Powiat Rzeszowski
W sali kolumnowej Podkarpackiego
Urzędu Wojewódzkiego w dniu 28 czerwca 2003 roku odbyła się VI sesja
Rady Powiatu Rzeszowskiego.
W trakcie sesji radni wysłuchali informacji Powiatowego Lekarza
Weterynarii o stanie bezpieczeństwa sanitarno weterynaryjnego na
obszarze powiatu. Przedstawiając informację starszy inspektor
weterynarii lek. wet.Tadeusz Kuźniar omówił:
1. badanie zwierząt rzeźnych i ich mięsa, mięsa zwierząt łownych
oraz innych zwierząt, przeznaczonego do spożycia przez ludzi,
2. sprawowanie weterynaryjnej kontroli granicznej
3. sprawowanie nadzoru nad przestrzeganiem warunków weterynaryjnych
4. sprawowanie nadzoru nad jakością zdrowotną środków spożywczych
pochodzenia zwierzęcego, w tym nad warunkami sanitarnymi ich
pozyskiwania, produkcji, przetwarzania, składowania, transportu oraz
sprzedaży bezpośredniej,
5. sprawowanie nadzoru nad obrotem zwierzętami i produktami
pochodzenia zwierzęcego,
6. sprawowanie nad jakością zdrowotną środków żywienia zwierząt,
7. sprawowaniem nadzoru nad wytwarzaniem pasz leczniczych oraz
obrotem produktami weterynaryjnymi i wyrobami medycznymi
przeznaczonymi wyłącznie dla zwierząt.
W zakresie występowania najbardziej niebezpiecznych chorób zakaźnych
sytuacja jest pomyślna. Urzędowo stwierdzono 23 przypadki
wścieklizny. Białaczkę bydła stwierdzono u czterech sztuk krów
wszystkie te sztuki zostały poddane wykupowi i ubojowi. Teren
powiatu jest wolny od białaczki, gruźlicy i brucelozy bydła co ma
duże znaczenie w obrocie zwierzętami. Na terenie powiatu
zarejestrowanych jest 15 podmiotów zajmujących się zarobkowym
przewozem zwierząt lub ich skupem i sprzedażą oraz 9 podmiotów
zajmujących się ubojem zwierząt, rozbiorem i przetwórstwem mięsa.
Z terenu powiatu eksportowane było bydło z bazy w Zgłobniu (wysłano
216 transporterów). W okresie sprawozdawczym nie było przypadku
bezpośredniego zagrożenia sanitarno-weterynaryjnego i mimo
istniejących zagrożeń sytuację epizootyczną na terenie powiatu można
uznać za zadowalającą.
Reprezentująca Państwowy Powiatowy Inspektorat Sanitarny lek. med.
Maria Banaszkiewicz przedstawiła radnym raport o stanie
bezpieczeństwa sanitarnego powiatu rzeszowskiego w roku 2002.
Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Rzeszowie, podobnie jak w
latach poprzednich, realizuje zadania poprzez sprawowanie
zapobiegawczo i bieżącego nadzoru sanitarnego oraz prowadzi
działalność przeciw epidemiczną w zakresie chorób zakaźnych i innych
chorób powodowanych warunkami środowiska, jeżeli ich występowanie ma
charakter epidemiczny. Do zakresu działania inspekcji należy też
działalność oświatowo-zdrowotna i szeroko rozumiana promocja
zdrowia. W pracy inspekcji sanitarnej pojawiło się wiele zmian
wynikających z dostosowania polskich przepisów do wymogów norm
unijnych. Szczególny nacisk położono na bezpieczeństwo obrotu i
produkcji żywności. W 2002 roku PPIS w Rzeszowie dokonał 1146
kontroli w wytwórniach żywności, zakładach żywienia zbiorowego,
sklepach, hurtowniach i kioskach.
Przeprowadzono również 442 kontrole sanitarne w 258 zakładach na
terenie powiatu.
Sytuacja epidemiologiczna w zakresie chorób zakaźnych w porównaniu z
latami ubiegłymi nie ulega zmianie. Liczba zachorowań utrzymuje się
na stałym poziomie. Zanotowano 1 zbiorowe zatrucie pokarmowe i 69
przypadków zachorowania na salmonellozę.
Dyrektor mgr Ferdynand Gronko z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie
zapoznał radnych z działalnością w/w instytucji. Centrum realizując
zadania własne i z administracji rządowej w zakresie pomocy
społecznej jak i zadania z zakresu rehabilitacji społecznej i
zawodowej osób niepełnosprawnych współpracuje z różnymi partnerami
lokalnymi. Prowadzi szeroko rozumiane doradztwo, poradnictwo
rodzinne korzystając z pomocy wyspecjalizowanych osób (psychologów,
terapeutów czy psychoterapeutów) oraz organizacji pozarządowych i
samorządów gminnych celem jak najlepszej i profesjonalnej pomocy
osobom i rodzinom zgłaszającym się tam.
W drugiej części VI sesji Rady Powiatu Rzeszowskiego podjęto uchwały
w sprawie:
l przyjęcia Powiatowego Programu Działań na Rzecz Osób
Niepełnosprawnych
l określenia zadań i przeznaczenia środków na realizację zadań z
zakresu
rehabilitacji społecznej i zawodowej
l zmian w Statucie Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie
l zmian w Statucie ZOZ nr 2
l zmiany uchwały Rady Powiatu z dnia 26 czerwca 1999 roku w sprawie
określenia zasad udzielania zniżek nauczycielom którym powierzono
stanowiska kierownicze w szkołach
l sprzedaży budynku usytuowanego na działce nr 528/5 położonej w
Miłocinie
l udzielenia bonifikaty od ceny lokalu mieszkalnego nr 4
usytuawanego w budynku położonym na działce nr 253 w Głogowie Młp.
l wyrażenia zgody na sprzedaż w trybie bezprzetargowym na rzecz
Miasta i Gminy Głogów Młp. lokalu mieszkalnego nr 3 usytuowanego w
budynku położonym na działce 253 w Głogowie Młp. za obniżoną cenę
l wyrażenia zgody na sprzedaż oraz przyznania pierwszeństwa w
nabyciu lokali mieszkalnych oraz lokalu apteki znajdujących się w
budynkach Ośrodków Zdrowia w Chmielniku, Siedliskach i Lubenii
l zaciągnięcia kredytu długoterminowego w wysokości 800 000 zł z
przeznaczeniem na modernizację dróg powiatowych
W gminie Dynów odnawiane będą w 2003r. następujące drogi:
droga 504 – Łubno – Nozdrzec – 1 km
droga 507 – Bartkówka – Sielnica – 0,5 km
droga 509 – Bachórz – Laskówka - 0,6 km
droga 506 – Dynów – Dąbrówka Starzyńska – 0,4 km
natomiast w mieście Dynowie odnawiana będzie ulica Sikorskiego – 0,4
km oraz przeprowadzony zostanie remont mostu na ulicy Ks. Ożoga
l zmian w budżecie powiatu na rok 2003
W końcowej części sesji radni wysłuchali sprawozdania Starosty z
działalności Zarządu w okresie od poprzedniej sesji oraz wykonania
uchwał Rady Powiatu
Aleksander Stochmal
Radny Powiatu Rzeszowskiego
Zegarmistrz Czasu
Czas tylko z pozoru płynie
jednostajnie, a tak naprawdę Zegarmistrz Czasu robi z nim co sam
chce. Nie wiadomo od czego uzależnia zmiany, pewne jest tylko, że
majstruje przy nim ciągle ku strapieniu ludzkości.
A to przyspiesza, a to zwalnia bieg dni. Już, już wydaje się, że
człowiek wpasował się w nowy rytm, a tu masz babo placek, znowu czas
się skurczył i na nic go nie starcza. A kiedyś było go w bród!
Ostatnio machina czasu strasznie przyśpieszyła. Gdziekolwiek
przyłożyć ucho słychać narzekania:
„Nie mam czasu,
muszę pędzić , bo się spóźnię,
może innym razem, bo teraz nie zdążę,
tak bym chciała, ale nie mam kiedy,
boże, jak ja się wyrobię !”.
Panika w pogoni za czasem, którego ciągle jest za mało. A w tej
panice łatwo może umknąć fakt, że idą wakacje. Nadchodzi okres kiedy
Zegarmistrz Czasu staje się łaskawszy i spowalnia bieg dni. Trzeba
tylko przystanąć i posłuchać. Już nie pędzi jak rwący potok tylko
cicho szemrze.
Pora zakończyć pościg za własnym ogonem, bo lato to czas zbierania
złotego pyłu na długą, ponurą i zimną jesień. Warto się postarać,
żeby zebrać go jak najwięcej, żeby starczyło na ochronną warstwę w
gorsze dni. Jak to zrobić? Nie odmawiać pogaduszek z dziećmi, z
rodzicami, z samym sobą pod pretekstem, że czas ucieka, bo to
nieprawda – z wielką godnością płynie wolno w promieniach letniego
słońca. Spotkać się z przyjaciółmi, przymrużyć oko na domowy
rozgardiasz, zlekceważyć drobne, życiowe konieczności, poleżeć na
dowolnie wybranym boku i zachwycić się chwilą, bo drugi raz nam się
nie zdarzy.
Jeśli mimo wszystko mamy nieodparte wrażenie, że czas nas goni, (a
to potrafi popsuć każdą przyjemność) pozwólmy mu na szaleńczy bieg.
W końcu nas dopadnie i zawróci, bo szczęśliwych czas nie goni.
Jak już będę bardzo stara i dni będę spędzać przy piecu i szklance
lipowej herbaty z całą pewnością znajdę sobie fascynujące zajęcie
odpowiednie dla wieku i kondycji fizycznej, ale dobrze będzie jeśli
znajdę też wspomnienia o cudownych chwilach z najbliższymi a nie
tylko o zakupach, rachunkach, pracy i pośpiechu. Czy ktoś kiedyś na
łożu śmierci myślał z żalem, że zbyt mało czasu spędził w pracy? -
chyba nie! A czy ktoś kiedyś na tym samym łożu śmierci myślał z
żalem, że zbyt mało czasu spędził z rodziną? – oj tak i to wielu!
Przeczytałam piękną bajeczkę „O skrzacie, który chciał przyspieszyć
czas” i polecam ją na lato każdemu. Bajeczka jest dla dzieci, ale
przesłanie ma prawdziwie dorosłe.
ce
Zbliża się 60-lecie Liceum
Ogólnokształcącego w Dynowie – czas wspomnień. Z tej okazji warto
przypomnieć, co o swej pracy w tej placówce napisał (niestety już
nie żyjący) dyrektor mgr Adam Żak, który funkcję szefa w tej szkole
pełnił w latach 1953-1962.
„Dynowinka” drukuje fragmenty jego wspomnień pt. „Tamte lata”
zamieszczone w publikacji wydanej z okazji 50-lecia pt. „Liceum
Ogólnokształcące w Dynowie 1944-1994”.
Tamte Lata
Nauczycielem byłem od roku
1945. Najpierw uczyłem w szkołach podstawowych (przez trzy lata
będąc kierownikiem szkoły wiejskiej) w powiecie kolbuszowskim, a od
lutego 1951 roku - po odpowiednim przygotowaniu na niepełnych
studiach wyższych - zostałem zatrudniony w charakterze nauczyciela
języka polskiego w Liceum Ogólnokształcącym w Dubiecku.
Za namową kierownika Wojewódzkiego Wydziału Oświaty Prezydium WRN w
Rzeszowie, ówczesnego kuratora K. Żmudki, od sierpnia 1955 roku
objąłem stanowisko dyrektora Liceum Ogólnokształcącego w Dynowie.
Kurator Żmudka zaproponował mi kilka miejscowości do wyboru: Sanok,
Rymanów, Jedlicze, Dynów; ten ostatni wybrałem z uwagi na bliskie
sąsiedztwo Harty, gdzie zamieszkiwała rodzina żony, ważny wzgląd z
uwagi na spodziewane z jej strony wsparcie materialne.
Z chwilą mojego przyjścia do Dynowa w miejscowym Liceum, wtedy już
upaństwowionym, panowała niezbyt dobra atmosfera, o czym lojalnie
poinformował mnie kurator; istniały tarcia i antagonizmy w gronie
nauczycielskim, także między gronem a dyrekcją, a w szczególności
między dyrektorem a szkolną organizacją ZMP-owską, jej Szkolnym
Zarządem. Te zaognienia, a w końcu ostre konflikty, bardzo
negatywnie wpływały na działalność dydaktyczno-wychowawczą szkoły,
co z jednej strony powodowało obniżenie poziomu nauczania, a z
drugiej - w poważnym stopniu obniżyło jej autorytet w środowisku i
wyrobiło złą opinię u władz szkolnych.
Zaistniałej sytuacji winien był przede wszystkim ówczesny dyrektor
Liceum. M. Sawka: nie potrafił sprostać powierzonym mu obowiązkom, a
głównie przez swoje cechy charakterologiczne (był człowiekiem
nerwowym, wybuchowym...) nie potrafił stworzyć właściwej atmosfery,
sprzyjającej pracy dydaktyczno-wychowawczej. Tu uwaga: ja nie
oceniam dyr. Sawki, zresztą „de mortuis aut bene aut nihil”, ale
taka była opinia o nim wśród jego kolegów w Liceum, a także wśród
rodziców i uczniów, no i władz szkolnych. W końcu Kuratorium
zmuszone było przeprowadzić dochodzenie, uznało go winnym
zaistniałych tarć i konfliktów i w ciągu roku szkolnego (co się
rzadko zdarza) zwolniło go z funkcji dyrektora. Zastąpił go do końca
roku szkolnego, a był to - przypominam rok szk. 1952/53, nauczyciel
języka rosyjskiego w dynowskim Liceum, Edward Owski, bardzo ceniony
i lubiany przez młodzież.
Tak więc ja, obejmując stanowisko dyrektora Liceum
Ogólnokształcącego w Dynowie na wakacjach 1953 roku, według
oczekiwań władz oświatowych miałem być uzdrowicielem, „sanatorem”
zaistniałych w nim stosunków. Pamiętam do dziś, jak w czasie mojej
pierwszej wizyty w budynku Liceum wieloletni woźny szkolny,
nieoceniony Stasio Biernasz, wtajemniczając mnie w całokształt spraw
szkolnych, przedstawił jej sytuację w takich kolorach, że
najodważniejszego mogła przestraszyć. Mówił, jaka tu młodzież
niedobra, jak dokuczała dyrektorowi, jak donosiła na niego do
partii, do Zarządu Powiatowego ZMP, jak go prześladowała. Żeby
tylko: jednego wieczoru, w czasie matury, gdy wychodził do ubikacji,
mieszczącej się na szkolnym podwórku, ktoś do niego strzelał... No i
że całym Liceum „trzęsie” szkolne ZMP, często nasyła Komitet
Powiatowy Partii, a nawet U. B.
Trochę przeląkłem się tych złowieszczych opinii o moim nowym Liceum,
ale nie wypadało tchórzyć, wycofywać się, prosić władze o zmianę
miejscowości. Ambicja na to mi nie pozwalała. Było się wtedy jeszcze
młodym (miałem 28 lat), liczyłem na własne siły, a także -
potwierdzi to upływ czasu - na pomoc i wsparcie ze strony
nauczycieli, zwłaszcza tych nowych, młodych, których zatrudniałem po
skończeniu przez nich studiów. Kuratorium w Rzeszowie pamiętało o
danej mi obietnicy pomocy w zakresie obsady personalnej w dynowskim
Liceum i co roku skierowało do niego po jednym, dwóch nauczycieli po
studiach magisterskich. Wierzyłem także w młodzież, w jej rozsądek,
ufność wobec naszych przemyślań, racjonalnych, a zatem i skutecznych
działań pedagogicznych. Przekona się i uwierzy, że działamy dla jej
dobra. Wierzyłem, że ten zaistniały, „kryzysowy” stan rzeczy zmieni
się na lepsze.
Najtrudniejszy był dla mnie pierwszy rok, 1953/54. Kosztował mnie
wiele starań, zabiegów, wysiłku i ... nerwów. Żeby wymagać od
uczniów, musiałem przede wszystkim wymagać od siebie i od
nauczycieli. Starałem się na nich wpływać, zabiegać o właściwy,
odpowiedzialny stosunek do pracy, o staranne przygotowywanie się do
lekcji, o niezaniżanie wymagań wobec uczniów. Sam starałem się,
często nazbyt gorliwie, dawać we wszystkim dobry przykład, jako że „exempla
trahunt”. Najtrudniej szło mi z kolegami starszymi wiekiem, nie
mającymi nawyków dydaktycznych, a także znajomości metod nauczania w
zakresie swoich przedmiotów. Niektórzy z nich nie mieli
kwalifikacji, nie byli nauczycielami z wykształcenia, a uczyli na
zasadzie... dobrych chęci; chęci pomożenia swojej, dynowskiej
młodzieży. To było słuszne, godne uznania i chwalebne, gdy pomagali
tej młodzieży w pierwszych latach istnienia Liceum w Dynowie, gdy
było ono jeszcze prywatne, ale w 10 roku jego istnienia, w latach
pięćdziesiątych, kiedy wymagania rosły, a poziom nauczania podnosił
się, już nie wystarczało. Na posiedzeniach Rady Pedagogicznej, na
konferencjach pohospitacyjnych wymagałem od uczącego starannego
przygotowywania się do każdej lekcji (wtedy wszystkich nauczycieli
obowiązywało przygotowanie się do lekcji na piśmie), częstszego
odpytywania i oceniania uczniów, zadbania o lepsze wyniki nauczania,
głównie poprzez doskonalenie metod nauczania. Starałem się robić to
bardzo grzecznie i taktownie, by kolegów, tych starszych wiekiem, a
więc szczególnie uwrażliwionych, nie urazić.
Z perspektywy 40 lat stwierdzam, że obrałem wtedy właściwą, słuszną
drogę postępowania. Przyznaję, że młodzież nie była zła. W
przeważającej większości była pracowita, solidna i pilna, tylko w
ostatnich latach źle prowadzona, przyzwyczajona do niefrasobliwego
traktowania obowiązków szkolnych (a w sporadycznych przypadkach
nawet do nieuctwa), a mimo tego - otrzymywania pozytywnych ocen bez
specjalnego wysiłku. Odpowiednio dopilnowana i ukierunkowana mogła
dać z siebie i dawała wiele.
Powoli moje, a raczej nasze, wysiłki i starania zaczęły dawać
pozytywne wyniki. Po trzech latach mojego dyrektorowania dynowskie
Liceum doprowadziliśmy do poziomu, jaki był w innych liceach w
województwie. W tym dziele pomagali mi znacznie nowi, młodzi
wiekiem, nauczyciele, których w pierwszych latach zatrudniłem
kilkoro. I tak: w pierwszym roku, razem ze mną, została zatrudniona
p. Stefania Kmiecik, nauczycielka geografii; w drugim - nauczycielka
j. polskiego, mgr Janina Stępień (późniejsza Jurasińska) i j.
niemieckiego - mgr Bronisława Krasiczyńska (nie była „nową”
nauczycielką, była żoną miejscowego lekarza weterynarii, miała
przerwę w pracy na wychowanie dzieci); w następnych latach:
nauczyciel biologii, mgr Stanisław Jarosz i historii - mgr Tadeusz
Tyburczy, a po jego przeniesieniu do LO w Kołaczycach - mgr
Bronisław Wołcyrz. Gdy ten z kolei po dwóch latach przeniósł się do
Mielca, jako nauczyciel historii przybył do Dynowa mgr Bronisław
Mikulec. Miejsce mgr St. Jarosza, przeniesionego do Technikum
Chemicznego w Sarzynie, jako nauczyciela biologii zajęła mgr
Elżbieta Olszewska. Z „dawnych” nauczycieli uczyli w latach
pięćdziesiątych: j. rosyjskiego - Edward Owski (był też kierownikiem
internatu), fizyki - p. Jan Kucabiński, matematyki - Jan Szałajda
(ojciec późniejszego wicepremiera), zaś po jego wyjeździe z rodziną
na Śląsk, młody absolwent krakowskiej WSP - mgr Władysław Pankiewicz.
Przysposobienia obronnego i wychowania fizycznego chłopców uczył
dynowianin - p. Marian Zubilewicz, a rysunku, nauczanego tylko w
klasie VIII, sekretarz liceum, p. Józef Witkowski. Taki byt skład
grona pedagogicznego do końca mojego 9-letniego pobytu w dynowskim
Liceum, to jest do roku 1962.
mgr Adam Żak
Przemyśl |
Burmistrz Miasta Dynowa informuje
Okres wiosenno-letni jest
szczególnie obfity w różnego rodzaju zdarzenia, tak kulturalne jak i
gospodarcze. Wymaga zatem intensyfikacji prac wszystkich służb, w
tym urzędu miejskiego.
Okres objęty informacją był również gorący z uwagi na ogólnokrajowe
referendum akcesyjne. Tak, możemy sobie pogratulować. Jesteśmy w
Unii. Nasi mieszkańcy potwierdzili w głosowaniu, że są
odpowiedzialni i wiedzą co dla nich, a szczególnie dla ich potomków
jest najlepsze. Przynależność do Unii Europejskiej daje nam
wszystkim szansę lepszego rozwoju. Za wynik głosowania pragnę im
podziękować. W mieście frekwencja wyniosła 59,05% i była wyższa niż
średnia w województwie o 1,73%, z czego 67,8% głosujących
wypowiedziało się za wstąpieniem Polski do Unii Europejskie.
