowano wiele obiektów, w których otworzono baseny, sauny i lecznice. Drugim miastem pod względem ilości źródeł wód termalnych jest Eger. To nieduże miasteczko znane jest również z wyśmienitych win, czego nie udało mi się niestety sprawdzić – może kiedyś…
Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę przekonać Was, Drodzy Czytelnicy, do odpoczynku na Węgrzech. Kraj ten oferuje przystępne ceny, a ludzie są bardzo mili i chętnie pomagają turystom, szczególnie tym, którzy się zgubili, wiem coś o tym, wierzcie mi! Życzę więc miłego wypoczynku. Do zobaczenia!!!

Ewa Pielak


Przysmaki mieszkańców Islandii

Zaproszeni by spożyć łeb barani i jego wedzone jądra

Islandia, miejsce, które uczy pokory a zarazem rzuca na kolana. Warunki nas nie rozpieszczały, pogoda zaś sprawiła nam miłą niespodziankę, gdyż padało tylko dwa dni.
Był dzień, gdy mieliśmy 25 stopni C. Uśmiech współtowarzyszy, pomocna dłoń i wyrozumiałość sprawiły, że o trudach się zapominało.(Dziękuję Zosi, Krysi, Alicji, Tadeuszowi, Iwonce oraz pozostałym członkom wyprawy).
O trudach kazała zapomnieć przyroda. Białe noce pozwalały zwiedzać długo i dużo
Obserwować, co było niezwykłym przeżyciem zachodu i wschodu słońca w przeciągu kilkunastu minut.
Każdy dzień to inne barwy, coraz nowsze doświadczenia i przeżycia. Każdy dzień to całkowicie osobna historia.
Już pierwszego dnia, po kilku kilometrach jazdy błyskały flesze przy wodospadzie Gufu, zdjęć wykonaliśmy dużo, a okazało się później, że to nic specjalnego, mała kaskada.
Zachwyciły nas ciekawie wyglądające ptaki, prawdopodobnie smakujące jak ryby, maskonury, maskotka Wyspy. Zmęczeni, ukojeni widokami dotarliśmy na miejsce pierwszego noclegu, czuliśmy się jak na księżycu, gdyż taki krajobraz nagle się pojawił.
Drugi dzień zaczął się od zwiedzania wulkanu, już nieczynnego, a jak wskazuje jego nazwa, Hrosaberg, krater służy jako osłona dla koni islandzkich przed silnie wiejącym wiatrem.
Nasze zaciekawienie wzbudził zwykły znak drogowy o ciekawej treści, mówiący o tym, że najbliższa stacja benzynowa znajduje się w odległości 268 km. Droga ta prowadzi przez środek Islandii i jest trudna do przejazdu. My pojechaliśmy zaplanowaną trasą by zobaczyć Dettifoss i Selfoss, dwa niesamowite wodospady na lodowcowej rzece Jokulsie. Przez godzinę towarzyszył nam niesamowity huk, oraz woda o kolorze szarym, przedzierająca się przez skały pochodzenia wulkanicznego.
Błyszczącymi perełkami były jakże inne, niż w naszym środowisku kwiaty, bytujące w tak trudnych warunkach.
Po wodospadach, kilkadziesiąt kilometrów jazdy, aby przejechać na drugi brzeg tej samej rzeki. I znów nowe wrażenie. Wędrujemy przez, pod, nad formacjami skalnymi, które sprawiają wrażenie zburzonych dziecięcych budowli zbudowanych z klocków. Szukamy kościoła, jaskini, obserwujemy podobiznę orła na ścianach, błądzimy wśród skalnych figur dziwiąc się jak to mogło powstać.
Ale zapominamy o tym za chwilę, gdy wędrujemy ścieżką przez Czerwoną Górę. Czujemy się jakbyśmy nagle weszli na sztalugi malarza i wędrowali po jego abstrakcyjnym, zdominowanym przez czerwień obrazie. Wartym zaznaczenia jest to, że była to godzina 24. Kilku zapalonych turystów pobiegło zobaczyć olbrzyma i czarownicę, odpoczywających nad brzegiem rzeki po trudach tworzenia tych dziwów. Zdążyliśmy znaleźć nocleg ok. 3 godz. nad ranem.
A rano kolejne niesamowite przeżycia i widoki. Na początek jakże ciekawa formacja skalna w kształcie podkowy- Asbyrgi i przejazd wybrzeżem wzdłuż Oceanu Arktycznego. Moment, gdy byliśmy blisko Koła Arktycznego. Spacer po miasteczku Husavik i wyprawa na bezkrwawe łowy. Tylko sześcioro z nas zdecydowało się popłynąć oglądać wieloryby. Gdy niewielkim kutrem wypływaliśmy w zatokę Oceanu, niepewni czy coś zobaczymy, zastanawialiśmy się nawet nad tym czy nie będziemy musieli skłamać, że widzieliśmy tego pływającego ssaka. Na szczęście nie było to potrzebne zobaczyliśmy kilkanaście wielorybów, jeden blisko kutra wynurzył się i dał pokaz małej „fontanny”. Obok kutra pływały także delfiny, popisując się swymi umiejętnościami akrobatycznymi.
Powrót był szczególny, radosny. Szczęście nam sprzyjało. Dowiedzieliśmy się, że dzień wcześniej grupa nie zobaczyła nic. Nasi współtowarzysze, po naszej relacji żałowali, że nie popłynęli z nami.
Nocleg był w innych warunkach niż wcześniejsze, tym razem nad jeziorem.
Każdy następny dzień jakże inny. Jeszcze dużo wrażeń przed nami.

cdn.
Piotr Pyrcz


O UNII EUROPEJSKIEJ,
ENTUZJASTACH I SCEPTYKACH...

Ilekroć słyszę w mediach masowych wypowiedź w stylu: „nareszcie wracamy do Europy” zastanawiam się, gdzie ja do tej pory żyłem. Bo wydawało mi się, że tam, gdzie rzekomo powracamy dopiero teraz, byłem już odkąd się urodziłem i to zarówno w rozumieniu geograficznym jak i mentalnym, wcale nie odczuwając potrzeby tej przynależności uzewnętrznienia. Rzeczą bardzo naturalną jawiło się dla mnie intuicyjne wręcz rozumienie pojęć praw człowieka i wolności obywatelskich, uznawanie zasady sprzeczności, rozróżnianie pomiędzy esencją a egzystencją, czy też wywodzenie genezy naszego sposobu myślenia od myślicieli w rodzaju Platona, Arystotelesa, św. Tomasza z Akwinu, św. Augustyna, od twórców literatury jak Homer, Wergiliusz, Dante – słowem – od szeroko pojętej tradycji antycznej i chrześcijańskiej, by nie wspomnieć o tradycjach późniejszych (a więc pojęć i wartości podobno zupełnie niedostępnych umysłowi człowieka innej niż europejska kultury). Jak przypuszczam autorom takich wypowiedzi przyświeca nic innego jak chęć wyrażenia zadowolenia z powodu naszego rychłego przystąpienia do UE, a zatem ostatecznego przełamania tym samym prawie półwiecznego podziału kontynentu na bloki zachodni i komunistyczny, co jednak nie usprawiedliwia skrajnego zredukowania zakresu nazwy „Europa” do kilku zaledwie jego desygnatów. Tyle tytułem wstępu, nie o tym bowiem bezpośrednio miała być mowa.
UE jest, przyznać trzeba, fenomenem dosyć osobliwym. Spoglądając z szerszej perspektywy na dzieje kontynentu, rzecz taka nie miała prawa w ogóle zaistnieć. Tytuł historii Polski Normana Daviesa „Boże igrzysko” z powodzeniem można by odnieść do całej Europy, w której na przestrzeni dziejów zróżnicowane interesy państw, cesarzy, królów, książąt i możnych ścierały się w różnych kierunkach i z różnym nasileniem, powodując upadki jednych krajów i powstawanie na ich miejsce innych, wzmacnianie się jednych kosztem drugich i vice versa. Powstawały wprawdzie sojusze i układy rozmaite, miały one jednak charakter incydentalny raczej niż długofalowy, a jeżeli jednak, to nie trwały one zbyt długo i łatwo poddawały się zmianom koniunktury. Przy takim układzie dziwnym jest, że w końcu powstała organizacja, która była w stanie zjednoczyć połowę kontynentu, doprowadzić do tego, że wojna pomiędzy tworzącymi ja państwami jest właściwie niemożliwa, wykraczająca znacznie poza pole działania dotychczas znanych aliansów i tym samym będącą przedsięwzięciem bezprecedensowym. Stała się wielkim eksperymentem, który w zadziwiający sposób uniwersalizuje partykularyzmy poszczególnych krajów członkowskich, to co dotychczas różnicujące, sprowadzającym do wymiaru wspólnotowego. Rzecz to o tyle niewiarygodna, że nikomu nigdy się to dotychczas nie udało i to nie tylko w polityce, choć wielu próbowało. Nie pozostaje to bez konsekwencji dla nas, którzy, jak pokazały wyniki referendum, sami będziemy w tym dziele partycypować i współtworzyć jego przyszłe oblicze. Z zasady wobec rozwiązań nowych i przeczących dotychczasowym doświadczeniom należałoby zachować daleko posuniętą czujność i swego rodzaju sceptycyzm, a nie ulegać emocjom. Pojęcia „euroentuzjasta” i „eurosceptyk”(albo raczej „entuzjasta i „sceptyk” w kwestii UE) nie wydają się w tym kontekście adekwatne do treści, które w zamierzeniu mają wyrażać. Sceptyk to człowiek, który nie tyle neguje jakieś twierdzenie, ale raczej odmawiający temu twierdzeniu wartości prawdy obiektywnej, do poznania której, jego zdaniem, nikt nie może rościć sobie pretensji. Entuzjasta natomiast to osoba, która bardziej emocjami jest powodowana niż trzeźwą kalkulacją, bardziej powierzchownym wrażeniem i opiniami, niż rzeczywistym poznaniem realnie istniejących faktów. Spotkamy ją biegnącą z niebieską flagą z gwiazdkami i podobnego koloru balonikiem, z wypiekami na twarzy wykrzykującą hasło „tak dla UE”, które w TV lub na happeningu jakimś zasłyszała, a nie mającą przy tym bladego pojęcia o idei, w której upowszechnianie tak ochoczo się zaangażowała, poza tym może, że „będzie lepiej, nowe miejsca pracy, więcej możliwości etc.” Tym sposobem mamy na przyszłość jednego rozczarowanego roszczeniowca więcej, w sytuacji, gdyby po akcesji wcale od razu lepiej dla wszystkich nie było, a dla niektórych nawet gorzej niż dotychczas. Lepiej w tym kontekście wygląda postać dobrze rozumianego sceptyka, który nie popiera Unii tylko dlatego, że jest Unią i dlatego, że „wszyscy są za Unią”, lecz stara się dostrzegać zalety i wady zarazem, nie uciekając od niełatwych pytań i trudno akceptowalnych na nie odpowiedzi. Zdaje sobie sprawę, iż nowa jakość, którą tworzy UE nie może być absolutyzowana, nie mamy bowiem przesłanek, by uważać, że coś, co jest ludzkim jedynie wytworem nabierze wymiaru trwałego i nie rozsypie się jak domek z kart przy pierwszym większym kryzysie. To, że tyle lat już pomyślnie funkcjonuje i poszerza rozmiar dobrobytu państw członkowskich nie uprawnia nas bynajmniej do wnioskowania, jakoby taki stan byłby czymś ostatecznym i historia Europy osiągnęła już swój finalny punkt. Sceptyk wie jednak, że Unia Europejska jest rozwiązaniem w tym momencie najbardziej dla Polski perspektywicznym i ucieczka od niego równała by się co najmniej poczuciu jakiejś utraconej szansy znajdującej się na wyciągnięcie ręki. Z politowaniem przeto spojrzy na entuzjastę, który jak papuga powtarza to co zasłyszał i z tej szansy zechce świadomie i rozważnie skorzystać, pamiętając jednakże, że na razie jest to szansa jedynie i jej aktualizacja wymaga działań, a nie tylko oczekiwania na spodziewane profity. UE nie jest bowiem organizacją charytatywną obdarowującą swoich członków pieniędzmi z dotacji, ale zrzeszeniem bądź co bądź kierujących się partykularnymi interesami państw, z których żadne na pewno nie zechce poświęcić własnej korzyści na rzecz abstrakcyjnej na razie wizji „wspólnej Europy”, będącej raczej środkiem do realizacji owych korzyści, niż celem „samym w sobie”.

Mirosław Pantoł

Podróże Dynowian

Kto nie ma doświadczenia, wie mało,

a ten, kto podróżował, wzbogacił swą roztropność..."

