W numerze:
Co słychać w Stowarzyszeniu
Jak drzewiej bywało - Inne Fundacje b. Antoniego Aleksandra
Fredry w ziemi przemyskiej
Dynowscy zwyczajni - niezwyczajni - Trzy tułacze życiorysy
Edukacja społeczna - Potrzebna od zaraz; Wakacyjne rozmyślenia
turystyczne
Wrzesień 1939r w okolicach Dynowa
Serce wielkie jak dzwon
Moja Przyoda z Rosji - cz. II
Środowiskowy Dom Samopomocy w Dynowie
Głos Wolny– Wolność Ubezpieczający
Sierpień - miesiąc trzeźwości
Felietony Dynowinki - DUCH CZY MATERIA CZYLI O JAKOŚCI HORYZONTU
Wakacje w Miejskim Ośrodku Kultury i rekreacji
Hakarl - kolejny przysmak Islandczyków - ISLANDIA cz. II
W obcej służbie
Pocztówka z wakacji
Nozdrzec - informacje
Zaproszenie na Dubiecczyznę
Gmina Krzywcza
Przed Ligowym startem
Wersja z pełną szatą graficzną dostępna w formacie PDF
(4,98MB) ->
pobierz tutaj
|
Drodzy Czytelnicy!
Sierpniowy – wakacyjny numer „Dynowinki”
jest nieco „odchudzony”. Wielu redakcyjnych korespondentów przebywa
na zasłużonym wypoczynku. Za to po urlopie z nowym zapałem i głową
pełną pomysłów będą współredagować nasz miesięcznik.
Ponawiamy prośbę do mieszkańców Dynowa, aby opisywali swoje
wakacyjne podróże i dołączyli ciekawe zdjęcia. Jest wiele miejsc, o
których my nie wiemy, a warto o nich pisać i pokazywać je na naszych
łamach.
Na pozostałe dni wypoczynku Redakcja życzy pięknej pogody i dużo
relaksu
i wytchnienia od codzienności.
Redaktorzy prowadzący:
Irena Weselak, Jerzy Bylicki
Edukacja społeczna - Potrzebna od
zaraz; Wakacyjne rozmyślenia turystyczne
„Biłgoraju pajdo kraju!!!” – napisała
poetka.
Każdy ma swój „Biłgoraj” i każdy żyje na swej „pajdzie kraju”, gdzie
najczęściej się urodził i co najmniej spędził swe dzieciństwo,
najważniejsze w kształtowaniu osobowości człowieka, później i
obywatela i członka własnej rodziny.
Zwykle takim, albo podobnym, wstępem rozpoczyna się przemyślenia,
którymi chciałoby się z innymi. Podzielić się by je upowszechnić, bo
wydają się niezbędne w życiu społeczeństw, a człowiek jest zawsze
ich cząstką. Od wartości tej cząstki – człowieka – zależą warunki, w
jakich chciałoby się żyć. Stąd rozważania o edukacji społecznej, bo
jak wyraził się jeden z Radnych w Koninie: ”często rządzą lokalnymi
społecznościami obywatele, których głos „można kupić za jedno wino
czy dwa piwa” (cyt. z „Magazynu Gazety Wyborczej” z dn.12 września
2002r.). A z tak zwanej „Góry” bez przerwy jest się bombardowanym
wiadomościami o „porażających dokonaniach” posłów, ministrów,
wojewodów, starostów, o jakich, jak to się potocznie zwykło mówić
„prorokom się nie śniło”.
Bo tak: żeby być lekarzem, trzeba ukończyć studia medyczne, żeby być
nauczycielem, trzeba ukończyć studia pedagogiczne, żeby budować
mosty, domy trzeba ukończyć studia inżynieryjne, architekturę, ale
żeby zostać posłem, politykiem, można nie ukończyć żadnych studiów,
a jak jeszcze Los, Opatrzność poskąpiły wrodzonej inteligencji,
mądrości, to mamy – to co mamy i na co ogólnie narzekamy.
W czasie turystycznych wędrówek, przyogniskowych gadek, to są tematy
klucze, każdy się daje na nie „załapać” i każdy ze swego „podwórka”
sypie przykładami.
Nie jest to znamię naszych tylko czasów. Gdyby tak do końca
wykorzystać naukę płynącą z historii, może byłoby lepiej z poczuciem
obywatelskiego obowiązku. Pisał bowiem Kochanowski: „Kupić by cię
„Mądrości” za drogie pieniądze…
(Ty) Wszytki ludzkie frasunki umiesz wykorzenić, wszytkie żądze.
Ty bogactwa nie złotem… ale dosytem mierzysz i przyrodzonymi
Potrzebami”
(Tren IX)
Pisał Ignacy Krasicki: „Chcemy stan kraju ustanowić trwały
Odmieńmy obyczaje…”.
Pisał Stanisław Staszic: „…Zagubili wyobrażenie sprawiedliwości w
umysłach Polaków
Prawo zmienili w czczą powinność, która tylko wtedy ważna była,
kiedy prawo ich dumie, łakomstwu i złości służyło…”
Czyż trzeba więcej przykładów?!
Są to nauki jakże dziś potrzebne, z wszech miar aktualne. Ale któż o
nich pamięta?!
Przywróćmy je polskiej scenie politycznej, polskiemu sejmowi,
polskim posłom, polskim samorządowcom i polskim obywatelom na co
dzień.
Do znudzenia przypominajmy młodym. To nie mentorstwo, którego nikt
nie lubi, to potrzeba chwili.
Stanisław Trembecki już w XVIII wieku napisał:
„Dziś na nas obrócony wzrok mają narody;
Lub nas mądrych, przezornych, czynnych świat pochwali,
Lub nad chcącymi ginąć nikt się nie użali”.
Właśnie
Przecież „wchodzimy do Europy”. Trzeba trafniejszej refleksji?!
Pomyślmy o tym przy następnym „Grillu”.
Janina Jurasińska
Środowiskowy Dom Samopomocy w
Dynowie
Środowiskowy Dom Samopomocy w Dynowie
mieści się przy ulicy Świerczewskiego 13.
Instytucja ma na celu niesienie pomocy i tworzenie oparcia
społecznego dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Oparcie mogą tu
znaleźć osoby z terenu Miasta i Gminy Dynów oraz gmin ościennych.
Zadaniem instytucji jest przede wszystkim rozwijanie i
podtrzymywanie u osób przebywających w Domu umiejętności niezbędnych
do samodzielnego, aktywnego funkcjonowania w środowisku społecznym.
Staramy się osiągnąć ten cel poprzez terapię zajęciową. Uczestnicy
korzystają z pracowni: stolarskiej, krawieckiej, plastycznej oraz
komputerowej. Prowadzimy ponadto muzykoterapię, treningi
umiejętności społecznych, kulinarnych, budżetowych, a w ramach
dbałości o zdrowie fizyczne – zajęcia w sali terapii ruchem. Do
dyspozycji uczestników jest sala wypoczynkowa ze sprzętem RTV i
dobrze wyposażona kuchnia.
Uczestnicy Domu biorą udział w licznych wycieczkach, imprezach
okolicznościowych, reprezentują Dom na zewnątrz w zawodach
sportowych (np.: Spartakiady ŚDS-ów województwa podkarpackiego).
Nasze osiągnięcia można oglądać na wystawach organizowanych w
Urzędzie Wojewódzkim w Rzeszowie, budynku ŚDS oraz na kiermaszach
organizowanych przez Dom w ramach różnych imprez lokalnych.
Osoby zainteresowane uczestniczeniem w zajęciach prowadzonych w
Naszym Domu, bądź ich rodziny proszone są o kontakt osobisty lub
telefoniczny od poniedziałku do piątku z kierownikiem ŚDS-u lub
pracownikiem socjalnym w godzinach od 8.00 do 15.00.
Głos Wolny– Wolność Ubezpieczający
Trwają wakacje. Lipcowy numer „Dynowinki”
zamieścił na okładce hasło: „Witaj Turysto na ziemi Dynowskiej”, a w
tekście krótką ściągę” z dziejów i zabytków Dynowa, przydatną także
„tubylczym” mieszkańcom miasta. Ale turystów nie widać zbyt wielu.
Nie ma nawet kolonii ani obozów młodzieżowych, które mogłyby
przyczyniać się do rozsławienia walorów turystyczno-rekreacyjnych
dynowszczyzny w innych regionach kraju, nie mówiąc o ożywieniu życia
społeczno-kulturalnego i przyziemnych profitów ekonomicznych.
Zastanawiam się, dlaczego nie mamy żadnych pomysłów na lokalizację
jakiegoś obozu np. cyklistów, którego uczestnicy spenetrowali by
okolicę ścieżkami rowerowymi, pleneru malarsko-rzeźbiarskiego dla
podkarpackich liceów plastycznych, w którym wzięła by udział również
nasza utalentowana, starsza i młodsza dzieciarnia, pikniku grupy
muzycznej, dostarczającej melomanom przyjemności słuchania dobrej
muzyki np. w ruinach Dąbrówki, lub dziecięcej drużyny piłkarskiej, z
którą nasi „piłkarze podwórkowi” mogli by rozgrywać mecze, ku
obopólnej radości i pożytkowi. Są to pytania nie tylko do Władz
Miasta, ale i do nas – obywateli, do naszych stowarzyszeń jak
Stowarzyszenie Rozwoju i Promocji Regionu czy Związek Gmin
Turystycznych, do dyrekcji szkół i innych instytucji życia
społecznego.
Mimo reklamowanego doskonałymi fotografiami piękna naszej ziemi, za
co chwała fotografom, agroturystyka nie może jakoś rozwinąć skrzydeł
– by zachęcić mieszczuchów do korzystania z uroków wiejskiej
sielanki. Nie dorobiliśmy się ciągle jeszcze pola
namiotowo-kempingowego nad Sanem, które mogłoby być bazą noclegową
dla wspomnianych wyżej cyklistów, artystów, sportowców i
indywidualnych trampów – krajoznawców i poszukiwaczy przygód.
Szkoda. Może Urząd Miasta zdecydowałby się na oddanie odpowiedniego
terenu i inicjatywy w ręce prywatne? Oczywiście, na początek, ci
prywatni inwestorzy potrzebowaliby „urzędowego” wsparcia. Rzecz w
tym, żeby ktoś „urzędowy” chciał i umiał i go udzielił. Obecnie
Urząd Miasta, skupia się na pracach porządkowo-remontowych w budynku
urzędu i na 2 ulicach miejskich tj. ul. Dworskiej i ul.