Dla nas ważny jest wynik referendum, gdyż liczymy również na środki,
które pozwolą nam dostosować nasze miasto do poziomu europejskiego.
Dziękuję wszystkim, którzy nie zostali w dn. 7 -8 czerwca w domu. W
tym okresie szczególnie intensywnie szukaliśmy partnerów do
współpracy międzynarodowej.
Obecnie posiadamy podpisaną umowę z Jaremczą na Ukrainie i nawiązaną
współpracę z miastem Vranov nad Topl’ou w Słowacji.
W czerwcu delegacja miasta przebywała na Słowacji oraz gościliśmy
przedstawicieli miasta Vranov u siebie.
Podczas pobytu na Słowacji poznaliśmy ich zabytki kultury, zakłady
pracy, bazę turystyczną i wypoczynkową. Byliśmy gośćmi szkoły
średniej wielozawodowej, która zapewne nawiąże współpracę z Zespołem
Szkół Zawodowych w Dynowie.
Obecnie czynione są starania z obu stron o środki na finansowanie
współpracy.
Niezapomniane wrażenia pozostają również po spotkaniach z naszymi
rodakami – seniorami.
21 czerwca br. odbyła się uroczystość 50-lecia pożycia małżeńskiego.
Medale od Prezydenta RP otrzymali: Eliza i Marian Buczkowski, Janina
i Aleksander Drelinkiewicz, Lidia i Zygmunt Dźwigaj, Genowefa i Jan
Hadam, Kazimiera i Jakub Marszałek, Maria i Kazimierz Pantoł, Janina
i Mieczysław Trybalski. Przy udziale kapeli „Dynowianie” szanowni
jubilaci bawili się żwawo wraz ze swoimi rodzinami.
22 czerwca 2003 roku okazję do zabawy miała młodzież. IV Eko – Rajd
po Pogórzu Dynowskim był nie tylko sprawdzianem umiejętności
kolarskich, ale z uwagi na trasę rajdu (Dynów – Dąbrówka Starzeńska,
Siedliska, Wołodzi, Jabłonnica Ruska, Ulucz, Krzemienna, Niewiska,
Wara, Nozdrzec) możliwością poznawania nowych miejsc i poszerzenia
wiedzy krajoznawczo-przyrodniczej.
Pomoc w zorganizowaniu rajdu Związek Gmin Turystycznych Pogórza
Dynowskiego otrzymał od policji, pogotowia ratunkowego, szkół, firmy
Herman i innych. Za co pragnę wszystkim podziękować.
Doskonałą okazją do zabawy były też XXXVII Dni Folkloru Pogórza
Dynowskiego, ale o tym rozmawiać będziemy w następnym wydaniu
miesięcznika.
Okres czerwca był też miesiącem, gdzie nasilone zostały prace
przygotowawcze i porządkowe na mieście. Wiele jeszcze przed nami,
ale trochę udało się zrobić.
Na plantach miejskich zasadziliśmy ozdobne krzewy, zakupiliśmy nowe
kosze uliczne i 10 nowych kontenerów na śmieci. Cały czas służby
miejskie pracowały przy porządkowaniu składowiska odpadów
komunalnych.
Rozpoczęliśmy prace przy poprawie dróg, ulic i chodników. W ramach
powszechnego korzystania z wód przystąpiliśmy do poboru żwiru z
rzeki San i sukcesywnie nawozimy nim drogi dojazdowe. Wyremontowany
został chodnik przy ul. Ks. J. Ożogi (50 mb), przystąpiliśmy do
przebudowy chodnika na ul. Świerczewskiego, w planie jest przebudowa
chodnika na ul. Grunwaldzkiej (koło cmentarza) i skarpy przy tej
ulicy oraz parking obok LO.
W trakcie budowy jest ul. Dworska, podpisane zostało porozumienie ze
Starostwem Powiatowym na remont nawierzchni na ul. Sikorskiego.
Otrzymaliśmy środki na dalszą budowę drogi na ul. Wuśki. Wykonanych
zostało część remontów cząstkowych na drodze wojewódzkiej i
powiatowych.
Oświetlenie uliczne posiada już ul. Łazienka, obecnie przygotowujemy
się dokumentacyjnie do budowy oświetlenia na ul. Polnej.
Trwa przebudowa stacji uzdatniania wody przy ul. Szkolnej.
Doczekał się również realizacji projekt zmiany oświetlenia w budynku
Urzędu Miasta. Mamy już nową sieć instalacyjną w Urzędzie Miasta,
niedługo rozpocznie się wymiana stolarki okiennej i przebudowa
sanitariatów. Za utrudnienia wynikające z prowadzenia remontu w
budynku Urzędu serdecznie przepraszam. W myśl zasady – mój dom
świadczy o mnie i to kiedyś trzeba było zrobić.
Rozpoczęła się wymiana posadzki na korytarzach w Zespole Szkół. Po
wakacjach młodzież wróci do wyremontowanej szkoły.
Zakończyliśmy przeprojektowanie gimnazjum i rozpoczynamy jego budowę
oraz prace wykończeniowe przy hali sportowej.
W trakcie wykonania jest dokumentacja na budowę kolektorów
sanitarnych na ul. Podgórskiej oraz przygotowujemy się
organizacyjnie na zlecenie dokumentacji na budowę kolektorów
ściekowych na ul. Piłsudskiego i całego ciągu w Dynowie.
Trwają prace wykończeniowe na strażnicy przy ul. Bartkówka. Przed
nami remont dachu w Szkole Podstawowej nr 1 w Bartkówce.
Miesiąc lipiec i sierpień planujemy wykorzystać dość intensywnie,
szczególnie w zakresie poprawy stanu czystości w mieście.
W działaniach tych duże wsparcie otrzymuję od Rady Miasta Dynowa,
która na bieżąco interesuje się sprawami miasta i podejmuje
działania służące rozwiązywaniu problemów.
mgr Anna Kowalska
"...Człowiek najbardziej
potrzebuje człowieka, ludzkiego serca ludzkiej solidarności..."
Tak powiedział Papież Jan Paweł II w
czasie Trzeciej Pielgrzymki do Polski, przywołując wydarzenie
opisane przez św. Mateusza (Mt 8, 6-7), dotyczące uzdrowienia
chorego.
Powiedział też, że „wszyscy poniekąd jesteśmy wzywani, bo na różnych
miejscach cierpi człowiek, czasem bardzo cierpi”.
To wydarzenie ewangeliczne, które przybliża w swym przemówieniu
Ojciec Święty, mają zapewne w pamięci i w wyobraźni Księża i Siostry
Misjonarze oraz ludzie wybierający drogę niesienia pomocy Bliźnim.
To o nich mówi się: „Z ludzi wzięci - dla ludzi postanowieni” (por.
Hbr 5,1).
Ileż trzeba duchowej pracy, by wybrać tak trudną drogę życia
dobrowolnie. Ileż trzeba się napracować nad sobą, by unieść ciężkie
warunki egzystencji, w jakich żyją ludy krajów cywilizacyjnie
zapóźnionych...
Taką właśnie drogę wybrała Danuta Słaby, absolwentka Liceum
Ogólnokształcącego w Dynowie, rocznik 1977. Podjęła pracę misyjną w
Zambii, w centralnej Afryce, z dala od Bliskich, o których jednak
zawsze pamięta...
Nie zdarzyło się, by podczas urlopów nie odwiedziła stron
rodzinnych, nauczycieli Liceum, Wychowawcy, dzieląc się
doświadczeniami, prezentując zdjęcia Misyjnego Szpitala, Kościoła,
lekarzy, dzieci, którymi się opiekuje, chorych, tych uratowanych i
tych, których niestety uratować się nie dało...
A kiedy tak z uśmiechem i pasją opowiada o swych podopiecznych, o
wolontariuszach, lekarzach, o ciężkich warunkach życia w Afryce, o
pięknie przyrody, która z jednej strony pomaga znosić cierpienie i
ból, z drugiej zaś - sama jest źródłem wielu chorób - to
słuchającego ogarnia podziw i radość, że oto są tacy ludzie,
rozumiejący dokładnie, iż „człowiek najbardziej potrzebuje
człowieka” i że są ludzie „z ludzi wzięci - dla ludzi postanowieni”.
Janina Jurasińska
Redakcja po raz kolejny sięga po
twórczość Augustyna Barana
- pisarza z Izdebek, który tym razem „reklamuje” swoje krajanki,
opowiadanie ma tym razem charakter bardzo osobisty a do jego
czytania zachęcamy dynowskich kawalerów!
Izdebczanki
Izdebczanki są najpiękniejszymi
kobietami w regionie. I daleko po za nim też. W obecnej guberni
podkarpackiej utrzymują się w czołówce piękna i dobra. Nie można w
to wątpić, w każdym razie – nie należy.
Tak było od wieków, niemal od zawsze. Ozdoby –pozostałości
archeologiczne z odległego neolitu potwierdzają powyższą tezę,
chociaż i bez ozdób, różnych szpil, bransolet, korali, potem
brązowych agraf – na pewno były piękne.
Najpiękniejsze dziewczęta kradziono w różnych dzielnicach kraju i
poza nim, przywożono je sobie na radość do pustych Izdebek, gdzie
byli sami mężczyźni od świtu do zmierzchu, przez dziesiątki lat
karczujący Puszczę Karpacką. Utrwaliły się geny piękna.
Dlaczego Tatarzy napadając na Ziemię Sanocką w 1624 r. zabrali 50
kobiet tylko z Izdebek? Dlaczego ani jednej z Przysietnicy, Golcowej,
z innych okolicznych wiosek?
Odpowiedź jest jednoznaczna. Nawet beznadziejnie głupi Tatar lubi
piękno, ceni dobro i pracowitość. Przecież nie odwieźli ani jednej
przy następnym napadzie. Ani z tej słynnej wyprawy nie oddali
żadnej. Pilnie strzeżony kosz dotarł na miejsce przeznaczenia.
Dobrze im było w jasyrze. Zdobiły haremy i krajobraz Krymu.
Źródła kościelne wstydliwie milczą o losie kobiet z sąsiednich
parafii. Podzieliły los mężczyzn, starców i dzieci.
Dzisiaj nic się nie zmieniło – Izdebczanki nadal pełne cnót
poszukiwanych przez mężczyzn z odległych okolic, a nawet wielkich
miast. Przyjeżdżają tu chętnie chłopcy i wybierają sobie dziewczęta
na wieczne przytulenie.
Z Bliznego koło Brzozowa przyjechał pan Wiesław S. i natychmiast
porwał moją kuzynkę Grażynę. Nie zatrzymał się, po drodze mu było, w
Starej Wsi, nie chciał „medaliczki”, chociaż jest człowiekiem
prawym, bezpartyjnym i bogobojnym. Nawet nie przystawał w
Przysietnicy, gdzie tabuny „rzeźnych” dziewcząt wartko spacerowały
środkiem jezdni.
Nie ma sensu mnożyć przykładów, wszystko jest pewne, godne
obejrzenia okiem. Sprawdzenia i potwierdzenia. Dyskoteka w Izdebkach
cieszy się popularnością nie tylko w powiecie brzozowskim, ale i w
sąsiednich. Jest bezkonkurencyjna i nawet tańsze gdzieś tam bilety
nie są brane pod uwagę.
I jeszcze jedna sprawa: te przypadkowe kobiety, przywiezione przez
chłopaków ze „świata” – szybko upodobniają się w charakterze i
estetyce do miejscowych. Przekonał się o tym mój były uczeń
Krzysztof Organ, który po latach został moim przyjacielem. Także
Franciszek Oleszko, biznesmen i wielu, naprawdę wielu innych – ich
dziewczyny wyszlachetniały w Izdebkach, ukończyły studia, wzorowo
prowadzą dom, wybaczają wszystko, co może przytrafić się prawdziwemu
mężczyźnie mającemu czas, samochód i pieniądze.
Zdarzają się też pomyłki. Nawet mnie się przydarzyła: moja do końca
nie wyzbyła się manier i krzyżackiego morale – łupiła i paliła.
Trzeba ją było oddalić.
Augustyn Baran
Dynowscy Zwyczajni Niezwyczajni
Czy taki zwyczajny życiorys
Z biednych i przeludnionych wsi
galicyjskich w poszukiwaniu chleba wędrowały całe rodziny,
najczęściej tylko ojcowie, do dalekiej Brazylii, Argentyny i Stanów
Zjednoczonych. Do Ameryki, do pracy w kopalni pojechał też z Ulanicy
Franciszek Bielec zostawiwszy w rodzinnej wsi żonę i troje małych
dzieci. Ich pożegnanie było ostatnim, bo kiedy po kilku latach
wrócił, żona Magdalena spoczywała na wiejskim cmentarzu. Trójką
drobiazgu zajmowali się stryjowie a że biedni byli, wszyscy często
głodowali. On za ciężko zarobione dolary kupił niewielkie
gospodarstwo w Bartkówce dokąd przeniósł się z dziećmi w 1921 roku.
Dziesięcioletni wówczas Janek chodził już za końmi bosymi nogami
przemierzając zagony.
Dziś ponad dziewięćdziesięcioletni staruszek Jan Bielec -
pensjonariusz Domu Pogodnej Starości w Dynowie po namyśle stwierdza:
dopiero tu bieda mnie opuściła, a nieraz w życiu byłem dobrze
głodny! szła z nim bieda przez całą młodość, chyba tylko w wojsku
było mu trochę lżej, bo jako zdolny do „majsterki” nauczył się
rusznikarstwa. Służył w dalekim Samborze w VI Pułku Strzelców
Podhalańskich. Mówiąc o tym podkreśla z dumą: „w takim ładnym
kapelusiku chodziłem”. Przywiązanie do tego nakrycia głowy pozostało
mu do dziś, a Pan Jan, gdy tylko na horyzoncie pojawia się jakaś
pani, zgrabnie uchyla kapelusza.
W sierpniu 1939 roku – ciągnie swą opowieść – zostałem zmobilizowany
i z XXII dywizją piechoty górskiej Armii Karpaty pomaszerowałem na
front.
Niestety, udział w kampanii wrzesniowej zakończył się pod Lwowem,
gdzie wbrew sercu, sumieniu i przysiędze wojskowej zdjął mundur i w
cywilnym, wyżebranym ubraniu wrócił do żony i 2 dzieci w Bartkówce.
Niedługo cieszył się wolnością!
Bartkówka położona za blisko granicy rosyjsko – niemieckiej na
Sanie, musiała być wysiedlona, wszystkie rodziny mieszkające w pasie
800 m od linii brzegowej.
Sowieci zadecydowali: przesiedlenie na Ukrainę.
Po świętach wielkanocnych 1940 roku odbyły się zebrania, na których
dowiedzieli się, że mogą zabrać trochę zboża, ziemniaków, domowe
statki, konia i krowę.
Niepewność losu i rozpacz ściskały serce, ale sprzeciwić się nie
wolno było. Wiele razy doświadczyli czym jest bicie po pysku i
sowieckie „nauki rozumu”.
Pojechali furmankami do Niżankowic koło Przemyśla, a stamtąd w
bydlęcych wagonach aż pod Równe. Osiedlono ich w Michałówce –
niemieckiej kolonii – skąd wcześniej Niemcy wyjechali do Rzeszy.
Gmina Deraźno powiat Kostopol to był nowy adres kilkunastu rodzin
wysiedlonych z Bartkówki (J. Bielca, W. Sirego, W Mudryka, A Wandasa,
J. Kulona, J. Chrapka, E. Chrapka, Wł. Pantoła, J. Hadama, St.
Wandasa, K. Sirego).
Michałówka położona na piaskach, na skraju „Błot Pińskich”, otoczona
lasami dała im schronienie do marca 1943 roku. Mężczyźni pracowali
przeważnie to w lesie, to w ogromnym tartaku.
We wsi mieszkali Ukraińcy, mieli szkołę, cerkiew i Polacy m. in.
Dawidowicze, Dykowie, Boruccy, Słowikowscy. Był kościół
rzymskokatolicki a szkołę założyli w prywatnym domu. Żyli w zgodzie
aż do wkroczenia Niemców. Odtąd wszystko się zmieniło. Tartakiem
rządził Niemiec, kontyngenty zboża odbierali Niemcy, „rozumu też oni
uczyli”. Gdy ze wsi wywieźli Żydów, a po nich zostały gospodarstwa,
Polacy zmuszeni zostali do ich prowadzenia. Zżęte i powiązane w
snopy żyta trzeba było oddać co do jednego ... snopa. Gdy K.
Marszałkowi zabrakło 3 snopy, znalazł się w obozie w Ludwipolu, skąd
uciekł w zimie 1943 r. i ledwie, że nie zamarzł w drodze powrotnej
do Michałówki. Uratowali go krajanie: J. Bielec i Siry.
Już w 1942 roku Niemcy zabili 3 zakładników: ks. Dąbrowskiego –
rodem spod Jasła – nauczyciela Dykę i Dawidowicza posądzonych o
rozpowszechnianie ulotek, które sporządził i rozrzucił miejscowy
pop.
Prawdziwe piekło zaczęło się wiosną 1943 roku. Mnożyły się napady
band UPA na Polaków, uciekały przed śmiercią całe wsie chroniąc się
w pobliskich miasteczkach. W Hucie Stepańskiej wg relacji księdza
odprawiającego ostatnie nabożeństwo schroniło się około 14.000
ludzi. Po tygodniu doszło do nierównej walki. Otoczeni Polacy nie
mając broni (Ukraińców zaopatrywali Niemcy) wszyscy polegli.
Tragicznego 28 marca 1943 r. śmierć szalała w Michałówce. Jan Bielec
z żoną i dziećmi schroniwszy się w lesie, uszli z życiem. Uciekli
„spod noża”, bo w sąsiednich domach trwała rzeź. Chaty oddalone o
jakieś... 100 m, oni byli najbliżej lasu. Krzyki mordowanych, nie
oszczędzano ani starców, ani dzieci, biegły za nimi. Dwie doby kryli
się w zaroslach, i szli w kierunku Łucka. To, że tam dotarli,
ocalili życie i nie pobłądzili, uważają za cud! Z rzezi w Michałówce
uratowało się 1/3 mieszkańców.
W mieście byli Niemcy, bandy UPA nie ośmielały się tu jawnie
działać.
Żeby przeżyć, Jan Bielec imał się różnych zajęć, najdłużej pracował
jako blacharz. Po pożarze w getcie Łuckim na rozkaz Niemców, kryli
dachy domów. Po blachę trzeba było jeździć do młyna za miastem a tam
byli już banderowcy. Pamięta chwile grozy, gdy siedzieli na dachu a
kule świszczały koło głowy. Skryć się nie wolno było, bo pilnowali
ich Mongołowie w służbie Niemców. To oni zabili staruszka, który
przyjechał po mąkę. Zostały konie i wóz a woźnicę zakopali w rowie.
Niemiec rozkazał zabrać konie do Łucka, gdzie jakiś czas wozili nimi
materiały budowlane. Gdy nadarzyła się okazja ucieczki, przekupili
wódką niemieckiego dozorcę i ruszyli na zachód, cztery godziny:
Bielcowie, Sarniccy, Chrapkowie i Sochaccy. Polami, lasami, jak
wędrowni Cyganie ciągnęli uparcie do swoich. Spali w polu, jedli, co
użebrali i po 9 dniach przebywszy furmankami ponad 300-km byli w
Bartkówce.
Z rodzinnych zabudowań Bielcowie zastali tylko piwnicę i w niej
zamieszkali do pierwszych przymrozków. Potem dobra sąsiadka wzięła
ich na komorne, na całe półtora roku.
Pan Jan do końca życia nie zapomni tamtych dni !
Po chwili zadumy, uśmiecha się i dodaje: nie zapomnę też smaku
pierwszego po powrocie obiadu ( kukurydzianki ze słodką wodą z
gotowanych buraków).
Za co człowiek tak się poniewierał – zastanawia się długo... .
W kilka dni po powrocie p. Jan działał już w podziemnej komórce AK.
Przysięgę odebrał od niego p. J. Łukasiewicz i odtąd posługiwał się
pseudonimem „Baran”. Po latach za udział w ruchu konspiracyjnym i
kampanii wrześniowej otrzymał dwa medale i awans do stopnia
porucznika.
Po wojnie Pan Jan gospodarował w Bartkówce i robił to dobrze.
Wybudował dom, wychował czworo dzieci, zawsze znajdował czas na
pracę społeczną, więc przez kilka lat pełnił funkcję radnego
ówczesnej gromadzkiej rady narodowej. Jest to materiał na osobny,
jeszcze obszerniejszy wywiad z Panem Janem.
Teraz odpoczywa On w DPS w Dynowie cieszy się spokojem i wygodami, z
wszystkimi żyje w zgodzie, bogaty w mądrość, że ....” zgoda buduje,
a niezgoda rujnuje „ – nie tylko rodziny, sąsiadów ale i całe
narody.
Na podstawie relacji Pana Jana Bielca
Krystyna Dżuła |
Jak drzewiej
bywało, czyli opowieści z herbem w tle;
Biskup
Aleksander Antoni Fredro mecenasem katedry przemyskiej.