 

Z Przemyśla do Rzymu

Z Archidiecezji Przemyskiej aż 15 autokarami podróżowali pielgrzymi do Watykanu na dwie wielkie uroczystości, drogie sercu każdego Polaka. Pierwsza to kanonizacja bł. J.S.Pelczara – Przemyskiego Biskupa i bł. Urszuli Ledóchowskiej, a drugie wielkie święto- 83 urodziny Papieża Jana Pawła II.
Chyba dopiero teraz, po upływie kilku tygodni ogarnęli ten ogrom wrażeń i wielkość Bożej łaski, która pozwoliła im uczestniczyć w uroczystościach tak wielkich i historycznych.
15 maja o godz. 14.00 wszyscy podróżujący do Rzymu spotkali się w Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Haczowie na Mszy św. sprawowanej przez Ks.Bp. S. Moskwę w koncelebrze ze wszystkimi kapłanami- opiekunami grup.
Po nabożeństwie inaugurującym pielgrzymkę ufni w opiekę Matki Najświętszej ruszyli w daleką drogę. W autokarze nr 14 podróżowali pielgrzymi z Nozdrzca, Dynowa, Kańczugi, Przeworska, Sieteszy, Stubna i Rudołowic- zbieranina, która szybko za sprawą opiekuna ks. M.Biziora z Kraczkowej stała się autobusową parafią. Każdego z jadących witano piosenką:
„Dobrze, że jesteś,
dobrze, że jesteś, dobrze, że jesteś
Co by to było, gdyby cię nie było,
Dobrze, że jesteś”.
Jak w każdej parafii i życiu katolika zaczął obowiązywać porządek dnia: poranna modlitwa, godzinki, w południe Anioł Pański w łączności z Papieżem , a po południu – koronka do Miłosierdzia Bożego, różaniec i przed snem wieczorna modlitwa. Pątnicy samokrytycznie śpiewali:
„Ani proboszcz, ani wikary
tylko Panie ja, tak Panie ja,
muszę więcej modlić się”.
Wbrew pozorom zostawało mnóstwo czasu na oglądanie krajobrazów, opowiadanie żartów i anegdot, obrzędowe picie kawy serwowanej przez kierowcę aktualnie odpoczywającego od prowadzenia pojazdu.
Po przekroczeniu granicy w Cieszynie śpiesznie i bez przeszkód zdążali przez uśpione Czechy do granicy austriackiej. Zasłużoną drzemkę przerwał wjazd do Znojma- parku -miasteczka dinozaurów tak umiejętnie oświetlonego, że wionęło grozą, więc wszyscy pośpiesznie schowali się w hipermarkecie przygranicznej strefy bezcłowej. A tam było już swojsko, jak w rzeszowskim Tesco, tyle że większość towarów po znacznie wyższych cenach niż u nas.
Udane zakupy, czas ruszać w drogę, pośpiesznie, bo rankiem trzeba stanąć w Padwie. Drzemiącą sąsiadkę nagabuje jej towarzyszka podróży, czy na pewno J.Kochanowski zmierzając do Padwy na studia jechał tą samą trasą? Pewnie tak… tylko konie były inne, a w karczmie na postoju w Diptimer stała pewnie przystojna Austriaczka,a nie zezujący kucharz – atrapa, raczej odstraszający, bo ceny- horrendalne. Po przeliczeniu na złotówki, dla nas wszędzie za drogo, i w Austrii, i we Włoszech. Np. chleba naszego powszedniego w tak bogatej jak w Dynowie ofercie: z geesu, od Krupy, z Chmielnika, Skołoszowa, nie uświadczysz, a ten podany na śniadanie mógłby dobrze służyć za sieć rybacką, bo tylko taaaka ryba nie przeszłaby przez takie dziurki.
Przed nami Alpy, majestatyczne, piękne w swej wiosennej szacie podnóży. Na postoju wszystkie aparaty fotograficzne idą w ruch, pstrykanie słychać wszędzie, trudno ujść przed obiektywem a prawdziwym problemem staje się takie ustawienie, by we właściwych proporcjach ująć turystę i monumentalną górę. Niegdyś J. Słowacki pisał:
„Góra zielona… wjeżdżaj na te górę-
Ślimaczą drogą… teraz podnieś oko!
Gdzie patrzysz?
Wyżej… tam- tam- aż pod chmurę!
O! jaki widok!”
Po krótkim postoju autobus rusza, a pątnicy wyzbywszy się resztek snu intonują:
„Oto jest dzień, oto jest dzień,
który dał nam Pan, który dał nam Pan”
Ach te góry ! Tu nagie szczyty, tu lesiste stoki a na łagodniejszych zboczach, u podnóży „przyklejone” malownicze domki, samotne, aż dziw bierze, jak ludzie żyją tak daleko od siebie! Autokar przejeżdża kolejny tunel, trudno zliczyć który, bo tak ich dużo. A tu potężne skrzyżowanie i wiadukty. Pilot informuje, że to są osiągnięcia Włochów z lat trzydziestych, gdy powstała większość autostrad, tuneli i dróg wiodących z północy na południe, ze wschodu na zachód włoskiego buta.
Do Padwy pielgrzymka dociera przed umówioną godziną, jest więc czas na zwiedzanie historycznego miasta. Pilot naszej grupy, dotąd „małomówny” zaskoczył wszystkich wykładem o malarstwie włoskim z XIV wieku i wartości fresków Giotta di Bondone. Zaraz je ujrzymy!
Niestety! Skończyło się na wykładzie i oglądaniu murów kaplicy Scrovegni. Wejście jest niemożliwe dla grup, które wcześniej nie zdołały zarezerwować sobie miejscówek!
Słynne na cały świat freski Giotta, oglądamy na zdjęciach, przepiękne obrazy z życia Matki Bożej i Pana Jezusa.
Za to bazylika św. Antoniego przyjęła całą 700- osobową archidiecezjalną delegację. Tu odbyło się pierwsze we Włoszech wspólne nabożeństwo.
Bazylika to budowla osadzona na planie krzyża łacińskiego charakteryzuje się ośmioma masywami kopułami, dwiema bliźniaczymi dzwonnicami i dwoma minaretami. W ołtarzu głównym w stylu romańskim znajduje się przepiękny Krucyfiks a pod nim rzeźby m.in. Matki Bożej. W bocznej nawie zainteresowanie zwiedzających i modlących wzbudza przepiękna kaplica św. Antoniego a w niej arka kryjąca święte relikwie. Przed nimi, do patrona ludzi i rzeczy zagubionych modlą się także małżonkowie wypraszający dar narodzin potomstwa.
Po nabożeństwie pątnicy ruszają na nocleg do Lido di Jesolo. Ten uroczy nadmorski kurort witają wieczorem, ale żądni spotkania z morzem idą na spacer po plaży. To nic, że trochę chłodno i od strony morza wieje jak w styczniu na Zakosiu, zażywają nie tyle kąpieli ile Moczenia nóg. Nawet na lato we Włoszech trzeba trochę poczekać. Nazajutrz okazuje się, że jest ono w Rzymie.
Wczesnym rankiem zaczyna się autobusowy „skok” z jednej strony półwyspu na drugą z Lido di Jesolo do słynnej Pizzy. Trasa wiedzie niziną padeńską zagospodarowaną rolniczo wprost wzorowo. Aż oczy bolą od patrzenia na równo ciągnące się do linii horyzontu rzędy kukurydzy, grochu, buraków, różnych warzyw, pól pszenicznych równiutko obsadzonych młodymi topolami. To drzewo zostało właściwie docenione. Widać całe plantacje i nasadzenia wokół upraw, bo topola „zagospodarowuje” duże ilości wody, szczególnie wiosną, gdy tu zdarzają się powodzie. Rzeki wypływające z gór niosą ogromne ilości wody.
Między rzędami topól łany czerwonych maków, które przypominają drogą wszystkim Polakom piosenkę i Monte Cassino.
W Pizie był czas na zwiedzanie: cały Plac Cudów (Baptysterium, Campo Santo, Katedra, i oczywiście Krzywa Wieża).
Nabożeństwo w katedrze XII wieku to ogromne przeżycie!
Na nocleg stają w Fudżi, miasteczku odległym od Rzymu o blisko 200 km. Aby dotrzeć na godz. 7.00 na plac przed Bazyliką Św. Piotra, w drogę trzeba wyruszyć o 5 rano. Nikt się nie spóźnił, wszyscy zdążyli.
Wejście na plac przed bazyliką poprzedza rutynowa kontrola toreb i plecaków, przy tej okazji grupa traci metalową tablicę- identyfikator, ktoś musi zostawić kubek, inny zaś parasolkę. Po godzinie wszyscy są na placu, przed nami ołtarz a nad nim wizerunki przyszłych świętych. Jest czas na obserwację tłumu. Po emblematach na chustach i czapkach pielgrzymów widać jaki kraj, diecezję reprezentują, który z przyszłych świętych jest ich orędownikiem. Włosi otrzymają dwie święte, Polacy także dwoje, znanych z gorliwej służby Bogu, Kościołowi i bliźniemu. Z głośników płyną informacje o ich życiu a nieco później przywoływane ich wypowiedzi, myśli. A oto niektóre:
„Moją polityką jest miłość bliźniego”,
„Nie ma granic w potrzebie niesienia pomocy dzieciom”
I tu zdaje się najważniejsza:
„Przyszłość Polski zależy nie od polityków, ale przede wszystkim od matek i rodzin”.
Żar leje się z nieba, mimo że jest dopiero godz. 10.00 a kolejne prezentacje przyszłych świętych bardzo cieszą ogromną rzeszę zgromadzonych tu Włochów. Reagują bardziej żywiołowo niż Polacy, więc jest naprawdę gorąco. Wszyscy razem owacyjnie witają Ojca Św. milkną dopiero, gdy zaczyna się Eucharystia. Modlitewne skupienie pryska po ogłoszeniu aktu kanonizacji świętych. Wszyscy są szczęśliwi, a połączone chóry intonują pieśń ku czci świętego J.S. Pelczara:
„Pan Bóg Ciebie wyniósł na swoje ołtarze
na królewskiej uczcie oblókł w białą szatę”.
Tuż po nabożeństwie plac należy do Polaków, zewsząd słychać „Sto lat” i „Barkę” - najprostsze wyrazy wdzięczności.
Święci zostali wyniesieni na ołtarze pozostaje wziąć sobie do serca nakaz ich naśladowania, poznawania i szukania orędownictwa.
Niedzielne popołudnie przeznaczone jest na zwiedzanie „wiecznego miasta”. Grupa z żalem rezygnuje z długiej listy zabytków godnych poznania i ze względu na ograniczony czas pozostaje tylko przy kilku: bazylika św. Piotra, Kapitol, Forum Romanum, Plac Wenecki, Koloseum, Bazylika na Lateranie.
Syci wrażeń i bardzo zmęczeni pielgrzymi metrem docierają do parkingu, gdzie czeka na nich „ dom na kołach”- autobus z Biura Podróży Promed z Gorlic. Jak dotąd z usług tej firmy są zadowoleni.
Wczesnym rankiem, znów tą samą trasą docierają na najsłynniejszy plac w świecie- Plac św. Piotra. Tu święcić będą, Bogu dziękować za pontyfikat Jana Pawła II i modlić się o zdrowie i pomoc Bożą dla Niego w 83 rocznicę urodzin. Chcieliby powtarzać za poetą Markiem Skwarnickim:
„Jak piękny jest dzień,
gdy Pan jest dla nas łaskawy.
Z równin falujących jak biblijne morze
przyszliśmy Boga wielbić
- słowiańscy pielgrzymi…”
Homilię we Mszy św. wygłoszą Abp. Michalik a w koncelebrze abp. Macharski biskupi i kapłani z całej Polski. Żar lejący się z włoskiego nieba może być miarą uczuć zgromadzonych tłumów. Polacy kochają Papieża, tylko czy go słuchają?
Niestety, delegacje władz Polski z prezydentem na czele nie raczyły przybyć na Mszę św. zjawiły się już po, żeby lud zobaczył polityków w propagandzie przedunijnej. Papieskie przemówienie i wystąpienie prezydenta są powszechnie znane a warte odnotowania są reakcje zebranych: „władze wykorzystują autorytet Papieża a częściej lekceważą Go, do dziś oficjalnie nie potępiono zachowania Siwca ”. Takie głosy słychać zewsząd.
Potem były życzenia dla Drogiego Jubilata, życzenia, życzenia i głośno wyśpiewane Sto lat.
Po nabożeństwie pojawił się żal, że oto już najwyraźniejszy punkt pielgrzymkowego programu został zrealizowany.
Jeszcze jedno zdjęcie… jeszcze jedno… przed… a nawet w środku Bazyliki, by jak najwięcej wywieźć, utrwalić z tej pięknej, już historycznej uroczystości.
Pożegnanie z Rzymem przy fontannie na placu św. Piotra, przejazd przez miasto brzydkim i zatłoczonym metrem a potem znów autobus mknie tym razem na południe do miasta Cassino, gdzie jest ta góra i klasztor zdobyte przez II Korpus Polski.
J. Lechoń pisał:
„Nowe kości się kładą na tych co już leżą,
Przesiąknięta ziemia krwią nasiąka świeżą,
Ktoś upadł i do Kraju wyciąga swą rękę,
lecz inni idą dalej śpiewając piosenkę”
„Piosenkę”- poeta myślał o „Pieśni legionów”, bo Ci, którym składał hołd, szli zdobywać klasztor i uzbrojoną górę, jak niegdyś legioniści Dąbrowskiego „z ziemi włoskiej do Polski”. Wielu nie doszło, 1070 leży na cmentarzu na skrawku polskiej ziemi, gdzie czerwone maki „ zamiast rosy piły polską krew”.
Przy ołtarzu na tej pięknej nekropolii Msza św. o wieczornej godzinie ma szczególny nastrój. Modlitwie zbiorowej za poległych towarzyszy delikatny śpiew słowików, tak jak w Polsce w naszym lesie… Pewnie i Oni to słyszą, a do Polski już nie wrócą… Jesteśmy z Nich dumni i obiecujemy spełnić życzenie:
„ Przechodniu powiedz Polsce, żeśmy polegli
wierni w jej służbie”
Na zakończenie nabożeństwa nasz pielgrzymkowy, wspaniały dyrygent, intonuje, „ Czerwone maki na Monte Cassino” i początkowo śpiew olbrzymieje a potem jakoś dziwnie słabnie… to wszystko przez te łzy… płyną po naszych twarzach nawet ich nie ocieramy. Niech spadną na groby tych, którzy Ojczyźnie złożyli dar najcenniejszy- swoje życie.
Powrót z cmentarza i powrót do współczesności. Byliśmy przed unijnym referendum, jesteśmy po … A światu i Europie wypada przypomnieć słowa J. Lechonia
„I teraz do Włoch jadą. Zakupili kwiaty,
Chcąc na groby, że rzucić poetyczną dłonią
Lecz nocą pękły groby i Polacy z bronią
Ruszyli, aby żądać za swą krew zapłaty”.
Na cmentarzu i w sanktuarium Matki Bożej w Loreto są dowody włoskiej wdzięczności za ofiarę życia polskich żołnierzy. Jeden z piękniejszych witraży bazyliki Domku Matki Bożej ukazuje bohaterską walkę Polaków o uratowanie kościoła. W polskiej kaplicy krzyżem leżąc weterani walk we Włoszech wypraszali łaskę powrotu do Polski. Niestety, większość wrócić nie mogła.
Sanktuarium loretańskie zbudowano w XV wieku za pontyfikatu papieża Pawła II, a jego mury otaczają ze wszystkich stron Domek Loretański. Przed obliczem Madonny modlili się nasi królowie i święci: Stefan Batory, Henryk Walezy, Bona, Stanisław Kostka i Maksymilian Maria Kolbe. Odmawianie różańca i litanii do Matki Bożej jest tu szczególnym przeżyciem.
Sanktuarium słynie z niezliczonych cudów, przybywają tu pielgrzymi z całego świata, włoscy lotnicy w dniu swojego święta a amerykański kosmonauta Neil Amstrong po powrocie z księżyca u stóp Matki Bożej jako wotum-złożył księżycowy kamień.
Wcześniej już zwiedzamy Asyż z oddali wabił swoim pięknym położeniem, a cała dolina Umbrii ciekawą historią. Rodzinne miasto św. Franciszka, znane także z kultu św. Klary ma też okazałą bazylikę Matki Bożej Anielskiej. W jej murach stoi stary i święty kościółek zwany Porcjunkulą, w którym św. Franciszek prowadził swoją działalność apostolską.
Bazylika św. Franciszka to miejsce kultu świętego a także bezcenny zabytek architektury i malarstwa z XIII wieku.
Wielcy malarze; G. Pisano Cimabue, Giotto, J. Torritti, P. Cavallini, S. Martini ofiarowali świątyni swe dzieła często nie żądając wynagrodzenia tak byli zafascynowani postacią świętego Franciszka. Przy kaplicy Grobu św. Franciszka od 1939 roku płonie dniem i nocą lampa oliwna jako wotum całego narodu włoskiego dla patrona Włoch. Światło wychodzące z grobu św. Franciszka przypomina Jego wezwanie „Pokój i dobro”. Święty w każdym kazaniu nawoływał do czynienia pokoju, dobra i miłości. O dobroci naznaczonego stygmatami Świętego mówią także róże bez kolców rosnące w przyklasztornym ogródku.
Na dziedzińcu bazyliki pątnicy zastanawiają się, że nie widać już śladów trzęsienia ziemi w Asyżu, tymczasem pilot pokazuje tablicę upamiętniającą tragiczną śmierć kilku zakonników.
Przedostatni dzień wycieczki spędzonej w Wenecji. Początkowo jest piękna pogoda a potem woda z góry i z dołu. Pada coraz gęściej, chwilami leje, a zimny wiatr od morza wciska się wszędzie, skutecznie studzi nasz poznawczy zapał. Krążenie wąziutkimi uliczkami Wenecji przestaje być zabawne, gdy gęsiego trzeba iść pod parasolem, a z drugim właścicielem „deszczochronu” wyminąć się trudno.
Zwiedzamy Bazylikę św. Marka, podziwiamy fasadę, portal i szczególnie chętnie wchodzimy do wewnątrz, bo ulewa nasila się.
Świątynia ma układ oparty na planie krzyża greckiego, półmrok rozpraszają refleksy od mozaik ze szkła i złota, a ściany i kolumny to sam marmur.
Jeszcze jedno pośpieszne spojrzenie na przepiękne XIV Baptysterium i mozaiki przedstawiające sceny z życia Pana Jezusa, jeszcze przyrzeczenie, że przyjedziemy tu na dłużej, by spokojnie podziwiać i gonimy dalej! Znów kanał, most, kanał, wąziutka uliczka_ (dobrze, że nikt nie cierpi na klaustrofobię) i jesteśmy przy kościele Jana i Pawła należącego do zakonu dominikanów. Wnętrze- kolos a na … i …przy ścianach bocznych, potężne rzeźby i nagrobne pomniki weneckich dożów. Nie ma czasu na podziwianie obrazów Veronese’a, bo przed nami zwiedzanie kościoła franciszkanów, gdzie obrazów wielkich mistrzów jest kilka: „Wniebowzięcie ”i „Madonna”-Tycjana”, „Tryptyk” Belliniego, i „Św. Jan Chrzciciel” Donatella.
Stateczkiem … wracamy do parkingu, wsiadamy do naszego „ domu na kółkach” i ruszamy do Wiednia. Noc mija szybko, bo zmęczeni pielgrzymi śpią, nie mają już siły na śpiew, ani na opowiadanie wrażeń. Rankiem zdobywają Kahlenberg, ale Wiednia stąd nie widzą, bo nadal siąpi, pada, mży, wieje porywisty wiatr.
Pożegnalne pielgrzymkowe nabożeństwo w kościele św. Józefa, który nie mieści takiej rzeszy pielgrzymów, kończy modlitewne spotkanie przemyskich pątników.
Podziękowania ks. biskupowi S. Moskwie za wspólne Eucharystie i duchowe inspirowanie pielgrzymów, Ks. K. Kaczorowi za wzorową organizację pielgrzymki, Ks. J.Smolińskiemu- kustoszowi sanktuarium na Kahlembergu za gościnne przyjęcie.
„Z Bogiem”… w drogę powrotną do kraju. Jeszcze tylko grupowe zdjęcie- „rodzinna” pamiątka i już wracamy. W autobusie ciąg dalszy podziękowań: ks. Biziorowi za pełnienie funkcji autokarowego proboszcza, pilotowi i kierowcom za szczęśliwą podróż. Spontanicznym dziękczynieniem Bogu jest podjęta pieśń „ Tyle dobrego zawdzięczam Tobie Panie…”.
Dynowska grupa dziękuje wszystkim wymienionym i których nie sposób przywołać, za wspólne przeżycia i wszelkie wyświadczone jej dobro.