Świerczewskiego. Ulica Dworska otrzymała już, zgodnie z
przyrzeczeniem, gładką jak stół nawierzchnię asfaltową, dla wielkiej
satysfakcji i zadowolenia mieszkańców. Trwają prace przy układaniu
chodnika na ulicy Świerczewskiego – od strony liceum w dół, ale
posuwają się w dosłownie żółwim tempie. Podobno pracują w systemie
dniówkowym, i wolne tempo prac jest z „interesem” pracowników, w
którym im wolniej tym dłużej i więcej pieniędzy. Mnożą się pytania o
ten nieuzasadniony ekonomicznie system pracy i płacy i oczekiwanie
wyjaśnień ze strony Urzędu, jak sprawa wygląda naprawdę. Padają też
pytania o sposób wyboru firmy wykonawczej nawierzchni na ul.
Dworskiej. Choć prace wykonano szybko i „na oko” starannie, po 2-3
tygodniach użytkowania zaczynają pojawiać się drobne rysy i
pęknięcia nawierzchni, które grożą rozsadzeniem ich w okresie
zimowego zamarzania i rozmarzania. Czy nie należało by skłonić firmę
wykonawczą do poprawy tych usterek, zanim przez zimę dojdzie do
nowych dziur i przełomów? Natomiast stan poboczy i koryta Dynówki
wzdłuż ulicy Dworskiej aż do placu targowego, zarzuconych gruzem,
żelastwem i śmieciami, zarośniętych chwastami na wysokość człowieka,
sprawia wrażenie całkowitego zaniechania i karygodnego niechlujstwa.
Jak na razie, upomnienie się co wrażliwszych estetycznie mieszkańców
o oczyszczenie tej „stajni Augiasza”, pozostaje bezskuteczne. To
wątpliwa „Wizytówka” miasta i to w tak bliskim sąsiedztwie centrum i
siedziby władz Miasta. Drugą taką niechlubną „wizytówką” są
zardzewiałe szyldy reklamowe na budynku p. Sówki i rumowisko gruzu i
śmieci przy jego fundamentach, od strony ścieżki z dworca PDS oraz
nieczynne schody z tegoż dworca do miasta, zmuszające podróżnych do
uciążliwego pokonywania – szczególnie zimą, tejże stromej i wąskiej
ścieżki. Usunięcie tych zaniedbań wymaga pieniędzy i powinno być jak
najszybciej zrobione. Opowiedzieliśmy się „za Europą” w czerwcowym
referendum, spróbujmy więc upodobnić się choć trochę do wyglądu
małych, urokliwych miasteczek europejskich, ich czystości, ładu i
wygody użytkowania. Zgodnie z europejskim standardem mamy też prawo
pytać władzę o zasadność jej poczynań, rozliczenia finansowego,
wybór wykonawców, prawidłowość przetargów, plany inwestycyjne i
kontrolę ich wykonania. Zgodnie z tymi „europejskimi” prawami Głos
Wolny wyraża codzienne troski, niepokoje i oczekiwania społeczności,
adresowane nie tylko do władz, ale i do nas samych – obywateli
miasta, kraju, Europy i świata, a więcej inicjatywy, zaradności,
pracowitości i rzetelności, w każdym działaniu. W czasie letniej
kanikuły i burz – nie tylko atmosferycznych, nie chcę odnosić się do
spraw i wyzwań ogólnych, znacznie trudniejszych i dramatycznie
poważniejszych, by nie pogłębiać społecznej frustracji i
zniechęcenia. Życie składa się głównie z codziennych drobiazgów, ale
te w całej pełni należą i zależą od nas. Nie wolno nam opuszczać rąk
i nosów na przysłowiową kwintę, a na pewno „ jutro będzie lepiej”,
czego życzy wszystkim Czytelnikom
Głos Wolny– Wolność Ubezpieczający.
Anna Baranowska - Bilska
PORADY I SPOTKANIA DLA UZALEŻNIONYCH
I ICH RODZIN W ŚRODOWISKOWYM DOMU SAMOPOMOCY W DYNOWIE
AL. – ANON w środy od godz. 1600
Centrum Pomocy Psychologicznej i Prawnej - każda środa 1200
- 1400
Instruktor Terapii Uzależnień i Współuzależnień – sobota 900
- 1300
Grupa SEBASTIAN - spotkania w poniedziałki od 1900
Psycholog Magda Maksym - I i IV poniedziałek miesiąca 1300
- 1900 |
Co słychać w Stowarzyszeniu
W Stowarzyszeniu również wakacje. Kto mógł, udał się
na urlop. Pełny luz. Tylko redakcja „Dynowinki” na pełnych obrotach.
Podobnie jak w lipcu, w sierpniu przygotowywany jest kolejny numer.
Oczywiście w dużej mierze z problematyką wakacyjną, ale nie tylko.
Liczymy, że nasz miesięcznik spodoba się tym wszystkim, którzy
odwiedzili Dynów. Może będą naszymi stałymi czytelnikami ? A może
zechcą do nas napisać, może zostaną stałymi korespondentami ? Każda
forma współpracy z „Dynowinką” jest mile widziana.
Zachęcamy i czekamy na pierwszą korespondencję. Szczególnie mile
będą widziane listy od tych wszyskich, których z Dynowem łączy
pochodzenie, szkoła, spędzone młodzieńcze lata itp. Wraz z
korespondencją oczekujemy na zdjęcia i inne pamiątki, które można
pokazać na łamach miesięcznika. Ze wszech miar widziana jest
korespondencja na wszystkie tematy dotyczące Dynowa i regionu. To co
uważacie, że jest dobre a co złe, co kultywować a co naprawiać i
zmieniać.
Prezes Stowarzyszenia
Promocji i Rozwoju Regionu Dynowskiego
Towarzystwa Przyjaciół Dynowa
dr Andrzej Stankiewicz
Serce wielkie jak dzwon
Z rodziną państwa Gładyszów
rozmawia Grzegorz Szajnik.
Nie było chwili wahania – dzieci
bierzemy do siebie
Nie trzeba mieć wielkiego serca, aby
przygarnąć do siebie dwanaście dzieci własnej siostry, trzeba po
prostu być człowiekiem. Trzeba stać się nową rodziną, stworzyć nowy
dom, trzeba być ojcem i matką dla wszystkich. Tak postąpili państwo
Małgorzata i Stanisław Gładyszowie z Hłudna w gminie Nozdrzec.
Dzieci były mi bardzo bliskie, często
gościły u nas bardzo często. Czuły się jak u siebie w domu. Mojej
siostrze mogłem jedynie współczuć. Też mieli gospodarkę i na dodatek
nieodpowiedzialnego męża, który często nadużywał alkoholu. To
wszystko ją przerastało. Cóż można było zrobić. Pomagałem mojej
siostrze z całych sił, ile mogłem. Niestety szwagier coraz bardziej
krzywdził mi siostrę – postanowiliśmy zareagować. Ojciec krzywdzonej
Marii postanowił skierować sprawę do sądu, chcąc ograniczyć prawa
rodzicielskie swojego zięcia. Niestety wniosek nie doczekał się
rozpatrzenia gdyż został wycofany – zięć obiecywał poprawę, chciał
zająć się rodziną, skończyć z nałogiem. Dzieci również chciały mieć
normalny dom i... ojca. Były to tylko puste słowa. To, co stał się
potem wstrząsnęło okolicą.
Zadzwonił telefon od znajomego, który pracuje w Jasionowie, gm.
Haczów. Powiedział, że siostrę karetka zabrała do szpitala.
Natychmiast wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do brzozowskiego
szpitala. Siostra była operowana. Z OIOM-u wyszedł lekarz nie robił
nam nadziei. Siostra przeszła trepanacje czaszki. Mimo, iż nie
pracował mózg serce biło nadal. Lekarz stwierdził, iż operacja
potrwa jeszcze kilka godzin. W miedzy czasie pojechaliśmy do
Jasionowa, Przyjechała też policja, która ujęła sprawce, my
zaopiekowaliśmy się dziećmi. To, co się stało było szokiem – mówi
pan Stanisław.
9 czerwca będący w stanie nie trzeźwym Franciszek rzucił w kierunku
Marii metalowy pręt. Trafił w głowę. Metalowy przedmiot wbił się na
głębokość 26 cm. Siostra Stanisława zmarła po kilku dniach w
brzozowskim szpitalu. Osierociła 12 dzieci, które nie miały też
ojca, gdyż przed jej śmiercią Sąd Rejonowy w Brzozowie pozbawił
Franciszka B., praw rodzicielskich. Dziś przebywa w sanockim
areszcie czekając na proces.
Dzieci bierzemy do siebie.
Na miejscu w Jasionowie od razu podjęliśmy decyzję, że dzieci
bierzemy do siebie. Nie było chwili wahania – mówi Stanisław, ta
przecież dzieci mojej siostry. W tej decyzji utwierdzały mnie moje
córki.
12 czerwca brzozowski sąd pozytywnie rozpatrzył nasz wniosek w
sprawie utworzenia dla całej dwunastki rodziny zastępczej. Również
na tej rozprawie pozbawił zięcia praw rodzicielskich.
Tragedia zjednoczyła wszystkich.
Jak mówi pan Stanisław z pomocą przyszli wszyscy. Na wieść o tym, co
się wydarzyło w Jasionowie w parafiach gminy Nozdrzec postanowiono
zorganizować składkę dla mojej nowej rodziny. W Jasionowie
zatroszczyła się o to dyrekcja szkoły podstawowej gdzie uczyły się
dzieci siostry, parafia jak też strażacy OSP. Pomocy również udziela
nam Urząd Gminy w Nozdrzcu, Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej i „Caritas”
naszej parafii. Pomogło również Starostwo Powiatowe w Brzozowie
przeznaczając pokaźną kwotę na rozbudowę domu. Pomogła nam również
wiele osób, których nie chciałbym wymieniać, aby kogoś nie pominąć,
im wszystkim „serdeczne Bóg zapłać”.
Jak się mają dzieci?
Tragedii nic i nikt nie wymaże z ich świadomości. Młodsze napewno
szybciej zapomną, niektóre nie wiedzą jeszcze, co się stało gdyż są
za małe. Starsze przeżywały to zupełnie inaczej. Najmłodsze z
osieroconych dzieci w momencie śmierci siostry miało 9 miesięcy
najstarsze zaś 16 lat. Dzięki pomocy wielu ludziom, kuratorium,
harcerzom starsze rodzeństwo wyjechało na kolonię do Zakopanego,
młodsze niestety musiały zostać w domu. Czują się tu znakomicie.