W XVIII wieku rodzina Fredrów mogła
poszczycić się postacią, która na trwałe wpisała się w kulturę ziemi
przemyskiej. Był nią biskup Aleksander Antoni Fredro. Urodził się on
w 1673 lub 1674 roku. Jego rodzicami byli Stanisław kasztelan
czernihowski i Katarzyna Bełżecka, wojewodzianka podolska. Karierę
biskupią Aleksander Antoni Fredro rozpoczął w 1719 roku, otrzymując
nominację na biskupa chełmskiego. Już na swojej pierwszej placówce
ujawnił niezwykłe talenty organizatorskie, zasłynął jako dobry
gospodarz diecezji. W ciągu sześciu lat z jego inicjatywy wykonano
wiele prac remontowych w katedrze krasnostawskiej. Zmieniono
pokrycie dachu i wybudowano wieżę. Biskup dbał także o wyposażenie
świątyni. Zachowały się również informacje o wizytowaniu przez niego
podległych parafii i kazaniach głoszonych do wiernych. Interesował
się także kościołem oo. Bernardynów w Sokalu, gdzie znajdował się
sławny obraz N.M.P. 7 kwietnia 1723 roku wizerunek ten uznano za
cudowny. Od tego momentu biskup Fredro podjął starania w Rzymie u
papieża Innocentego III o koronację obrazu. Uroczystość nastąpiła 8
września 1724 roku w Sokalu. Aktu koronacji dokonał arcybiskup
lwowski Jan Skarbek. 27 września 1724 roku papież Benedykt XIII
wydał bullę zezwalającą na przeniesienie Aleksandra Antoniego Fredry
na biskupstwo przemyskie. Była to druga, a zarazem ostatnia jego
placówka, która stała się polem dla rozwinięcia artystycznych
upodobań biskupa i jego mecenasowskiej pasji. Po raz pierwszy
przybył do katedry przemyskiej 2 czerwca 1725 roku i złożył tu
przewidzianą prawem przysięgę wobec kapituły. Prawdopodobnie widok
świątyni zrobił na Fredrze, wywodzącym się przecież z ziemi
przemyskiej, przygnębiające wrażenie. Od momentu ukończenia, tj.
1571 roku nie przeprowadzono w niej gruntownego remontu. Katedra
była bardzo zaniedbana i co ważne stylowo niemodna, bo gotycka. W
XVIII wieku ten styl w architekturze umniejszał wartość artystyczną
budowli, która jako siedziba biskupa powinna być wzorem piękna.
Fasada katedry zakończona była trójkątnym uskokowym szczytem. W
miejscu łączenia się nawy głównej z prezbiterium, wystawał ponad
dach trójkątny mur schodkowy. Świątynia pozbawiona była wieży.
Wznoszone w tym czasie kościoły przy klasztorach karmelitów,
reformatów czy jezuitów prezentowały sobą nowy styl zalecany przez
sobór w Trydencie. Na biskupie, który był znawcą kultury
artystycznej epoki, spoczęła odpowiedzialność modernizacji katedry.
Pierwsze wzmianki w aktach Kapituły katedralnej, mówiące o zamiarach
przebudowy świątyni, pochodzą z 1724 r. Biskup Fredro zadeklarował
przeznaczenie na ten cel własnych funduszy. Prace planowano
rozpocząć w 1728 r. Najpierw zmieniony został zewnętrzny wygląd
kościoła. Wyburzono gotyckie zwieńczenie fasady, zastępując go
trójkątnym. Umieszczono na mim herb, insygnia biskupa, datę 1730 r.
oraz inicjały AFEP. Szczyt frontonu zakończono pozłacanym krzyżem z
promieniami. Taki sam krucyfiks umieszczono na końcu dachu
prezbiterium. Mury katedry obwiedziono profilowanym gzymsem.
Zlikwidowano także schodkowy mur między nawą główną a prezbiterium.
Następny etap prac dotyczył przekształcenia zachodniego portalu
katedry. Zlikwidowano mieszkanie kanonika, które znajdowało się nad
małym przedsionkiem. Kruchtę powiększono dobudowując do niej po
bokach dwa pomieszczenia. Całość zakończono ażurową attyką pokrytą
dachówką oraz ozdobiono sześcioma wazonami. Nad wejściem od strony
zewnętrznej umieszczono polichromowany herb fundatora i marmurową
tablicę z inskrypcją. Z inicjatywy biskupa świątynię pokryto
miedzianą blachą, zlikwidowano dwie sygnaturki a zamiast nich
wzniesiono jedną, ze złoconym krzyżem na szczycie. Blachą pokryto
również kopuły kaplic Drohojowskich i Fredrów. Ta inwestycja została
uwieńczona umieszczeniem na połaci dachu pozłacanego herbu biskupa i
daty 1729 r. Ostatnim elementem zewnętrznego wystroju katedry, który
podlegał przebudowie, były przypory otaczające budynek świątyni.
Podwyższono je do wysokości dachu i zakończono kulami lub wazonami
wykonanymi z metalu. Taki wygląd zewnętrzny katedry po przebudowie
został przedstawiony w tle portretu biskupa Aleksandra Fredry.
Wizerunek ten znajduje się dzisiaj w Muzeum Diecezjalnym w
Przemyślu. Nowa forma obiektu prezentowała cechy stylu barokowego,
ale bez tendencji do dynamiki. Była raczej statyczna i monumentalna.
Zasługę biskupa Fredry stanowiło także dobudowanie do katedry dwóch
pomieszczeń – kaplicy fredrowskiej i kapitularza. Pierwsze z nich
zostało wzniesione w 1730 r., natomiast budowę siedziby kapituły
rozpoczęto wcześniej. Umiejscowienie tego obiektu przy południowej
ścianie katedry, symetrycznie do zakrystii nosi znamiona gruntownego
przemyślenia i zaplanowania. Podobną symetrię charakteryzowało
usytuowanie kaplicy fredrowskiej, która wzniesiona została
naprzeciwko istniejącej już Drohojowskich. Jest to dowód dbałości o
harmonię i piękno realizowanego przedsięwzięcia. Biskupowi
szczególnie zależało na estetyce kapitularza i właściwym
wkomponowaniu go w bryłę katedry. Ukończenie kapitularza stwarzało
problemy. W 1731 r. obiekt ten nie był jeszcze gotowy, a katastrofa
budowlana, jaka miała miejsce 14 lutego 1733 roku jeszcze bardziej
opóźniła prace przy jego oddaniu. Dopiero staraniem biskupa
Sierakowskiego zakończono wznoszenie siedziby Kapituły przemyskiej.
Okres użytkowania kapitularza nie był długi. W 1855 roku rozebrano
tę część katedry. Inny los spotkał wspomnianą już kaplicę fredrowską,
zwaną też kaplicą Świętego Krzyża. Biskup Aleksander Fredro
zaplanował ją jako mauzoleum własnej rodziny, a także sam pragnął
spocząć w jej podziemiu. Dodatkowym motywem wybudowania tego obiektu
była chęć wyeksponowania i stworzenia właściwej oprawy dla
otaczanego czcią wiernych średniowiecznego krucyfiksu. Został on
umieszczony w ołtarzu głównym kaplicy. Wybudowanie własnego
mauzoleum było w owym czasie przedsięwzięciem charakteryzującym
bogatych i ambitnych magnatów. Biskup Aleksander Fredro jako
człowiek wykształcony, przebywający między innymi w Rzymie, znawca
kultury artystycznej swojej epoki, chciał w ten sposób nawiązać do
wymogów i oczekiwań społecznych. Kaplica Świętokrzyska została
prawdopodobnie ukończona około 1734 roku, gdyż biskup Aleksander
Fredro został zgodnie ze swą wolą pochowany w jej podziemiach. Nie
istnieją natomiast informacje dotyczące czasu rozpoczęcia budowy
kaplicy. Niemożliwe jest też zidentyfikowanie architekta, oraz
określenie, kiedy powstał projekt tej budowli. Możemy przypuszczać,
że niemały wpływ na jej formę i kształt artystyczny miał sam
fundator.
Mauzoleum rodziny Fredrów przylegało do południowej nawy katedry.
Zostało zbudowane na planie elipsy, której dłuższa oś była
równoległa do osi świątyni. Wnętrze kaplicy oświetlały dwie pary
okien umieszczonych symetrycznie na ścianach bocznych. Budowla
przykryta została kopułą posadowioną na gzymsie wieńczącym ściany.
Znajdowała się na niej delikatna latarnia, nakryta spłaszczoną
kopułką zakończoną złoconym krzyżem na kuli. Od zewnątrz ściany
kaplicy podzielono toskańskimi pilastrami. Wejście do mauzoleum
stanowił monumentalny portal. Miał on formę arkady, ujętej po bokach
parą filarów. W zwieńczeniu znajdował się herb rodu Fredrów. Całość
została nakryta wygiętym belkowaniem. Dodatkowo było ono
przyozdobione wykonanym ze stiuku krzyżem i dwoma zniczami. Te dwa
elementy nie zachowały się do dzisiaj. Wejście do wnętrza kaplicy
zamykała metalowa kuta krata. Dolna jej część miała formę
kratownicy, górna zaś stylizowanego ornamentu roślinnego z kwiatami
słonecznika.
Wewnętrzny wystrój architektoniczny kaplicy nawiązywał do elementów
zastosowanych w elewacji zewnętrznej. Belkowanie podtrzymujące
kopułę podpierały pilastry, o kompozytowych kapitelach. Rzeźbiarski
wystrój kaplicy fredrowskiej stanowią dwa elementy: ołtarz i
dwuczęściowy nagrobek biskupa. Na ścianie południowej, dokładnie na
wprost wejścia ustawiono ołtarz wykonany z czarnego, dębnickiego
marmuru. Dolna jego część miała kształt sarkofagu i stała między
cokołami, na których wspierały się spiralnie skręcone kolumny, o
kompozytowych kapitelach. Tłem dla nich były zdwojone pilastry.
Kolumny podtrzymywały belkowanie. Na szczycie ołtarza znajdowała się
bardzo dekoracyjna, wyzłocona gloria, przedstawiająca Boga Ojca
pośród skłębionych obłoków i fruwających aniołów. W 1903 roku ze
względu na zły stan zastąpiono ją kopią, która istnieje do dzisiaj.
W polu środkowym ołtarza, otoczonym złoconą ramą umieszczono gotycki
krucyfiks. Do 1939 roku przyozdabiały go postacie Matki Boskiej i
św. Jana, wykonane ze srebrnej blachy. Nie były one jednak darem
biskupa Fredry. U stóp krzyża umieszczono alabastrową płaskorzeźbę
przedstawiającą pietę. Tematycznie była ona związana z motywem
ukrzyżowania, a cechy stylistyczne i formalne wskazywały na
powstanie nie później niż w latach 30-tych XVIII. Inwentarz z 1744
roku informuje o czterech gobelinach, które ufundował biskup do
swojej kaplicy. Miały być one zakupione około roku 1730 w
Mediolanie. Wykonano je w Rzymie, w Papieskiej Manufakturze San
Michele około 1729 roku. Ich tematem były popiersia czterech
ewangelistów. Prócz tego w mauzoleum wisiały portrety rodziców
biskupa. Niestety do naszych czasów nie zachowały się ani cenne
tkaniny ani obrazy. Nagrobek fundatora kaplicy składa się z dwóch
pomników umiejscowionych po obu stronach ołtarza. Część znajdująca
się po prawej stronie miała kształt kamiennej tablicy ustawionej na
półokrągłej podporze, którą otaczały po bokach wolutowo zwinięte
stylizowane liście. W centrum tablicy znajdował się medalion z
popiersiem biskupa otoczony udrapowaną tkaniną – paludamentem. Z
prawej strony umieszczono putto trzymające kotarę, która opadała i
przysłaniała przyklękającego na podporze - konsoli jednorożca. Dla
przeciwwagi i symetrii po przeciwnej stronie medalionu przedstawiono
postać Chronosa z kosą – atrybutem śmierci. Druga część nagrobka, po
lewej stronie ołtarza była dużych rozmiarów płytą, dekorowaną
wolutami, pośrodku której znajdował się trapezowaty obelisk.
Przykrywała go tkanina zakończona frędzlami, pokryta inskrypcją,
poświeconą zasługom biskupa. Czarna kamieniarka stała się tłem dla
jasnej dekoracji snycerskiej. Dzięki informacjom zawartym we
wspomnianym już inwentarzu z 1744 roku, możemy odtworzyć jej wygląd.
Na samym szczycie tej części nagrobka znajdowały się insygnia władzy
biskupiej (pastorał, kapelusz biskupi i infuła). Obecnie pastorał
jest trzymany przez putto znajdujące się z prawej strony płyty,
(kapelusz biskupi zaginął), a na dawnym miejscu pozostała tylko
infuła. Z lewej strony atrybutów władzy biskupiej umieszczono
klęczącego anioła trzymającego fanfarę, który był personifikacją
chwały. Dzisiaj znaczenie tego symbolu jest mniej czytelne, ponieważ
postać tą pozbawiono instrumentu. Najprawdopodobniej wystrój kaplicy
Fredrów powstał w latach 1736-1739 czyli po śmierci fundatora.
Wykonanie prac kamieniarskich przypisuje się Kazimierzowi
Stachowskiemu, który w pierwszej połowie XVIII wieku uchodził za
cenionego artystę. Natomiast snycerka wypełniająca kamieniarkę
ołtarza i nagrobka jest zdaniem znawców przedmiotu dziełem Tomasza
Huttera. Był to artysta działający w Jarosławiu i dobrze znany
biskupowi Fredrze. Ostatnim elementem artystycznym, dopełniającym
wystroju mauzoleum była polichromia. Jej treść nawiązywała do
tematyki pasyjnej. Istnieją przypuszczenia, że projektantem malatury
był sam fundator kaplicy, natomiast wykonawcą, znany biskupowi Adam
Swach.
Opracowali AJM
Podróże z Ewą
Jeśli nie macie, Drodzy Czytelnicy,
pomysłu na wakacje, pozwólcie, że Wam doradzę – nie ma lepszego
miejsca na wczasy niż Węgry. Myślę, że przekonam Was do tego, iż nie
liczy się tylko wylegiwanie na plaży, ale należy dbać również o
intelektualną stronę naszego organizmu.
Razem z uczniami gimnazjum wybrałam się na wycieczkę do Budapesztu.
Trwała ona cztery dni i była świetnym rozpoczęciem wakacji.
Przyznaję, że na początku nie chciałam jechać, ale okazało się, że
gra warta była świeczki.
Od pierwszej chwili spodobało mi się to miejsce. Znajduje się tam
wiele pięknych zabytków, starych budynków i kamieniczek. Atmosfera
tego miasta jest wspaniała. Zwiedzanie Budapesztu sprawiało mi
wielką przyjemność. W mieście tym każdy znajdzie coś odpowiedniego
dla siebie. Jest tam piękna opera, ogromne, bogato ozdobione
bazyliki, np. św. Stefana, zamki, efektowne fontanny i wiele innych
atrakcji. Jest też coś dla młodszych podróżników – wspaniałe wesołe
miasteczko, które oferuje atrakcje tj., diabelski młyn, katarakty,
Roller coaster, gocardy, masę kolejek i in. Na ulicach wyłączonych z
ruchu samochodowego można spotkać mimów, którzy robią duże wrażenie
swoimi gestami lub ich brakiem! Warto także zwrócić uwagę na
parlament, który jest ogromnym i pięknym budynkiem. Podobno jest w
nim około 6000 pomieszczeń! Jego ogrom zwala z nóg. Będąc w stolicy
nie sposób ominąć placu bohaterów. W tym miejscu uwieczniono
wszystkich, którzy mężnie bronili ojczyznę, stawiając im pomniki.
Mnie szczególnie zainteresowała wyspa św. Małgorzaty, która jest
połączona z miastem za pomocą mostu. Duże wrażenie zrobiły na mnie
cudowne ogrody, jakie tam oglądaliśmy. W ogóle w całym mieście było
mnóstwo kwiatów i to pięknych kwiatów. Wyspa jest miejscem, w którym
mieszkańcy odpoczywają od codziennego życia, ruchu ulicznego, czy
też pracy.
Przez Budapeszt przepływa Dunaj, który pięknie wkomponował się w
krajobraz, ale podzielił miasto na dwie części. Dlatego też w
stolicy jest kilka pięknych, niemałych mostów, m.in. ,Most
Łańcuchowy i Wolności. Most Wolności, wbrew swojej nazwie, „ odbiera
„ życie ludziom, którzy niestety na nim kończą swoją wędrówkę po tym
świecie. Natomiast Most Łańcuchowy to wyzwanie dla pań. Na samym
początku po obu stronach leżą lwy, które według legendy ryczą, kiedy
przez most przechodzi dziewica, więc, drogie panie, nie radzę
zwodzić swoich partnerów, bo lwów i tak nie da się oszukać.
Wielkim grzechem jest nie zobaczyć Budapesztu nocą. O tej porze
bowiem miasto wygląda jeszcze piękniej niż zwykle. Odpowiednim do
tego miejscem jest Wzgórze Gellerta, z którego widać doskonale
cudownie oświetlony parlament, most łańcuchowy, wyspę św. Małgorzaty
i wiele innych miejsc. Na wzgórzu tym stoi Pomnik Wolności uznawany
za węgierską Statuę Wolności. Na to wzgórze chłopak zabiera
dziewczynę, z którą chce przeżyć resztę życia. Kolejnym wzgórzem
jest Wzgórze Zamkowe, na którym znajdują się Baszty Rybackie. Tam „
króluje „ Turul – ogromny ptak, który dzielnie od wielu lat strzeże
miasta przed złem.
Budapeszt słynie z wód leczniczych i gorących źródeł. W mieście
wybudowano wiele obiektów, w których otworzono baseny, sauny i
lecznice. Drugim miastem pod względem ilości źródeł wód termalnych
jest Eger. To nieduże miasteczko znane jest również z wyśmienitych
win, czego nie udało mi się niestety sprawdzić – może kiedyś…
Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę przekonać Was, Drodzy
Czytelnicy, do odpoczynku na Węgrzech. Kraj ten oferuje przystępne
ceny, a ludzie są bardzo mili i chętnie pomagają turystom,
szczególnie tym, którzy się zgubili, wiem coś o tym, wierzcie mi!
Życzę więc miłego wypoczynku. Do zobaczenia!!!
Ewa Pielak
Przysmaki mieszkańców Islandii
Zaproszeni by spożyć łeb barani i
jego wedzone jądra
Islandia, miejsce, które uczy pokory
a zarazem rzuca na kolana. Warunki nas nie rozpieszczały, pogoda zaś
sprawiła nam miłą niespodziankę, gdyż padało tylko dwa dni.
Był dzień, gdy mieliśmy 25 stopni C. Uśmiech współtowarzyszy,
pomocna dłoń i wyrozumiałość sprawiły, że o trudach się
zapominało.(Dziękuję Zosi, Krysi, Alicji, Tadeuszowi, Iwonce oraz
pozostałym członkom wyprawy).
O trudach kazała zapomnieć przyroda. Białe noce pozwalały zwiedzać
długo i dużo
Obserwować, co było niezwykłym przeżyciem zachodu i wschodu słońca w
przeciągu kilkunastu minut.
Każdy dzień to inne barwy, coraz nowsze doświadczenia i przeżycia.
Każdy dzień to całkowicie osobna historia.
Już pierwszego dnia, po kilku kilometrach jazdy błyskały flesze przy
wodospadzie Gufu, zdjęć wykonaliśmy dużo, a okazało się później, że
to nic specjalnego, mała kaskada.
Zachwyciły nas ciekawie wyglądające ptaki, prawdopodobnie smakujące
jak ryby, maskonury, maskotka Wyspy. Zmęczeni, ukojeni widokami
dotarliśmy na miejsce pierwszego noclegu, czuliśmy się jak na
księżycu, gdyż taki krajobraz nagle się pojawił.
Drugi dzień zaczął się od zwiedzania wulkanu, już nieczynnego, a jak
wskazuje jego nazwa, Hrosaberg, krater służy jako osłona dla koni
islandzkich przed silnie wiejącym wiatrem.
Nasze zaciekawienie wzbudził zwykły znak drogowy o ciekawej treści,
mówiący o tym, że najbliższa stacja benzynowa znajduje się w
odległości 268 km. Droga ta prowadzi przez środek Islandii i jest
trudna do przejazdu. My pojechaliśmy zaplanowaną trasą by zobaczyć
Dettifoss i Selfoss, dwa niesamowite wodospady na lodowcowej rzece
Jokulsie. Przez godzinę towarzyszył nam niesamowity huk, oraz woda o
kolorze szarym, przedzierająca się przez skały pochodzenia
wulkanicznego.
Błyszczącymi perełkami były jakże inne, niż w naszym środowisku
kwiaty, bytujące w tak trudnych warunkach.
Po wodospadach, kilkadziesiąt kilometrów jazdy, aby przejechać na
drugi brzeg tej samej rzeki. I znów nowe wrażenie. Wędrujemy przez,
pod, nad formacjami skalnymi, które sprawiają wrażenie zburzonych
dziecięcych budowli zbudowanych z klocków. Szukamy kościoła,
jaskini, obserwujemy podobiznę orła na ścianach, błądzimy wśród
skalnych figur dziwiąc się jak to mogło powstać.