Krystyna Dżuła


Moja Przygoda z ROSJI - cz.1

Wakacje to coś na co czekają z utęsknieniem, jeśli nie wszyscy, to prawie wszyscy, a szczególnie dzieci i młodzież (nauczyciele chyba też...). Większość z nas będzie szukać wytchnienia raczej na własnym podwórku lub na wycieczkach po okolicach Dynowa (osobiście bardzo zachęcam i polecam). Jednak niektórzy spędzą ten wolny czas gdzieś dalej. Może przez całe wakacje, a może tylko przez miesiąc, tydzień będą odpoczywać nad Bałtykiem, nad jednym z pięknych mazurskich jezior, gdzieś w górach – Tatrach czy Bieszczadach. Pociągi zawiozą turystów w różne zakątki Polski i nawet poza jej granice.
Zdaję sobie sprawę, że brak wolnego czasu oraz często nienajlepsza sytuacja finansowa zmusza ludzi do pozostania w miejscu zamieszkania w czasie wakacji. Dlatego też chcę zaproponować czytelnikom Dynowinki podróż duchem (jeśli ciało nie może) do jednego z największych państw świata – Rosji.
Zainteresowanie Rosją zaszczepili mi moi starsi koledzy, którzy już zjeździli ten kraj wzdłuż i wszerz, ale jeszcze nie poznali jego wszystkich tajemnic. Bo Rosja to wielki znak zapytania, tak wielki jak jej olbrzymi obszar. Moja chęć odwiedzenia tego państwa, wiązała się przede wszystkim z pragnieniem poznania miejsc zupełnie dzikich: lasów nie tkniętych siekierą człowieka czy spokojnych wiosek, gdzie nie dotarł jeszcze zachodni konsumpcjonizm.
Teraz jednak skupię się na samej podróży. A czym można jechać przez Rosję, jeśli nie Koleją Transsyberyjską? Jest to najdłuższa linia kolejowa na świecie, która liczy około 9300 km. Została zbudowana na przełomie XIX i XX wieku, a w pracach w szczytowym momencie uczestniczyło około 90 tysięcy ludzi. Niestety nie da się ukryć, że większość z nich to byli więźniowie zesłańcy i ubodzy chłopi, którzy pracowali w prymitywnych warunkach surowego syberyjskiego klimatu.
Podróż koleją trwa wiele dni (zależnie od celu podróży), lecz pociągi przyjeżdżają jak na tak duże odległości bardzo punktualnie. Z wielu względów warto jechać w płackartnym wagonie, czyli z półkami do spania bez osobnych przedziałów. Brak przedziałów sprzyja nawiązywaniu znajomości i wzrostowi miłej atmosfery, a bilety na podróż w takim wagonie są dwa razy tańsze. Ludzie są bardzo serdeczni i skorzy do rozmów. Nie spotkałam się z żadnymi przypadkami kradzieży. Pasażerowie to głównie młodzież wracająca ze szkół na wakacje do domu, żołnierze rosyjscy, skośnoocy Buriaci. Niektórzy podróżowali całymi rodzinami do swoich znajomych do syberyjskiej głuszy.
Każdy wagon ma swojego opiekuna. Jest nią zwykle kobieta o typowym, twardym rosyjskim charakterze, tzw. prowadnica, która pilnuje w wagonie porządku i pomaga pasażerom wysiąść na właściwej stacji. Nie sposób nie wspomnieć tu też o kipiatoku, czyli gorącej wodzie na herbatę i chińskie zupki, którą podróżni czerpią z żółtego samowara. Także i nad nim czuwa prowadnica, dorzucając coraz do ognia, by nie zabrakło wrzątku.
Na głównych stacjach postój pociągu trwa nawet 20 minut. Jest to okazja dla tzw. babuszek do sprzedania pasażerom wyrobów ze swojej kuchni. Handel przy pociągach na stacjach jest rzeczą powszechną w Rosji, szczególnie w biedniejszych rejonach, gdzie ludzie muszą wykorzystywać każdą szansę na zarobienie pieniędzy i utrzymanie się.
Przy tej okazji wspomnę o kilku rosyjskich tradycyjnych potrawach. Podstawowe danie serwowane przez babuszki to pirożki – zupełnie inne niż nasze pierogi. Mają one postać bułeczki smażonej na tłuszczu. W środku jest nadzienie z kapusty, ziemniaków czy mięsa. Jeśli ktoś będzie miał szczęście to może trafić na pirożki z malinami czy innymi słodkimi jagodami. Warto też spróbować czieburieki, czyli zapiekane, wielkie naleśniki z nadzieniem mięsnym w środku. W rejonie jeziora Bajkał kwitnie handel wędzonymi rybami. Tu można skosztować omula – endemiczną rybę Bajkału, którą zwykle je się na surowo – zasoloną. W Rosji ciągle można napić się kwasu – napoju o ciemnej barwie robionego z czarnego chleba. Kiedyś ten napój sprzedawano także w Polsce. Najlepiej smakuje kwas z beczkowozów ustawianych na ulicach rosyjskich miast.
Niektórzy pasażerowie zaaferowani zakupami nie zauważają odjeżdżającego pociągu i pozostaje im ścigać swoje bagaże, oczywiście taksówką, aż do stacji, na której pociąg ponownie stanie.
Jeśli ktoś jest spragniony widoku syberyjskiej tajgi, na pewno nie zobaczy tego z okna swojego wagonu. Wzdłuż torów rosną laski brzozowe i różne gatunki topoli, głównie obce. Czasem na horyzoncie widać czarno dymiące kominy jakiejś fabryki. Malowniczo natomiast wyglądają małe wioski złożone z drewnianych domków z malowanymi na niebiesko rzeźbionymi okiennicami. Warto nie przespać momentu przejazdu pociągu przez Ural. Są to już stare, niewysokie góry, ale wciąż niezwykle urokliwe. Z okna pociągu widoczny jest stojący tam słup, wyznaczający umowną granicę między Europą a Azją. Niestety można go zobaczyć tylko gdy nie podróżujemy przez Ural nocą.
Bardzo podobało mi się w rosyjskich pociągach to, że nie są one zmalowane żadnymi dziwnymi napisami jak nasze. Wyzywających słów i rysunków brak też na rosyjskich stacjach. Dopiero w Moskwie pojawiają się pierwsze symptomy ulicznej twórczości.
Nie pochwalam natomiast rosyjskiego sposobu rozwiązania problemu śmieci. Otóż prowadnica wyrzuca je po prostu za okno pociągu. Część Rosjan uważa, że ich ojczyzna jest duża i wszelkie odpadki na pewno się w niej zmieszczą, nie będą nikomu przeszkadzać. Póki co pozostaje nam liczyć, że kiedyś zrozumieją oni nienaturalność gór śmieci wokół torów i wymyślą bardziej ekologiczny sposób ich pozbywania się.
Nasza podróż Koleją Transsyberyjską rozpoczęła się i zakończyła oczywiście w stolicy Rosji – Moskwie. Nie miałam dużo czasu na zwiedzanie zabytków tego miasta, ale zdążyłam odwiedzić Plac Czerwony czy przejechać się moskiewskim metrem. Na Placu Czerwonym najbardziej rzucają się w oczy: Kreml – siedziba władz rosyjskich, cerkiew Wasyla Błogosławionego i Mauzoleum Lenina. Od wczesnych godzin rannych kręciło się wokół nich wielu turystów. Mauzoleum Lenina można było zwiedzić za darmo. Dlatego też wkrótce ustawiła się przed nim kolejka kilometrowej długości. Porządku na placu pilnowali tu i ówdzie kręcący się rosyjscy żołnierze.
Moskwa jest nazywana miastem tysiąca cerkwi. Myślę, że nie ma w tym przesady. Jedną z piękniejszych jest cerkiew Chrystusa Zbawiciela, zbudowana jako wotum wdzięczności za uratowanie od najazdu Napoleona z 1812 roku. Ogólnie Moskwa, jak zresztą prawie cała Rosja, niemal przeraża swym ogromem. Ulice stolicy są dość szerokie i nie brakuję wzdłuż nich wielkich budynków o kształcie regularnych prostopadłościanów.
Na tym kończę moją relację z Rosji. Nie opowiedziałam oczywiście o wszystkim, co udało mi się zobaczyć i zwiedzić ani o ludziach, których spotkałam czy o towarzyszach mojej podróży, bo jest to wszystko bardzo długa historia. Jeśli udało mi się kogoś zaciekawić Rosją to zapraszam na dalszy ciąg do kolejnego numeru Dynowinki.
 

Marta Bylicka


Okienko z wierszem

W dobie naszych polskich przemian
Nowy problem się wyłania
W różnych dziwnych sytuacjach
Jest potrzeba wybiegania
Ten wybiega gdzieś z kościoła
Ten z urodzin tamten z sali
Ogłaszają ciągle alarm?
Czy się gdzieś bez przerwy pali ?
Może winne są żelazka
Lub poodkręcane kurki
Ależ skąd! Nie proszę Państwa!
To dzwoniące są komórki!
A puenta taka będzie:
Przyszło żyć nam w takich czasach
Że ważniejsze od tych w głowach
Są komórki te przy pasach!!!