Brakuje krzeseł i stołu.
Powiększona rodzina państwa Małgorzaty i Stanisława Gładyszów liczy
obecnie 18 osób. Wszyscy się nie mieścimy przy jednym stole –
relacjonuje Małgorzata. Najpierw wstają najstarsze dzieci same robią
sobie śniadanie i pomagają przy najmłodszych. Obowiązki dzielimy na
wszystkich sama nie dałabym sobie rady. Od tragedii męża często nie
ma w domu ciężko go zastać, jedynie zjeść i spać przychodzi, bo tyle
teraz załatwień – dodaje Małgorzta.
Są plany rozbudowy domu, wtedy wszyscy będą mieli swój kąt.
Powiększyła się nie tylko rodzina.
Z gospodarstwa siostry przywieźliśmy krowę, 5 świń, mnóstwo drobiu,
również zabraliśmy sprzęt rolniczy. Pozostało tam również pole,
które trzeba obrobić, aby plony nie poszły na marne. Nie wiemy, co
jeszcze zrobimy z tamtą gospodarką, może dzieci będą chciały kiedyś
wrócić do rodzinnego domu. Wszystko jednak czas pokaże. Obecnie mam
11 świń, 3 krowy, 4 konie i dużo drobiu. Gospodaruję na 6 hektarach.
Trzeba mieć czas na wszystko.
Pan Stanisław jest również sołtysem Hłudna i musi się również
troszczyć o swą „Małą Ojczyznę”, dochodzą również prace w Ludowym
Zespole Sportowym – gdzie jestem aktywnym działaczem, a jako strażak
– ochotnik nie może pozostawić bliźnich w potrzebie. Prowadzi Zakład
Usług Leśnych.
Na dobre i na złe.
ANTONI GROMALA – wójt gminy Nozdrzec: bardzo się przejmujemy całą
rodziną, są to przecież nasi mieszkańcy, udzielenie im pomocy jest
naszym obowiązkiem. Będziemy z mini na dobre i na złe, bo tak
nakazuje nam serce. Dziękuje wszystkim, którzy pomogli rodzinie
Gładyszów.
DOROTA POMYKAŁA – kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w
Nozdrzcu: Jest to największa rodzina w naszej gminie, poznaliśmy ich
niedawno po tragedii, jaka rozegrała się w Jasionowie. Naszymi
pierwszymi krokami było zapewnienie dzieciom rodziny zastępczej,
później współpracowaliśmy z Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie w
Brzozowie w celu uzyskania dla dzieci pomocy na to, aby się mogły u
nas zaaklimatyzować i zagospodarować. Został im przyznany zasiłek.
Zakupiliśmy dla tej rodziny pralkę automatyczną, pomagamy w
odremontowaniu mieszkania i przystosowaniu go do potrzeb,
organizujemy zbiórki pieniężne. Zwracamy się do wszystkich osób,
które chcą pomóc.
KAZIMIERA GÓRNIAK – dyrektor Banku Spółdzielczego w Dynowie Oddział
w Nozdrzcu: Zachęcamy wszystkich do pomocy państwu Głądyszów. Bank
założył konto, na które można dokonywać wpłat, aby pomoc tym
poszkodowanym dzieciom.
Numer konta:
Bank Spółdzielczy Dynów O/Nozdrzec,
90931017- 10982-27404-101
z dopiskiem: „Rodzina zastępcza”
Małgorzata i Stanisław Gładysz.
Sierpień - miesiąc trzeźwości
OD lat ogłaszany przez Kościół Polsce –
to miesiąc refleksji nad zjawiskiem alkoholizmu, przyczynami
uzależnień i drogami wyjścia z nieszczęścia, dotykającego ciągle
wielu, wielu rodzin. Miesiąc powstrzymywania się od spożywania nawet
przez tych, którym alkohol nie stwarza żadnych problemów, ale zależy
im na powstrzymaniu rozlewającej się coraz szerzej, fali
alkoholizmu. Miesiąc, w którym ci, którzy nie zastanawiają się nad
ilością, częstością i okolicznościami spożywanego alkoholu, mają
okazję do zadania sobie „na trzeźwo” kilku pytań, czy są bezpieczni,
bo im dłużej trwa nie rozpoznany stan zagrożenia, tym z każdym dniem
bliżej do uzależnienia i tym dłuższa i cięższa droga „powrotu”. A
więc, jeśli lubisz wypić – znajdź chwilę spokojnego czasu, weź
kartkę papieru i odpowiedz szczerze na kilka poniższych pytań,
stawiając kreskę przy każdej odpowiedzi potakującej. Odpowiedz:
1. Czy osoby z bliskiego otoczenia mówiły Ci już kiedyś, że pijesz
zbyt często lub zbyt dużo?
2. Czy rozważałeś kiedykolwiek potrzebę ograniczenia swego picia?
3. Czy odczuwałeś kiedykolwiek wyrzuty sumienia, poczucie winy lub
wstyd z powodu następstw swego picia i zachowań po alkoholu?
4. Czy zdarzyło Ci się kiedykolwiek rozpoczynanie dnia od porcji
alkoholu (nawet piwa) dla „uspokojenia nerwów” czy poprawy
samopoczucia?
5. Czy zdarzyło Ci się picie „po kryjomu”, chowanie alkoholu przed
otoczeniem, czy zabezpieczenie sobie „zapasu” alkoholu dostępnego
tylko dla Ciebie w każdej chwili?
Jedna kreska twierdząca oznacza, że jeszcze nie jest źle, sytuacja
wymaga przemyślenia co będzie dalej. Dwie kreski wskazują na to, że
picie alkoholu zaczęło stwarzać problemy. Trzy do pięciu kresek
oznacza konieczność pilnej konsultacji ze specjalistą od uzależnień
zanim będzie za późno.
Warto w tym celu wykorzystać MIESIĄC TRZEŹWOŚCI.
Na podstawie artykułu dr Bohdana Woronicza specjalisty terapii
uzależnień Centrum Konsultacyjnego AKEED w Warszawie.
Opracowała
Anna Baranowska – Bilska |
W obcej służbie
Im bardziej oddalamy się w czasie od pewnych
wydarzeń i osób w nich uczestniczących, tym wspomnienia nasze stają
się bardziej mgliste, jakby zamazane i nie należy przyjmować ich za
zupełnie pewne. Przeciętna pamięć ludzka jest zawodna, a ponadto
mamy na ogół zwyczaj ubarwiania nieco mimo woli dawnych zdarzeń.
Inni nie żałują przy tym czerni, zwłaszcza do odmalowania osób nie
cieszących się ich sympatią. Dziś, gdy przysłuchuję się niekiedy
wypowiedziom młodych ludzi na temat wydarzeń z lat drugiej wojny lub
osób w nich uczestniczących ogarnia mnie zdumienie: co też oni
plotą, czym nakarmili ich dziadkowie i ojcowie?
Zawodna jest pamięć ludzka, więc też od czasu do czasu przeglądam
pisany przeze mnie w okresie okupacji pamiętnik i zawracam błądzące
myśli na właściwą drogę. W pamiętniku tym notowałem czas wydarzeń,
ich miejsce oraz krótki przebieg. Nie notowałem jednak nazwisk osób
biorących w nich udział. Te, ze względu na ich bezpieczeństwo
musiałem zachować w swej pamięci, co nie było dla mnie zbyt trudne.
Sprawy, których nie mogłem zanotować podczas niemieckiej okupacji
zanotowałem tuż po tak zwanym wyzwoleniu, kiedy jeszcze wszystko
było dobrze zachowane w mej i kolegów pamięci.
We wspomnieniach dotyczących drugiej wojny, jak też pierwszych lat
po „wyzwoleniu”, związanych z Dynowem i najbliższą okolicą, można
obecnie usłyszeć tyle przeróżnych bzdur, przeinaczeń, dzikiej
nienawiści do osób zasługujących na szacunek, a nie potępienie, że
najstarsze pokolenie często rezygnuje ze stawania w obronie prawdy.
To daremny trud - mówi ono. Propaganda komunistyczna, zwłaszcza z
pierwszych lat powojennych, i czas zrobiły swoje. Tego już nikt nie
odwróci.
Weźmy dla przykładu pod uwagę choćby jedynie problem zdrady podczas
okupacji niemieckiej tak łatwy do zarzucenia a trudny do
udowodnienia. Na pytanie kto był faktycznie zdrajcą, a kogo tym
mianem niesłusznie obciążono, nie zawsze można na to udzielić
zupełnie pewnej odpowiedzi. Bezpodstawne nadanie określonej osobie
miana zdrajcy bez posiadania niezbitych dowodów jego winy, to
moralna zbrodnia, popełniona na niejednym uczciwym człowieku. Osobą
tak pokrzywdzoną przez dynowskie społeczeństwo był Skwirzyński.
Julian Skwirzyński ps. „Twardy” przebywał w Dynowie podczas
niemieckiej okupacji od późnej jesieni 1939 r. do zimy 1944 r. Do
dziś krążąjeszcze opowiadania o jego stałych kontaktach z oficerami
niemieckimi stacjonującymi w miasteczku, pijatykach i prowadzonym
przez niego przedsiębiorstwie wydobywającym żwir z dna Sanu. Skąd
przyjechał, nie wiadomo. Nie ma też pewności czy nazwisko, którym
się posługiwał, było rzeczywiście jego prawdziwym nazwiskiem. Od
pierwszej chwili ten wysoki, przystojny mężczyzna, płynnie
posługujący się językiem niemieckim traktowany był przez
społeczeństwo jako zdrajca, niemiecki szpicel.
Nieznany mi zupełnie rzekomy kronikarz, podpisujący się jedynie
literami FK. w artykule „Dynów 1944 - 1946”, posiadającym podtytuł
„Temat nadający się do jakiejś historii sensacyjnej” oszkalował w
niesamowity sposób osobę, którą nazywa „Dwójkarzem”. Czytając ten
artykuł ma się zupełną pewność, że za osobą „Dwójkarza” kryje się
Skwirzyński przedstawiony w jak najgorszym świetle. Autor nazwał go
„człowiekiem amorałnym i awanturnikiem. Paszkwil ten jest znakomitym
dowodem tego, co dzieje się z prawdą po niewielu nawet latach i
świadczy, że nie zawsze należy wierzyć temu co opowiadają ludzie, a
niekiedy też i piszą.