Ale zapominamy o tym za chwilę, gdy wędrujemy ścieżką przez Czerwoną
Górę. Czujemy się jakbyśmy nagle weszli na sztalugi malarza i
wędrowali po jego abstrakcyjnym, zdominowanym przez czerwień
obrazie. Wartym zaznaczenia jest to, że była to godzina 24. Kilku
zapalonych turystów pobiegło zobaczyć olbrzyma i czarownicę,
odpoczywających nad brzegiem rzeki po trudach tworzenia tych dziwów.
Zdążyliśmy znaleźć nocleg ok. 3 godz. nad ranem.
A rano kolejne niesamowite przeżycia i widoki. Na początek jakże
ciekawa formacja skalna w kształcie podkowy- Asbyrgi i przejazd
wybrzeżem wzdłuż Oceanu Arktycznego. Moment, gdy byliśmy blisko Koła
Arktycznego. Spacer po miasteczku Husavik i wyprawa na bezkrwawe
łowy. Tylko sześcioro z nas zdecydowało się popłynąć oglądać
wieloryby. Gdy niewielkim kutrem wypływaliśmy w zatokę Oceanu,
niepewni czy coś zobaczymy, zastanawialiśmy się nawet nad tym czy
nie będziemy musieli skłamać, że widzieliśmy tego pływającego ssaka.
Na szczęście nie było to potrzebne zobaczyliśmy kilkanaście
wielorybów, jeden blisko kutra wynurzył się i dał pokaz małej
„fontanny”. Obok kutra pływały także delfiny, popisując się swymi
umiejętnościami akrobatycznymi.
Powrót był szczególny, radosny. Szczęście nam sprzyjało.
Dowiedzieliśmy się, że dzień wcześniej grupa nie zobaczyła nic. Nasi
współtowarzysze, po naszej relacji żałowali, że nie popłynęli z
nami.
Nocleg był w innych warunkach niż wcześniejsze, tym razem nad
jeziorem.
Każdy następny dzień jakże inny. Jeszcze dużo wrażeń przed nami.
cdn.
Piotr Pyrcz
O UNII EUROPEJSKIEJ,
ENTUZJASTACH I SCEPTYKACH...
Ilekroć słyszę w mediach masowych
wypowiedź w stylu: „nareszcie wracamy do Europy” zastanawiam się,
gdzie ja do tej pory żyłem. Bo wydawało mi się, że tam, gdzie
rzekomo powracamy dopiero teraz, byłem już odkąd się urodziłem i to
zarówno w rozumieniu geograficznym jak i mentalnym, wcale nie
odczuwając potrzeby tej przynależności uzewnętrznienia. Rzeczą
bardzo naturalną jawiło się dla mnie intuicyjne wręcz rozumienie
pojęć praw człowieka i wolności obywatelskich, uznawanie zasady
sprzeczności, rozróżnianie pomiędzy esencją a egzystencją, czy też
wywodzenie genezy naszego sposobu myślenia od myślicieli w rodzaju
Platona, Arystotelesa, św. Tomasza z Akwinu, św. Augustyna, od
twórców literatury jak Homer, Wergiliusz, Dante – słowem – od
szeroko pojętej tradycji antycznej i chrześcijańskiej, by nie
wspomnieć o tradycjach późniejszych (a więc pojęć i wartości podobno
zupełnie niedostępnych umysłowi człowieka innej niż europejska
kultury). Jak przypuszczam autorom takich wypowiedzi przyświeca nic
innego jak chęć wyrażenia zadowolenia z powodu naszego rychłego
przystąpienia do UE, a zatem ostatecznego przełamania tym samym
prawie półwiecznego podziału kontynentu na bloki zachodni i
komunistyczny, co jednak nie usprawiedliwia skrajnego zredukowania
zakresu nazwy „Europa” do kilku zaledwie jego desygnatów. Tyle
tytułem wstępu, nie o tym bowiem bezpośrednio miała być mowa.
UE jest, przyznać trzeba, fenomenem dosyć osobliwym. Spoglądając z
szerszej perspektywy na dzieje kontynentu, rzecz taka nie miała
prawa w ogóle zaistnieć. Tytuł historii Polski Normana Daviesa „Boże
igrzysko” z powodzeniem można by odnieść do całej Europy, w której
na przestrzeni dziejów zróżnicowane interesy państw, cesarzy,
królów, książąt i możnych ścierały się w różnych kierunkach i z
różnym nasileniem, powodując upadki jednych krajów i powstawanie na
ich miejsce innych, wzmacnianie się jednych kosztem drugich i vice
versa. Powstawały wprawdzie sojusze i układy rozmaite, miały one
jednak charakter incydentalny raczej niż długofalowy, a jeżeli
jednak, to nie trwały one zbyt długo i łatwo poddawały się zmianom
koniunktury. Przy takim układzie dziwnym jest, że w końcu powstała
organizacja, która była w stanie zjednoczyć połowę kontynentu,
doprowadzić do tego, że wojna pomiędzy tworzącymi ja państwami jest
właściwie niemożliwa, wykraczająca znacznie poza pole działania
dotychczas znanych aliansów i tym samym będącą przedsięwzięciem
bezprecedensowym. Stała się wielkim eksperymentem, który w
zadziwiający sposób uniwersalizuje partykularyzmy poszczególnych
krajów członkowskich, to co dotychczas różnicujące, sprowadzającym
do wymiaru wspólnotowego. Rzecz to o tyle niewiarygodna, że nikomu
nigdy się to dotychczas nie udało i to nie tylko w polityce, choć
wielu próbowało. Nie pozostaje to bez konsekwencji dla nas, którzy,
jak pokazały wyniki referendum, sami będziemy w tym dziele
partycypować i współtworzyć jego przyszłe oblicze. Z zasady wobec
rozwiązań nowych i przeczących dotychczasowym doświadczeniom
należałoby zachować daleko posuniętą czujność i swego rodzaju
sceptycyzm, a nie ulegać emocjom. Pojęcia „euroentuzjasta” i „eurosceptyk”(albo
raczej „entuzjasta i „sceptyk” w kwestii UE) nie wydają się w tym
kontekście adekwatne do treści, które w zamierzeniu mają wyrażać.
Sceptyk to człowiek, który nie tyle neguje jakieś twierdzenie, ale
raczej odmawiający temu twierdzeniu wartości prawdy obiektywnej, do
poznania której, jego zdaniem, nikt nie może rościć sobie pretensji.
Entuzjasta natomiast to osoba, która bardziej emocjami jest
powodowana niż trzeźwą kalkulacją, bardziej powierzchownym wrażeniem
i opiniami, niż rzeczywistym poznaniem realnie istniejących faktów.
Spotkamy ją biegnącą z niebieską flagą z gwiazdkami i podobnego
koloru balonikiem, z wypiekami na twarzy wykrzykującą hasło „tak dla
UE”, które w TV lub na happeningu jakimś zasłyszała, a nie mającą
przy tym bladego pojęcia o idei, w której upowszechnianie tak
ochoczo się zaangażowała, poza tym może, że „będzie lepiej, nowe
miejsca pracy, więcej możliwości etc.” Tym sposobem mamy na
przyszłość jednego rozczarowanego roszczeniowca więcej, w sytuacji,
gdyby po akcesji wcale od razu lepiej dla wszystkich nie było, a dla
niektórych nawet gorzej niż dotychczas. Lepiej w tym kontekście
wygląda postać dobrze rozumianego sceptyka, który nie popiera Unii
tylko dlatego, że jest Unią i dlatego, że „wszyscy są za Unią”, lecz
stara się dostrzegać zalety i wady zarazem, nie uciekając od
niełatwych pytań i trudno akceptowalnych na nie odpowiedzi. Zdaje
sobie sprawę, iż nowa jakość, którą tworzy UE nie może być
absolutyzowana, nie mamy bowiem przesłanek, by uważać, że coś, co
jest ludzkim jedynie wytworem nabierze wymiaru trwałego i nie
rozsypie się jak domek z kart przy pierwszym większym kryzysie. To,
że tyle lat już pomyślnie funkcjonuje i poszerza rozmiar dobrobytu
państw członkowskich nie uprawnia nas bynajmniej do wnioskowania,
jakoby taki stan byłby czymś ostatecznym i historia Europy osiągnęła
już swój finalny punkt. Sceptyk wie jednak, że Unia Europejska jest
rozwiązaniem w tym momencie najbardziej dla Polski perspektywicznym
i ucieczka od niego równała by się co najmniej poczuciu jakiejś
utraconej szansy znajdującej się na wyciągnięcie ręki. Z
politowaniem przeto spojrzy na entuzjastę, który jak papuga powtarza
to co zasłyszał i z tej szansy zechce świadomie i rozważnie
skorzystać, pamiętając jednakże, że na razie jest to szansa jedynie
i jej aktualizacja wymaga działań, a nie tylko oczekiwania na
spodziewane profity. UE nie jest bowiem organizacją charytatywną
obdarowującą swoich członków pieniędzmi z dotacji, ale zrzeszeniem
bądź co bądź kierujących się partykularnymi interesami państw, z
których żadne na pewno nie zechce poświęcić własnej korzyści na
rzecz abstrakcyjnej na razie wizji „wspólnej Europy”, będącej raczej
środkiem do realizacji owych korzyści, niż celem „samym w sobie”.
Mirosław Pantoł |
Podróże Dynowian
Kto nie ma doświadczenia, wie mało,
a ten, kto podróżował, wzbogacił swą roztropność..."
Z Przemyśla do Rzymu
Z Archidiecezji Przemyskiej aż 15
autokarami podróżowali pielgrzymi do Watykanu na dwie wielkie
uroczystości, drogie sercu każdego Polaka. Pierwsza to kanonizacja
bł. J.S.Pelczara – Przemyskiego Biskupa i bł. Urszuli Ledóchowskiej,
a drugie wielkie święto- 83 urodziny Papieża Jana Pawła II.
Chyba dopiero teraz, po upływie kilku tygodni ogarnęli ten ogrom
wrażeń i wielkość Bożej łaski, która pozwoliła im uczestniczyć w
uroczystościach tak wielkich i historycznych.
15 maja o godz. 14.00 wszyscy podróżujący do Rzymu spotkali się w
Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Haczowie na Mszy św. sprawowanej
przez Ks.Bp. S. Moskwę w koncelebrze ze wszystkimi kapłanami-
opiekunami grup.
Po nabożeństwie inaugurującym pielgrzymkę ufni w opiekę Matki
Najświętszej ruszyli w daleką drogę. W autokarze nr 14 podróżowali
pielgrzymi z Nozdrzca, Dynowa, Kańczugi, Przeworska, Sieteszy,
Stubna i Rudołowic- zbieranina, która szybko za sprawą opiekuna ks.
M.Biziora z Kraczkowej stała się autobusową parafią. Każdego z
jadących witano piosenką:
„Dobrze, że jesteś,
dobrze, że jesteś, dobrze, że jesteś
Co by to było, gdyby cię nie było,
Dobrze, że jesteś”.
Jak w każdej parafii i życiu katolika zaczął obowiązywać porządek
dnia: poranna modlitwa, godzinki, w południe Anioł Pański w
łączności z Papieżem , a po południu – koronka do Miłosierdzia
Bożego, różaniec i przed snem wieczorna modlitwa. Pątnicy
samokrytycznie śpiewali:
„Ani proboszcz, ani wikary
tylko Panie ja, tak Panie ja,
muszę więcej modlić się”.
Wbrew pozorom zostawało mnóstwo czasu na oglądanie krajobrazów,
opowiadanie żartów i anegdot, obrzędowe picie kawy serwowanej przez
kierowcę aktualnie odpoczywającego od prowadzenia pojazdu.
Po przekroczeniu granicy w Cieszynie śpiesznie i bez przeszkód
zdążali przez uśpione Czechy do granicy austriackiej. Zasłużoną
drzemkę przerwał wjazd do Znojma- parku -miasteczka dinozaurów tak
umiejętnie oświetlonego, że wionęło grozą, więc wszyscy pośpiesznie
schowali się w hipermarkecie przygranicznej strefy bezcłowej. A tam
było już swojsko, jak w rzeszowskim Tesco, tyle że większość towarów
po znacznie wyższych cenach niż u nas.
Udane zakupy, czas ruszać w drogę, pośpiesznie, bo rankiem trzeba
stanąć w Padwie. Drzemiącą sąsiadkę nagabuje jej towarzyszka
podróży, czy na pewno J.Kochanowski zmierzając do Padwy na studia
jechał tą samą trasą? Pewnie tak… tylko konie były inne, a w
karczmie na postoju w Diptimer stała pewnie przystojna Austriaczka,a
nie zezujący kucharz – atrapa, raczej odstraszający, bo ceny-
horrendalne. Po przeliczeniu na złotówki, dla nas wszędzie za drogo,
i w Austrii, i we Włoszech. Np. chleba naszego powszedniego w tak
bogatej jak w Dynowie ofercie: z geesu, od Krupy, z Chmielnika,
Skołoszowa, nie uświadczysz, a ten podany na śniadanie mógłby dobrze
służyć za sieć rybacką, bo tylko taaaka ryba nie przeszłaby przez
takie dziurki.
Przed nami Alpy, majestatyczne, piękne w swej wiosennej szacie
podnóży. Na postoju wszystkie aparaty fotograficzne idą w ruch,
pstrykanie słychać wszędzie, trudno ujść przed obiektywem a
prawdziwym problemem staje się takie ustawienie, by we właściwych
proporcjach ująć turystę i monumentalną górę. Niegdyś J. Słowacki
pisał:
„Góra zielona… wjeżdżaj na te górę-
Ślimaczą drogą… teraz podnieś oko!
Gdzie patrzysz?
Wyżej… tam- tam- aż pod chmurę!
O! jaki widok!”
Po krótkim postoju autobus rusza, a pątnicy wyzbywszy się resztek
snu intonują:
„Oto jest dzień, oto jest dzień,
który dał nam Pan, który dał nam Pan”
Ach te góry ! Tu nagie szczyty, tu lesiste stoki a na łagodniejszych
zboczach, u podnóży „przyklejone” malownicze domki, samotne, aż dziw
bierze, jak ludzie żyją tak daleko od siebie! Autokar przejeżdża
kolejny tunel, trudno zliczyć który, bo tak ich dużo. A tu potężne
skrzyżowanie i wiadukty. Pilot informuje, że to są osiągnięcia
Włochów z lat trzydziestych, gdy powstała większość autostrad,
tuneli i dróg wiodących z północy na południe, ze wschodu na zachód
włoskiego buta.
Do Padwy pielgrzymka dociera przed umówioną godziną, jest więc czas
na zwiedzanie historycznego miasta. Pilot naszej grupy, dotąd
„małomówny” zaskoczył wszystkich wykładem o malarstwie włoskim z XIV
wieku i wartości fresków Giotta di Bondone. Zaraz je ujrzymy!
Niestety! Skończyło się na wykładzie i oglądaniu murów kaplicy
Scrovegni. Wejście jest niemożliwe dla grup, które wcześniej nie
zdołały zarezerwować sobie miejscówek!
Słynne na cały świat freski Giotta, oglądamy na zdjęciach,
przepiękne obrazy z życia Matki Bożej i Pana Jezusa.
Za to bazylika św. Antoniego przyjęła całą 700- osobową
archidiecezjalną delegację. Tu odbyło się pierwsze we Włoszech
wspólne nabożeństwo.
Bazylika to budowla osadzona na planie krzyża łacińskiego
charakteryzuje się ośmioma masywami kopułami, dwiema bliźniaczymi
dzwonnicami i dwoma minaretami. W ołtarzu głównym w stylu romańskim
znajduje się przepiękny Krucyfiks a pod nim rzeźby m.in. Matki
Bożej. W bocznej nawie zainteresowanie zwiedzających i modlących
wzbudza przepiękna kaplica św. Antoniego a w niej arka kryjąca
święte relikwie. Przed nimi, do patrona ludzi i rzeczy zagubionych
modlą się także małżonkowie wypraszający dar narodzin potomstwa.
Po nabożeństwie pątnicy ruszają na nocleg do Lido di Jesolo. Ten
uroczy nadmorski kurort witają wieczorem, ale żądni spotkania z
morzem idą na spacer po plaży. To nic, że trochę chłodno i od strony
morza wieje jak w styczniu na Zakosiu, zażywają nie tyle kąpieli ile
Moczenia nóg. Nawet na lato we Włoszech trzeba trochę poczekać.
Nazajutrz okazuje się, że jest ono w Rzymie.
Wczesnym rankiem zaczyna się autobusowy „skok” z jednej strony
półwyspu na drugą z Lido di Jesolo do słynnej Pizzy. Trasa wiedzie
niziną padeńską zagospodarowaną rolniczo wprost wzorowo. Aż oczy
bolą od patrzenia na równo ciągnące się do linii horyzontu rzędy
kukurydzy, grochu, buraków, różnych warzyw, pól pszenicznych
równiutko obsadzonych młodymi topolami. To drzewo zostało właściwie
docenione. Widać całe plantacje i nasadzenia wokół upraw, bo topola
„zagospodarowuje” duże ilości wody, szczególnie wiosną, gdy tu
zdarzają się powodzie. Rzeki wypływające z gór niosą ogromne ilości
wody.
Między rzędami topól łany czerwonych maków, które przypominają drogą
wszystkim Polakom piosenkę i Monte Cassino.
W Pizie był czas na zwiedzanie: cały Plac Cudów (Baptysterium, Campo
Santo, Katedra, i oczywiście Krzywa Wieża).
Nabożeństwo w katedrze XII wieku to ogromne przeżycie!
Na nocleg stają w Fudżi, miasteczku odległym od Rzymu o blisko 200
km. Aby dotrzeć na godz. 7.00 na plac przed Bazyliką Św. Piotra, w
drogę trzeba wyruszyć o 5 rano. Nikt się nie spóźnił, wszyscy
zdążyli.
Wejście na plac przed bazyliką poprzedza rutynowa kontrola toreb i
plecaków, przy tej okazji grupa traci metalową tablicę-
identyfikator, ktoś musi zostawić kubek, inny zaś parasolkę. Po
godzinie wszyscy są na placu, przed nami ołtarz a nad nim wizerunki
przyszłych świętych. Jest czas na obserwację tłumu. Po emblematach
na chustach i czapkach pielgrzymów widać jaki kraj, diecezję
reprezentują, który z przyszłych świętych jest ich orędownikiem.
Włosi otrzymają dwie święte, Polacy także dwoje, znanych z gorliwej
służby Bogu, Kościołowi i bliźniemu. Z głośników płyną informacje o
ich życiu a nieco później przywoływane ich wypowiedzi, myśli. A oto
niektóre:
„Moją polityką jest miłość bliźniego”,
„Nie ma granic w potrzebie niesienia pomocy dzieciom”
I tu zdaje się najważniejsza:
„Przyszłość Polski zależy nie od polityków, ale przede wszystkim od
matek i rodzin”.
Żar leje się z nieba, mimo że jest dopiero godz. 10.00 a kolejne
prezentacje przyszłych świętych bardzo cieszą ogromną rzeszę
zgromadzonych tu Włochów. Reagują bardziej żywiołowo niż Polacy,
więc jest naprawdę gorąco. Wszyscy razem owacyjnie witają Ojca Św.
milkną dopiero, gdy zaczyna się Eucharystia. Modlitewne skupienie
pryska po ogłoszeniu aktu kanonizacji świętych. Wszyscy są
szczęśliwi, a połączone chóry intonują pieśń ku czci świętego J.S.
Pelczara:
„Pan Bóg Ciebie wyniósł na swoje ołtarze
na królewskiej uczcie oblókł w białą szatę”.
Tuż po nabożeństwie plac należy do Polaków, zewsząd słychać „Sto
lat” i „Barkę” - najprostsze wyrazy wdzięczności.
Święci zostali wyniesieni na ołtarze pozostaje wziąć sobie do serca
nakaz ich naśladowania, poznawania i szukania orędownictwa.
Niedzielne popołudnie przeznaczone jest na zwiedzanie „wiecznego
miasta”. Grupa z żalem rezygnuje z długiej listy zabytków godnych
poznania i ze względu na ograniczony czas pozostaje tylko przy
kilku: bazylika św. Piotra, Kapitol, Forum Romanum, Plac Wenecki,
Koloseum, Bazylika na Lateranie.
Syci wrażeń i bardzo zmęczeni pielgrzymi metrem docierają do
parkingu, gdzie czeka na nich „ dom na kołach”- autobus z Biura
Podróży Promed z Gorlic. Jak dotąd z usług tej firmy są zadowoleni.
Wczesnym rankiem, znów tą samą trasą docierają na najsłynniejszy
plac w świecie- Plac św. Piotra. Tu święcić będą, Bogu dziękować za
pontyfikat Jana Pawła II i modlić się o zdrowie i pomoc Bożą dla
Niego w 83 rocznicę urodzin. Chcieliby powtarzać za poetą Markiem
Skwarnickim:
„Jak piękny jest dzień,
gdy Pan jest dla nas łaskawy.
Z równin falujących jak biblijne morze
przyszliśmy Boga wielbić
- słowiańscy pielgrzymi…”
Homilię we Mszy św. wygłoszą Abp. Michalik a w koncelebrze abp.