M. Jurasiński

Bezrobocie w Polsce a sprawa UE

Jedną z największych obaw współczesnego Polaka jest brak pracy. Dotyczy to przede wszystkim ludzi młodych, którzy mimo wyższego wykształcenia, znajomości języków obcych nie mogą wykazać się w wyuczonym zawodzie. Wśród naszych obywateli panuje przekonanie, że po wejściu Polski do UE bezrobocie będzie nadal wzrastać. Wynika to z przeświadczenia, iż znaczna część polskich przedsiębiorstw i gospodarstw rolnych może upaść, gdyż nie sprostają one wymogą unijnej konkurencji. Takim poglądom sprzyja obecnie spowolniony wzrost gospodarczy jaki mamy w kraju. Obawy wzmacnia wchodzenie na rynek pracy populacji wyżu demograficznego, coraz mniej ofert pracy, redukcje zatrudnienia w wielu branżach. Analiza rynku pracy w perspektywie członkostwa Polski w Unii wymaga odróżnienia dwóch częściowo różnych procesów:
a. Transformacji ustrojowej
b. Uczestnictwa kraju w integracji europejskiej.
Pierwszy z tych procesów wiąże się z dostosowaniem Polski do współczesnych standardów demokracji politycznej i gospodarki rynkowej, wykraczających poza UE. Modernizacja kraju po 50 latach socjalizmu państwowego wymaga wielu trudnych i kosztownych reform ustrojowych. Przykładem naszych zapóźnień jest fakt, że firmy zachodnie zatrudniają do wytworzenia takiej samej ilości towarów lub usług niż przedsiębiorstwa polskie. Zwiększenie konkurencyjności polskich firm jest więc konieczne, niezależnie od tego, czy Polska wejdzie do Unii, czy nie. Większość reform, jak otwarcie gospodarki na świat, prywatyzacja lub ograniczenie wydatków socjalnych państwa, prawdopodobnie realizowałby każdy rząd, chociaż ich zakres, kolejność lub tempo mogłyby być odmienne. Bezrobocie jest więc bardziej jednym z aspektów modernizacji kraju, niż produktem integracji Polski z Unią. Występuje ono zresztą we wszystkich krajach, nie tylko kandydujących do Unii Europejskiej.
Z kolei drugi proces – zabiegi o wejście do UE określa warunki budowania nowego ustroju Polski w sposób, który ma nas umiejscowić w „klubie państw bogatych i demokratycznych”. Głównym celem tych zabiegów jest cywilizacyjne zbliżenie Polski do poziomu rozwoju zachodu. Doświadczenia Irlandii lub Hiszpanii wskazują, że cel ten można osiągnąć szybciej, jeśli kraj jest członkiem UE i korzysta z jej pomocy, niż gdyby pozostawał po za nią. Perspektywa integracji Polski z UE stworzyła swoiste „sprzężenie zwrotne”. Zmiany ustrojowe umożliwiły zmianę powiązań politycznych i gospodarczych kraju, a te poprzez tworzenie nowych reguł (np. poprzez dostosowanie naszego prawa do prawa unijnego) określają dalszy przebieg transformacji. Członkostwo w Unii wzmocni gospodarczą stabilizację Polski i pozwoli na dokończenie realizowanych już reform m.in. dzięki napływowi unijnych funduszy strukturalnych i inwestycji zagranicznych tworzących nowe miejsca pracy. Zbliży to polski rynek pracy do państw rozwiniętych, w których coraz więcej osób pracuje w zawodach związanych z sektorem usług i nowych technologii , a coraz mniej w rolnictwie czy przemyśle. Powiązanie modernizacji z integracją europejska ma oczywiście swoją cenę. Jej wskaźnikiem jest m.in. deficyt handlowy Polski z UE, bezrobocie oraz przejmowanie przez inwestorów zagranicznych udziału w rynku i najbardziej dochodowych przedsiębiorstw. Nastąpiło skumulowanie kosztów unowocześniania kraju z kosztami integracji z silniejszymi gospodarkami Unii, którym łatwiej sprostać wymogom konkurencji.
Transformacja przyniosła jednak Polsce ogromne korzyści. Największym sukcesem reform po 1989 roku jest zmniejszanie luki dzielącej Polskę od Zachodu w zakresie wielkości dochodów, rozwoju instytucjonalnego, prawnego, technologicznego, kapitału ludzkiego i zdolności do konkurowania na rynkach światowych. Po wejściu do Unii ważnym instrumentem stanie się objęcie Polski pomocą strukturalną, w tym programami Europejskiego Funduszu Społecznego. UE nie ustanawia jednolitego europejskiego rynku pracy i zabezpieczenia społecznego. Każde państwo członkowskie samo decyduje,  w jaki sposób przeciwdziała bezrobociu, kto podlega ubezpieczeniu, jakie należą się świadczenia i pod jakimi warunkami. Unia pełni jednak w tym zakresie inne ważne funkcje. Korzystanie z programów UE sprzyja kształtowaniu nowego podejścia do standardów socjalnych, procedur i zasad rynku pracy. W Polsce może przyśpieszyć dostosowanie wzorów działań krajowych i regionalnych do wymogów EFS. Otworzy szansę usprawnienia polityki zatrudnienia, ponieważ w ramach wdrażania programów EFS (szacowanego dla Polski początkowo na 1 mld. Euro rocznie)wręcz wymusza zwiększenie udziału partnerów, takich jak samorządy terytorialne i organizacje pozarządowe.
 

Prezes MKE
Liceum Ogólnokształcące
Michał Zięzio


Życie kulturalno - sportowe Szkoły Podstawowej w Dylągowej.

Już 14 września młodzież naszej szkoły została zaproszona do wzięcia udziału w obchodach 50-tej rocznicy Koła Łowieckiego „Sarenka” w Harcie. Uczniowie zaprezentowali ciekawy program artystyczny, który spodobał się publiczności, a obecny na tej uroczystości redaktor „Super Nowości” zaprosił grupę artystyczną na IV Międzynarodowy Festiwal Łowiecki.
We wrześniu w ramach akcji „Sprzątanie Świata”, młodzież naszej szkoły wspólnie z uczniami z Harty porządkowała las w okolicach pola biwakowego „Darz Bór”. Po pracy odbyło się wspólne ognisko z myśliwymi.
W październiku miały miejsce kolejne uroczystości „Dzień Edukacji Narodowej” i „Pasowanie na Uczniów” pierwszoklasistów, którzy dumnie i z powagą powtarzali słowa ślubowania.
17 października obchodziliśmy 24 rocznicę Pontyfikatu Jana Pawła II. Na uroczystej, pięknej akademii został rozstrzygnięty konkurs plastyczny „Człowiek, który odmienił świat - Ojciec Święty”.
11 listopada, po akademii szkolnej pod hasłem „Patriotyzm - wielki zbiorowy obowiązek Polaków”, grupa kabaretowa z naszej szkoły wystąpiła w Dynowie w trakcie trwającego tam X Konkursu Poezji Patriotycznej.
Do szkolnych tradycji zaliczyć możemy „Andrzejki” i „Mikołajki”. Na te pierwsze uczniowie każdej z klas przygotowują się przez dłuższy czas, odbywa się bowiem konkurs na „Najładniejszą i najciekawszą dekorację sali”. W szkole było więc kolorowo i tajemniczo.
Na początku grudnia odwiedził nas Mikołaj, który rozdawał dzieciom prezenty, ufundowane przez Radę Rodziców.
Przed przerwą świąteczną odbyła się tradycyjna wiejska Wigilia. Był opłatek, życzenia, występ zespołu „Gwiazdeczki”, kilkanaście wigilijnych potraw i wspólne kolędowanie. Ten uroczysty, miły nastrój udzielił się nie tylko uczniom, ale również przybyłym gościom.
Nowy Rok - to kolejne ważne wydarzenia. Gościliśmy bowiem, już po raz trzydziesty, Babcie i Dziadków. W tej uroczystości bardzo chętnie uczestniczą najstarsi mieszkańcy Dylągowej i nie tylko... Przybyło około 60 gości, nawet z bardzo odległych miejscowości! Były piękne występy uczniów, życzenia, poczęstunek i wspólne kolędowanie. Uroczystość przebiegała w miłej, rodzinnej atmosferze.
Na zakończenie pierwszego semestru odbyła się największa w nasze szkole „impreza”, czyli „Choinka Noworoczna”, na którą czekają nie tylko uczniowie, ale także pozostali mieszkańcy Dylągowej. W bogatym programie artystycznym zaprezentowały się działające na terenie szkoły grupy taneczne „Gwiazdeczki” i „Stokrotki”, kółko teatralne i inni. Potem była kolacja przygotowana przez rodziców i tańce przy muzyce.
Po powrocie z ferii zimowych w naszej szkole odbył się prawdziwy kulig z konnymi zaprzęgami.
Pamiętaliśmy również o Dniu Zakochanych i z tej okazji uczniowie obdarowywali się kartami - niespodziankami.
O wszystkich Paniach, Dziewczynach i Dziewczynkach nie zapomnieli Panowie i Chłopcy, którzy w Dniu Kobiet zorganizowali uroczysty apel z życzeniami i kwiatami.
Wiosnę powitaliśmy z ogromną radością kwiatami i piosenkami. Każdy z uczniów zobowiązał się do zasadzenia młodego drzewka: wierzby i brzozy - sadzonki rozdano. Wiosenny radosny nastrój był zauważalny w szkole już kilka dni przed Świętami Wielkanocnymi, został bowiem zorganizowany konkurs na „Najpiękniejszy koszyk wielkanocny”. Każda z klas własnoręcznie przygotowała bardzo ładne, oryginalne, pomysłowe kompozycje.
30 kwietnia odbył się w naszej szkole XVII Konkurs „Poeci i Pisarze Dzieciom - Literackie U...W...Z...Ż” - eliminacje gminne. Przyjechali do nas uczniowie z Harty, Łubna, Dąbrówki Starzeńskiej, Ulanicy i Laskówki. W skład Jury weszli: p. mgr Janina Jurasińska - była Dyrektor LO w Dynowie, p. mgr Danuta Błotnicka - pracownik oświaty UG Dynów, p. mgr Antoni Dżuła - nauczyciel muzyki w SP Bartkówka. Rywalizacja przebiegała w miłej, przyjemnej atmosferze i zakończyła się dla wielu uczniów z Dylągowej sukcesem, ponieważ zakwalifikowali się do eliminacji rejonowych w Błażowej, gdzie jeden z naszych laureatów został nagrodzony wyróżnieniem za recytację.
Na początku maja z okazji 212 Rocznicy Uchwalenia Konstytucji 3 Maja młodzież wraz z opiekunem przygotowała apel okolicznościowy. W tym dniu wspomnieliśmy również jedno z najważniejszych wydarzeń z historii Dylągowej, a więc 59 rocznicę pacyfikacji wsi. Była to piękna lekcja historii dotycząca Polski i „naszej małej Ojczyzny” - Dylągowej.
12-13 maja szkoła nasza wraz z całą parafią przygotowywała się do Wielkich Nawiedzin przez Jasnogórską Królową Polski. Na to ważne wydarzenie trzeba było czekać około 36 lat. Mottem naszych uczniów były słowa Jana Twardowskiego
„...Tak złota że niepozorna
tak niebieska że szara
tak sławna że cicha
...Tak cudowna że zwyczajna
mój Boże o ile słów za dużo
dlatego że prawdziwa...”
25 maja uczestniczyliśmy w Międzygminnym Festiwalu Kulturalnym pod hasłem „Europa to MY”. Uczniowie zaprezentowali się w bogatym programie artystycznym. Wystąpiły zespoły taneczne „Gwiazdeczki” i „Stokrotki”. Grupa taneczna kankanem porwała do tańca zgromadzoną publiczność.
Tradycyjnie pod koniec roku szkolnego gościmy rodziców naszych uczniów na uroczystości z okazji Dnia Matki i Dnia Ojca. Po części artystycznej i życzeniach rodzice zostali zaproszeni na poczęstunek.
Z okazji Dnia Dziecka gościliśmy w naszej szkole aktorów Estrady Rzeszowskiej”Teatr Lalek Jo Ta”, którzy przeprowadzili piękną pouczającą lekcję o teatrze.
W czerwcu zespół „Gwiazdeczki” reprezentował naszą szkołę na Jarmarku Ekologicznym, który odbył się w Rzeszowie na scenie plenerowej nad Wisłokiem.
Chętni uczniowie wraz z opiekunem pojechali na atrakcyjną jednodniową wycieczkę w Bieszczady. Jej program obejmował : Centrum Zabaw dla dzieci „Figloraj” w Brzozowie, Muzeum Przyrodnicze w Ustrzykach Dolnych i rejs statkiem po jeziorze Solińskim.
15 czerwca w niedzielę przed zakończeniem roku szkolnego odbyła się impreza plenerowa „Piknik Rodzinny”, która spotkała się z dużym zainteresowaniem mieszkańców Dylągowej i okolicznych miejscowości. Na jej bogaty program złożyły się: występy uczniów, konkursy, loteria fantowa, mecz piłki nożnej „Ojcowie - Synowie” i zabawa taneczna. Piknik był bardzo udany, dopisała pogoda i wszyscy doskonale się bawili.
Oprócz osiągnięć artystycznych uczniowie nasi mieli liczne osiągnięcia sportowe:
- I miejsce w gminnym turnieju w mini-piłce siatkowej dziewcząt i chłopców
- finał powiatu w mini-piłce siatkowej dziewcząt w Zwięczycy, a chłopców w Zaczerniu
- II miejsce w eliminacjach Ogólnopolskiego Turnieju Piłki Nożnej Coca-Cola
- II miejsce w turnieju gimnazjum Piłki Nożnej
- II miejsce w gminnym turnieju w tenisie stołowym chłopców, V miejsce dziewcząt.
W naszej szkole działały liczne organizacje, między innymi ZHP i Zuchy. Jeden z naszych Zuchów - Maciej Cymbalista - reprezentował drużynę z konkursie recytatorskim „Strofy o Ojczyźnie”, który odbył się w Przemyślu (zajął I miejsce).
Niezapomnianych przeżyć dostarczył naszym harcerkom „Biwak pod namiotami”, który odbył się w czerwcu w Dąbrówce Starzeńskiej.
Rok szkolny 2002/2003 zakończono 20 czerwca rozdaniem świadectw, dyplomów i nagród książkowych za różne osiągnięcia.
Tak bogaty kalendarz imprez mógł być zrealizowany dzięki pomocy licznych przyjaciół szkoły, którzy materialnie wspierali naszą działalność. A działalność ta koreluje z procesem dydaktycznym i ma ogromne walory poznawcze, kształcące i wychowawcze.
Nasi sponsorzy to:
- Pan Wójt Gminy Dynów
- Gminna Spółdzielnia Dynów
- Nadleśnictwo Dynów
- Koło Łowieckie „Sarenka” w Harcie
- Rada Rodziców
- Pan Aleksander Słota
- Pan Tadeusz Litwin
SERDECZNIE DZIĘKUJEMY!!!
 