Skwirzyńskiego nie znałem osobiście, lecz widywałem go często w
towarzystwie niemieckich oficerów stacjonujących wraz z wojskiem w
Dynowie. Uważałem go, jak i wszyscy, za niemieckiego szpicla. Jakie
też było moje zaskoczenie, gdy w pierwszych dniach lipca 1944 r,
otrzymaliśmy rozkaz stawienia się wieczorem przy domu Jaroszów na
Krzywdach, gdzie pojawił się również Julian Skwirzyński. Jak się
okazało, miał on naszą akowską grupę poprowadzić do Hyżnego, gdzie
doszło do starcia z Niemcami i niezbędna była pomoc. Kilkakrotnie
spotkałem się także ze Skwirzyńskim wkrótce po „wyzwoleniu”. Ukrywał
się wówczas w Krakowie, ponieważ był poszukiwany przez Urząd
Bezpieczeństwa, zwany powszechnie „bezpieką”. Pracowałem w tym
czasie w spółdzielni handlowej w Dynowie i raz w miesiącu udawaliśmy
się z kierownikiem Zygmuntem Assarabowskim i kierowcą samochodu po
towary do Krakowa. Tam też nocowaliśmy niejednokrotnie po kilka z
rzędu nocy w jednym z domów przy ulicy Św. Anny, gdzie odwiedzał nas
niekiedy Skwirzyński. Znajomość ta urwała się nagle po kilku
miesiącach.
Staliśmy w pewien szybko zapadający jesienny wieczór z kierownikiem
Assarabowskim i Skwirzyńskim w bramie wspomnianej kamienicy,
rozmawiając o różnych wydarzeniach mających miejsce na
Dynowszczyźnie. Szarzało się w nie oświetlonej bramie i nasz gość
zamierzał już odejść, gdy zbliżył się do nas jakiś zdemobilizowany
żołnierz w wymiętoszonej czapce wojskowej i marynarce oraz cywilnych
spodniach. Śmiało stanął przy nas i pewnym siebie głosem spytał czy
jesteśmy z Dynowa. Ubek - przeleciało mi przez myśl, nie miałem
jednak zamiaru odpowiadać na jego pytanie. Kierownik natomiast, nie
śpiesząc się, rzucił niedbale:
O co panu chodzi, tak jesteśmy z Dynowa.
- Nie był tu czasem u was Skwirzyński? - spytał.
W tym momencie spostrzegłem, że Julian nie ma zamiaru uciekać, ale
też nie pozwoli się aresztować. Dojdzie tu więc do poważnych
kłopotów, a być może i strzelaniny.
- Nie było go do tej pory u nas - zadziwiająco spokojnie
odpowiedział kierownik. - Wróciliśmy dopiero z zakupów. Być może
czeka na nas w mieszkaniu. Pójdę tam i zobaczę - powiedział ubek.
Starszy już wiekiem kierownik i prawnik z zawodu w lot ocenił
sytuację. Potwierdził, że jesteśmy z Dynowa, gdyż ten kapcan, jak go
później określił, widocznie już wiedział skąd pochodzimy i gdzie
mieszkamy. Zaprzeczanie więc nie miało żadnego sensu. Skwirzyńskiego
prawdopodobnie nie znał, a być może nie poznał w półmroku i
potraktował go jako kierowcę naszej ciężarówki, skierowanie
natomiast szpicla do naszego mieszkania było najlepszym wyjściem z
sytuacji..
Po tej bardzo dramatycznej scenie Skwirzyński serdecznie podziękował
kierownikowi za wyratowanie go z opresji, po czym żegnając się
powiedział: „I tu już ruskie pachołki wpadły na mój trop. Muszę
zatem natychmiast uciekać z Krakowa. Tu jestem spalony”. Przy
pożegnaniu wręczył mu kierownik trochę gotówki, po czym Julian
odszedł powolnym krokiem w boczną, nie oświetloną uliczkę. Więcej go
w życiu nie widziałem. Słyszeliśmy później o poszukiwaniach
czynionych za nim w Poznaniu i aresztowaniu go prawdopodobnie we
Wrocławiu. Taką zapłatę otrzymał za swą działalność.
Upłynęło kilka lat od chwili opuszczenia więzień przez czołowych
działaczy AK. Pewnego dnia będąc w Łubnie z Alojzym Czernikiem
wstąpiliśmy do domu podporucznika Michała Barcia „Krogulca”, byłego
dowódcy Placówki AK Dynów. Rozmowa nasza zeszła m.in. na
Skwirzyńskiego. Kim właściwie był Skwirzyński ? - zapytałem.
W odpowiedzi Michał Barć roześmiał się i opowiedział nam swoje
pierwsze z nim spotkanie, które omal nie zakończyło się tragedią.
Była wczesna wiosna 1940 roku - mówił Barć. Miałem już dobrze
zorganizowaną grupę członków Związku Walki Zbrojnej w Łubnie i
nawiązywałem kontakty z ludźmi w Dynowie., Praca szła dobrze i
wówczas już słyszałem od wielu osób stwierdzenie, że Julian
Skwirzyński jest niemieckim szpiclem. Pokazano mi go też z bliska i
ostrzegano przed nim.
Wracając pewnego dnia z Dynowa do Łubna - opowiadał dalej Barć-docho
-dziłem ulicą do dynowskiej plebanii, gdy usłyszałem za sobą
wołanie: „Panie Barć, panie Michale, zaczekaj pan chwilę!” Stanąłem;
zaciekawiony, kto też mnie woła, spoglądałem na zbliżającą się
osobę. Skwirzyński! Skąd on zna moje nazwisko i imię. Wsypa ?
Skwirzyński podszedł spokojnie, podał mi rękę, po czym przedstawił
się i powiedział krótko: „Panie Barć, proszę mnie wpisać na listę
członków Związku Walki Zbrojnej”. Na te słowa oblało mnie gorąco, a
następnie przyszła mi myśl aby go zastrzelić, gdyż miałem przy sobie
pistolet. Opanowałem się jednak. Strzał mógł zwrócić uwagę żołnierzy
zajmujących kwatery w pobliskim przedszkolu i budynku sądu. W tej
sytuacji ucieczka nie miała żadnych szans na powodzenie. Zacząłem
więc wypierać się, że nie mam nic wspólnego z jakimś tam Związkiem
Walki Zbrojnej, że bierze mnie za kogoś innego itp. Widząc moje
zdenerwowanie i wypieranie się kontaktów z podziemiem ośmiał się, a
następnie powiedział: „Do widzenia, wkrótce się spotkamy” i odszedł
spokojnie.
Od tego dnia nie spałem już w domu. Dręczyły mnie słowa: „ wkrótce
się spotkamy”. Czyżby mieli mnie aresztować? W kilka dni później
znów spotkałem się ze Skwirzyńskim, ale u mnie w mieszkaniu. Miałem
się zawsze na baczności w ciągu dnia, lecz w tym właśnie dniu byłem
nieco mniej ostrożny. Czytając w pokoju książkę usłyszałem
energiczne pukanie do drzwi, więc jak zwykle powiedziałem bez
zastanowienia się : proszę. W drzwiach stanął kapitan Józef Maciołek
„Żuraw”, któremu podlegał organizujący się w gminach Błażowa i Dynów
Związek Walki Zbrojnej, a zza niego wychylała się uśmiechnięta gęba
Skwirzyńskiego.
Po przywitaniach kapitan Maciołek powiedział mi krótko: „ Słuchaj
Michał,
Julek to nasz chłop i nie interesuj się jego postępowaniem. Podlega
on tylko wyższej instancji, a ty możesz z nim czasem współpracować,
jeśli zajdzie potrzeba”. Po tych słowach wypiliśmy razem nieco
samogonu, porozmawialiśmy na różne tematy i obydwaj goście odeszli.
Pod koniec wojny dowiedziałem się, kończył swe opowiadanie Barć, że
Skwirzyński został skierowany do Dynowa w celach specjalnych
bezpośrednio przez Kraków, późniejszy Okręg Armii Krajowej.
M. Krasnopolski
|
Jak drzewiej bywało - Inne Fundacje biskupa
Antoniego Aleksandra Fredry w ziemi przemyskiej
Od 1714 roku Aleksander Antoni Fredro był
związany z życiem religijnym Jarosławia. Przez dwadzieścia lat
pełnił funkcje proboszcza tamtejszej parafii i prepozyta
jarosławskiej kolegiaty. Jego troska o sprawy duchowe wiązała się z
dbałością o wyposażenie i wygląd świątyń, którymi się opiekował.
Kolegiata jarosławska została obdarowana przez biskupa ozdobnymi
mszałami i srebrnymi kielichami. Ufundował także obrazy Matki
Boskiej Częstochowskiej i Świętej Trójcy oraz kamienną figurę
świętego Jana Nepomucena. Prócz tego na wykonanie nowego dachu i
przyozdobienie wnętrza świątyni darował sześć tysięcy florenów
polskich.
Biskup Fredro szczególną troską otaczał sanktuarium Matki Bożej
Bolesnej w Jarosławiu. Jego fundacji był miedziany dach świątyni, na
który przeznaczył sto tysięcy złotych polskich. Zdobiła go wysmukła
sygnaturka z herbem Bończa i inicjałami biskupa przemyskiego. W 1732
roku Aleksander Antoni Fredro rozpoczął działania mające na celu
wzniesienie okazałej wschodniej fasady świątyni. Polecił jezuitom
znanego sobie rzeźbiarza Tomasza Huttera, który miał wykonać detale
architektoniczne przy wznoszonej elewacji. Biskup Fredro zaangażował
się także w dekorowanie wnętrza świątyni oraz klasztoru polichromią.
Pierwsze prace malarskie zostały podjęte staraniem Elżbiety
Sieniawskiej w latach 1722-1723. Właścicielka Jarosławia zatrudniła
do wykonania malatury Józefa Rossiego. Jego dziełem były freski na
sklepieniu nawy głównej i ściany szczytowej nad chórem. W 1729 roku
Elżbieta Sieniawska umarła, a prace przy dalszej części polichromii
prowadzone były z inicjatywy biskupa Aleksandra Antoniego Fredry. Do
przyozdobienia kaplic naw bocznych oraz kaplic przylegających do
ściany tęczowej zatrudnił malarza zakonnego. W 1731 roku powstała
również dekoracja malarska korytarza w skrzydle wschodnim klasztoru.