Macharski biskupi i kapłani z całej Polski. Żar lejący się z
włoskiego nieba może być miarą uczuć zgromadzonych tłumów. Polacy
kochają Papieża, tylko czy go słuchają?
Niestety, delegacje władz Polski z prezydentem na czele nie raczyły
przybyć na Mszę św. zjawiły się już po, żeby lud zobaczył polityków
w propagandzie przedunijnej. Papieskie przemówienie i wystąpienie
prezydenta są powszechnie znane a warte odnotowania są reakcje
zebranych: „władze wykorzystują autorytet Papieża a częściej
lekceważą Go, do dziś oficjalnie nie potępiono zachowania Siwca ”.
Takie głosy słychać zewsząd.
Potem były życzenia dla Drogiego Jubilata, życzenia, życzenia i
głośno wyśpiewane Sto lat.
Po nabożeństwie pojawił się żal, że oto już najwyraźniejszy punkt
pielgrzymkowego programu został zrealizowany.
Jeszcze jedno zdjęcie… jeszcze jedno… przed… a nawet w środku
Bazyliki, by jak najwięcej wywieźć, utrwalić z tej pięknej, już
historycznej uroczystości.
Pożegnanie z Rzymem przy fontannie na placu św. Piotra, przejazd
przez miasto brzydkim i zatłoczonym metrem a potem znów autobus
mknie tym razem na południe do miasta Cassino, gdzie jest ta góra i
klasztor zdobyte przez II Korpus Polski.
J. Lechoń pisał:
„Nowe kości się kładą na tych co już leżą,
Przesiąknięta ziemia krwią nasiąka świeżą,
Ktoś upadł i do Kraju wyciąga swą rękę,
lecz inni idą dalej śpiewając piosenkę”
„Piosenkę”- poeta myślał o „Pieśni legionów”, bo Ci, którym składał
hołd, szli zdobywać klasztor i uzbrojoną górę, jak niegdyś
legioniści Dąbrowskiego „z ziemi włoskiej do Polski”. Wielu nie
doszło, 1070 leży na cmentarzu na skrawku polskiej ziemi, gdzie
czerwone maki „ zamiast rosy piły polską krew”.
Przy ołtarzu na tej pięknej nekropolii Msza św. o wieczornej
godzinie ma szczególny nastrój. Modlitwie zbiorowej za poległych
towarzyszy delikatny śpiew słowików, tak jak w Polsce w naszym
lesie… Pewnie i Oni to słyszą, a do Polski już nie wrócą… Jesteśmy z
Nich dumni i obiecujemy spełnić życzenie:
„ Przechodniu powiedz Polsce, żeśmy polegli
wierni w jej służbie”
Na zakończenie nabożeństwa nasz pielgrzymkowy, wspaniały dyrygent,
intonuje, „ Czerwone maki na Monte Cassino” i początkowo śpiew
olbrzymieje a potem jakoś dziwnie słabnie… to wszystko przez te łzy…
płyną po naszych twarzach nawet ich nie ocieramy. Niech spadną na
groby tych, którzy Ojczyźnie złożyli dar najcenniejszy- swoje życie.
Powrót z cmentarza i powrót do współczesności. Byliśmy przed unijnym
referendum, jesteśmy po … A światu i Europie wypada przypomnieć
słowa J. Lechonia
„I teraz do Włoch jadą. Zakupili kwiaty,
Chcąc na groby, że rzucić poetyczną dłonią
Lecz nocą pękły groby i Polacy z bronią
Ruszyli, aby żądać za swą krew zapłaty”.
Na cmentarzu i w sanktuarium Matki Bożej w Loreto są dowody włoskiej
wdzięczności za ofiarę życia polskich żołnierzy. Jeden z
piękniejszych witraży bazyliki Domku Matki Bożej ukazuje bohaterską
walkę Polaków o uratowanie kościoła. W polskiej kaplicy krzyżem
leżąc weterani walk we Włoszech wypraszali łaskę powrotu do Polski.
Niestety, większość wrócić nie mogła.
Sanktuarium loretańskie zbudowano w XV wieku za pontyfikatu papieża
Pawła II, a jego mury otaczają ze wszystkich stron Domek Loretański.
Przed obliczem Madonny modlili się nasi królowie i święci: Stefan
Batory, Henryk Walezy, Bona, Stanisław Kostka i Maksymilian Maria
Kolbe. Odmawianie różańca i litanii do Matki Bożej jest tu
szczególnym przeżyciem.
Sanktuarium słynie z niezliczonych cudów, przybywają tu pielgrzymi z
całego świata, włoscy lotnicy w dniu swojego święta a amerykański
kosmonauta Neil Amstrong po powrocie z księżyca u stóp Matki Bożej
jako wotum-złożył księżycowy kamień.
Wcześniej już zwiedzamy Asyż z oddali wabił swoim pięknym
położeniem, a cała dolina Umbrii ciekawą historią. Rodzinne miasto
św. Franciszka, znane także z kultu św. Klary ma też okazałą
bazylikę Matki Bożej Anielskiej. W jej murach stoi stary i święty
kościółek zwany Porcjunkulą, w którym św. Franciszek prowadził swoją
działalność apostolską.
Bazylika św. Franciszka to miejsce kultu świętego a także bezcenny
zabytek architektury i malarstwa z XIII wieku.
Wielcy malarze; G. Pisano Cimabue, Giotto, J. Torritti, P. Cavallini,
S. Martini ofiarowali świątyni swe dzieła często nie żądając
wynagrodzenia tak byli zafascynowani postacią świętego Franciszka.
Przy kaplicy Grobu św. Franciszka od 1939 roku płonie dniem i nocą
lampa oliwna jako wotum całego narodu włoskiego dla patrona Włoch.
Światło wychodzące z grobu św. Franciszka przypomina Jego wezwanie
„Pokój i dobro”. Święty w każdym kazaniu nawoływał do czynienia
pokoju, dobra i miłości. O dobroci naznaczonego stygmatami Świętego
mówią także róże bez kolców rosnące w przyklasztornym ogródku.
Na dziedzińcu bazyliki pątnicy zastanawiają się, że nie widać już
śladów trzęsienia ziemi w Asyżu, tymczasem pilot pokazuje tablicę
upamiętniającą tragiczną śmierć kilku zakonników.
Przedostatni dzień wycieczki spędzonej w Wenecji. Początkowo jest
piękna pogoda a potem woda z góry i z dołu. Pada coraz gęściej,
chwilami leje, a zimny wiatr od morza wciska się wszędzie,
skutecznie studzi nasz poznawczy zapał. Krążenie wąziutkimi
uliczkami Wenecji przestaje być zabawne, gdy gęsiego trzeba iść pod
parasolem, a z drugim właścicielem „deszczochronu” wyminąć się
trudno.
Zwiedzamy Bazylikę św. Marka, podziwiamy fasadę, portal i
szczególnie chętnie wchodzimy do wewnątrz, bo ulewa nasila się.
Świątynia ma układ oparty na planie krzyża greckiego, półmrok
rozpraszają refleksy od mozaik ze szkła i złota, a ściany i kolumny
to sam marmur.
Jeszcze jedno pośpieszne spojrzenie na przepiękne XIV Baptysterium i
mozaiki przedstawiające sceny z życia Pana Jezusa, jeszcze
przyrzeczenie, że przyjedziemy tu na dłużej, by spokojnie podziwiać
i gonimy dalej! Znów kanał, most, kanał, wąziutka uliczka_ (dobrze,
że nikt nie cierpi na klaustrofobię) i jesteśmy przy kościele Jana i
Pawła należącego do zakonu dominikanów. Wnętrze- kolos a na … i
…przy ścianach bocznych, potężne rzeźby i nagrobne pomniki weneckich
dożów. Nie ma czasu na podziwianie obrazów Veronese’a, bo przed nami
zwiedzanie kościoła franciszkanów, gdzie obrazów wielkich mistrzów
jest kilka: „Wniebowzięcie ”i „Madonna”-Tycjana”, „Tryptyk”
Belliniego, i „Św. Jan Chrzciciel” Donatella.
Stateczkiem … wracamy do parkingu, wsiadamy do naszego „ domu na
kółkach” i ruszamy do Wiednia. Noc mija szybko, bo zmęczeni
pielgrzymi śpią, nie mają już siły na śpiew, ani na opowiadanie
wrażeń. Rankiem zdobywają Kahlenberg, ale Wiednia stąd nie widzą, bo
nadal siąpi, pada, mży, wieje porywisty wiatr.
Pożegnalne pielgrzymkowe nabożeństwo w kościele św. Józefa, który
nie mieści takiej rzeszy pielgrzymów, kończy modlitewne spotkanie
przemyskich pątników.
Podziękowania ks. biskupowi S. Moskwie za wspólne Eucharystie i
duchowe inspirowanie pielgrzymów, Ks. K. Kaczorowi za wzorową
organizację pielgrzymki, Ks. J.Smolińskiemu- kustoszowi sanktuarium
na Kahlembergu za gościnne przyjęcie.
„Z Bogiem”… w drogę powrotną do kraju. Jeszcze tylko grupowe
zdjęcie- „rodzinna” pamiątka i już wracamy. W autobusie ciąg dalszy
podziękowań: ks. Biziorowi za pełnienie funkcji autokarowego
proboszcza, pilotowi i kierowcom za szczęśliwą podróż. Spontanicznym
dziękczynieniem Bogu jest podjęta pieśń „ Tyle dobrego zawdzięczam
Tobie Panie…”.
Dynowska grupa dziękuje wszystkim wymienionym i których nie sposób
przywołać, za wspólne przeżycia i wszelkie wyświadczone jej dobro.
Krystyna Dżuła
Moja Przygoda z ROSJI - cz.1
Wakacje to coś na co czekają z
utęsknieniem, jeśli nie wszyscy, to prawie wszyscy, a szczególnie
dzieci i młodzież (nauczyciele chyba też...). Większość z nas będzie
szukać wytchnienia raczej na własnym podwórku lub na wycieczkach po
okolicach Dynowa (osobiście bardzo zachęcam i polecam). Jednak
niektórzy spędzą ten wolny czas gdzieś dalej. Może przez całe
wakacje, a może tylko przez miesiąc, tydzień będą odpoczywać nad
Bałtykiem, nad jednym z pięknych mazurskich jezior, gdzieś w górach
– Tatrach czy Bieszczadach. Pociągi zawiozą turystów w różne zakątki
Polski i nawet poza jej granice.
Zdaję sobie sprawę, że brak wolnego czasu oraz często nienajlepsza
sytuacja finansowa zmusza ludzi do pozostania w miejscu zamieszkania
w czasie wakacji. Dlatego też chcę zaproponować czytelnikom
Dynowinki podróż duchem (jeśli ciało nie może) do jednego z
największych państw świata – Rosji.
Zainteresowanie Rosją zaszczepili mi moi starsi koledzy, którzy już
zjeździli ten kraj wzdłuż i wszerz, ale jeszcze nie poznali jego
wszystkich tajemnic. Bo Rosja to wielki znak zapytania, tak wielki
jak jej olbrzymi obszar. Moja chęć odwiedzenia tego państwa, wiązała
się przede wszystkim z pragnieniem poznania miejsc zupełnie dzikich:
lasów nie tkniętych siekierą człowieka czy spokojnych wiosek, gdzie
nie dotarł jeszcze zachodni konsumpcjonizm.
Teraz jednak skupię się na samej podróży. A czym można jechać przez
Rosję, jeśli nie Koleją Transsyberyjską? Jest to najdłuższa linia
kolejowa na świecie, która liczy około 9300 km. Została zbudowana na
przełomie XIX i XX wieku, a w pracach w szczytowym momencie
uczestniczyło około 90 tysięcy ludzi. Niestety nie da się ukryć, że
większość z nich to byli więźniowie zesłańcy i ubodzy chłopi, którzy
pracowali w prymitywnych warunkach surowego syberyjskiego klimatu.
Podróż koleją trwa wiele dni (zależnie od celu podróży), lecz
pociągi przyjeżdżają jak na tak duże odległości bardzo punktualnie.
Z wielu względów warto jechać w płackartnym wagonie, czyli z półkami
do spania bez osobnych przedziałów. Brak przedziałów sprzyja
nawiązywaniu znajomości i wzrostowi miłej atmosfery, a bilety na
podróż w takim wagonie są dwa razy tańsze. Ludzie są bardzo
serdeczni i skorzy do rozmów. Nie spotkałam się z żadnymi
przypadkami kradzieży. Pasażerowie to głównie młodzież wracająca ze
szkół na wakacje do domu, żołnierze rosyjscy, skośnoocy Buriaci.
Niektórzy podróżowali całymi rodzinami do swoich znajomych do
syberyjskiej głuszy.
Każdy wagon ma swojego opiekuna. Jest nią zwykle kobieta o typowym,
twardym rosyjskim charakterze, tzw. prowadnica, która pilnuje w
wagonie porządku i pomaga pasażerom wysiąść na właściwej stacji. Nie
sposób nie wspomnieć tu też o kipiatoku, czyli gorącej wodzie na
herbatę i chińskie zupki, którą podróżni czerpią z żółtego samowara.
Także i nad nim czuwa prowadnica, dorzucając coraz do ognia, by nie
zabrakło wrzątku.
Na głównych stacjach postój pociągu trwa nawet 20 minut. Jest to
okazja dla tzw. babuszek do sprzedania pasażerom wyrobów ze swojej
kuchni. Handel przy pociągach na stacjach jest rzeczą powszechną w
Rosji, szczególnie w biedniejszych rejonach, gdzie ludzie muszą
wykorzystywać każdą szansę na zarobienie pieniędzy i utrzymanie się.
Przy tej okazji wspomnę o kilku rosyjskich tradycyjnych potrawach.
Podstawowe danie serwowane przez babuszki to pirożki – zupełnie inne
niż nasze pierogi. Mają one postać bułeczki smażonej na tłuszczu. W
środku jest nadzienie z kapusty, ziemniaków czy mięsa. Jeśli ktoś
będzie miał szczęście to może trafić na pirożki z malinami czy
innymi słodkimi jagodami. Warto też spróbować czieburieki, czyli
zapiekane, wielkie naleśniki z nadzieniem mięsnym w środku. W
rejonie jeziora Bajkał kwitnie handel wędzonymi rybami. Tu można
skosztować omula – endemiczną rybę Bajkału, którą zwykle je się na
surowo – zasoloną. W Rosji ciągle można napić się kwasu – napoju o
ciemnej barwie robionego z czarnego chleba. Kiedyś ten napój
sprzedawano także w Polsce. Najlepiej smakuje kwas z beczkowozów
ustawianych na ulicach rosyjskich miast.
Niektórzy pasażerowie zaaferowani zakupami nie zauważają
odjeżdżającego pociągu i pozostaje im ścigać swoje bagaże,
oczywiście taksówką, aż do stacji, na której pociąg ponownie stanie.
Jeśli ktoś jest spragniony widoku syberyjskiej tajgi, na pewno nie
zobaczy tego z okna swojego wagonu. Wzdłuż torów rosną laski
brzozowe i różne gatunki topoli, głównie obce. Czasem na horyzoncie
widać czarno dymiące kominy jakiejś fabryki. Malowniczo natomiast
wyglądają małe wioski złożone z drewnianych domków z malowanymi na
niebiesko rzeźbionymi okiennicami. Warto nie przespać momentu
przejazdu pociągu przez Ural. Są to już stare, niewysokie góry, ale
wciąż niezwykle urokliwe. Z okna pociągu widoczny jest stojący tam
słup, wyznaczający umowną granicę między Europą a Azją. Niestety
można go zobaczyć tylko gdy nie podróżujemy przez Ural nocą.
Bardzo podobało mi się w rosyjskich pociągach to, że nie są one
zmalowane żadnymi dziwnymi napisami jak nasze. Wyzywających słów i
rysunków brak też na rosyjskich stacjach. Dopiero w Moskwie
pojawiają się pierwsze symptomy ulicznej twórczości.
Nie pochwalam natomiast rosyjskiego sposobu rozwiązania problemu
śmieci. Otóż prowadnica wyrzuca je po prostu za okno pociągu. Część
Rosjan uważa, że ich ojczyzna jest duża i wszelkie odpadki na pewno
się w niej zmieszczą, nie będą nikomu przeszkadzać. Póki co
pozostaje nam liczyć, że kiedyś zrozumieją oni nienaturalność gór
śmieci wokół torów i wymyślą bardziej ekologiczny sposób ich
pozbywania się.
Nasza podróż Koleją Transsyberyjską rozpoczęła się i zakończyła
oczywiście w stolicy Rosji – Moskwie. Nie miałam dużo czasu na
zwiedzanie zabytków tego miasta, ale zdążyłam odwiedzić Plac
Czerwony czy przejechać się moskiewskim metrem. Na Placu Czerwonym
najbardziej rzucają się w oczy: Kreml – siedziba władz rosyjskich,
cerkiew Wasyla Błogosławionego i Mauzoleum Lenina. Od wczesnych
godzin rannych kręciło się wokół nich wielu turystów. Mauzoleum
Lenina można było zwiedzić za darmo. Dlatego też wkrótce ustawiła
się przed nim kolejka kilometrowej długości. Porządku na placu
pilnowali tu i ówdzie kręcący się rosyjscy żołnierze.
Moskwa jest nazywana miastem tysiąca cerkwi. Myślę, że nie ma w tym
przesady. Jedną z piękniejszych jest cerkiew Chrystusa Zbawiciela,
zbudowana jako wotum wdzięczności za uratowanie od najazdu Napoleona
z 1812 roku. Ogólnie Moskwa, jak zresztą prawie cała Rosja, niemal
przeraża swym ogromem. Ulice stolicy są dość szerokie i nie brakuję
wzdłuż nich wielkich budynków o kształcie regularnych
prostopadłościanów.
Na tym kończę moją relację z Rosji. Nie opowiedziałam oczywiście o
wszystkim, co udało mi się zobaczyć i zwiedzić ani o ludziach,
których spotkałam czy o towarzyszach mojej podróży, bo jest to
wszystko bardzo długa historia. Jeśli udało mi się kogoś zaciekawić
Rosją to zapraszam na dalszy ciąg do kolejnego numeru Dynowinki.
Marta Bylicka
Okienko z wierszem
W dobie naszych polskich przemian
Nowy problem się wyłania
W różnych dziwnych sytuacjach
Jest potrzeba wybiegania
Ten wybiega gdzieś z kościoła
Ten z urodzin tamten z sali
Ogłaszają ciągle alarm?
Czy się gdzieś bez przerwy pali ?
Może winne są żelazka
Lub poodkręcane kurki
Ależ skąd! Nie proszę Państwa!
To dzwoniące są komórki!
A puenta taka będzie:
Przyszło żyć nam w takich czasach
Że ważniejsze od tych w głowach
Są komórki te przy pasach!!!
M. Jurasiński
|
Bezrobocie w Polsce a sprawa UE
Jedną z największych obaw
współczesnego Polaka jest brak pracy. Dotyczy to przede wszystkim
ludzi młodych, którzy mimo wyższego wykształcenia, znajomości
języków obcych nie mogą wykazać się w wyuczonym zawodzie. Wśród
naszych obywateli panuje przekonanie, że po wejściu Polski do UE
bezrobocie będzie nadal wzrastać. Wynika to z przeświadczenia, iż
znaczna część polskich przedsiębiorstw i gospodarstw rolnych może
upaść, gdyż nie sprostają one wymogą unijnej konkurencji. Takim
poglądom sprzyja obecnie spowolniony wzrost gospodarczy jaki mamy w
kraju. Obawy wzmacnia wchodzenie na rynek pracy populacji wyżu
demograficznego, coraz mniej ofert pracy, redukcje zatrudnienia w
wielu branżach. Analiza rynku pracy w perspektywie członkostwa
Polski w Unii wymaga odróżnienia dwóch częściowo różnych procesów:
a. Transformacji ustrojowej
b. Uczestnictwa kraju w integracji europejskiej.
Pierwszy z tych procesów wiąże się z dostosowaniem Polski do
współczesnych standardów demokracji politycznej i gospodarki
rynkowej, wykraczających poza UE. Modernizacja kraju po 50 latach
socjalizmu państwowego wymaga wielu trudnych i kosztownych reform
ustrojowych. Przykładem naszych zapóźnień jest fakt, że firmy
zachodnie zatrudniają do wytworzenia takiej samej ilości towarów lub
usług niż przedsiębiorstwa polskie. Zwiększenie konkurencyjności
polskich firm jest więc konieczne, niezależnie od tego, czy Polska
wejdzie do Unii, czy nie. Większość reform, jak otwarcie gospodarki
na świat, prywatyzacja lub ograniczenie wydatków socjalnych państwa,
prawdopodobnie realizowałby każdy rząd, chociaż ich zakres,
kolejność lub tempo mogłyby być odmienne. Bezrobocie jest więc
bardziej jednym z aspektów modernizacji kraju, niż produktem
integracji Polski z Unią. Występuje ono zresztą we wszystkich
krajach, nie tylko kandydujących do Unii Europejskiej.