Anna Lasko


Kryptonim "Dylągowa 2003"

7 czerwca br. Ok. godz: 1500 w nieznanych okolicznościach powstał pożar kompleksu leśnego w miejscowości Dylągowa gm. Dynów. Przypadkowi mieszkańcy przy pomocy telefonu komórkowego zaalarmowali Państwową Straż Pożarną.
Kilka minut po 1500 Miejskie Stanowisko Koordynacji PSP w Rzeszowie alarmuje o pożarze policję, pogotowie ratunkowe i Nadleśnictwo Dynów. Do akcji wysyła również samochody z jednostek PSP w Dynowie i Rzeszowie jak też jednostek OSP włączonych do Krajowego Systemu Ratowniczo – Gaśniczego z Dynowa i Bachórza. Ok. 1525 na miejsce pożaru przyjeżdżają pierwsze jednostki. Pożar szybko się rozprzestrzeniał, strażacy przystąpili do akcji. Niestety sił i środków wysłanych do likwidacji tego zdarzenia nie wystarczało. Wezwano wsparcie. Pożar obejmował coraz większy teren lasu.
Ok. godz: 1530 MSK z Rzeszowa dysponuje kolejne załogi strażaków z jednostek OSP do działań ratowniczych z ciężkimi i średnimi samochodami gaśniczymi z jednostek: Dylągowa, Dylągówka, Dąbrówka Starz., Futoma, Błażowa i poza powiatu rzeszowskiego przyjeżdża Wesoła.
Odpowiednie kierowanie akcją i właściwy podział jednostek wraz z ich rozmieszczeniem spowodował, iż ok. godz: 1615 pożar opanowano i przystąpiono do jego likwidacji jak też gaszenia pojedynczych zarzewi ognia.
Ok. 1800 pożar nie wykazywał cech rozwoju. Akcję ratowniczo – gaśniczą zakończono ok. 1850
Na szczęście w tym „pożarze” nie spłonęło ani jedno drzewko, ani źdźbło trawy. Były to manewry przeprowadzone wspólnie przez strażaków Komendy Miejskiej PSP w Rzeszowie oraz jednostki OSP z KSRG.
Akcją ratowniczą dowodził kpt. Witek Kazimierz, kierownikiem ćwiczeń był mł. bryg. Górski Roman, kierownikiem pozoracji st. ogn. Wołoszyn Andrzej. Na rozjemców wyznaczeni byli:
st. kpt. Filip Krzysztof - przewodniczący
st. kpt. Grzywna Jacek - członek
mł. kpt. Nita Jacek - członek
asp. sztab. Rałowski Stanisław - członek
Za przygotowanie dokumentacji odpowiedzialni byli: mł. kpt. Nita Jacek i asp. sztab. Rałowski Stanisław a za przygotowanie logistyczne manewrów byli: asp. Magda Stanisław i mł. asp. Wróbel Kazimierz.
Akcja miała na celu doskonalenie działań ratowniczo – gaśniczych podczas dużego pożaru oraz doskonalenie współdziałania jednostek JRG PSP z OSP, sprawdzenie sprzętu i wyposażenia jednostek biorących udział w akcji.
Jak powiedział kierownik ćwiczeń mł. bryg. Roman Górski – „ ćwiczenia oceniam bardzo dobrze, strażacy dali z siebie wszystko, akcja potwierdziła wysoką gotowość bojową jednostek biorących w niej udział”, „ ćwiczenia pokazały, iż sprzęt w nich użyty znakomicie sprawował się w terenie górzystym jakim jest Dynowszczyzna. Działania prowadzono prawidłowo, niektóre jednostki OSP biorące udział w akcji sprzętem specjalistycznym dorównywały jednostkom PSP jak OSP z Bachórza” – dodał kpt. Waldemar Wisz – kierownik Wojewódzkiego Stanowiska Koordynacji Ratowniczej PSP w Rzeszowie.
Wszystkim biorącym udział w manewrach oraz osobom odpowiedzialnym za ich przygotowanie i przeprowadzenie jak też dynowskiej policji, pogotowiu ratunkowemu i Nadleśnictwu Dynów należą się słowa podziękowania. Przy takich profesjonalistach mieszkańcy naszej gminy mogą liczyć w razie potrzeby na szybką i skuteczna pomoc.
Oby prawdziwych a nie pozorowanych akcji strażacy nas chroniący mieli jak najmniej. Nikomu przecież nie powinno być żal róż, kiedy płoną lasy.

Grzegorz Szajnik


Z życia koła wedkarskiego

Akcja Zarybianie Sanu 2003

Wiosna w Miejskim Kole PZW w Dynowie minęła pod znakiem prac nad zwiększeniem populacji pstrąga potokowego w Sanie. Wszystkie odłowy zostały przeprowadzone zgodnie z tzw. „metodą wrocławską”, polega ona na odłowieniu wszystkich ryb z potoku będącego dopływem rzeki, do której wpuszcza się ryby pozyskane podczas odłowu. Następnie do potoku wpuszcza się wylęg pstrąga, który przez rok dorasta w naturalnych warunkach, przez co staje się w pełni dziką rybą potrafiącą samodzielnie żerować, a także obronić się przed drapieżnikami. Na wiosnę następnego roku odławia się z dopływu podrośnięte ryby (przyrosty dochodzą nawet z 1,5 – 4 cm do 12 – 17 cm), a następnie zostają one wpuszczone do rzeki. „Wyczyszczenie” potoku z dużych ryb jest niezbędne, dlatego, że wpuszczony narybek stałby się łatwym łupem dla ryb takich jak pstrąg czy też kleń. Wpuszczenie narybku do Sanu nie miałoby sensu, gdyż zostałby zjedzony przez inne ryby. Jest to najtańsza, a zarazem najskuteczniejsza metoda pozwalająca zwiększyć ilość pstrąga potokowego w Sanie.
Odłowy zostały przeprowadzone następujących potokach: Dynówka, Szklarka, Dąbrówka, Harta. Pozyskano 3260 sztuk pstrąga potokowego o wymiarze od 12 do 33 cm, który został wpuszczony do Sanu na terenie Dynowa.


Wędkarze dzieciom

7 czerwca 2003 roku odbył się „wędkarski piknik” zorganizowany z okazji „Dnia Dziecka” przez Miejskie Koło PZW w Dynowie. Udział w nim wzięło 80 młodych adeptów wędkarstwa wraz z opiekunami. Każdy z uczestników otrzymał wędkarski upominek. Wspaniała atmosfera oraz kiełbaska z grilla były powodem do radości dla wszystkich uczestników zawodów.

Serdeczne podziękowania dla wszystkich sponsorów i organizatorów.
Dzięki Waszej pomocy można było dać wszystkim dzieciom tyle szczęścia!!!


DYNOVIA w II lidze

W dniu 22.06.br., juniorzy Dynovii Dynów w ostatnim wyjazdowym meczu w Bratkowicach i wygranej 13 : 0 zapewnili sobie awans do II ligi. To bardzo wielki sukces. Dynowianie ponownie wracają do grona najlepszych zespołów na Podkarpaciu. Przypomnieć należy, iż nasi juniorzy wcześniej występowali w klasie Regionalnej – obecnej I lidze, ale z powodów finansowych w 2000 roku Zarząd Klubu zmuszony był wycofać drużynę z rozgrywek. Marzenia wszystkich o ponownym awansie spełniły się ponownie. Trud awansu to bardzo wielki wysiłek trenerów, działaczy a przede wszystkich samych chłopaków kopiących piłkę. Kończąc rundę jesienna juniorzy z dorobkiem 25 punktów, 44 strzelonymi bramkami i 19 straconymi zajęli II miejsce w tabeli.
Wiosną czekały ich same wzmagania, którym dzielnie stawili czoło wygrywając wszystkie mecze i tak kolejno:
Wynik
Błękitni Ropczyce – Dynovia Dynów 1 : 2
Dynovia Dynów – Gryf Mielec 4 : 2
Dynovia Dynów – Grodziszczanka Grodzisko 3 : 1
Lechia Sędziszów – Dynovia Dynów 1 : 4
Dynovia Dynów – Włókniarz Rakszawa 4 : 1
Iskra Zgłobień – Dynovia Dynów 1 : 4
Dynovia Dynów – Wisłok Strzyżów 2 : 0
Dynovia Dynów – LKS Trzebownisko 6 : 1
Izolator Boguchwała – Dynovia Dynów 0 : 3
Dynovia Dynów – Radomyślanka Radomyśl Wlk. 8 : 0
Dynovia Dynów – Sawa Sonina 5 : 0
Bratek Bratkowice – Dynovia Dynów 0 : 13
Trenerem drużyny jest Maciej Buczkowski a kierownikiem zespołu Artur Chochrek. Kadra drużyny przedstawia się następująco: Zawadzki Kamil, Socha Marcin, Pękala Grzegorz, Kozubek Wiesław, Słaby Mateusz, Tadla Paweł, Pilip Jakub, Kupczyk Arkadiusz, Bielec Stanisław, Kiełbasa Janusz I, Mielniczek Krzysztof, Mehmedović Damir, Szczawiński Łukasz, Pyś Bartłomiej, Kaniewski Tomasz, Pyś Dariusz, Szczawiński Tomasz, Goleniowski Kamil, Banat Krzysztof, Pyś Sławomir, Kiełbasa Janusz II, Toczek Ronald, Bednarz
Paweł, Gratkowski Emanuel, Wandas Tomasz, Baran
Kacper, Goleniowski Dominik.
Królem strzelców został Tomasz Szczawiński z dorobkiem 22 bramek a za nim:
Mehmedović Damir 20 bramek
Goleniowski Kamil 17
Pyś Dariusz 10
Mielniczek Krzysztof 7
Pyś Bartłomiej 6
Kiełbasa Janusz I 5
Kozubek Wiesław 5
Słaby Mateusz 5
Bednarz Paweł 2
Toczek Ronald 1
Kiełbasa Janusz II
Gratkowski Emanuel

Na koniec sezonu młodzi piłkarze Dynovii zdobyli 102 bramki a stracili 27.
Dodać należy, iż 100 – bramkę zdobył Wiesław Kozubek.
Drużynie juniorów życzymy jak najlepszych wyników na II – ligowych boiskach i trzymamy za nich kciuki.
 

Grzegorz Szajnik

Przekraczanie granic bez granic

Nie ma wątpliwości co do tego, że Członkostwo Polski w Unii Europejskiej będzie rzutować na stosunki graniczne zarówno z pozostałymi państwami członkowskimi UE (Niemcy, Czechy, Słowacja, Litwa), jak i państwami trzecimi (Białoruś, Rosja Kaliningrad, Ukraina). Układ z Schengen, do którego przystąpiły wszystkie - za wyjątkiem Wielkiej Brytanii i Irlandii - kraje członkowskie UE oraz Norwegia i Islandia, przewiduje zniesienie granic wewnętrznych w Unii. Przystąpienie do UE oznacza respektowanie i dostosowanie praktyczne do postanowień Układu z Schengen, które gwarantują tzw. ruch bezwizowy (z wyłączeniem Wlk. Brytanii i Irlandii). Nie oznacza to jednak, że już z chwilą uzyskania członkostwa w UE Polska przystąpi do tzw. obszaru Schengen, zniesione zostaną granice z innymi państwami członkowskimi Unii, a Polacy będą mogli przekraczać granicę np. z Niemcami bez konieczności poddawania się kontroli paszportowej. Prawdopodobnie przez kilka lat zachodnia granica Polski będzie nadal funkcjonować, mimo statusu granicy wewnętrznej UE.
Pojawiły się wprawdzie informacje , że być może Polacy będą mogli przekraczać granicę z Niemcami na podstawie dowodu osobistego, a nie paszportu, jednak przyjęcie tego rozwiązania zależy wyłącznie od woli politycznej Niemiec.
Po uzyskaniu przez Polskę członkostwa w UE nastąpi zmiana reżimu prawnego i organizacyjnego na polskiej granicy wschodniej, która stanie się zewnętrzna granicą całej UE. Polska zobowiązała się wypowiedzieć umowy o ruchu bezwizowym, najpóźniej w 2003 r. Dla Podkarpacia najistotniejsze jest to, że w praktyce będzie to oznaczać wprowadzenie obowiązkowych wiz m.in. dla obywateli Ukrainy przekraczających granicę z RP. Działania Polski mogą spowodować stosowanie środków odwetowych ze strony naszego sąsiada , a skutkiem tego będą utrudnienia paszportowo-wizowe dla Polaków udających się na Ukrainę. Strona Polska zainteresowana zapewnieniem dynamiki ruchu osobowego na granicy ukraińskiej i osłabieniem skutków obowiązku wizowego, musi dążyć do zapewnienia efektywnego funkcjonowania ruchu granicznego. Konieczne jest odpowiednie przygotowanie organizacyjne i techniczne służb granicznych, a także polskich placówek konsularnych, które powinny być w stanie sprostać konieczności zwiększenia ilości wydawanych wiz oraz zmniejszać czas oczekiwania na nie. W związku z tym zaistnieje zapewne potrzeba utworzenia dodatkowych placówek dyplomatycznych po obu stronach granicy, a więc zarówno we Lwowie, Kijowie i Charkowie, jak i na Podkarpaciu.
W grupie działań, które mają złagodzić skutki wprowadzenia wiz, mogą znaleźć się: „ulgowe” traktowanie podróżujących bez wizy w początkowym okresie obowiązywania zaostrzonych przepisów wizowych, pośrednictwo biur podróży przy wydawaniu wiz, ułatwienia dla mieszkańców terenów przygranicznych oraz grup zawodowych często przekraczających granicę. Wspólnym celem , który chcą osiągnąć obydwa kraje, jest podjęcie starań o to , aby w przyszłości Ukraina została jak najszybciej skreślona z tzw. czarnej listy państw, których obywatele potrzebują wiz przy wjeździe do UE. W praktyce oznacza to , że obywatele Ukrainy mogliby przebywać na terenie UE bez wiz przez trzy miesiące.

Opiekunka MKE
Liceum Ogólnokształcące
Ewa Hadam


Polityka Unii Europejskiej, a prawa człowieka.