Autorem cyklu przedstawień obrazujących dzieje cudownej figurki
Matki Bożej Bolesnej był Adam Swach. Wszystkie prace malarskie w
kościele „Na Pólku”, wykonane na początku lat trzydziestych XVIII
wieku finansowane były przez biskupa Fredrę. W realizację
przedsięwzięć artystycznych przy kościołach jarosławskich biskup
osobiście się angażował, udzielając rad architektom i motywując
artystów malarzy do rzetelnej pracy. Przy przebudowie świątyni
mariackiej Aleksander Antoni Fredro doprowadził do realizacji
własnego projektu głównej fasady kościoła. Została ona umiejscowiona
za prezbiterium, a nie przy wejściu głównym. Miało to na celu
okazałe prezentowanie się świątyni od strony miasta. Zadbał również
o to, by wykonawcami prac architektoniczno-rzeźbiarskich byli znani
mu artyści, na umiejętnościach, których mógł polegać. Biskup
sprawował też opiekę artystyczną nad powstającą polichromią wewnątrz
świątyni. Dlatego nie przypadkowo wśród dekoracji malarskiej
prezbiterium znalazł się jego herb.
Kolejnym miejscem gdzie zaznaczyły się artystyczne oddziaływania
biskupa Fredry była Stara Wieś pod Brzozowem. Istniał tu drewniany
kościół parafialny z kapelanią i szpitalem dla ubogich. Było to
jednocześnie miejsce kultu cudownego obrazu Zaśnięcia i
Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Biskupowi Fredrze zależało
na rozwoju tego ośrodka. W 1726 roku zwiększył uposażenie parafii o
sołectwo starowiejskie, wraz z polami uprawnymi, pastwiskami i
ogrodami. Do opieki nad sanktuarium sprowadził w 1728 roku ojców
paulinów z Jasnej Góry w Częstochowie. Jednocześnie podjął decyzję
zbudowania nowej, murowanej świątyni wraz z klasztorem. Dokument
fundacyjny został spisany 29 stycznia 1728 roku, w siedzibie biskupa
w Radymnie. Biskup Fredro zobowiązał się do pokrycia kosztów całej
inwestycji. Obiecał również ufundować wyposażenie wnętrza nowego
kościoła i zabezpieczyć paramenty liturgiczne. W 1730 roku
rozpoczęto budowę i trwała ona około trzydziestu lat. Nową świątynię
konsekrował w 1760 roku biskup Wacław H. Sierakowski. Jego zasługę
stanowiło wyposażenie wnętrza budowli. Za realizację tego
przedsięwzięcia odpowiedzialny był prowincjał Konstaty Maszyński.
Budowa świątyni zakończyła się długo po śmierci jej fundatora, który
przeznaczył w testamencie odpowiednie sumy na jej dokończenie.
Starowiejscy paulini docenili starania swojego dobroczyńcy. Wyrazem
ich wdzięczności było umieszczenie we wnętrzu kościoła portretu i
herbu biskupa Fredry.
Prócz troski o wyżej opisane świątynie, których wygląd (mimo
późniejszych modernizacji) do dzisiaj świadczy o smaku i wyrobieniu
artystycznym ich fundatora, biskup Fredro dbał także o inne kościoły
i klasztory ziemi przemyskiej. Z jego inicjatywy wyremontowano
świątynię w Radymnie i zmieniono jej pokrycie dachowe. Kościół
otrzymał nową elewację i wystrój architektoniczny. Fundacją biskupa
Fredry był także nowy kościół w Jaśliskach i prawdopodobnie murowana
świątynia w Fulsztynie. Opieką otoczył również zaniedbany kościół w
Lubaczowie. Na jego odnowienie przeznaczył pięćset złotych.
Pozostały do zaprezentowania jeszcze dwa obiekty związane z
działalnością biskupa Aleksandra Antoniego Fredry. Były to jego r e
z y d e n c j e. Pierwsza z nich mieściła się we wsi Brzozowa, którą
po założeniu miasta o tej samej nazwie przemianowano na Starą Wieś.
Rezydencja składała się z kilku budynków. Najważniejszym z nich był
drewniany, piętrowy pałac biskupa. Prowadził do niego ganek, wsparty
na dębowych filarach, połączonych u dołu malowaną balustradą. Na
parterze znajdował się apartament biskupa i tak zwana izba
marszałkowska, z dwoma alkierzami. Pierwsze piętro zajmował drugi
apartament oraz pokoje i sale o różnym przeznaczeniu. Nad gankiem
umiejscowiona była kaplica. Cały budynek przykryty był dachem
siodłowym. Nad garderobą i kaplicą wznosiły się kopuły pokryte
gontem. Wszystkie pokoje przykryte były płaskimi stropami, a
niektóre z nich miały formę kasetonową. Wnętrze pałacu dekorowały
bogate złocenia i polichromia. Ściany przesłaniały liczne, cenne
tkaniny. W kaplicy pałacowej stał złocony ołtarz, w którego
centralnym polu umieszczono obraz z przedstawieniem świętego
Antoniego Padewskiego. Druga kaplica w rezydencji biskupiej
znajdowała się przed pałacem. Miała ona kształt ośmioboku
przykrytego kopułą, którą wieńczyła latarnia. Wytynkowane i
pobielone wnętrze przyozdabiały herby biskupów przemyskich.
Centralne miejsce w kaplicy zajmował drewniany, rzeźbiony ołtarz. W
jego polu środkowym umieszczono obraz przedstawiający Chrystusa
Ukrzyżowanego. Całości dopełniały bogate złocenia i polichromia.
Kaplica usytuowana była na jednym z dwóch dziedzińców. Prócz niej i
pałacu, zespół rezydencjalny stanowiły budynki gospodarcze, kuchnia,
piekarnia i domek ogrodnika. Biskup zadbał także o estetyczne
otoczenie swojej siedziby. Stanowiły je ogród włoski, liczne
sadzawki i stawy. Nie tę jednak siedzibę upodobał sobie biskup
Fredro - może z powodu znacznej odległości od Przemyśla, a może miał
jakieś osobiste powody.
Znacznie częściej przebywał w drugiej rezydencji, która znajdowała
się w Radymnie. Siedziba biskupa miała charakter obronny i składała
się z drewnianego pałacu oraz szeregu zabudowań towarzyszących,
usytuowanych wokół dziedzińca. W rezydencji nie zabrakło także
ogrodu i stawów. Pałac zapewne prezentował się okazale, ponieważ
posiadał w czterech narożach alkierze, a całą budowlę przykrywał
potężny gontowy dach. W odróżnieniu od siedziby starowiejskiej był
parterowy. Część mieszkalna składała się z dziesięciu pokoi oraz
bogato dekorowanej malowidłami sieni. W narożnym pomieszczeniu
pałacu znajdowała się kaplica. Jej wyposażenie było bogate. Na
suficie znajdowały się polichromie, a ściany zdobiły liczne obrazy
olejne oraz grafiki o tematyce religijnej. Centralne miejsce
zajmował drewniany ołtarz, z dużym olejnym obrazem, przedstawiającym
zdjęcie Chrystusa z krzyża. Dekoracyjne było także antepedium
wykonane z kurdybanu, otoczone złoconą ramą. W kaplicy znajdowały
się także dwie szafy, wykonane w warsztatach kolbuszowskich. Cały
obiekt ogrzewany był piecami kaflowymi, a także kominkami
wykładanymi porcelanowymi płytkami. Los nie był łaskawy dla
rezydencji w Radymnie. Splądrowały ją w 1733 roku wojska rosyjskie,
a w 1772 roku stacjonowali w niej Austriacy. Zniszczenia poczynione
przez żołnierzy zadecydowały o rozebraniu tego obiektu.
Zasługi kulturotwórcze biskupa w diecezji przemyskiej zostały
docenione przez współczesnych. Kapituła katedralna ufundowała mu
nagrobek.
Opracowali AJM
Czy wiesz że...
W Gdyczynie, nieopodal Dynowa,
znajdowała się niezwykła karczma. Prawdopodobnie funkcjonowała ona
na jednym miejscu... aż 2000 lat. Dowodem tego są odkryte w 1935
roku wciśnięte w polepę monety z okresu panowania Jana Kazimierza,
Zygmunta Starego, Kazimierza Wielkiego, z czasów bizantyjskich, oraz
pieniądze arabskie i rzymski.
AJM
Tajemniczy krzyż ze Zwierzyńca w
Bieszczadach
W Muzeum Diecezjalnym w Przemyślu od 1922 roku znajduje się unikalny
emaliowany i złocony krzyż procesyjny, wykonany w pierwszej połowie
XIII wieku w Limognes w środkowej Francji. W jaki sposób ten piękny
zabytek znalazł się w małej, grecko- katolickiej, zwierzynieckiej
cerkwi niewiadomo. Istnieją na ten temat różne legendy – a to
zgubiony został przez Tatarów plądrujących pod koniec XIII wieku
Podkarpacie, lub trafił w Bieszczady z Węgier, po śmierci Kazimierza
Wielkiego.
AJM |
Dynowscy zwyczajni - niezwyczajni
- Trzy tułacze życiorysy
Wroga zagnała cię przemoc, złośliwe
losy krwawe
Jan Kasprowicz „Księga ubogich”
***
Z amatorskiego zdjęcia
wykonanego przez wędrownego fotografa patrzy zamyślona, zbyt
poważnie jak na swój wiek, urodziwa blondynka z pięknymi warkoczami
spływającymi z ramion na haftowany kołnierzyk sukienki. Patrzy ze
smutkiem, jakby ponad głowę oglądającego, jakby wybiegała w
przyszłość i widziała czarne chmury zbierające się nad rodzinnym
domem.
Gdy wybuchła wojna, Marysia Majkówna córka Anieli i Jakuba miała 16
lat. Rodzice do biednych już nie należeli, bo z parcelowanego
folwarku Skrzyńskich kupili 12 morgów pola – dobrego i w jednym
kawałku. Przy drodze do Pawłokomy stanął dom i zabudowania
gospodarcze. Starsza siostra Marysi wyszła za mąż i mieszkała „na
boku”.
Wojna i granica na Sanie okazały się dla mieszkańców Bartkówki nie
tylko politycznymi faktami, ale przyczynami dramatycznej „wędrówki
ludów”.
Majkowie, jak większość mieszkańców Bartkówki, tych mieszkających
blisko Sanu, zostali wysiedleni.
Dramatyczną wywózkę na Polesie opisałam w oparciu o relację p. J.
Bielca w „Dynowince” nr 7 /2003.