Z kolei drugi proces – zabiegi o wejście do UE określa warunki
budowania nowego ustroju Polski w sposób, który ma nas umiejscowić w
„klubie państw bogatych i demokratycznych”. Głównym celem tych
zabiegów jest cywilizacyjne zbliżenie Polski do poziomu rozwoju
zachodu. Doświadczenia Irlandii lub Hiszpanii wskazują, że cel ten
można osiągnąć szybciej, jeśli kraj jest członkiem UE i korzysta z
jej pomocy, niż gdyby pozostawał po za nią. Perspektywa integracji
Polski z UE stworzyła swoiste „sprzężenie zwrotne”. Zmiany ustrojowe
umożliwiły zmianę powiązań politycznych i gospodarczych kraju, a te
poprzez tworzenie nowych reguł (np. poprzez dostosowanie naszego
prawa do prawa unijnego) określają dalszy przebieg transformacji.
Członkostwo w Unii wzmocni gospodarczą stabilizację Polski i pozwoli
na dokończenie realizowanych już reform m.in. dzięki napływowi
unijnych funduszy strukturalnych i inwestycji zagranicznych
tworzących nowe miejsca pracy. Zbliży to polski rynek pracy do
państw rozwiniętych, w których coraz więcej osób pracuje w zawodach
związanych z sektorem usług i nowych technologii , a coraz mniej w
rolnictwie czy przemyśle. Powiązanie modernizacji z integracją
europejska ma oczywiście swoją cenę. Jej wskaźnikiem jest m.in.
deficyt handlowy Polski z UE, bezrobocie oraz przejmowanie przez
inwestorów zagranicznych udziału w rynku i najbardziej dochodowych
przedsiębiorstw. Nastąpiło skumulowanie kosztów unowocześniania
kraju z kosztami integracji z silniejszymi gospodarkami Unii, którym
łatwiej sprostać wymogom konkurencji.
Transformacja przyniosła jednak Polsce ogromne korzyści. Największym
sukcesem reform po 1989 roku jest zmniejszanie luki dzielącej Polskę
od Zachodu w zakresie wielkości dochodów, rozwoju instytucjonalnego,
prawnego, technologicznego, kapitału ludzkiego i zdolności do
konkurowania na rynkach światowych. Po wejściu do Unii ważnym
instrumentem stanie się objęcie Polski pomocą strukturalną, w tym
programami Europejskiego Funduszu Społecznego. UE nie ustanawia
jednolitego europejskiego rynku pracy i zabezpieczenia społecznego.
Każde państwo członkowskie samo decyduje, w jaki sposób
przeciwdziała bezrobociu, kto podlega ubezpieczeniu, jakie należą
się świadczenia i pod jakimi warunkami. Unia pełni jednak w tym
zakresie inne ważne funkcje. Korzystanie z programów UE sprzyja
kształtowaniu nowego podejścia do standardów socjalnych, procedur i
zasad rynku pracy. W Polsce może przyśpieszyć dostosowanie wzorów
działań krajowych i regionalnych do wymogów EFS. Otworzy szansę
usprawnienia polityki zatrudnienia, ponieważ w ramach wdrażania
programów EFS (szacowanego dla Polski początkowo na 1 mld. Euro
rocznie)wręcz wymusza zwiększenie udziału partnerów, takich jak
samorządy terytorialne i organizacje pozarządowe.
Prezes MKE
Liceum Ogólnokształcące
Michał Zięzio
Życie kulturalno - sportowe
Szkoły Podstawowej w Dylągowej.
Już 14 września młodzież naszej
szkoły została zaproszona do wzięcia udziału w obchodach 50-tej
rocznicy Koła Łowieckiego „Sarenka” w Harcie. Uczniowie
zaprezentowali ciekawy program artystyczny, który spodobał się
publiczności, a obecny na tej uroczystości redaktor „Super Nowości”
zaprosił grupę artystyczną na IV Międzynarodowy Festiwal Łowiecki.
We wrześniu w ramach akcji „Sprzątanie Świata”, młodzież naszej
szkoły wspólnie z uczniami z Harty porządkowała las w okolicach pola
biwakowego „Darz Bór”. Po pracy odbyło się wspólne ognisko z
myśliwymi.
W październiku miały miejsce kolejne uroczystości „Dzień Edukacji
Narodowej” i „Pasowanie na Uczniów” pierwszoklasistów, którzy dumnie
i z powagą powtarzali słowa ślubowania.
17 października obchodziliśmy 24 rocznicę Pontyfikatu Jana Pawła II.
Na uroczystej, pięknej akademii został rozstrzygnięty konkurs
plastyczny „Człowiek, który odmienił świat - Ojciec Święty”.
11 listopada, po akademii szkolnej pod hasłem „Patriotyzm - wielki
zbiorowy obowiązek Polaków”, grupa kabaretowa z naszej szkoły
wystąpiła w Dynowie w trakcie trwającego tam X Konkursu Poezji
Patriotycznej.
Do szkolnych tradycji zaliczyć możemy „Andrzejki” i „Mikołajki”. Na
te pierwsze uczniowie każdej z klas przygotowują się przez dłuższy
czas, odbywa się bowiem konkurs na „Najładniejszą i najciekawszą
dekorację sali”. W szkole było więc kolorowo i tajemniczo.
Na początku grudnia odwiedził nas Mikołaj, który rozdawał dzieciom
prezenty, ufundowane przez Radę Rodziców.
Przed przerwą świąteczną odbyła się tradycyjna wiejska Wigilia. Był
opłatek, życzenia, występ zespołu „Gwiazdeczki”, kilkanaście
wigilijnych potraw i wspólne kolędowanie. Ten uroczysty, miły
nastrój udzielił się nie tylko uczniom, ale również przybyłym
gościom.
Nowy Rok - to kolejne ważne wydarzenia. Gościliśmy bowiem, już po
raz trzydziesty, Babcie i Dziadków. W tej uroczystości bardzo
chętnie uczestniczą najstarsi mieszkańcy Dylągowej i nie tylko...
Przybyło około 60 gości, nawet z bardzo odległych miejscowości! Były
piękne występy uczniów, życzenia, poczęstunek i wspólne kolędowanie.
Uroczystość przebiegała w miłej, rodzinnej atmosferze.
Na zakończenie pierwszego semestru odbyła się największa w nasze
szkole „impreza”, czyli „Choinka Noworoczna”, na którą czekają nie
tylko uczniowie, ale także pozostali mieszkańcy Dylągowej. W bogatym
programie artystycznym zaprezentowały się działające na terenie
szkoły grupy taneczne „Gwiazdeczki” i „Stokrotki”, kółko teatralne i
inni. Potem była kolacja przygotowana przez rodziców i tańce przy
muzyce.
Po powrocie z ferii zimowych w naszej szkole odbył się prawdziwy
kulig z konnymi zaprzęgami.
Pamiętaliśmy również o Dniu Zakochanych i z tej okazji uczniowie
obdarowywali się kartami - niespodziankami.
O wszystkich Paniach, Dziewczynach i Dziewczynkach nie zapomnieli
Panowie i Chłopcy, którzy w Dniu Kobiet zorganizowali uroczysty apel
z życzeniami i kwiatami.
Wiosnę powitaliśmy z ogromną radością kwiatami i piosenkami. Każdy z
uczniów zobowiązał się do zasadzenia młodego drzewka: wierzby i
brzozy - sadzonki rozdano. Wiosenny radosny nastrój był zauważalny w
szkole już kilka dni przed Świętami Wielkanocnymi, został bowiem
zorganizowany konkurs na „Najpiękniejszy koszyk wielkanocny”. Każda
z klas własnoręcznie przygotowała bardzo ładne, oryginalne,
pomysłowe kompozycje.
30 kwietnia odbył się w naszej szkole XVII Konkurs „Poeci i Pisarze
Dzieciom - Literackie U...W...Z...Ż” - eliminacje gminne.
Przyjechali do nas uczniowie z Harty, Łubna, Dąbrówki Starzeńskiej,
Ulanicy i Laskówki. W skład Jury weszli: p. mgr Janina Jurasińska -
była Dyrektor LO w Dynowie, p. mgr Danuta Błotnicka - pracownik
oświaty UG Dynów, p. mgr Antoni Dżuła - nauczyciel muzyki w SP
Bartkówka. Rywalizacja przebiegała w miłej, przyjemnej atmosferze i
zakończyła się dla wielu uczniów z Dylągowej sukcesem, ponieważ
zakwalifikowali się do eliminacji rejonowych w Błażowej, gdzie jeden
z naszych laureatów został nagrodzony wyróżnieniem za recytację.
Na początku maja z okazji 212 Rocznicy Uchwalenia Konstytucji 3 Maja
młodzież wraz z opiekunem przygotowała apel okolicznościowy. W tym
dniu wspomnieliśmy również jedno z najważniejszych wydarzeń z
historii Dylągowej, a więc 59 rocznicę pacyfikacji wsi. Była to
piękna lekcja historii dotycząca Polski i „naszej małej Ojczyzny” -
Dylągowej.
12-13 maja szkoła nasza wraz z całą parafią przygotowywała się do
Wielkich Nawiedzin przez Jasnogórską Królową Polski. Na to ważne
wydarzenie trzeba było czekać około 36 lat. Mottem naszych uczniów
były słowa Jana Twardowskiego
„...Tak złota że niepozorna
tak niebieska że szara
tak sławna że cicha
...Tak cudowna że zwyczajna
mój Boże o ile słów za dużo
dlatego że prawdziwa...”
25 maja uczestniczyliśmy w Międzygminnym Festiwalu Kulturalnym pod
hasłem „Europa to MY”. Uczniowie zaprezentowali się w bogatym
programie artystycznym. Wystąpiły zespoły taneczne „Gwiazdeczki” i
„Stokrotki”. Grupa taneczna kankanem porwała do tańca zgromadzoną
publiczność.
Tradycyjnie pod koniec roku szkolnego gościmy rodziców naszych
uczniów na uroczystości z okazji Dnia Matki i Dnia Ojca. Po części
artystycznej i życzeniach rodzice zostali zaproszeni na poczęstunek.
Z okazji Dnia Dziecka gościliśmy w naszej szkole aktorów Estrady
Rzeszowskiej”Teatr Lalek Jo Ta”, którzy przeprowadzili piękną
pouczającą lekcję o teatrze.
W czerwcu zespół „Gwiazdeczki” reprezentował naszą szkołę na
Jarmarku Ekologicznym, który odbył się w Rzeszowie na scenie
plenerowej nad Wisłokiem.
Chętni uczniowie wraz z opiekunem pojechali na atrakcyjną
jednodniową wycieczkę w Bieszczady. Jej program obejmował : Centrum
Zabaw dla dzieci „Figloraj” w Brzozowie, Muzeum Przyrodnicze w
Ustrzykach Dolnych i rejs statkiem po jeziorze Solińskim.
15 czerwca w niedzielę przed zakończeniem roku szkolnego odbyła się
impreza plenerowa „Piknik Rodzinny”, która spotkała się z dużym
zainteresowaniem mieszkańców Dylągowej i okolicznych miejscowości.
Na jej bogaty program złożyły się: występy uczniów, konkursy,
loteria fantowa, mecz piłki nożnej „Ojcowie - Synowie” i zabawa
taneczna. Piknik był bardzo udany, dopisała pogoda i wszyscy
doskonale się bawili.
Oprócz osiągnięć artystycznych uczniowie nasi mieli liczne
osiągnięcia sportowe:
- I miejsce w gminnym turnieju w mini-piłce siatkowej dziewcząt i
chłopców
- finał powiatu w mini-piłce siatkowej dziewcząt w Zwięczycy, a
chłopców w Zaczerniu
- II miejsce w eliminacjach Ogólnopolskiego Turnieju Piłki Nożnej
Coca-Cola
- II miejsce w turnieju gimnazjum Piłki Nożnej
- II miejsce w gminnym turnieju w tenisie stołowym chłopców, V
miejsce dziewcząt.
W naszej szkole działały liczne organizacje, między innymi ZHP i
Zuchy. Jeden z naszych Zuchów - Maciej Cymbalista - reprezentował
drużynę z konkursie recytatorskim „Strofy o Ojczyźnie”, który odbył
się w Przemyślu (zajął I miejsce).
Niezapomnianych przeżyć dostarczył naszym harcerkom „Biwak pod
namiotami”, który odbył się w czerwcu w Dąbrówce Starzeńskiej.
Rok szkolny 2002/2003 zakończono 20 czerwca rozdaniem świadectw,
dyplomów i nagród książkowych za różne osiągnięcia.
Tak bogaty kalendarz imprez mógł być zrealizowany dzięki pomocy
licznych przyjaciół szkoły, którzy materialnie wspierali naszą
działalność. A działalność ta koreluje z procesem dydaktycznym i ma
ogromne walory poznawcze, kształcące i wychowawcze.
Nasi sponsorzy to:
- Pan Wójt Gminy Dynów
- Gminna Spółdzielnia Dynów
- Nadleśnictwo Dynów
- Koło Łowieckie „Sarenka” w Harcie
- Rada Rodziców
- Pan Aleksander Słota
- Pan Tadeusz Litwin
SERDECZNIE DZIĘKUJEMY!!!
Anna Lasko
Kryptonim "Dylągowa 2003"
7 czerwca br. Ok. godz: 1500
w nieznanych okolicznościach powstał pożar kompleksu leśnego w
miejscowości Dylągowa gm. Dynów. Przypadkowi mieszkańcy przy
pomocy telefonu komórkowego zaalarmowali Państwową Straż Pożarną.
Kilka minut po 1500 Miejskie Stanowisko Koordynacji PSP w
Rzeszowie alarmuje o pożarze policję, pogotowie ratunkowe i
Nadleśnictwo Dynów. Do akcji wysyła również samochody z jednostek
PSP w Dynowie i Rzeszowie jak też jednostek OSP włączonych do
Krajowego Systemu Ratowniczo – Gaśniczego z Dynowa i Bachórza. Ok.
1525 na miejsce pożaru przyjeżdżają pierwsze jednostki.
Pożar szybko się rozprzestrzeniał, strażacy przystąpili do akcji.
Niestety sił i środków wysłanych do likwidacji tego zdarzenia nie
wystarczało. Wezwano wsparcie. Pożar obejmował coraz większy teren
lasu.
Ok. godz: 1530 MSK z Rzeszowa dysponuje kolejne załogi strażaków z
jednostek OSP do działań ratowniczych z ciężkimi i średnimi
samochodami gaśniczymi z jednostek: Dylągowa, Dylągówka, Dąbrówka
Starz., Futoma, Błażowa i poza powiatu rzeszowskiego przyjeżdża
Wesoła.
Odpowiednie kierowanie akcją i właściwy podział jednostek wraz z ich
rozmieszczeniem spowodował, iż ok. godz: 1615 pożar
opanowano i przystąpiono do jego likwidacji jak też gaszenia
pojedynczych zarzewi ognia.
Ok. 1800 pożar nie wykazywał cech rozwoju. Akcję
ratowniczo – gaśniczą zakończono ok. 1850
Na szczęście w tym „pożarze” nie spłonęło ani jedno drzewko, ani
źdźbło trawy. Były to manewry przeprowadzone wspólnie przez
strażaków Komendy Miejskiej PSP w Rzeszowie oraz jednostki OSP z
KSRG.
Akcją ratowniczą dowodził kpt. Witek Kazimierz, kierownikiem ćwiczeń
był mł. bryg. Górski Roman, kierownikiem pozoracji st. ogn. Wołoszyn
Andrzej. Na rozjemców wyznaczeni byli:
st. kpt. Filip Krzysztof - przewodniczący
st. kpt. Grzywna Jacek - członek
mł. kpt. Nita Jacek - członek
asp. sztab. Rałowski Stanisław - członek
Za przygotowanie dokumentacji odpowiedzialni byli: mł. kpt. Nita
Jacek i asp. sztab. Rałowski Stanisław a za przygotowanie
logistyczne manewrów byli: asp. Magda Stanisław i mł. asp. Wróbel
Kazimierz.
Akcja miała na celu doskonalenie działań ratowniczo – gaśniczych
podczas dużego pożaru oraz doskonalenie współdziałania jednostek JRG
PSP z OSP, sprawdzenie sprzętu i wyposażenia jednostek biorących
udział w akcji.
Jak powiedział kierownik ćwiczeń mł. bryg. Roman Górski – „
ćwiczenia oceniam bardzo dobrze, strażacy dali z siebie wszystko,
akcja potwierdziła wysoką gotowość bojową jednostek biorących w niej
udział”, „ ćwiczenia pokazały, iż sprzęt w nich użyty znakomicie
sprawował się w terenie górzystym jakim jest Dynowszczyzna.
Działania prowadzono prawidłowo, niektóre jednostki OSP biorące
udział w akcji sprzętem specjalistycznym dorównywały jednostkom PSP
jak OSP z Bachórza” – dodał kpt. Waldemar Wisz – kierownik
Wojewódzkiego Stanowiska Koordynacji Ratowniczej PSP w Rzeszowie.
Wszystkim biorącym udział w manewrach oraz osobom odpowiedzialnym za
ich przygotowanie i przeprowadzenie jak też dynowskiej policji,
pogotowiu ratunkowemu i Nadleśnictwu Dynów należą się słowa
podziękowania. Przy takich profesjonalistach mieszkańcy naszej gminy
mogą liczyć w razie potrzeby na szybką i skuteczna pomoc.
Oby prawdziwych a nie pozorowanych akcji strażacy nas chroniący
mieli jak najmniej. Nikomu przecież nie powinno być żal róż, kiedy
płoną lasy.
Grzegorz Szajnik
Z życia koła wedkarskiego
Akcja Zarybianie Sanu 2003
Wiosna w Miejskim Kole PZW w Dynowie
minęła pod znakiem prac nad zwiększeniem populacji pstrąga
potokowego w Sanie. Wszystkie odłowy zostały przeprowadzone zgodnie
z tzw. „metodą wrocławską”, polega ona na odłowieniu wszystkich ryb
z potoku będącego dopływem rzeki, do której wpuszcza się ryby
pozyskane podczas odłowu. Następnie do potoku wpuszcza się wylęg
pstrąga, który przez rok dorasta w naturalnych warunkach, przez co
staje się w pełni dziką rybą potrafiącą samodzielnie żerować, a
także obronić się przed drapieżnikami. Na wiosnę następnego roku
odławia się z dopływu podrośnięte ryby (przyrosty dochodzą nawet z
1,5 – 4 cm do 12 – 17 cm), a następnie zostają one wpuszczone do
rzeki. „Wyczyszczenie” potoku z dużych ryb jest niezbędne, dlatego,
że wpuszczony narybek stałby się łatwym łupem dla ryb takich jak
pstrąg czy też kleń. Wpuszczenie narybku do Sanu nie miałoby sensu,
gdyż zostałby zjedzony przez inne ryby. Jest to najtańsza, a zarazem
najskuteczniejsza metoda pozwalająca zwiększyć ilość pstrąga
potokowego w Sanie.
Odłowy zostały przeprowadzone następujących potokach: Dynówka,
Szklarka, Dąbrówka, Harta. Pozyskano 3260 sztuk pstrąga potokowego o
wymiarze od 12 do 33 cm, który został wpuszczony do Sanu na terenie
Dynowa.
Wędkarze dzieciom
7 czerwca 2003 roku odbył się
„wędkarski piknik” zorganizowany z okazji „Dnia Dziecka” przez
Miejskie Koło PZW w Dynowie. Udział w nim wzięło 80 młodych adeptów
wędkarstwa wraz z opiekunami. Każdy z uczestników otrzymał wędkarski
upominek. Wspaniała atmosfera oraz kiełbaska z grilla były powodem
do radości dla wszystkich uczestników zawodów.
Serdeczne podziękowania dla
wszystkich sponsorów i organizatorów.
Dzięki Waszej pomocy można było dać wszystkim dzieciom tyle
szczęścia!!!
DYNOVIA w II lidze
W dniu 22.06.br., juniorzy Dynovii
Dynów w ostatnim wyjazdowym meczu w Bratkowicach i wygranej 13 : 0
zapewnili sobie awans do II ligi. To bardzo wielki sukces.
Dynowianie ponownie wracają do grona najlepszych zespołów na
Podkarpaciu. Przypomnieć należy, iż nasi juniorzy wcześniej
występowali w klasie Regionalnej – obecnej I lidze, ale z powodów
finansowych w 2000 roku Zarząd Klubu zmuszony był wycofać drużynę z
rozgrywek. Marzenia wszystkich o ponownym awansie spełniły się
ponownie. Trud awansu to bardzo wielki wysiłek trenerów, działaczy a
przede wszystkich samych chłopaków kopiących piłkę. Kończąc rundę
jesienna juniorzy z dorobkiem 25 punktów, 44 strzelonymi bramkami i
19 straconymi zajęli II miejsce w tabeli.