Prawa człowieka są to systemy ochrony, które znajdują się w narodowych konstytucjach wszystkich krajów „Piętnastki”. Obejmują one prawa dotyczące wolności politycznej, gospodarczej i przede wszystkim osobistej. Okres brutalnej II wojny światowej ukazał problem nieprzestrzegania praw wielu narodów i społeczności. Po 1945 roku zostały wykształcone systemy ochrony praw człowieka, które stały się głównymi zadaniami do realizacji w wielu krajach Europy. Państwa należące do Organizacji Narodów Zjednoczonych proklamowały jako swój cel ,,poszanowanie praw człowieka oraz popieranie i umacnianie podstawowych wolności wszystkich, bez względu na rasę, płeć, język czy wyznanie” Stało się to podstawą do powstania Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Powstała ona w ramach Rady Europy. Pierwsze 18 artykułów Konwencji gwarantuje najważniejsze prawa człowieka i wolności podstawowe, np. prawo do życia, zakaz tortur i nieludzkiego traktowania, zagwarantowanie praworządności. W protokołach dodatkowych artykuły te są rozszerzone i skonkretyzowane. Konwencja przewiduje następujące narzędzia ochrony i kontroli zagwarantowanych praw:
a. skargę indywidualną w celu zbadania naruszeń dokonanych przez państwo
b. skargę państwa.
c. wezwanie przez Sekretarza Generalnego Rady Europy państw-sygnatariuszy. Konwencji do złożenia wyjaśnień, w jaki sposób ich prawo wewnętrzne gwarantuje skuteczne zastosowanie ustaleń Konwencji.
Skargi kierowane są do Europejskiej Komisji Praw Człowieka, składającej się z przedstawicieli państw-sygnatariuszy, wybieranych personalnie po jednym z każdego z nich. Następnie Komisja sporządza raport, przedkładany do decyzji Komitetowi Ministrów lub Europejskiemu Trybunałowi Praw Człowieka w Strasburgu, o ile państwo, przeciwko któremu skierowana jest skarga, podlega jej orzecznictwu. Przekazane do wiadomości publicznej orzeczenie jest wiążące dla tych wszystkich państw, które podpisały dodatkowy protokół o uznaniu orzeczeń Komitetu Ministrów lub Trybunału. Wszyscy członkowie Unii Europejskiej są sygnatariuszami Konwencji i tym samym podlegają jej ustaleniom. Ponadto niektórzy z nich przystąpili również do innych konwencji międzynarodowych, np. ONZ. Państwa członkowskie UE potwierdzają swe poparcie dla zasad wolności, demokracji, poszanowania praw człowieka i jego podstawowych wolności. Dalszą podstawą praw człowieka we Wspólnocie jest Wspólna Deklaracja Parlamentu Europejskiego, Rady Unii Europejskiej i Komisji Europejskiej o Przestrzeganiu Praw Człowieka i Podstawowych Wolności (1977 r.) oraz Wspólna Deklaracja przeciw Rasizmowi i Wrogości Narodowościowej (1986 r.)

Prezes MKE
Liceum Ogólnokształcące

 Michał Zięzio


 

Nozdrzec

 

22 czerwca 2003 roku, z placu targowego w Dynowie wyruszyli uczestnicy IV rowerowego Eko-Rajdu – po Pogórzu Dynowskim. W tym roku – młodzież gimnazjów z Dynowa, Łubna, Nozdrzca, Pawłokomej oraz Wesołej – łącznie 50 osób wraz opiekunami, przejechała trasę – Dynów – Ulucz – Nozdrzec. Nad bezpieczeństwem uczestników rajdu czuwała policja oraz lekarz, a przemęczeni rowerzyści i ich sprzęt mogli w każdej chwili skorzystać z usług gminnej „nyski”.
Jak mówi przysłowie „Cudze chwalicie swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie” . Tak więc rajdowcy, pokonując trasę, mogli zaspokoić nie tylko chęć zdrowej, sportowej rywalizacji, mieli również możliwość podziwiać piękno przyrody naszej małej ojczyzny i poznać jej zabytki. Dla znacznej części uczestników rajdu było to pierwsze spotkanie z ruinami zamku w Dąbrówce, czy też cerkwią w Uluczu. Atrakcją był również, dla większości, przejazd przeprawą promową na Sanie w Nozdrzcu.
Około godziny 15 – tej na placu starej szkoły w Nozdrzcu – gdzie wyznaczono metę, na głodnych i zmęczonych uczestników rajdu czekali zgromadzeni kibice i... kiełbaski z rusztu oraz zimne napoje.
Tutaj też powitali uczestników - organizatorzy IV Eko-Rajdu – członkowie Zarządu Związku Gmin Turystycznych Pogórza Dynowskiego – Pani Anna Kowalska - Burmistrz Miasta Dynów oraz Pan Pan Antoni Gromala – Wójt Gminy Nozdrzec, którzy wyrazili słowa uznania dla zapału i fizycznej formy młodzieży, jak też słowa zachęty do liczniejszego udziału w kolejnych rajdach.
Gminny Ośrodek Kultury w Nozdrzcu zadbał, by wypoczynek po męczącej wyprawie był przyjemny. Zaprezentowały się zespoły taneczne z Gimnazjum Nr 1 w Izdebkach i ze Szkoły Podstawowej Nr 2 w Izdebkach.
Wielogodzinna, i często trudna technicznie, jazda nie pokonała młodych ludzi. Wystarczyło im jeszcze sił, i co ważne, chęci, do udziału w konkursie wiedzy
o Pogórzu Dynowskim i konkursie na slogan turystyczno – reklamowy swojej gminy, bo do tańca – nie trzeba ich było namawiać. Po IV Rajdzie po Pogórzu Dynowskim jego uczestnikom pozostaną miłe wspomnienia i pamiątkowe dyplomy.

 

Pucharowe Dni

 

W dniach 16 i 17 czerwca 2003 roku uczniowie szkół podstawowych i gimnazjów walczyli o „Puchar Wójta Gminy”. Turniej piłkarski przeprowadzony został w dwóch kategoriach.
16 czerwca na stadionie LKS Izdebki walczyły drużyny gimnazjalistów z Wesołej, Izdebek oraz Nozdrzca. Zwycięzcami turnieju została drużyna Gimnazjum Nr 1 w Izdebkach. Puchary otrzymały wszystkie drużyny.
17 czerwca natomiast, na boiskach przy Zespole Szkół w Nozdrzcu, zmagały się drużyny szkół podstawowych. Były to 7 – osobowe zespoły; ze Szkoły Podstawowej w Warze, Szkoły Podstawowej w Siedliskach, Szkoły Podstawowej w Hłudnie, Szkół Podstawowych Nr 2 i Nr 4 w Izdebkach, Szkół Podstawowych Nr 1 i Nr 2 w Wesołej oraz Zespołu Szkół w Nozdrzcu.
I miejsce zdobyła drużyna ze Szkoły Podstawowej Nr 4 w Izdebkach, II miejsce – drużyna Zespołu Szkół w Nozdrzcu, III - Szkoły Podstawowej w Warze.

W imieniu Wójta Gminy Nozdrzec puchary wręczali – zastępca Wójta – Pan Romuald Duda oraz Przewodniczący Rady Gminy – Pan Roman Wojtarowicz.

 

Pierwsza wizyta.

 

W dniu 06 maja br. przedstawiciele samorządów Gminy Nozdrzec oraz miasta Hanušovce nad Toplo’u podpisali porozumienie o współpracy transgranicznej.
Jej celem jest nie tylko szeroko rozumiane współdziałanie w sferze gospodarczej ale również społecznej, kulturalnej i tej zwyczajnej – międzyludzkiej.
Z przyjemnością informujemy, że na zaproszenie Przewodniczącego Rady i Wójta Gminy Nozdrzec - w dniach 24 – 25 czerwca gościliśmy 46 – osobową grupę Słowaków – uczniów szkoły specjalnej i podstawowej, ich opiekunów (dyrektorów i nauczycieli) oraz władze Hanušoviec na czele z burmistrzem miasta - Panem Josefem Maly.
Wizyta rozpoczęła się od spotkania w urzędzie gminy. Gości powitali; Wójt Gminy – Pan Antoni Gromala, Przewodniczący Rady Gminy – Pan Roman Wojtarowicz, Zastępca Wójta – Pan Romuald Duda, Sekretarz Gminy – Pani Maria Potoczna oraz Pan Stanisław Żelaznowski – Dyrektor SP 2 w Izdebkach i Pan Aleksander Fil - Dyrektor Szkoły Podstawowej w Warze.
Goście byli zakwaterowani w Szkole Podstawowej Nr 2 im. Św. Jadwigi Królowej Polski w Izdebkach, stołowali się natomiast w Środowiskowym Domu Samopomocy, który był współorganizatorem wizyty i gdzie z dużym zainteresowaniem obejrzeli prace wykonane przez uczestników terapii zajęciowej.
Od wczesnego popołudnia na stadionie w Izdebkach było gwarno i wesoło, gdyż młodzi Słowacy, uczniowie izdebskich szkół oraz uczestnicy terapii zajęciowej ŚDS z wielkim zapałem oddali się sportowej rywalizacji.
I tak; rozegrano międzynarodowe mecze piłki nożnej i siatkówki plażowej oraz zawody sportowe (skok w dal, bieg na 60 m.), zabawy (przeciąganie liny, skoki w workach, tor przeszkód). Wszyscy uczestniczy zawodów otrzymywali nagrody.
Bogata była również część artystyczna przygotowana przez gospodarzy, były więc;
- występy zespołów tanecznych ze szkół podstawowych nr 2 i nr 4 Izdebki oraz z gimnazjum w Izdebkach;
- mini koncert zespołu wokalno-instrumentalnego z gimnazjum Izdebki
- oraz występ kapeli ludowej „Ostrzewianie” z Nozdrzca
Na zakończenie pierwszego dnia pobytu – wszyscy bawili się na festynie, na którym do tańca przygrywał zespół „Hornets Brothers” z Izdebek Rzek. Aby nie brakło sił do tańca i zabawy - serwowano bigos, kiełbaski z rusztu, napoje i lody.
Oprócz gości i mieszkańców, którzy z zainteresowaniem obserwowali zarówno sportowe zmagania jak i występy - obecni byli wójtowie naszej gminy, przewodniczący rady, dyrektorzy szkół izdebskich, kierownik ŚDS, przedstawiciele nauczycieli i opiekunowie ŚDS, sołtys oraz radni z Izdebek.
Dzień drugi był również pełen atrakcji, Goście pojechali do wilii biskupiej w Przysietnicy, gdzie między innymi dzieci zjeżdżały ,,na miotle”i zwiedziły obserwatorium astronomiczne. Szczególnie wielu wrażeń przysporzył przejazd do Izdebek ,,Strzałą Południa”. Dzieci z Izdebek miały również możliwość odbycia podróży ,,ciuchcią”.
Mamy nadzieję, że podobnie jak my, nasi mali goście będą mile wspominać spędzone u nas dni.
Wójt Gminy dziękuje wszystkim, którzy przyczynili się do zorganizowania spotkania oraz sponsorom: Firmie ,,DROBEKO” z Bliznego, Panu Wiesławowi Kuźmik z Błażowej, Państwu Szerszeniom z Izdebek , Firmie „SOFTRES” z Krosna oraz PZU S.A. Brzozów a mieszkańcom Izdebek za serdeczne i miłe przyjęcie naszych słowackich Gości.

 

Turniej Piłki Nożnej „O Puchar Wójta Gminy Nozdrzec”

 

Po raz kolejny odbył się również Turniej Piłki Nożnej „O Puchar Wójta Gminy Nozdrzec” rozgrywany między drużynami reprezentującymi sołectwa naszej gminy.
Na stadionie LKS Izdebki w dniu 29 czerwca 2003 roku, o miano najlepszego zespołu piłkarskiego walczyły reprezentacje; Izdebek (seniorzy, juniorzy, skauci), Hłudna (seniorzy, juniorzy), Nozdrzca, Wary, Wesołej, Ujazd i Rytej Górki oraz Siedlisk.
Po kilkugodzinnych zmaganiach, gdyż mecze rozgrywano systemem pucharowym, 2 x 10 minut, wyłoniono zwycięzców. W kategorii amatorów - I miejsce zdobyła drużyna z Wesołej, II miejsce - z Nozdrzca, III – z Siedlisk, a w kategorii drużyn zrzeszonych w LKS - I miejsce – zespół Hłudna, II – z Izdebek.
Puchary wręczał Pan Antoni Gromala – Wójt Gminy Nozdrzec. Z rąk Wójta pamiątkowe statuetki otrzymali również; Seweryn Wawczak z Nozdrzca - Najlepszego Zawodnika Turnieju – i Paweł Bednarz z Izdebek- Króla Strzelców Turnieju.
Każda drużyna otrzymała też piłki treningowe, które, mamy nadzieję, będą zachętą dla naszej męskiej młodzieży do czynnego uprawiania sportu, nie tylko przy okazji rozgrywek o puchar wójta.
Drużynom kibicowali licznie zgromadzeni widzowie oraz oprócz gościa honorowego – Wójta Gromali, Pan Roman Wojtarowicz - Przewodniczący Rady Gminy, Pan Romuald Duda – Zastępca Wójta oraz Pani Maria Potoczna – Sekretarz Gminy.


Oprac. JoteS.

 


 

INFORMCJE O DZIAŁALNOŚCI

Stowarzyszenia na Rzecz Osób Niepełnosprawnych.