Marysia Majka znalazła się z rodzicami w Michałówce koło Derażna,
ale po 3 miesiącach znów była w rodzinnej wsi. Wróciła. Pod pozorem
choroby, bez paszportu, wróciła! Mało tego. Wróciwszy, intensywnie
starała się o legalizację swojego pobytu. Po paszport szła aż do
Birczy, a gdy to się udało, po pieszej wyprawie cała noc
przetańcowała na weselu zaprzyjaźnionej pary młodej. Miała zdrowie!
Razem z siostrą Stefanią, u której mieszkała, bo w rodzinnym domu
władze sowieckie zorganizowały urząd – chołowa diełat pariadok –
czyniły starania o powrót rodziców. Marysia uprosiła p. Wróbla
obeznanego w prawie i urzędującego w Dynowie, by napisał odpowiednie
pismo do władz sowieckich. Prośba poskutkowała i rodzice po dwóch
latach wygnania znów ujrzeli Winnicę i ukochaną wieś. Niestety Jakub
Majka tylko jeszcze rok cieszył się odzyskanym gospodarstwem – zmarł
nie doczekawszy końca wojny. Los oszczędził mu rozpaczy, którą
przeżyły żona z córką, gdy płonął dom podpalony przez grasujące
bandy.
Marysia wyszła za mąż w 1944 roku za Józefa Majdę z Przedmieścia,
odbudowali dom, który potem znów spłonął, tym razem od „iskry z
komina”. Znów budowa, ciężka praca w gospodarstwie, wychowywanie
trzech synów i córki…, ale to już powojenny rozdział z życia Marysi
Majkówny i materiał na osobny wywiad.
Dziś 80-letnia Maria Majdowa doczekała się gromadki wnuków, czterech
prawnuków a swoje przeżycia puentuje: przeleciało wszystko jak jeden
dzień.
***
Kazimiera Siry nie ma starych
zdjęć rodzinnych, jej dzieciństwo przeminęło nieutrwalone na kliszy,
ale ciągle żywe w pamięci. Obie z M. Majdową wspominają pobyt na
Polesiu.
Sirowie wysiedleni do Michałówki zamieszkali w jednym domu, razem z
Mudrykami, których było ośmioro. Ojcowie pracowali w lesie,
uprawiali piaszczystą ziemię, siali żyto, owies, łubin, pszenicę –
nie, bo się nie rodziła.
P. Kazimiera wspomina. Oto jako siedmioletnia dziewczynka w
Michałowie biegnie piaszczysta droga do lasu, a tu pełno borówek. O
jakie wielkie - dziwi się – w Bartkówce takich nie widziała! Piasek
gorący parzy bose nogi – pamięta! Jeszcze wyraźniej pamięta to
zimowe wycie wiatru, takie długie złowieszcze, a najbardziej to
zimno i zesztywnienie ciała, gdy w marcową noc 1943 roku ostrzeżeni
przez życzliwego sąsiada Ukraińca uciekli do lasu. Ukryci w krzakach
zatykali uszy, by nie słyszeć tych strasznych krzyków mordowanych
dzieci, starców, kobiet – polskich rodzin z Michałówki.
Już wcześniej, w obawie przed napadami band UPA nocowali po polach,
w ziemiance wykopanej niedaleko domu i zamaskowanej gałęziami. Teraz
w marcu 1943 roku uciekli do Łucka. Nie mieli co jeść, w co się
ubrać. Nędza! Dorośli najmowali się do ciężkich robót, dzieci
służyły u miejscowych Polaków – za łyżkę strawy. Tu dopadło ich
nieszczęście, brat Józef schroniwszy się przed łapanką do piwnicy
spłonął tam podczas pożaru. Drugi z braci Kazimiery miał więcej
szczęścia. Wcielony do wojska rosyjskiego przeszedł cały szlak
bojowy aż do Berlina. Głęboko wierzył, że chroniła go Matka Boska,
bo medalik ofiarowany przez mamę nosił stale na szyi. Już w wolnym
Berlinie, gdy prawie boso szedł z kolegą koło otwartego sklepu
obuwniczego, przez moment miał chęć posiadania porządnych butów.
Jakiś głos wewnętrzny go powstrzymał przed wejściem. Za chwilę, gdy
minęli witrynę sklepową, potężny wybuch zmiótł z powierzchni i ładny
sklep i porządne buty – oni ocaleli. Wtedy na głos śpiewał „Gwiazdo
śliczna, wspaniała…”.
Dzięki ludzkiej życzliwości niemieckiej rodziny wróciła z
przymusowych robót siostra Kazimiery – Maria.
Kazimiera Siry z rodziną wróciła do Bartkówki już po przejściu
frontu. Kilka dni tułaczki pociągiem, furmanką i pieszo. Jak obdarta
banda Cyganów stanęli nad Sanem a przeprawić się mogli dopiero „pod
Sochackim”, bo woda była duża i kry płynęły całym korytem „domowej
rzeki”.
Dotarli do rodzinnej wsi, do swoich!
***
Najtragiczniejsze przeżycia i straszne wspomnienia nosi w sercu i
pamięci p. Maria Pantołowa z domu Mudryk. Jej rodzinę też wysiedlono
do Michałówki. Dwie siostry wysłano stamtąd na roboty przymusowe do
Rzeszy, brat Janek zaciągnął się do armii, a Maria służyła
zarabiając na utrzymanie.
Gdy 23 marca 1943 roku uciekli do lasu, bo trwała już rzeź Polaków,
brat wrócił po Marię, bo w panice o niej zapomniano. W ostatniej
niemalże chwili dołączyli do uciekających. Nocą, w panice szukali
ratunku, drogi do Łucka. Dotarli tam będąc u kresu sił. Tymczasowe
lokum znaleźli w budynkach klasztornych przy łuckiej katedrze. Z
dobytku pozostało im trochę odzieży i krowa – żywicielka, którą
karmili trawą zbieraną w rowach i na trawnikach.
Tragedia wydarzyła się w maju, w nocy z 8 na 9 maja 1943 r. Nalot
bombowy szedł na rejon największej łuckiej świątyni. Bomba trafiła
nie w kościół, ale budynek klasztorny. Zawaliła się ogromna, wysoka
ściana trzypiętrowego budynku grzebiąc całą siedmioosobową rodzinę
Marii Mudryk. Ona ocalała, bo służyła u polskiej rodziny i tam
nocowała. Gdy dotarła do niej ta hiobowa wieść nie wie, jak doszła
do gruzów. Nie było ani taty, ani mamy, ani rodzeństwa, tylko zwały
gruzu i ona - piętnastoletnia sierota. Jakaś życzliwa Rosjanka
zorganizowała żołnierzy i grupę cywilów, którzy odkopali ciała.
Tylko pięć trumien dla siedmiorga zabitych przydzielili Niemcy. Nad
zbiorową mogiłą polski ksiądz modlił się za rodzinę Marii i za nią
samą – na obcej ziemi ocaloną i tak strasznie osieroconą –
piętnastoletnią Niobe.
Przygarnęła ja krewna – Julia Sochacka, której całą rodzinę
zamordowano w wigilię 1943 roku. Obie nieszczęśliwe i samotne
wspierały się i ratowały w biedzie. W sierpniu 1944 roku, gdy
nadarzyła się okazja wyjazdu zamieniły krowę – żywicielkę na konia i
sprzęgnowszy go w parę z koniem Kucza ruszyli razem na zachód.
Dotarli do Bartkówki, do swoich ….
Maria Mudryk – Pantołowa poprawia: do wsi, bo jej najbliżsi zostali
daleko na łuckim cmentarzu.
Odwiedziła ich mogiłę w 1973 roku, gdy z mężem Kazimierzem pojechali
tam, gdzie kiedyś jechać nie chcieli, ale musieli. Pantołowie byli
wywiezieni do Czekna w gminie Jarosławie pow. kostopolski, ale o tym
już w następnym numerze „Dynowinki”.
Krystyna Dżuła |
Wakacje w Miejskim Ośrodku Kultury i rekreacji
W dniach 21 lipca– 1 sierpnia br. Miejski Ośrodek
Kultury organizował codzienne czterogodzinne zajęcia dla grupy 26
dzieci z Dynowa. Były to konkursy recytatorskie, wokalne,
plastyczne, gry sprawnościowe, nauka tańca, odwiedzili dzieci
dynowscy, policjanci i strażacy, zażywano kąpieli słonecznych i
wodnych. Wspólnie obiadowano i grilowano. Serdecznie dziękujemy
Paniom Anecie Kurasz i Justynie Szałajko – stażystkom MOPSu i MokiRu
za wspaniała pomysły „ na zajęcia” wspólne organizowanie i
przeprowadzenie.
GM
Pocztówka z wakacji
29 lipca, godzina 630.Wyjeżdżamy
z Dynowa. Pogoda niezbyt udana, ale my jesteśmy pełni optymizmu, że
w ciągu trzech najbliższych dni uda nam się zwiedzić jak najwięcej i
przyjemnie spędzić czas. Po trzech godzinach jazdy jesteśmy w
Pieninach. Pierwszy przystanek – wąwóz Homole. Jest z nami Pan Piotr
– licencjonowany pilot i przewoźnik, który pokaże nam góry. Mokrą
ścieżką idziemy przed siebie, niektórzy uczestnicy wycieczki skarżą
się na bolące nogi, ale idą dalej. Dochodzimy do wąwozu, odpoczywamy
chwilę i ruszamy w dalszą drogę. Przy bacówce próbujemy tradycyjnych
oscypków i już idziemy dalej, bo zaczyna padać deszcz. Schodzimy do
Jaworek a następnie udajemy się do Szczawnicy. Zwiedzamy miasto,
piękny park oraz pijalnię wód. I znowu deszcz każe nam się
pospieszyć, ruszamy więc w dalszą drogę i zatrzymujemy się w
Ludźmierzu, gdzie zwiedzamy bazylikę Matki Bożej – Gaździny Podhala
oraz piękny ogród, w którym znajduje się pomnik papieża, stacje
drogi krzyżowej i grób Chrystusa.
Z Ludźmierza udajemy się już do Zakopanego - Olczy, gdzie w ulewnym
deszczu witają nas zaprzyjaźnieni górale.
Drugi dzień naszego pobytu w górach również wita nas deszczem, ale
my nie jesteśmy zniechęceni. Zwiedzamy Dużą Krokiew, skocznie
narciarskie, wraz z innymi turystami mamy okazję podziwiać młodych
skoczków francuskich, którzy mimo deszczu trenują na igielicie.