Wiosną czekały ich same wzmagania, którym dzielnie stawili czoło
wygrywając wszystkie mecze i tak kolejno:
Wynik
Błękitni Ropczyce – Dynovia Dynów 1 : 2
Dynovia Dynów – Gryf Mielec 4 : 2
Dynovia Dynów – Grodziszczanka Grodzisko 3 : 1
Lechia Sędziszów – Dynovia Dynów 1 : 4
Dynovia Dynów – Włókniarz Rakszawa 4 : 1
Iskra Zgłobień – Dynovia Dynów 1 : 4
Dynovia Dynów – Wisłok Strzyżów 2 : 0
Dynovia Dynów – LKS Trzebownisko 6 : 1
Izolator Boguchwała – Dynovia Dynów 0 : 3
Dynovia Dynów – Radomyślanka Radomyśl Wlk. 8 : 0
Dynovia Dynów – Sawa Sonina 5 : 0
Bratek Bratkowice – Dynovia Dynów 0 : 13
Trenerem drużyny jest Maciej Buczkowski a kierownikiem zespołu Artur
Chochrek. Kadra drużyny przedstawia się następująco: Zawadzki Kamil,
Socha Marcin, Pękala Grzegorz, Kozubek Wiesław, Słaby Mateusz, Tadla
Paweł, Pilip Jakub, Kupczyk Arkadiusz, Bielec Stanisław, Kiełbasa
Janusz I, Mielniczek Krzysztof, Mehmedović Damir, Szczawiński
Łukasz, Pyś Bartłomiej, Kaniewski Tomasz, Pyś Dariusz, Szczawiński
Tomasz, Goleniowski Kamil, Banat Krzysztof, Pyś Sławomir, Kiełbasa
Janusz II, Toczek Ronald, Bednarz
Paweł, Gratkowski Emanuel, Wandas Tomasz, Baran
Kacper, Goleniowski Dominik.
Królem strzelców został Tomasz Szczawiński z dorobkiem 22 bramek a
za nim:
Mehmedović Damir 20 bramek
Goleniowski Kamil 17
Pyś Dariusz 10
Mielniczek Krzysztof 7
Pyś Bartłomiej 6
Kiełbasa Janusz I 5
Kozubek Wiesław 5
Słaby Mateusz 5
Bednarz Paweł 2
Toczek Ronald 1
Kiełbasa Janusz II
Gratkowski Emanuel
Na koniec sezonu młodzi piłkarze Dynovii zdobyli 102 bramki a
stracili 27.
Dodać należy, iż 100 – bramkę zdobył Wiesław Kozubek.
Drużynie juniorów życzymy jak najlepszych wyników na II – ligowych
boiskach i trzymamy za nich kciuki.
Grzegorz Szajnik |
Przekraczanie granic bez granic
Nie ma wątpliwości co do tego, że
Członkostwo Polski w Unii Europejskiej będzie rzutować na stosunki
graniczne zarówno z pozostałymi państwami członkowskimi UE (Niemcy,
Czechy, Słowacja, Litwa), jak i państwami trzecimi (Białoruś, Rosja
Kaliningrad, Ukraina). Układ z Schengen, do którego przystąpiły
wszystkie - za wyjątkiem Wielkiej Brytanii i Irlandii - kraje
członkowskie UE oraz Norwegia i Islandia, przewiduje zniesienie
granic wewnętrznych w Unii. Przystąpienie do UE oznacza
respektowanie i dostosowanie praktyczne do postanowień Układu z
Schengen, które gwarantują tzw. ruch bezwizowy (z wyłączeniem Wlk.
Brytanii i Irlandii). Nie oznacza to jednak, że już z chwilą
uzyskania członkostwa w UE Polska przystąpi do tzw. obszaru Schengen,
zniesione zostaną granice z innymi państwami członkowskimi Unii, a
Polacy będą mogli przekraczać granicę np. z Niemcami bez
konieczności poddawania się kontroli paszportowej. Prawdopodobnie
przez kilka lat zachodnia granica Polski będzie nadal funkcjonować,
mimo statusu granicy wewnętrznej UE.
Pojawiły się wprawdzie informacje , że być może Polacy będą mogli
przekraczać granicę z Niemcami na podstawie dowodu osobistego, a nie
paszportu, jednak przyjęcie tego rozwiązania zależy wyłącznie od
woli politycznej Niemiec.
Po uzyskaniu przez Polskę członkostwa w UE nastąpi zmiana reżimu
prawnego i organizacyjnego na polskiej granicy wschodniej, która
stanie się zewnętrzna granicą całej UE. Polska zobowiązała się
wypowiedzieć umowy o ruchu bezwizowym, najpóźniej w 2003 r. Dla
Podkarpacia najistotniejsze jest to, że w praktyce będzie to
oznaczać wprowadzenie obowiązkowych wiz m.in. dla obywateli Ukrainy
przekraczających granicę z RP. Działania Polski mogą spowodować
stosowanie środków odwetowych ze strony naszego sąsiada , a skutkiem
tego będą utrudnienia paszportowo-wizowe dla Polaków udających się
na Ukrainę. Strona Polska zainteresowana zapewnieniem dynamiki ruchu
osobowego na granicy ukraińskiej i osłabieniem skutków obowiązku
wizowego, musi dążyć do zapewnienia efektywnego funkcjonowania ruchu
granicznego. Konieczne jest odpowiednie przygotowanie organizacyjne
i techniczne służb granicznych, a także polskich placówek
konsularnych, które powinny być w stanie sprostać konieczności
zwiększenia ilości wydawanych wiz oraz zmniejszać czas oczekiwania
na nie. W związku z tym zaistnieje zapewne potrzeba utworzenia
dodatkowych placówek dyplomatycznych po obu stronach granicy, a więc
zarówno we Lwowie, Kijowie i Charkowie, jak i na Podkarpaciu.
W grupie działań, które mają złagodzić skutki wprowadzenia wiz, mogą
znaleźć się: „ulgowe” traktowanie podróżujących bez wizy w
początkowym okresie obowiązywania zaostrzonych przepisów wizowych,
pośrednictwo biur podróży przy wydawaniu wiz, ułatwienia dla
mieszkańców terenów przygranicznych oraz grup zawodowych często
przekraczających granicę. Wspólnym celem , który chcą osiągnąć
obydwa kraje, jest podjęcie starań o to , aby w przyszłości Ukraina
została jak najszybciej skreślona z tzw. czarnej listy państw,
których obywatele potrzebują wiz przy wjeździe do UE. W praktyce
oznacza to , że obywatele Ukrainy mogliby przebywać na terenie UE
bez wiz przez trzy miesiące.
Opiekunka MKE
Liceum Ogólnokształcące
Ewa Hadam
Polityka Unii Europejskiej, a
prawa człowieka.
Prawa człowieka są to systemy
ochrony, które znajdują się w narodowych konstytucjach wszystkich
krajów „Piętnastki”. Obejmują one prawa dotyczące wolności
politycznej, gospodarczej i przede wszystkim osobistej. Okres
brutalnej II wojny światowej ukazał problem nieprzestrzegania praw
wielu narodów i społeczności. Po 1945 roku zostały wykształcone
systemy ochrony praw człowieka, które stały się głównymi zadaniami
do realizacji w wielu krajach Europy. Państwa należące do
Organizacji Narodów Zjednoczonych proklamowały jako swój cel
,,poszanowanie praw człowieka oraz popieranie i umacnianie
podstawowych wolności wszystkich, bez względu na rasę, płeć, język
czy wyznanie” Stało się to podstawą do powstania Europejskiej
Konwencji Praw Człowieka. Powstała ona w ramach Rady Europy.
Pierwsze 18 artykułów Konwencji gwarantuje najważniejsze prawa
człowieka i wolności podstawowe, np. prawo do życia, zakaz tortur i
nieludzkiego traktowania, zagwarantowanie praworządności. W
protokołach dodatkowych artykuły te są rozszerzone i
skonkretyzowane. Konwencja przewiduje następujące narzędzia ochrony
i kontroli zagwarantowanych praw:
a. skargę indywidualną w celu zbadania naruszeń dokonanych przez
państwo
b. skargę państwa.
c. wezwanie przez Sekretarza Generalnego Rady Europy
państw-sygnatariuszy. Konwencji do złożenia wyjaśnień, w jaki sposób
ich prawo wewnętrzne gwarantuje skuteczne zastosowanie ustaleń
Konwencji.
Skargi kierowane są do Europejskiej Komisji Praw Człowieka,
składającej się z przedstawicieli państw-sygnatariuszy, wybieranych
personalnie po jednym z każdego z nich. Następnie Komisja sporządza
raport, przedkładany do decyzji Komitetowi Ministrów lub
Europejskiemu Trybunałowi Praw Człowieka w Strasburgu, o ile
państwo, przeciwko któremu skierowana jest skarga, podlega jej
orzecznictwu. Przekazane do wiadomości publicznej orzeczenie jest
wiążące dla tych wszystkich państw, które podpisały dodatkowy
protokół o uznaniu orzeczeń Komitetu Ministrów lub Trybunału.
Wszyscy członkowie Unii Europejskiej są sygnatariuszami Konwencji i
tym samym podlegają jej ustaleniom. Ponadto niektórzy z nich
przystąpili również do innych konwencji międzynarodowych, np. ONZ.
Państwa członkowskie UE potwierdzają swe poparcie dla zasad
wolności, demokracji, poszanowania praw człowieka i jego
podstawowych wolności. Dalszą podstawą praw człowieka we Wspólnocie
jest Wspólna Deklaracja Parlamentu Europejskiego, Rady Unii
Europejskiej i Komisji Europejskiej o Przestrzeganiu Praw Człowieka
i Podstawowych Wolności (1977 r.) oraz Wspólna Deklaracja przeciw
Rasizmowi i Wrogości Narodowościowej (1986 r.)
Prezes MKE
Liceum Ogólnokształcące
Michał
Zięzio
Nozdrzec
22 czerwca 2003 roku, z placu targowego w Dynowie wyruszyli
uczestnicy IV rowerowego Eko-Rajdu – po Pogórzu Dynowskim. W tym
roku – młodzież gimnazjów z Dynowa, Łubna, Nozdrzca, Pawłokomej oraz
Wesołej – łącznie 50 osób wraz opiekunami, przejechała trasę – Dynów
– Ulucz – Nozdrzec. Nad bezpieczeństwem uczestników rajdu czuwała
policja oraz lekarz, a przemęczeni rowerzyści i ich sprzęt mogli w
każdej chwili skorzystać z usług gminnej „nyski”.
Jak mówi przysłowie „Cudze chwalicie swego nie znacie, sami nie
wiecie, co posiadacie” . Tak więc rajdowcy, pokonując trasę, mogli
zaspokoić nie tylko chęć zdrowej, sportowej rywalizacji, mieli
również możliwość podziwiać piękno przyrody naszej małej ojczyzny i
poznać jej zabytki. Dla znacznej części uczestników rajdu było to
pierwsze spotkanie z ruinami zamku w Dąbrówce, czy też cerkwią w
Uluczu. Atrakcją był również, dla większości, przejazd przeprawą
promową na Sanie w Nozdrzcu.
Około godziny 15 – tej na placu starej szkoły w Nozdrzcu – gdzie
wyznaczono metę, na głodnych i zmęczonych uczestników rajdu czekali
zgromadzeni kibice i... kiełbaski z rusztu oraz zimne napoje.
Tutaj też powitali uczestników - organizatorzy IV Eko-Rajdu –
członkowie Zarządu Związku Gmin Turystycznych Pogórza Dynowskiego –
Pani Anna Kowalska - Burmistrz Miasta Dynów oraz Pan Pan Antoni
Gromala – Wójt Gminy Nozdrzec, którzy wyrazili słowa uznania dla
zapału i fizycznej formy młodzieży, jak też słowa zachęty do
liczniejszego udziału w kolejnych rajdach.
Gminny Ośrodek Kultury w Nozdrzcu zadbał, by wypoczynek po męczącej
wyprawie był przyjemny. Zaprezentowały się zespoły taneczne z
Gimnazjum Nr 1 w Izdebkach i ze Szkoły Podstawowej Nr 2 w Izdebkach.
Wielogodzinna, i często trudna technicznie, jazda nie pokonała
młodych ludzi. Wystarczyło im jeszcze sił, i co ważne, chęci, do
udziału w konkursie wiedzy
o Pogórzu Dynowskim i konkursie na slogan turystyczno – reklamowy
swojej gminy, bo do tańca – nie trzeba ich było namawiać. Po IV
Rajdzie po Pogórzu Dynowskim jego uczestnikom pozostaną miłe
wspomnienia i pamiątkowe dyplomy.
Pucharowe Dni
W dniach 16 i 17 czerwca 2003 roku uczniowie szkół podstawowych i
gimnazjów walczyli o „Puchar Wójta Gminy”. Turniej piłkarski
przeprowadzony został w dwóch kategoriach.
16 czerwca na stadionie LKS Izdebki walczyły drużyny gimnazjalistów
z Wesołej, Izdebek oraz Nozdrzca. Zwycięzcami turnieju została
drużyna Gimnazjum Nr 1 w Izdebkach. Puchary otrzymały wszystkie
drużyny.
17 czerwca natomiast, na boiskach przy Zespole Szkół w Nozdrzcu,
zmagały się drużyny szkół podstawowych. Były to 7 – osobowe zespoły;
ze Szkoły Podstawowej w Warze, Szkoły Podstawowej w Siedliskach,
Szkoły Podstawowej w Hłudnie, Szkół Podstawowych Nr 2 i Nr 4 w
Izdebkach, Szkół Podstawowych Nr 1 i Nr 2 w Wesołej oraz Zespołu
Szkół w Nozdrzcu.
I miejsce zdobyła drużyna ze Szkoły Podstawowej Nr 4 w Izdebkach, II
miejsce – drużyna Zespołu Szkół w Nozdrzcu, III - Szkoły Podstawowej
w Warze.
W imieniu Wójta Gminy Nozdrzec puchary wręczali – zastępca Wójta –
Pan Romuald Duda oraz Przewodniczący Rady Gminy – Pan Roman
Wojtarowicz.
Pierwsza wizyta.
W dniu 06 maja br. przedstawiciele samorządów Gminy Nozdrzec oraz
miasta Hanušovce nad Toplo’u podpisali porozumienie o współpracy
transgranicznej.
Jej celem jest nie tylko szeroko rozumiane współdziałanie w sferze
gospodarczej ale również społecznej, kulturalnej i tej zwyczajnej –
międzyludzkiej.
Z przyjemnością informujemy, że na zaproszenie Przewodniczącego Rady
i Wójta Gminy Nozdrzec - w dniach 24 – 25 czerwca gościliśmy 46 –
osobową grupę Słowaków – uczniów szkoły specjalnej i podstawowej,
ich opiekunów (dyrektorów i nauczycieli) oraz władze Hanušoviec na
czele z burmistrzem miasta - Panem Josefem Maly.
Wizyta rozpoczęła się od spotkania w urzędzie gminy. Gości powitali;
Wójt Gminy – Pan Antoni Gromala, Przewodniczący Rady Gminy – Pan
Roman Wojtarowicz, Zastępca Wójta – Pan Romuald Duda, Sekretarz
Gminy – Pani Maria Potoczna oraz Pan Stanisław Żelaznowski –
Dyrektor SP 2 w Izdebkach i Pan Aleksander Fil - Dyrektor Szkoły
Podstawowej w Warze.
Goście byli zakwaterowani w Szkole Podstawowej Nr 2 im. Św. Jadwigi
Królowej Polski w Izdebkach, stołowali się natomiast w Środowiskowym
Domu Samopomocy, który był współorganizatorem wizyty i gdzie z dużym
zainteresowaniem obejrzeli prace wykonane przez uczestników terapii
zajęciowej.
Od wczesnego popołudnia na stadionie w Izdebkach było gwarno i
wesoło, gdyż młodzi Słowacy, uczniowie izdebskich szkół oraz
uczestnicy terapii zajęciowej ŚDS z wielkim zapałem oddali się
sportowej rywalizacji.
I tak; rozegrano międzynarodowe mecze piłki nożnej i siatkówki
plażowej oraz zawody sportowe (skok w dal, bieg na 60 m.), zabawy
(przeciąganie liny, skoki w workach, tor przeszkód). Wszyscy
uczestniczy zawodów otrzymywali nagrody.
Bogata była również część artystyczna przygotowana przez gospodarzy,
były więc;
- występy zespołów tanecznych ze szkół podstawowych nr 2 i nr 4
Izdebki oraz z gimnazjum w Izdebkach;
- mini koncert zespołu wokalno-instrumentalnego z gimnazjum Izdebki
- oraz występ kapeli ludowej „Ostrzewianie” z Nozdrzca
Na zakończenie pierwszego dnia pobytu – wszyscy bawili się na
festynie, na którym do tańca przygrywał zespół „Hornets Brothers” z
Izdebek Rzek. Aby nie brakło sił do tańca i zabawy - serwowano
bigos, kiełbaski z rusztu, napoje i lody.
Oprócz gości i mieszkańców, którzy z zainteresowaniem obserwowali
zarówno sportowe zmagania jak i występy - obecni byli wójtowie
naszej gminy, przewodniczący rady, dyrektorzy szkół izdebskich,
kierownik ŚDS, przedstawiciele nauczycieli i opiekunowie ŚDS, sołtys
oraz radni z Izdebek.
Dzień drugi był również pełen atrakcji, Goście pojechali do wilii
biskupiej w Przysietnicy, gdzie między innymi dzieci zjeżdżały ,,na
miotle”i zwiedziły obserwatorium astronomiczne. Szczególnie wielu
wrażeń przysporzył przejazd do Izdebek ,,Strzałą Południa”. Dzieci z
Izdebek miały również możliwość odbycia podróży ,,ciuchcią”.
Mamy nadzieję, że podobnie jak my, nasi mali goście będą mile
wspominać spędzone u nas dni.
Wójt Gminy dziękuje wszystkim, którzy przyczynili się do
zorganizowania spotkania oraz sponsorom: Firmie ,,DROBEKO” z
Bliznego, Panu Wiesławowi Kuźmik z Błażowej, Państwu Szerszeniom z
Izdebek , Firmie „SOFTRES” z Krosna oraz PZU S.A. Brzozów a
mieszkańcom Izdebek za serdeczne i miłe przyjęcie naszych słowackich
Gości.
Turniej Piłki Nożnej „O Puchar Wójta Gminy Nozdrzec”
Po raz kolejny odbył się również Turniej Piłki Nożnej „O Puchar
Wójta Gminy Nozdrzec” rozgrywany między drużynami reprezentującymi
sołectwa naszej gminy.
Na stadionie LKS Izdebki w dniu 29 czerwca 2003 roku, o miano
najlepszego zespołu piłkarskiego walczyły reprezentacje; Izdebek
(seniorzy, juniorzy, skauci), Hłudna (seniorzy, juniorzy), Nozdrzca,
Wary, Wesołej, Ujazd i Rytej Górki oraz Siedlisk.
Po kilkugodzinnych zmaganiach, gdyż mecze rozgrywano systemem
pucharowym, 2 x 10 minut, wyłoniono zwycięzców. W kategorii amatorów
- I miejsce zdobyła drużyna z Wesołej, II miejsce - z Nozdrzca, III
– z Siedlisk, a w kategorii drużyn zrzeszonych w LKS - I miejsce –
zespół Hłudna, II – z Izdebek.
Puchary wręczał Pan Antoni Gromala – Wójt Gminy Nozdrzec. Z rąk
Wójta pamiątkowe statuetki otrzymali również; Seweryn Wawczak z
Nozdrzca - Najlepszego Zawodnika Turnieju – i Paweł Bednarz z
Izdebek- Króla Strzelców Turnieju.
Każda drużyna otrzymała też piłki treningowe, które, mamy nadzieję,
będą zachętą dla naszej męskiej młodzieży do czynnego uprawiania
sportu, nie tylko przy okazji rozgrywek o puchar wójta.
Drużynom kibicowali licznie zgromadzeni widzowie oraz oprócz gościa
honorowego – Wójta Gromali, Pan Roman Wojtarowicz - Przewodniczący
Rady Gminy, Pan Romuald Duda – Zastępca Wójta oraz Pani Maria
Potoczna – Sekretarz Gminy.
Oprac. JoteS.
INFORMCJE O DZIAŁALNOŚCI
Stowarzyszenia na Rzecz Osób Niepełnosprawnych.
Stowarzyszenie na Rzecz Osób Niepełnosprawnych Miasta i Gminy Dynów
pełni dyżur w każdy poniedziałek od godziny 15 do 17.
Spotkania, na których odbywa się: rehabilitacja ruchowa, masaż
leczniczy, terapia zajęciowa, mają miejsce w Środowiskowym Domu
Samopomocy w Dynowie.
Przełom maja i czerwca 2003 roku obfitował w wiele ważnych wydarzeń
dla dynowskiego Stowarzyszenia.
26.05.2003 r. - odbyło się spotkanie z przedstawicielem Państwowego
Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON).
Stowarzyszenie posiada wnioski tzw. „O” i „P” o dofinansowanie w
ramach programu „Pegaz” 2003. Wnioski te obowiązują w 2003 roku w
PFRON, termin ich składania upływa z dniem 31 lipca, dotyczą przede
wszystkim trzech najważniejszych kwestii:
- pomocy w zakupie i montażu oprzyrządowania samochodu
- pomocy w zakupie sprzętu komputerowego
- pomocy w zakupie wózka inwalidzkiego o napędzie elektrycznym
2.06.2003 r. - na stadionie LKS-u w Dynowie, odbyła się impreza z
okazji DNIA DZIECKA dla dzieci niepełnosprawnych, należących do
Stowarzyszenia. Imprezę zorganizowano pod hasłem „O uśmiech na
twarzy dziecka”. Głównymi organizatorami i sponsorami imprezy byli:
- Stowarzyszenie na Rzecz Osób Niepełnosprawnych
- Urząd Miasta i Gminy
- Miejska Komisja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych
Nie wszystkich sponsorów wymieniamy z imienia i nazwiska, ale
uśmiech na twarzy dziecka był dla nich najszczerszym podziękowaniem.