 

Stowarzyszenie na Rzecz Osób Niepełnosprawnych Miasta i Gminy Dynów pełni dyżur w każdy poniedziałek od godziny 15 do 17.
Spotkania, na których odbywa się: rehabilitacja ruchowa, masaż leczniczy, terapia zajęciowa, mają miejsce w Środowiskowym Domu Samopomocy w Dynowie.
Przełom maja i czerwca 2003 roku obfitował w wiele ważnych wydarzeń dla dynowskiego Stowarzyszenia.
26.05.2003 r. - odbyło się spotkanie z przedstawicielem Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON). Stowarzyszenie posiada wnioski tzw. „O” i „P” o dofinansowanie w ramach programu „Pegaz” 2003. Wnioski te obowiązują w 2003 roku w PFRON, termin ich składania upływa z dniem 31 lipca, dotyczą przede wszystkim trzech najważniejszych kwestii:
- pomocy w zakupie i montażu oprzyrządowania samochodu
- pomocy w zakupie sprzętu komputerowego
- pomocy w zakupie wózka inwalidzkiego o napędzie elektrycznym
2.06.2003 r. - na stadionie LKS-u w Dynowie, odbyła się impreza z okazji DNIA DZIECKA dla dzieci niepełnosprawnych, należących do Stowarzyszenia. Imprezę zorganizowano pod hasłem „O uśmiech na twarzy dziecka”. Głównymi organizatorami i sponsorami imprezy byli:
- Stowarzyszenie na Rzecz Osób Niepełnosprawnych
- Urząd Miasta i Gminy
- Miejska Komisja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych
Nie wszystkich sponsorów wymieniamy z imienia i nazwiska, ale uśmiech na twarzy dziecka był dla nich najszczerszym podziękowaniem. Dzieci przyszły na uroczystość z rodzinami i całym sercem uczestniczyły w konkursach sportowych: biegach, rzutach piłką, slalomie. Nikt nie został pominięty przy rozdawaniu nagród i dyplomów osobiście podpisanych wręczanych przez panią Burmistrz Miasta Dynowa Annę Kowalską, Z-cę Burmistrza pana Zbigniewa Irzyka i kierowniczkę Stowarzyszenia Małgorzatę Kochman. Na zakończenie imprezy wszyscy jedli pyszne kiełbaski z grilla i uczestniczyli w tańcu, wspólnym śpiewie, który zaproponowała oraz poprowadziła zawsze uśmiechnięta pani Dyrektor MOKiR-u Grażyna Malawska.
Ta wspaniała impreza nie mogłaby się odbyć bez pomocy osób, które bezinteresownie poświęcają swój czas dla dzieci potrzebujących uśmiechu i wsparcia. Ważną rolę w Stowarzyszeniu odgrywa wolontariat i tutaj wielkie podziękowania dla następujących osób:
Katarzyny Gardziejewskiej - rehabilitantka ruchowa
Andrzeja Sieńko - masażysta
Marzeny Wróblickiej - terapia zajęciowa
Annie Siekaniec Płachcie - terapia zajęciowa
Anecie Kurasz - terapia zajęciowa
Do wolontariatu Stowarzyszenia należą także uczniowie Zespołu Szkół Zawodowych: Lucyna Kiełbasa, Dorota Burzyńska, Gabriela Jabłońska, Arkadiusz Organ, Bogumiła Maniawska, Joanna Misiewicz, Anna Dziura i uczniowie Liceum Ogólnokształcącego Agnieszka Doszak, Alicja Kiełbasa, Katarzyna Hadała.
Jeszcze raz serdecznie podziękowania dla tych wszystkich osób, za ich pracę i okazywane serce !
8.06.2003r. - odbyły się IV Powiatowe Dni Jedności z Osobami Niepełnosprawnymi w Trzcianie, w których brało udział nasze Stowarzyszenie.
11.06.2003r. - Stowarzyszenie odwiedził Dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie z Rzeszowa.
Obecnie najważniejszymi zadaniami dla Stowarzyszenia Na Rzecz Osób Niepełnosprawnych w Dynowie są zabiegi, mające na celu pozyskanie jak największej ilości funduszy na działalność Stowarzyszenia. Umożliwią one zakup najpotrzebniejszego sprzętu, a także realizację imprez wypoczynkowych dla dzieci. Chcemy widzieć „uśmiech na twarzy dziecka” nie tylko z okazji ich najważniejszego, czerwcowego święta!


Małgorzata Kochman


 

Koleżeński Zjazad Absolwentów LO w Dynowie (1964 - 1968)

 

Do naszych spotkań na kolejne lecia matury wracać będziemy i będziemy. To wszystko było cudowną chwilą. A że minęła, po to są chwile by mijały, ważne by piękne były !
Nasze spotkanie klasowe było naprawdę wspaniałe, szkoda, że wszystko co miłe tak szybko się kończy. Trzeba się było bardzo śpieszyć aby wszystko wspomnieć, opowiedzieć, pochwalić się, doradzić, wzruszyć i pożalić.
Patrząc na nasze koleżanki i kolegów stwierdzić trzeba obiektywnie, że dobrze się trzymamy. Bo i do tańca była siła i po toastach nikt nie zachorował. Tylko chłopaki nam trochę psuli średnią, przez to, że włosów nie farbują.
A nasi Profesorowie, to nie wiem, czy tajnie eliksir młodości zażywają bo wyglądają jak rówieśnicy albo z niższej klasy. Panie Profesorki : Janina Jurasińska, Zofia Rybowa, Teresa Gerulowa, piękne sylwetki, ten sam wigor, gracja, poczucie humoru, elegancja, maniery .... Podziwialiśmy ! A Panowie Profesorowie : Władysław Pankiewicz, Józef Drabik, też super, ale im komplementów nie będę prawić, bo mężczyznom ponoć nie wypada.
Jesteśmy dumni, że pobieraliśmy nauki w dynowskim liceum i że tacy profesorowie nas uczyli.
DZIĘKUJEMY, że byliście z nami !
W imieniu absolwentów „Rocznik 68” pragnę gorąco podziękować Pani Dyrektor Marii Radoń, że mimo iż sama nie mogła uczestniczyć w naszym spotkaniu, udostępniła podwoje szkoły do naszej dyspozycji. Mogliśmy wspominać czasy sprzed 35-ciu laty spacerując po korytarzach, zasiadać w ławkach, z auli korzystać, młodzież dającą okolicznościowy występ, podziwiać. Z zachwytem i refleksją oglądaliśmy występ przygotowany dla nas pod kierownictwem Profesora Macieja Jurasińskiego. Maćku, cieszymy się po pierwsze, że chciałeś, po drugie,że taki wspaniały program nam przygotowałeś pokazując nie tylko zdolną młodzież, ale również swój talent reżyserski. Gratulujemy. Byliście cudowni. DZIĘKUJEMY !
Dziękuję wszystkim, którzy przybyli, myślę, że nikt nie żałuje, niech żałują Ci co się nie zjawili.
Andrzejowi Stankiewiczowi podziękować chcemy szczególnie, to on jest głównym organizatorem, duszą, cichym sponsorem i szefem komitetu organizacyjnego. On najbardziej przeżywa nasze spotkania i najbardziej chyba kocha Dynów. Andrzeju - tysiąc uścisków !
Dziękujemy wszystkim, którzy nas zawsze wspierają i kochają. Wszystkim całusy i najlepsze życzenia. Do zobaczenia znów za 5 lat.

 


Wanda Lignowska-Bajda

LISTY DO REDAKCJI

Jestem stałą czytelniczką „Dynowinki”. Szczególnie interesują mnie artykuły poświęcone działalności szkół na naszym terenie. Z wielką uwagą przeczytałam artykuł „Historia szkolnictwa podstawowego na ziemiach dynowskich cz. II” zamieszczony w nr 6/96 z czerwca 2003r. Zapoznałam się także ze stroną internetową Zespołu Szkół nr 4 w Pawłokomie. Po tej lekturze postanowiłam napisać do „Dynowinki” i nieco uzupełnić historię szkolnictwa podstawowego w Pawłokomie. Zdaję sobie sprawę z tego, że w wyżej wymienionym artykule zamieszczono tylko krótkie informacje, ale uważam, że to, czego dokonali mieszkańcy Pawłokomy, warte jest wspomnienia i ich społeczną pracę można wszystkim stawiać za wzór godny naśladowania.Dyrektorem szkoły w latach 1980- 1986 była p. Zdzisława Kurasz. Pełniąc tę funkcję nie siedziała z założonymi rękami, tylko „ratowała” istniejący budynek szkolny, jak tylko się dało. O budowie nowej szkoły w tamtych latach można było tylko pomarzyć. Powodem tego była nieprzychylność ówczesnych władz. Dnia 1.09.1986r. Inspektor Oświaty i Wychowania mgr Stanisław Górniak powierzył mi funkcję dyrektora tej szkoły. On to pierwszy zrozumiał nasze potrzeby co do budowy nowej szkoły i poradził nam, aby zacząć budowę w czynie społecznym. Na zebraniu wiejskim w dniu 26.10.1986r., w którym uczestniczyli: p. mgr Stanisław Górniak-IOiW, p. Józef Kędzierski – Naczelnik Miasta i Gminy Dynów, p. Anna Kowalska – KMG PZPR, p. Mieczysław Kupczyk – Rada MiG Dynów, p. Aleksander Gierula – Miejsko-Gminny Komitet Pomocy Szkołom, p. Zofia Ważny – Zarząd Wojewódzki ZSMP w Przemyślu, zapadła decyzja o budowie szkoły w czynie społecznym i został powołany Społeczny Komitet Budowy Szkoły. W skład Komitetu weszło 13 osób. Wybrano zarząd Komitetu w osobach: p. Władysław Chrapek – przewodniczący, p. Józef Kulon – z-ca przewodniczącego, p. Jan Ulanowski – skarbnik, p. Anna Chrapek – sekretarz. Mieszkańcy wsi wpłacali składki na konto Komitetu (2000 starych złotych od rodziny), nawet ci, którzy nie mieli dzieci. Ogromny zapał ogarnął wszystkich. Każdy, na ile tylko mógł, chciał przyczynić się do budowy. Szukaliśmy sponsorów, gdzie tylko się dało. Swój wkład w budowę miał Zarząd Wojewódzki ZSMP w Przemyślu, który zorganizował w Dynowie loterię fantową i dochód z niej przekazał na szkołę. Sponsorowała nas również firma PEWEX z Rzeszowa. Bardzo nas wspomagała Rada Miasta i Gminy w Dynowie, Miejsko-Gminny Komitet Pomocy Szkołom, sołtysi wsi: p. Stanisław Hadam i p. Andrzej Chrapek. Ogromną pomocą w całym przedsięwzięciu służyła nam obecna Burmistrz Miasta Dynowa p. mgr Anna Kowalska, która nie tylko szukała dla nas pieniędzy, ale także jeździła z członkami Komitetu uzgadniać dokumentację budowlaną. Nasze działania wspierał również p. mgr Adolf Kiełbasa – Inspektor Oświaty i Wychowania. Później spraw związanych z budową pilnowali w Urzędzie Gminy nasi radni: p. mgr Tadeusz Pudysz i p. Jan Ulanowski.Serce się radowało, patrząc z jakim zapałem mieszkańcy wsi przystępowali do każdej pracy przy budowie. Przy wożeniu żwiru, gaszeniu wapna, wożeniu kloców z lasu na tartak i na plac budowy, przy rozładowywaniu pustaków – na placu budowy dosłownie roiło się od ludzi i ciągników. Nawet uczniowie byli zaangażowani w niektóre prace np. pomagali geodecie biegając z „łatą” i geologowi w wykonywaniu wierceń. Równocześnie wynajęliśmy projektanta, który wykonywał projekt nowego budynku.Piętrzyły się przed nami liczne trudności: a to problemy z działką, to brak finansów, to znowu sprawy związane z uzgodnieniami planu realizacyjnego i założeń techniczno-ekonomicznych obiektu. Jednak nie traciliśmy nadziei.W latach 1986-1994 Społeczny Komitet Budowy Szkoły zgromadził środków i materiałów na kwotę 1 796 819 900 złotych (starych), co stanowiło 56% wykonania stanu surowego. Późną jesienią 1994r., po ośmiu latach społecznej pracy mieszkańców wsi, uzyskano pozwolenie na budowę i rozpoczęto wykonywanie fundamentów pod szkołę. Dziś, przejeżdżając przez Pawłokomę, podziwiam ten piękny budynek (zresztą nie tylko ja). Jest on efektem wytężonej pracy i zaangażowania mieszkańców tej wsi. Mogą być oni dumni z tego, co zrobili. W tym czasie, jak przystąpili do budowy szkoły w czynie społecznym, prowadzili jeszcze społecznie dwie budowy, tj. budowę kościoła i remizy strażackiej. Takie społeczne działanie i takie zaangażowanie było w tamtych czasach (a pewnie i dzisiaj też) ewenementem. Nawet w Przemyślu – ówczesnym mieście wojewódzkim – dziwiono się, że Pawłokoma choć jest małą wioską, to jej mieszkańcy potrafią i chcą tyle zrobić.Piszę do „Dynowinki”, bo uważam, że tym ludziom – mieszkańcom Pawłokomy – należą się podziękowania za ich trud i chociażby mała wzmianka na łamach naszej gazety. Myślę, że to nie jest szczegół, który można pominąć czy przemilczeć.Korzystając z tej okazji, pragnę podziękować wszystkim mieszkańcom Pawłokomy, członkom Społecznego Komitetu Budowy Szkoły za 8-letnią cudowną współpracę ze mną jako dyrektorem szkoły, za Wasz trud i wysiłek, za wyrozumiałość, za Wasze Serce. Dziękuję również ówczesnym władzom Miasta i Gminy Dynów i wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób wspierali naszą społeczną pracę.
 


Z poważaniem
Anna Chrapek


Wielki - Mały

Człowiek we Wrocławiu

XVII Międzynarodowe Mistrzostwa w Grach Matematycznych i Logicznych brzmi fajnie, ale wcale tak nie było. Wszyscy byliśmy zdenerwowani i próbowaliśmy zapomnieć o konkursie. Olek poszedł do ZOO, gdzie z Panią Anią - uzbrojeni w aparat fotograficzny – polowali na lwa. Mateusz z Tatą i bratem oglądał Panoramę Racławicką i dozbroił się, kupując makietę armaty. Bartek – poszkodowany na ciele (złamana noga) - relaksował się przed telewizorem.
W sobotę 17. maja o godzinie 1000 rozpoczęliśmy półfinał krajowy. Do rozwiązania mieliśmy siedem trudnych zadań. Trzy godziny ciężkiej pracy nie poszły na marne. Bartek tak „zaszalał”, że rozwiązał 5 zadań i z wynikiem 5/7 wszedł do finału. Mamy więc naszego „Wielkiego – Małego Człowieka”! Pani Ania tak się cieszyła, że mało brakowało, a udusiłaby Bartka!
Niedziela: 18. maja, godz. 900. Bartek zaczął samotnie rozwiązywać zadania finałowe. Trochę mu było smutno pisać bez Olka i Mateusza, ale trzeba było walczyć. Niestety, tym razem Bartkowi nie poszło tak jak w półfinale. Zadania były bardzo trudne. Ale to był już finał krajowy, w którym Bartek konkurował z mistrzami Polski i Europy z poprzednich edycji konkursu. Dla niego był to dopiero chrzest bojowy.
Wszyscy trzej i Pani Ania jesteśmy dumni z tego, że mieliśmy zaszczyt stawać w matematyczne szranki z najlepszymi uczniami z całej Polski. Radość nasza jest tym większa, że po raz pierwszy braliśmy udział w konkursie na szczeblu krajowym, a do zdobycia pozostało nam zwycięstwo w finale krajowym i wyjazd do Paryża na rozgrywki międzynarodowe.