Następnie udajemy się do Muzeum Tatrzańskiego, gdzie oprócz stałej
ekspozycji podziwiamy wystawę „Fotografia dzikiej przyrody” oraz
oglądamy dwa filmy o niedźwiedziach zamieszkujących Tatry oraz
skarbach Morskiego Oka.
Po obiedzie ruszamy autokarem w stronę wyciągu krzesełkowego na
Butorowy Wierch. Wreszcie nie pada, z góry oglądamy miasto,
następnie udajemy się na Gubałówkę, gdzie jest czas na lody oraz
pamiątkowe zdjęcie.
Zjeżdżamy wagonem w dół i znowu uciekamy przed deszczem.
Drugi dzień wycieczki jest pełen atrakcji, po kolacji spotykam się
przy wspólnym ognisku, pieczemy kiełbaski, rozmawiamy, poznajemy się
bliżej.
Środa, 31 lipca. Znowu pada. Nasz plan wędrówki do Doliny
Kościeliskiej nie zostaje zrealizowany. Jedziemy do Chochołowa,
gdzie podziwiamy piękne drewniane domy oraz figurkę Jana Nepomucena,
który stoi odwrócony plecami do Czarnego Dunajca, bo tak ustawili go
mieszkańcy Chochołowa, niezbyt lubiący swoich sąsiadów.
W drodze powrotnej z Chochołowa wstępujemy na Krzeptówki – zwiedzamy
Sanktuarium MB Fatimskiej, robimy pamiątkowe zdjęcie przy pomniku
papieża i udajemy się na Krupówki – główną ulicę Zakopanego, wielką
atrakcję dla większości turystów odwiedzających miasto.
Po obiedzie żegnamy się z miłymi gospodarzami i ruszamy w drogę
powrotną do domu. Niektórzy są tak zmęczeni, że od razu zasypiają,
dlatego Zalew Czorsztyński oglądamy tylko z okien autokaru.
Do Dynowa przyjeżdżamy ok. godziny 2130.
W wycieczce udział wzięło 47 dzieci i 4 opiekunów.
Wycieczka została sfinansowana ze środków MKRPA w Dynowie (dla 38
uczestników, 9 uczestników wzięło udział za pełną odpłatnością).
Dziękujemy Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska za nieodpłatne
przekazanie napojów dla dzieci.
Wiesława Marszałek
II turniej Drużyn Podwórkowych
W dniu 19 lipca odbył się II turniej
drużyn podwórkowych w piłce nożnej. W turnieju wzięło udział 18
drużyn, które rywalizowały z sobą w dwóch kategoriach do lat 15 i do
lat 20. W pierwszej kategorii zwyciężyła drużyna FC BUDYNIARZE a w
drugiej WIKLINIARZE. Drugie miejsce w kategorii do 20 lat zajęła
drużyna ORŁÓW, a trzecie THC DYNOVIA. Najlepszymi strzelcami byli:
Łukasz Maca, Konrad Maca i Mariusz Mnich. Organizatorzy Turnieju
MOKiR oraz LKS Dynovia,dziękują bardzo Panom Grzegorzowi Szajnikowi
i Pawłowi Hadamowi, którzy przez wiele godzin, profesjonalnie,
sportowo a przede wszystkim społecznie, sędziowali cały turniej.
Dziękujemy.
GM
Pielgrzymowanie
Dlaczego ludzie pielgrzymują, wędrując
wytrwale „w każdy czas”, często z bąblami na nogach? Ponieważ
postanowili w ten sposób z wdzięczności uczcić Boga, spełniają
złożony kiedyś ślub lub pragną wyprosić sobie jakąś szczególną
łaskę. Czynią to z wielką żarliwością, manifestacyjnie, na oczach
świata. Pielgrzymują do miejsc świętych, szczególnie
uprzywilejowanych dzięki nadzwyczajnym objawieniom, czyli do tak
zwanych sanktuariów. Jest ich w Polsce i na świecie bardzo dużo.
Wśród różnych sanktuariów najwięcej jest sanktuariów maryjnych.
W każdym sanktuarium pielgrzymi biorą żywy udział w sprawowanej tu
liturgii. Uczestniczą w Mszach św., korzystają z Sakramentu
Pojednania, a ponieważ sanktuaria są jednocześnie bogatymi ośrodkami
kultury, jak na przykład nasza Jasna Góra, pielgrzymi mają okazję
pogłębić tu swoją wiedzę religijną. Bardzo często młodzi ludzie w
czasie pielgrzymowania odkrywają swoje powołanie życiowe.
W sanktuariach obserwujemy przykłady niepowtarzalnej miłości, która
ma swe źródło w Bogu, a objawia się w miłosiernych uczynkach,
solidarności międzyludzkiej, dzieleniu-się wszystkim, gościnności,
wzajemnej pomocy i ofiarności. Tu wreszcie odbywają się spotkania
ekumeniczne, które prowadzą do jedności wszystkich chrześcijan.
Tęcza – 1991r.
|
Felietony Dynowinki - DUCH CZY MATERIA
CZYLI O JAKOŚCI HORYZONTU
Mając życie od Ducha, do Ducha się
też stosujmy.
(Ga 5, 25)
Kiedy ktoś uzasadnia swoje postępowanie argumentacją
będącą zlepkiem paradoksów – ośmiesza się. Jednak w przypadku ludzi
uciekających od duchowości, od życia wewnętrznego w imię czegoś tam,
należy się raczej zasmucić. Bo szkoda…
Każdy, kto zachłystuje się rzekomą samowystarczalnością, skazuje się
na bezbronność, kiedy już zderzy się z sytuacją, która go
przerośnie. I wtedy nie ma już po co żyć, jak powiadają. Najlepiej
skończyć to wszystko. Bo dziecko umarło, bo straciłem pracę, bo mąż
mnie opuścił, bo nie dostałam się na studia, etc. Normalna reakcja
dla kogoś, kto ma się za pana swego losu, dla kogoś, do kogo nie ma
dostępu ani Bóg, ani człowiek. A o to, abyśmy nie przestali uważać
się za pępki wszechrzeczy, wielu usilnie się stara. Bo to bardzo
korzystne: na różańcach jeszcze nikt fortuny nie zbił…
Zacząłem z rozmachem i prosto z mostu, bo coraz bardziej zdumiewa
mnie następująca kwestia: wszyscy bez wyjątku ludzie stawiają na
pierwszym miejscu wartości niematerialne (miłość, przyjaźń, dobre
relacje międzyosobowe, dobre samopoczucie, satysfakcję posiadania,
poczucie władzy, itd.), natomiast kiedy zaczyna się mówić o
prawdzie, szczerości, samozaparciu, czystości, bezinteresowności,
wierności, wytrwałości czy innych cnotach, w końcu też z dziedziny
niematerialnych, podnosi się larum. Bo to nieżyciowe, bo trzeba stać
twardo na ziemi. Stoi twardo na ziemi ten, który ugania się za
forsą? Dla dobra dziecka, oczywiście… Ten, który ugania się za
sensacją? Ten, który te sensacje pożera? Ten, który spędza
niezliczone godziny przed ekranem, pozwalając robić sobie z mózgu
bezkształtną papkę? Ten, który nie ma czasu (istotnie, czas nie jest
naszą własnością…)? Ten, który omija kościół parafialny i odwraca
głowę na widok księdza, ale z przejęciem opowiada o historiach
urągających inteligencji przeciętnego, dorosłego człowieka? Nie
mówię tego jako kapłan jednej z wielkich religii monoteistycznych.
Mówię jako człowiek myślący i zdziwiony nieco niekonsekwencją i
totalnym brakiem logiki w postępowaniu wielu. Jestem wierzący, ale.
No to jesteś czy nie jesteś? Ja w to wszystko nie wierzę. To
dlaczego przynosisz dziecko do chrztu? Po co?
Nie da się oddzielić materii od ducha, bo człowiek jest osadzony w
obu tych wymiarach. Materia bez ducha to zezwierzęcenie, duch bez
materii to ucieczka w ułudę. Żałośnie prezentuje się ktoś elegancko
ubrany i bywały w świecie, a wypowiadający się o podstawowych
prawach życia wewnętrznego (niekoniecznie chrześcijańskiego) jak
przedszkolak.
Dane mi było przeżywać dwutygodniowe rekolekcje z małżeństwami i
rodzinami. Czasem sceptycznie nastawionymi i pokaleczonymi. Bez
mediów, bez kontaktu ze światem, za to z ciszą, najbliższymi i
okazją do przemyślenia kilku spraw. Pierwsze dni dla niektórych były
gehenną. Jak to, nie ma telewizora? Czas szczelnie wypełniony? Tyle
godzin modlitwy? Nie minął tydzień, a wielu kiwało głowami: nie
można tak było wcześniej? Nie trzeba było wielkich słów, tym
bardziej, że Ewangelia to „słowo żywe i skuteczne”, natomiast
uświadomienie niektórym ich pogoni za wiatrem dawało błogosławione
rezultaty. Ostatecznie to Bóg i człowiek okazywali się najważniejsi.
W kilku sercach pojaśniało, w kilku głowach dokonały się przewroty w
myśleniu. Czy to pomoże im żyć lepiej, radośniej? Czas pokaże.
Trzeba nieco trudu i zaangażowania. Tym bardziej, że powrócili do
środowisk, gdzie myślenie kategoriami wiary i ducha jest – mówiąc
delikatnie – niepopularne. Spróbujcie przekonać szczęśliwego
małżonka, żeglarza, zakonnika, muzyka, żeby porzucił to, co robi i
zajął się biznesem. Wyśmieje was. Chyba, że jego serce już
zaciągnęło się na służbę Mamonie…
„Gdzie skarb twój, tam i serce twoje”. Od wytyczonego celu, od jego
jakości zależy kształt naszych poczynań. Dlaczego tak wielu, pragnąc
być szczęśliwymi, ugania się za tym, co szczęścia dać nie może?
Ks. Krzysztof Rzepka
|
Cudze chwalicie, swego nie znacie!
A tu ”Semafor”pod nosem macie!
26 lipca 2003 roku miała miejsce rzecz niezwykła.
Otóż z fasonem dokonało się oficjalne otwarcie karczmy „Pod
Semaforem”.
Co prawda rzeczywiste otwarcie miało miejsce dużo wcześniej, ale nie
o rozkosze podniebienia tym razem chodziło, chociaż i o tym mowa
była, lecz o coś więcej.