Dzieci przyszły na uroczystość z rodzinami i całym sercem
uczestniczyły w konkursach sportowych: biegach, rzutach piłką,
slalomie. Nikt nie został pominięty przy rozdawaniu nagród i
dyplomów osobiście podpisanych wręczanych przez panią Burmistrz
Miasta Dynowa Annę Kowalską, Z-cę Burmistrza pana Zbigniewa Irzyka i
kierowniczkę Stowarzyszenia Małgorzatę Kochman. Na zakończenie
imprezy wszyscy jedli pyszne kiełbaski z grilla i uczestniczyli w
tańcu, wspólnym śpiewie, który zaproponowała oraz poprowadziła
zawsze uśmiechnięta pani Dyrektor MOKiR-u Grażyna Malawska.
Ta wspaniała impreza nie mogłaby się odbyć bez pomocy osób, które
bezinteresownie poświęcają swój czas dla dzieci potrzebujących
uśmiechu i wsparcia. Ważną rolę w Stowarzyszeniu odgrywa wolontariat
i tutaj wielkie podziękowania dla następujących osób:
Katarzyny Gardziejewskiej - rehabilitantka ruchowa
Andrzeja Sieńko - masażysta
Marzeny Wróblickiej - terapia zajęciowa
Annie Siekaniec Płachcie - terapia zajęciowa
Anecie Kurasz - terapia zajęciowa
Do wolontariatu Stowarzyszenia należą także uczniowie Zespołu Szkół
Zawodowych: Lucyna Kiełbasa, Dorota Burzyńska, Gabriela Jabłońska,
Arkadiusz Organ, Bogumiła Maniawska, Joanna Misiewicz, Anna Dziura i
uczniowie Liceum Ogólnokształcącego Agnieszka Doszak, Alicja
Kiełbasa, Katarzyna Hadała.
Jeszcze raz serdecznie podziękowania dla tych wszystkich osób, za
ich pracę i okazywane serce !
8.06.2003r. - odbyły się IV Powiatowe Dni Jedności z Osobami
Niepełnosprawnymi w Trzcianie, w których brało udział nasze
Stowarzyszenie.
11.06.2003r. - Stowarzyszenie odwiedził Dyrektor Powiatowego Centrum
Pomocy Rodzinie z Rzeszowa.
Obecnie najważniejszymi zadaniami dla Stowarzyszenia Na Rzecz Osób
Niepełnosprawnych w Dynowie są zabiegi, mające na celu pozyskanie
jak największej ilości funduszy na działalność Stowarzyszenia.
Umożliwią one zakup najpotrzebniejszego sprzętu, a także realizację
imprez wypoczynkowych dla dzieci. Chcemy widzieć „uśmiech na twarzy
dziecka” nie tylko z okazji ich najważniejszego, czerwcowego święta!
Małgorzata Kochman
Koleżeński Zjazad Absolwentów LO w Dynowie (1964 - 1968)
Do naszych spotkań na kolejne lecia matury wracać będziemy i
będziemy. To wszystko było cudowną chwilą. A że minęła, po to są
chwile by mijały, ważne by piękne były !
Nasze spotkanie klasowe było naprawdę wspaniałe, szkoda, że wszystko
co miłe tak szybko się kończy. Trzeba się było bardzo śpieszyć aby
wszystko wspomnieć, opowiedzieć, pochwalić się, doradzić, wzruszyć i
pożalić.
Patrząc na nasze koleżanki i kolegów stwierdzić trzeba obiektywnie,
że dobrze się trzymamy. Bo i do tańca była siła i po toastach nikt
nie zachorował. Tylko chłopaki nam trochę psuli średnią, przez to,
że włosów nie farbują.
A nasi Profesorowie, to nie wiem, czy tajnie eliksir młodości
zażywają bo wyglądają jak rówieśnicy albo z niższej klasy. Panie
Profesorki : Janina Jurasińska, Zofia Rybowa, Teresa Gerulowa,
piękne sylwetki, ten sam wigor, gracja, poczucie humoru, elegancja,
maniery .... Podziwialiśmy ! A Panowie Profesorowie : Władysław
Pankiewicz, Józef Drabik, też super, ale im komplementów nie będę
prawić, bo mężczyznom ponoć nie wypada.
Jesteśmy dumni, że pobieraliśmy nauki w dynowskim liceum i że tacy
profesorowie nas uczyli.
DZIĘKUJEMY, że byliście z nami !
W imieniu absolwentów „Rocznik 68” pragnę gorąco podziękować Pani
Dyrektor Marii Radoń, że mimo iż sama nie mogła uczestniczyć w
naszym spotkaniu, udostępniła podwoje szkoły do naszej dyspozycji.
Mogliśmy wspominać czasy sprzed 35-ciu laty spacerując po
korytarzach, zasiadać w ławkach, z auli korzystać, młodzież dającą
okolicznościowy występ, podziwiać. Z zachwytem i refleksją
oglądaliśmy występ przygotowany dla nas pod kierownictwem Profesora
Macieja Jurasińskiego. Maćku, cieszymy się po pierwsze, że chciałeś,
po drugie,że taki wspaniały program nam przygotowałeś pokazując nie
tylko zdolną młodzież, ale również swój talent reżyserski.
Gratulujemy. Byliście cudowni. DZIĘKUJEMY !
Dziękuję wszystkim, którzy przybyli, myślę, że nikt nie żałuje,
niech żałują Ci co się nie zjawili.
Andrzejowi Stankiewiczowi podziękować chcemy szczególnie, to on jest
głównym organizatorem, duszą, cichym sponsorem i szefem komitetu
organizacyjnego. On najbardziej przeżywa nasze spotkania i
najbardziej chyba kocha Dynów. Andrzeju - tysiąc uścisków !
Dziękujemy wszystkim, którzy nas zawsze wspierają i kochają.
Wszystkim całusy i najlepsze życzenia. Do zobaczenia znów za 5 lat.
Wanda Lignowska-Bajda |
LISTY DO REDAKCJI
Jestem stałą czytelniczką „Dynowinki”.
Szczególnie interesują mnie artykuły poświęcone działalności szkół
na naszym terenie. Z wielką uwagą przeczytałam artykuł „Historia
szkolnictwa podstawowego na ziemiach dynowskich cz. II” zamieszczony
w nr 6/96 z czerwca 2003r. Zapoznałam się także ze stroną
internetową Zespołu Szkół nr 4 w Pawłokomie. Po tej lekturze
postanowiłam napisać do „Dynowinki” i nieco uzupełnić historię
szkolnictwa podstawowego w Pawłokomie. Zdaję sobie sprawę z tego, że
w wyżej wymienionym artykule zamieszczono tylko krótkie informacje,
ale uważam, że to, czego dokonali mieszkańcy Pawłokomy, warte jest
wspomnienia i ich społeczną pracę można wszystkim stawiać za wzór
godny naśladowania.Dyrektorem szkoły w latach 1980- 1986 była p.
Zdzisława Kurasz. Pełniąc tę funkcję nie siedziała z założonymi
rękami, tylko „ratowała” istniejący budynek szkolny, jak tylko się
dało. O budowie nowej szkoły w tamtych latach można było tylko
pomarzyć. Powodem tego była nieprzychylność ówczesnych władz. Dnia
1.09.1986r. Inspektor Oświaty i Wychowania mgr Stanisław Górniak
powierzył mi funkcję dyrektora tej szkoły. On to pierwszy zrozumiał
nasze potrzeby co do budowy nowej szkoły i poradził nam, aby zacząć
budowę w czynie społecznym. Na zebraniu wiejskim w dniu
26.10.1986r., w którym uczestniczyli: p. mgr Stanisław Górniak-IOiW,
p. Józef Kędzierski – Naczelnik Miasta i Gminy Dynów, p. Anna
Kowalska – KMG PZPR, p. Mieczysław Kupczyk – Rada MiG Dynów, p.
Aleksander Gierula – Miejsko-Gminny Komitet Pomocy Szkołom, p. Zofia
Ważny – Zarząd Wojewódzki ZSMP w Przemyślu, zapadła decyzja o
budowie szkoły w czynie społecznym i został powołany Społeczny
Komitet Budowy Szkoły. W skład Komitetu weszło 13 osób. Wybrano
zarząd Komitetu w osobach: p. Władysław Chrapek – przewodniczący, p.
Józef Kulon – z-ca przewodniczącego, p. Jan Ulanowski – skarbnik, p.
Anna Chrapek – sekretarz. Mieszkańcy wsi wpłacali składki na konto
Komitetu (2000 starych złotych od rodziny), nawet ci, którzy nie
mieli dzieci. Ogromny zapał ogarnął wszystkich. Każdy, na ile tylko
mógł, chciał przyczynić się do budowy. Szukaliśmy sponsorów, gdzie
tylko się dało. Swój wkład w budowę miał Zarząd Wojewódzki ZSMP w
Przemyślu, który zorganizował w Dynowie loterię fantową i dochód z
niej przekazał na szkołę. Sponsorowała nas również firma PEWEX z
Rzeszowa. Bardzo nas wspomagała Rada Miasta i Gminy w Dynowie,
Miejsko-Gminny Komitet Pomocy Szkołom, sołtysi wsi: p. Stanisław
Hadam i p. Andrzej Chrapek. Ogromną pomocą w całym przedsięwzięciu
służyła nam obecna Burmistrz Miasta Dynowa p. mgr Anna Kowalska,
która nie tylko szukała dla nas pieniędzy, ale także jeździła z
członkami Komitetu uzgadniać dokumentację budowlaną. Nasze działania
wspierał również p. mgr Adolf Kiełbasa – Inspektor Oświaty i
Wychowania. Później spraw związanych z budową pilnowali w Urzędzie
Gminy nasi radni: p. mgr Tadeusz Pudysz i p. Jan Ulanowski.Serce się
radowało, patrząc z jakim zapałem mieszkańcy wsi przystępowali do
każdej pracy przy budowie. Przy wożeniu żwiru, gaszeniu wapna,
wożeniu kloców z lasu na tartak i na plac budowy, przy
rozładowywaniu pustaków – na placu budowy dosłownie roiło się od
ludzi i ciągników. Nawet uczniowie byli zaangażowani w niektóre
prace np. pomagali geodecie biegając z „łatą” i geologowi w
wykonywaniu wierceń. Równocześnie wynajęliśmy projektanta, który
wykonywał projekt nowego budynku.Piętrzyły się przed nami liczne
trudności: a to problemy z działką, to brak finansów, to znowu
sprawy związane z uzgodnieniami planu realizacyjnego i założeń
techniczno-ekonomicznych obiektu. Jednak nie traciliśmy nadziei.W
latach 1986-1994 Społeczny Komitet Budowy Szkoły zgromadził środków
i materiałów na kwotę 1 796 819 900 złotych (starych), co stanowiło
56% wykonania stanu surowego. Późną jesienią 1994r., po ośmiu latach
społecznej pracy mieszkańców wsi, uzyskano pozwolenie na budowę i
rozpoczęto wykonywanie fundamentów pod szkołę. Dziś, przejeżdżając
przez Pawłokomę, podziwiam ten piękny budynek (zresztą nie tylko
ja). Jest on efektem wytężonej pracy i zaangażowania mieszkańców tej
wsi. Mogą być oni dumni z tego, co zrobili. W tym czasie, jak
przystąpili do budowy szkoły w czynie społecznym, prowadzili jeszcze
społecznie dwie budowy, tj. budowę kościoła i remizy strażackiej.
Takie społeczne działanie i takie zaangażowanie było w tamtych
czasach (a pewnie i dzisiaj też) ewenementem. Nawet w Przemyślu –
ówczesnym mieście wojewódzkim – dziwiono się, że Pawłokoma choć jest
małą wioską, to jej mieszkańcy potrafią i chcą tyle zrobić.Piszę do
„Dynowinki”, bo uważam, że tym ludziom – mieszkańcom Pawłokomy –
należą się podziękowania za ich trud i chociażby mała wzmianka na
łamach naszej gazety. Myślę, że to nie jest szczegół, który można
pominąć czy przemilczeć.Korzystając z tej okazji, pragnę podziękować
wszystkim mieszkańcom Pawłokomy, członkom Społecznego Komitetu
Budowy Szkoły za 8-letnią cudowną współpracę ze mną jako dyrektorem
szkoły, za Wasz trud i wysiłek, za wyrozumiałość, za Wasze Serce.
Dziękuję również ówczesnym władzom Miasta i Gminy Dynów i wszystkim,
którzy w jakikolwiek sposób wspierali naszą społeczną pracę.
Z poważaniem
Anna Chrapek
Wielki - Mały
Człowiek we Wrocławiu
XVII Międzynarodowe Mistrzostwa w
Grach Matematycznych i Logicznych brzmi fajnie, ale wcale tak nie
było. Wszyscy byliśmy zdenerwowani i próbowaliśmy zapomnieć o
konkursie. Olek poszedł do ZOO, gdzie z Panią Anią - uzbrojeni w
aparat fotograficzny – polowali na lwa. Mateusz z Tatą i bratem
oglądał Panoramę Racławicką i dozbroił się, kupując makietę armaty.
Bartek – poszkodowany na ciele (złamana noga) - relaksował się przed
telewizorem.
W sobotę 17. maja o godzinie 1000 rozpoczęliśmy półfinał krajowy. Do
rozwiązania mieliśmy siedem trudnych zadań. Trzy godziny ciężkiej
pracy nie poszły na marne. Bartek tak „zaszalał”, że rozwiązał 5
zadań i z wynikiem 5/7 wszedł do finału. Mamy więc naszego
„Wielkiego – Małego Człowieka”! Pani Ania tak się cieszyła, że mało
brakowało, a udusiłaby Bartka!
Niedziela: 18. maja, godz. 900. Bartek zaczął samotnie rozwiązywać
zadania finałowe. Trochę mu było smutno pisać bez Olka i Mateusza,
ale trzeba było walczyć. Niestety, tym razem Bartkowi nie poszło tak
jak w półfinale. Zadania były bardzo trudne. Ale to był już finał
krajowy, w którym Bartek konkurował z mistrzami Polski i Europy z
poprzednich edycji konkursu. Dla niego był to dopiero chrzest
bojowy.
Wszyscy trzej i Pani Ania jesteśmy dumni z tego, że mieliśmy
zaszczyt stawać w matematyczne szranki z najlepszymi uczniami z
całej Polski. Radość nasza jest tym większa, że po raz pierwszy
braliśmy udział w konkursie na szczeblu krajowym, a do zdobycia
pozostało nam zwycięstwo w finale krajowym i wyjazd do Paryża na
rozgrywki międzynarodowe.
Wspomnienia z Wrocławia spisali:
Bartek Słota
Olek Duda
Mateusz Gładysz
Uczniowie klasy Ib Gimnazjum w Dynowie |
Co słychać w Środowiskowm Domu Samopomocy w
Dynowie
29.05.2003r
MAJÓWKA 2003
W ŚRODOWISKOWYM DOMU SAMOPOMOCY W IZDEBKACH
W dniu 29.05.2003r na zaproszenie
kadry ŚDS w Izdebkach odwiedziliśmy ich Dom.
Obiekt utworzony w budynku pałacowym wygląda niezwykle okazale,
szczególną uwagę zwróciliśmy na prowadzące na górną kondygnację
schody, oraz ogromne balkony.
To czego nam żal, to ogromny 4 hektarowy park, wprost wymarzone
miejsce na ognisko, czy wypoczynek.
Impreza w której uczestniczyliśmy składała się z dwóch części.
Pierwsza to rozgrywki sportowe w których Dynowianie zmierzyli się z
reprezentantami Środowiskowych Domów z Brzozowa, Izdebek i Ustrzyk
Dolnych. W starciu tym pokonali wszystkich swoich przeciwników
zajmując pierwsze miejsce. Drugą część stanowiło pieczenie kiełbasy
na ogromnym grillu oraz śpiewy i tańce.
Impreza jak zwykle była udana i pełna wrażeń.
UCZESTNICY ŚDS NA BASENIE W
USTRZYKACH DOLNYCH
W dniu 23 maja uczestnicy ŚDS w
Dynowie byli na basenie w Ustrzykach Dolnych.
Pomysł wyjazdu na basen zrodził się już dawno, tym bardziej że wiele
Domów korzysta z tego rodzaju, jakże pożądanej terapii. Pomysł ten
przez długi czas nie mógł być jednak zrealizowany na co składały się
różne powody, jednak najważniejszy tkwił w braku wyrobionego nawyku
do korzystania z tego rodzaju dobrodziejstw. Wielką motywacją stał
się dopiero fakt, że tegoroczna Spartakiada Sportowa Środowiskowych
Domów Samopomocy woj. podkarpackiego rozgrywana będzie właśnie na
basenie w Ustrzykach Dolnych.
Na basen wybraliśmy się razem z uczestnikami z zaprzyjaźnionych
Domów z Kąkolówki i Izdebek. Nowy obiekt basenowy mile nas zaskoczył
nie tylko swoją kubaturą, ładnie wyposażonym wnętrzem i położeniem
ale przede wszystkim czystością.
Wszyscy początkowo pełni obaw, bo przecież to pierwszy kontakt z
basenem, szybko przyzwyczaili się i początkowy strach przed zjazdem
„rurą” zamienili w dobrą zabawę. Do domów wszyscy wrócili pełni
wrażeń i bardzo zadowoleni. W tym miejscu można by zacytować ludowe
powiedzenie mówiące że „apetyt rośnie w miarę jedzenia” bo nasi
podopieczni w chwili powrotu już planowali następny wyjazd. Ich
marzenia wkrótce spełniły się bo kolejny raz pojechaliśmy na basen w
dniu 11 czerwca. Również i tym razem był to bardzo udany wyjazd.
„Wiła wianki i rzucala je do
falującej wody”
W dniu 24 czerwca 2003 roku, aby
podtrzymać tradycję uczestnicy ŚDS w Dynowie razem ze swoimi
przyjaciółmi z Kąkolówki rozpalili wspólną sobótkę nad Sanem.
Po przybyciu gości całą grupą wyruszyliśmy w plener gdzie czekało
już na nas ognisko. Tam w pięknej scenerii wartko płynącej wody,
szumiących drzew i śpiewających ptaków rozegrała się nasza sobótka.
Przeplatana była ona śpiewem ludowych piosenek i rozgrywkami
sportowymi.
Był to sprzyjający moment do zawierania bliższych znajomości i
wymiany doświadczeń.
Wprawdzie była falująca woda, a wiatr nas nie oszczędzał nie
znaleźliśmy jednak chętnych do puszczania wianków.
Może za rok będzie inaczej, żyjmy tą nadzieją.
26.06.2003 r.
SPARTAKIADA
Dnia 26 czerwca 2003 roku uczestnicy
Środowiskowego Domu Samopomocy w Dynowie wzięli udział w V
Spartakiadzie Środowiskowych Domów Samopomocy woj. podkarpackiego,
która tym razem odbyła się w Ustrzykach Dolnych.
Przygotowania do udziału w spartakiadzie rozpoczęliśmy z wielkim
zaangażowaniem od początku maja, gdy tylko pozwalała na to pogoda
wytrwale ćwiczyliśmy na boisku sportowym wyrabiając sobie kondycję.
Spartakiada rozpoczęła się na boisku sportowym w Ustrzykach Dolnych
o godzinie 9.30.
Uroczystego otwarcia dokonał Burmistrz Ustrzyk Dolnych, Dyrektor
Wydziału Polityki Społecznej Urzędu Wojewódzkiego w Rzeszowie oraz
kierownik ŚDS w Ustrzykach Dolnych. Pierwsza część odbyła się na
basenie, tu uczestnicy zmierzyli się w następujących konkurencjach:
- pływanie na długości 25m
- zjazd ,,rurą’’
- bieg w wodzie na szerokość basenu
Niestety żadna z tych konkurencji nie przyniosła nam medalu, nie
mieliśmy bowiem szans wobec tych uczestników, którzy na basen
uczęszczają regularnie i wobec czego czują się jak przysłowiowa”
ryba w wodzie”
Dalej przenieśliśmy się na boisko gdzie rozegrano dalsze dyscypliny:
rzut piłką do kosza,
-skok w dal,
-bieg na 60m,
-rzut piłeczką do celu,
-bieg przełajowy, oraz
-drużynowy tor przeszkód
Rywalizacja była niezwykle zacięta, każdy bowiem walczył o laury i
miano najlepszego z wielkim poświęceniem. Nasza reprezentacja
spisała się dobrze, a jej honoru obronił M.Raszewski, który zdobył
srebrny medal w biegu na 60 metrów. Ponadto za udział w
Spartakiadzie otrzymaliśmy dyplom i Puchar Wojewody Podkarpackiego.
Na koniec odbył się konkurs wiedzy na temat niepełnosprawności. Tu
również mieliśmy swojego reprezentanta, który za swoją wiedzę zdobył
nagrodę rzeczową.
Całość imprezy uświetniła wspólna zabawa, ognisko i śpiew.
Chociaż pogoda była niesprzyjająca , siąpił deszcz, wiał wiatr, a
temperatura nie należała do najwyższych to jednak do domów
wróciliśmy uśmiechnięci i pełni wiary że za rok będzie jeszcze
lepiej.
Anna Ostafińska |