Wspomnienia z Wrocławia spisali:
Bartek Słota
Olek Duda
Mateusz Gładysz
Uczniowie klasy Ib Gimnazjum w Dynowie

Co słychać w Środowiskowm Domu Samopomocy w Dynowie

29.05.2003r
MAJÓWKA 2003
W ŚRODOWISKOWYM DOMU SAMOPOMOCY W IZDEBKACH

W dniu 29.05.2003r na zaproszenie kadry ŚDS w Izdebkach odwiedziliśmy ich Dom.
Obiekt utworzony w budynku pałacowym wygląda niezwykle okazale, szczególną uwagę zwróciliśmy na prowadzące na górną kondygnację schody, oraz ogromne balkony.
To czego nam żal, to ogromny 4 hektarowy park, wprost wymarzone miejsce na ognisko, czy wypoczynek.
Impreza w której uczestniczyliśmy składała się z dwóch części.
Pierwsza to rozgrywki sportowe w których Dynowianie zmierzyli się z reprezentantami Środowiskowych Domów z Brzozowa, Izdebek i Ustrzyk Dolnych. W starciu tym pokonali wszystkich swoich przeciwników zajmując pierwsze miejsce. Drugą część stanowiło pieczenie kiełbasy na ogromnym grillu oraz śpiewy i tańce.
Impreza jak zwykle była udana i pełna wrażeń.

UCZESTNICY ŚDS NA BASENIE W USTRZYKACH DOLNYCH

W dniu 23 maja uczestnicy ŚDS w Dynowie byli na basenie w Ustrzykach Dolnych.
Pomysł wyjazdu na basen zrodził się już dawno, tym bardziej że wiele Domów korzysta z tego rodzaju, jakże pożądanej terapii. Pomysł ten przez długi czas nie mógł być jednak zrealizowany na co składały się różne powody, jednak najważniejszy tkwił w braku wyrobionego nawyku do korzystania z tego rodzaju dobrodziejstw. Wielką motywacją stał się dopiero fakt, że tegoroczna Spartakiada Sportowa Środowiskowych Domów Samopomocy woj. podkarpackiego rozgrywana będzie właśnie na basenie w Ustrzykach Dolnych.
Na basen wybraliśmy się razem z uczestnikami z zaprzyjaźnionych Domów z Kąkolówki i Izdebek. Nowy obiekt basenowy mile nas zaskoczył nie tylko swoją kubaturą, ładnie wyposażonym wnętrzem i położeniem ale przede wszystkim czystością.
Wszyscy początkowo pełni obaw, bo przecież to pierwszy kontakt z basenem, szybko przyzwyczaili się i początkowy strach przed zjazdem „rurą” zamienili w dobrą zabawę. Do domów wszyscy wrócili pełni wrażeń i bardzo zadowoleni. W tym miejscu można by zacytować ludowe powiedzenie mówiące że „apetyt rośnie w miarę jedzenia” bo nasi podopieczni w chwili powrotu już planowali następny wyjazd. Ich marzenia wkrótce spełniły się bo kolejny raz pojechaliśmy na basen w dniu 11 czerwca. Również i tym razem był to bardzo udany wyjazd.

„Wiła wianki i rzucala je do falującej wody”

W dniu 24 czerwca 2003 roku, aby podtrzymać tradycję uczestnicy ŚDS w Dynowie razem ze swoimi przyjaciółmi z Kąkolówki rozpalili wspólną sobótkę nad Sanem.
Po przybyciu gości całą grupą wyruszyliśmy w plener gdzie czekało już na nas ognisko. Tam w pięknej scenerii wartko płynącej wody, szumiących drzew i śpiewających ptaków rozegrała się nasza sobótka. Przeplatana była ona śpiewem ludowych piosenek i rozgrywkami sportowymi.
Był to sprzyjający moment do zawierania bliższych znajomości i wymiany doświadczeń.
Wprawdzie była falująca woda, a wiatr nas nie oszczędzał nie znaleźliśmy jednak chętnych do puszczania wianków.
Może za rok będzie inaczej, żyjmy tą nadzieją.

26.06.2003 r.
SPARTAKIADA

Dnia 26 czerwca 2003 roku uczestnicy Środowiskowego Domu Samopomocy w Dynowie wzięli udział w V Spartakiadzie Środowiskowych Domów Samopomocy woj. podkarpackiego, która tym razem odbyła się w Ustrzykach Dolnych.
Przygotowania do udziału w spartakiadzie rozpoczęliśmy z wielkim zaangażowaniem od początku maja, gdy tylko pozwalała na to pogoda wytrwale ćwiczyliśmy na boisku sportowym wyrabiając sobie kondycję.
Spartakiada rozpoczęła się na boisku sportowym w Ustrzykach Dolnych o godzinie 9.30.
Uroczystego otwarcia dokonał Burmistrz Ustrzyk Dolnych, Dyrektor Wydziału Polityki Społecznej Urzędu Wojewódzkiego w Rzeszowie oraz kierownik ŚDS w Ustrzykach Dolnych. Pierwsza część odbyła się na basenie, tu uczestnicy zmierzyli się w następujących konkurencjach:
- pływanie na długości 25m
- zjazd ,,rurą’’
- bieg w wodzie na szerokość basenu
Niestety żadna z tych konkurencji nie przyniosła nam medalu, nie mieliśmy bowiem szans wobec tych uczestników, którzy na basen uczęszczają regularnie i wobec czego czują się jak przysłowiowa” ryba w wodzie”
Dalej przenieśliśmy się na boisko gdzie rozegrano dalsze dyscypliny:
rzut piłką do kosza,
-skok w dal,
-bieg na 60m,
-rzut piłeczką do celu,
-bieg przełajowy, oraz
-drużynowy tor przeszkód
Rywalizacja była niezwykle zacięta, każdy bowiem walczył o laury i miano najlepszego z wielkim poświęceniem. Nasza reprezentacja spisała się dobrze, a jej honoru obronił M.Raszewski, który zdobył srebrny medal w biegu na 60 metrów. Ponadto za udział w Spartakiadzie otrzymaliśmy dyplom i Puchar Wojewody Podkarpackiego.
Na koniec odbył się konkurs wiedzy na temat niepełnosprawności. Tu również mieliśmy swojego reprezentanta, który za swoją wiedzę zdobył nagrodę rzeczową.
Całość imprezy uświetniła wspólna zabawa, ognisko i śpiew.
Chociaż pogoda była niesprzyjająca , siąpił deszcz, wiał wiatr, a temperatura nie należała do najwyższych to jednak do domów wróciliśmy uśmiechnięci i pełni wiary że za rok będzie jeszcze lepiej.

Anna Ostafińska

Mężczyzno pośmiej się z siebie

Kurs przysposobienia do życia w społeczeństwie dla mężczyzn - szkolenie otwarte

Tematy zajęć:
1. Dlaczego nie ma nic złego w dawaniu kwiatów
2. Ty też możesz siedzieć obok kierowcy (i to cichutko)
3. I ty możesz prasować...
4. Jak się napełnia kostkarkę (lub woreczki) do lodu - z pokazem slajdów
5. Szkoła przetrwania I - smażenie jajka sadzonego
6. Szkoła przetrwania II - mycie podłogi w łazience
7. Przyznanie się do niewiedzy nie jest ostateczną klęską
8. Ty: słaba płeć
9. Powody dla których zakłada się nową rolkę papieru w toalecie gdy poprzednia się skończyła (ze slajdami i przykładami)
10. Techniki relaksacyjne i sposoby zaśnięcia mimo „że by się chciało”
11. Pilot od telewizora - jak walczyć z uzależnieniem
12. Jak pozbyć się chęci wyglądania młodziej niż własny syn
13. Cel możliwy do osiągnięcia - jak ograniczyć spożycie alkoholu
14. Prawdziwi mężczyźni też pytają przechodniów o drogę, gdy się zgubią
15. Twoja odzież (I) - jak składać spodnie. Zastosowanie wieszaka
16. Twoja odzież (II) - do czego służy szafa
17. Twoja odzież (III) - użycie kosza na brudną bieliznę
18. Krzesło i jego nieprawidłowe wykorzystanie jako wieszaka na ubrania
19. Bądź celny, czyli jak trafiać do sedesu
20. Ćwiczenia nadgarstków - opróżnianie popielniczki
21. Rozwój zdolności motorycznych - mycie wnętrza garnka zmywakiem i płynem do naczyń 22. Dolegliwości nocne i bezsenność, czyli dlaczego nie opłaca się jeść herbatników w łóżku
 


Uwaga: Do jednej grupy przyjmowanych będzie maksymalnie 10 osób ze względu na trudną tematykę i doświadczenie, że osobom chcącym zaliczyć kurs prowadzący muszą udzielać korepetycji w celu przyswojenia materiału.

KOBIETA


 

Najnowsze polskie odkrycie

W historii zawsze coś odkrywano...
Ludzie pierwotni odkryli ogień...
Odkrycie koła - dziełem Sumerów...
A Kreteńczycy - kil odkryli
W żegludze zwany także „stępka”...
Dziś epokowym zaś odkryciem
Jest niewątpliwie ODKRYCIE PĘPKA!!!
Więc każda Polka patriotka
Dumnie z odkrytym pępkiem lata...
I dzięki temu, moja Polsko,
STANIESZ SIĘ WRESZCIE PĘPKIEM ŚWIATA...!!!
 

Wakacyjne ciekawostki matematyczne

Wakacje, czas odpoczynku, relaksu, leniuchowania... Dziś nie chcę więc Państwa zmuszać do gimnastyki umysłu... Zamiast łamigłówek - trochę ciekawostek o liczbach...

„Co jest najmądrzejsze? - LICZBA. Co jest najpiękniejsze? - HARMONIA. Czym jest cały świat? - LICZBĄ I HARMONIĄ” Tak pouczał katechizm tajemniczego, na wpół naukowego bractwa Pitagorejczyków. Pitagorejskie „igraszki z liczbą” nie były jałowe, bo obok cudacznych spekulacji pitagorejczycy poczynili odkrycia, które do dziś nie straciły swojej wartości. Oni pierwsi podzielili liczby na parzyste i nieparzyste, odkryli liczby kwadratowe, sześcienne, doskonałe i zaprzyjaźnione. Oni wreszcie odkryli liczby niewymierne.

Kiedy ludzie zaczęli liczyć? Na to pytanie trudno odpowiedzieć... Już egipscy kapłani układali kalendarze oparte o wschody Syriusza i ruchy Słońca, a więc umieli liczyć! Zajrzyjmy jeszcze parę tysięcy lat wstecz... Oto rybacy znad Nilu wiążą swoje sieci, układają oczka tych sieci w równoliczne rzędy. A więc i oni umieli już liczyć... Cofnijmy się jeszcze głębiej w mroki dziejów ludzkości... Można twierdzić, że przed 10000 lat już się odbywał „handel wymienny” sztuka za sztukę lub głowa za głowę. Nie ma jednak żadnych znalezisk czy pomników z tamtych odległych czasów.

Mikłucho-Makłaj (1846-1888), rosyjski podróżnik, który wiele lat spędził w Nowej Gwinei, opisuje jak liczą Papusi. Aby powiedzieć 1, Papuasi zginają palec i mówią „be”, dla wyrażenia liczby 2 mówią „be-be”, 3 - „be-be-be”, 4 - „be-be-be-be”. 5 oznaczają słowem „ręka” („ibon”), 6 - „ręka jeden” („ibon-be”), 10 - „dwie ręce” („ibon-ali”), 11 - „dwie ręce jeden” („ibon-ali-be”), 12 - „ibon-ali-be-be” itd, aż do liczby „jedna noga” („samba-be”) czyli 15, i dalej „dwie nogi” („samba-ali”) czyli 20... A co dalej...???

Liczebnika „siódmy” używa się w najstarszych bajkach do oznaczenia wielkich odległości - „za siedmioma górami, za siedmioma rzekami...”

Wyraz „cyfra” pochodzi od arabskiego słowa „as-sifr” albo „sifr” - co znaczy „pusty”, nazwą tą określano nasze zero. W dawnej Polsce cyfrą nazywano sposób tajemnego pisania („przejęto list cyfrą pisany”). Również i zero nazywano w dawnej Polsce cyfrą.

Najstarsze pojęcie „liczby” (okres od Talesa do Euklidesa) to zbiór jedności całkowitych (dodatnich) lub jednakowych części całości, czyli liczba całkowita i ułamek. Euklides określał liczbę jako stosunek danej wielkości do jednostki miary. Ten stosunek był zawsze liczbą dodatnią całkowitą lub ułamkową.

Na trop liczb niewymiernych natrafił Pitagoras odkrywając twierdzenie o przekątnej kwadratu - nie dało się jej wyrazić w częściach boku. Pitagoras nazwał liczby niewymierne „alogoj” - niewyrażalne, nie poddające się definicji. Pod przysięgą zwierzył się ze swego odkrycia najbliższym uczniom. Jeden nie dotrzymał tajemnicy i rozgłosił odkrycie Mistrza, za to - według legendy - został ukarany przez bogów, okręt, którym płynął został z rozkazu ojca bogów zatopiony w głębinach morza.

Z liczbą ujemną musiał się już spotkać Diofantos (III-IV w n.e.), ale udawał, że jej nie widzi, bowiem takich liczb nie uznawał... Ojciec europejskiej algebry Muhammed ibn Mussa Al-Chorezmi (iX w n.e.) również nie uznawał liczb ujemnych i omijał je, natomiast starożytna matematyka chińska i hinduska znały je od dawna.
Pierwszym, który nie pominął milczeniem liczb ujemnych, był Włoch Leonardo z Pizy (Fibonacci, XII - XIII w n.e.), który rozwiązując zadania na turnieju matematycznym nie odrzucił odpowiedzi ujemnej, lecz wytłumaczył ją poglądowo jako stratę (dług).

Renata Jurasińska

Wydawca: Stowarzyszenie Promocji i Rozwoju Regionu Dynowskiego - Towarzystwo Przyjaciół Dynowa; Redaguje zespół: Maciej Jurasiński - redaktor naczelny, Grażyna Malawska, Jerzy Chudzikiewicz - sekretarze redakcji, Ewa Czyżowska, Zuzanna Nosal, Renata Jurasińska, Jerzy Bylicki, Irena Weselak, Anna i Jarosław Molowie - kolegjum redakcyjne, Antoni Iwański, Piotr Pyrcz - fotoreporterzy,Anna Baranowska-Bilska, Krystyna Dżuła, Janina Jurasińska, Mieczysław Krasnopolski, Bolesław Bielec, Grzegorz Hardulak - redaktorzy stale współpracujący z Dynowinkš
Adres Redakcji: MOKiR Dynów, ul. Ożoga 10, tel. (0-16) 65-21-806
Przedruk dozwolony z podaniem ?ródła. Artykuły podpisane odzwierciedlajš poglšdy jedynie ich autorów.
Skład i łamanie: Redakcja.

Dynowinka zrzeszona w Polskim Stowarzyszeniu Prasy Lokalnej z siedzibą w Tarnowie.