Tym razem poszło o dużo ciekawsze sprawy, warte szerokiego
nagłośnienia. Ale żeby to zrobić trzeba zacząć od początku, którym
bez wątpienia są ludzie z pasją, wierzący, że Dynów jest piękny, że
wiele tu można zdziałać, że warto chcieć i że się uda.
Tymi ludźmi są dwaj panowie - Janusz Jarosz i Bolesław Kopacki. To w
ich głowach powstał pomysł promowania Dynowszczyzny z wykorzystaniem
jednej z najciekawszych w Europie tras kolejki wąskotorowej. Każdemu
z nas przystanek Bachórz kojarzy się z szarym i odrapanym budynkiem
dawnej stacji kolejowej. Stoi do dziś i choć jeszcze nie straszy
nocami niewiele mu do takiego stanu brakuje. Tuż obok niego dwaj
pomysłowi panowie zamyślili postawić przydrożną karczmę i pomysł
swój zrealizowali. Celem komercyjnym przedsięwzięcia jest, jak
najbardziej słuszne z ekonomicznego punktu widzenia, osiągnięcie
nadwyżki przychodu nad kosztami. A pozostałe cele pięknie wyłożył
Pan Janusz Jarosz witając zaproszonych gości na otwarciu lokalu. Od
dnia kiedy po raz pierwszy postawił na Dynowskiej Ziemi swoją,
trzymiesięczną wówczas nogę, pozostaje pod urokiem miasteczka. Mimo,
że na stale mieszka w Krakowie, bądź co bądź kulturalnej stolicy
Polski, uważa Dynów za swoje drugie, równie ważne miejsce na ziemi i
równie jak Kraków piękne choć w zupełnie inny sposób i stąd właśnie
wziął się pomysł inwestowania na tym terenie.
Urodę miasteczka i okolic udało mu się utrwalić w kolekcji starych
pocztówek, które zdobią ściany karczmy, przypominając, że Dynów był
kiedyś kwitnącym centrum Pogórza.
Sama Karczma „Pod Semaforem” jest nie tylko miejscem gdzie można
dobrze zjeść, ale przede wszystkim jest przystankiem na trasie
kolejki wąskotorowej Przeworsk - Dynów. Kolejki, którą Dynowszczyzna
ma nadzieję zasłynąć na cały kraj.
Na oficjalne otwarcie i promocję karczmy właściciele zaprosili
przedstawicieli wszystkich lokalnych instytucji, którym promocja
turystyki leży na sercu. Zjawił się wójt Gminy Dynów Pan Adam
Chrobak, Naczelnik Przeworskiej Kolei Wąskotorowej Pan Władysław
Żelazny, właściciele zaprzyjaźnionych gospodarstw agroturystycznych,
duchem obecny był starosta rzeszowski, który przysłał przeprosiny i
zapewnienie, że odwiedzi karczmę w dogodniejszym terminie. Nie
dopisały rzeszowskie media i włodarze miejscy za to byli
przedstawiciele „Dynowinki”, którzy plują sobie w brodę, że
zapomnieli fotoaparatu, bo było co uwieczniać.
Przecięcia wstęgi dokonano etapowo i gremialnie. Nadciął Wójt Gminy,
potem Pan Władysław Żelazny, żona jednego z właścicieli Irena
Kopacka a dokończył dzieła Pan Janusz Jarosz. Wstęga opadła a gości
powitały kelnerki z kieliszkami mrożonego szampana. Wzniesiono toast
za pomyślność i zaproszono gości do środka. Oficjalną, bardzo ciepłą
mowę wygłosił Pan Adam Chrobak, żartując, że to pierwszy raz kiedy
przyszło mu oficjalnie otwierać karczmę, bo jak dotąd trafiały się
same dostojne i ciut pompatyczne otwarcia budynków wyższej
użyteczności. Zaznaczył, że bardzo go cieszą wszelkie próby
ożywienia turystycznego regionu i dodał, że władze gminy także mają
w tej kwestii pewne plany, o których póki co nie chciał mówić, żeby
nie zapeszyć.
Jednym z zaproszonych na otwarcie gości był Pan Władysław Żelazny -
człowiek, za sprawą którego kolejka wąskotorowa Przeworsk - Dynów
kursuje jako atrakcja turystyczna a niedługo już jako regularny
środek transportu towarowego. Miło posłuchać z jaką dumą opowiada o
„swojej” kolejce, jak cieszy się, że coraz więcej osób chce tu
przyjeżdżać i podziwiać Jawornicki tunel, urodę wzgórz i cieszyć się
powolnym biegiem pociągu. Dobrze się stało, że na trasie wyrosła
stylowa karczma, która niesłychanie uatrakcyjnia wycieczkę, no i
pozwala pokrzepić ciało po przeżyciach ducha.
Padło jeszcze kilka wypowiedzi po czym zgodnie postanowiono
zwyczajnie pogadać w mniej oficjalnej atmosferze. Gospodyni i dobry
duch karczmy Pani Ania Dudzicka dała znak, że czas rozpocząć
biesiadowanie i zaprosiła gości do stołów.
Podano obiad złożony z dań kuchni polskiej. A wszystko świeżutko
ugrilowane, chrupiące i soczyste, sałatki prawdziwie domowe, no i
zimne piwo w taki upał było jak strzał w dziesiątkę.
Właściciele mają jeszcze wiele planów, wiele wspaniałych pomysłów,
który podniosą atrakcyjność tego terenu i przyciągną turystów do
Dynowa i okolic. Jedna z propozycji adresowana jest do uzdolnionej
muzycznie dynowskiej młodzieży. Otóż karczma „Pod Semaforem” czynna
jest całą dobę, a sporo gości przesiaduje w niej wieczorami. Byłoby
miło gdyby wzorem większych ośrodków znaleźli się chętni do tzw.
„grania do kotleta”. Młodzi ludzie z gitarą czy skrzypcami
stworzyliby niepowtarzalną atmosferę, która i tak jest tam
doskonała. W imieniu i za zgodą właścicieli składamy tą propozycję i
mamy nadzieję, że jeszcze w wakacje znajdą się pierwsi odważni.
Nie trzeba było mieć specjalnie bystrego oka, żeby z nakrycia stołów
na otwarciu karczmy wywnioskować, że wielu zaproszonych gości nie
dopisało. Wielka szkoda, że nie potrafimy docenić cennych inicjatyw.
Mam jednak nadzieję, że dzięki takim ludziom jak właściciele karczmy
„Pod Semaforem” w najbliższym czasie nie wyrośnie tu gęsty las.
ce |
Moja przygoda w Rosji - cz. II
W sierpniowym numerze Dynowinki powracam do mojej
podróży do Rosji. Głównym jej celem było legendarne jezioro Bajkał.
Z podręcznika lub słownika geograficznego możemy się dowiedzieć, że
jezioro to jest położone w południowo-wschodniej części Syberii, od
południa przylega do Wyżyny Mongolskiej. Uznane zostało za
najgłębsze jezioro świata. Długość Bajkału wynosi około 660 km, a
szerokość prawie 90 km. Mieści się w nim 23 tys. km3 wody – tyle co
w naszym Bałtyku, co stanowi 20% zasobów słodkiej wody zgromadzonych
w jeziorach Ziemi. Sybiracy nie nazywają Bajkału jeziorem, ale
morzem.
Nazwa jeziora nie jest jednoznacznie wyjaśniona. Możliwe, że
pochodzi od tureckich słów „Baj-kul”, co oznaczałoby „bogate
jezioro”. Nie byłoby w tym określeniu żadnego kłamstwa. Nad Bajkałem
urzeka bowiem piękno i bogactwo dzikiej przyrody. Występuje tu ponad
1000 gatunków flory i 1550 gatunków fauny. 35% roślin i 80% zwierząt
to endemity – gatunki jakich nie można znaleźć w żadnym innym
miejscu na Ziemi. Jezioro otaczają malownicze, niezwykle dzikie Góry
Bajkalskie (od zachodu), Barguzińskie (od wschodu), Chamar Daban (od
południa). W 1996 roku rejon Bajkału został włączony w spis
Światowego Dziedzictwa Przyrody i Kultury UNESCO.
Jedną z wysp jeziora jest Olchon. Z powodu specyficznych warunków
klimatycznych porastają ją reliktowe zimne stepy o charakterze
górskim. Wiosną stepy pokrywają się kobiercem różnobarwnych kwiatów:
lilii, zawilców, traganków, dzwonków, irysów, goździków i maków.
Buriaci, którzy zamieszkują głównie te tereny, nazywają takie łąki
uburami. Na olchońskich stepach rośnie też herbata kurylska. Roślina
ta dodana do herbaty nadaje jej specyficzny smak. Na szczytach można
podziwiać bardzo stare, powykrzywiane modrzewie. Wędrówka po wyspie
nie jest łatwa z powodu braku wody, ale ze wzniesień można podziwiać
przepiękne widoki Gór Bajkalskich i samego Bajkału.
Jeśli chodzi o zwierzęta to najbardziej rzucają się w oczy owady.
Świat owadów jest tu tak bogaty, że nawet wprawny entomolog może
mieć problem z rozpoznawaniem wszystkich gatunków. Niektóre z owadów
pewnie nie mają jeszcze nazwy i czekają na swojego odkrywcę. Pośród
kamieni, piarżysk i osuwisk stepowych można od czasu do czasu
usłyszeć charakterystyczny ostrzegawczy świst. Wydają go szczekuszki,
małe zwierzątka z okrągłymi uszkami do złudzenia przypominające
nasze świstaki. Szczekuszki nie zapadają w sen zimowy. W czasie zimy
korzystają ze zgromadzonych w lecie zapasów suszonych traw i
porostów. Jednymi z najczęstszych ptaków drapieżnych Syberii są
kanie czarne. Krążyły także nad Olchonem, wypatrując swych ofiar.
Z wyspy Olchon udaliśmy się kutrem rybackim na Półwysep Święty Nos,
leżący w środkowej części jeziora. Przez półwysep biegną pasma
górskie porośnięte syberyjską tają, którą tworzą głównie sosny,
modrzewie i limby syberyjskie. Na dnie lasu wśród bogatego runa leżą
martwe pnie tych drzew, co znacznie opóźnia tempo wędrówki i pozwala
odczuć gąszcz tajgi na własnej skórze. Rośnie tu krzew – różanecznik
dahurski zwany bagulnikiem, uznawany za jeden z symboli tej krainy.
Wiosną runo tajgi przybiera barwę różową od kwiatów tej rośliny. W
syberyjskich lasach kwitną też piwonie – sadzone w naszych
ogródkach, ciekawe gatunki storczyków, orliki i inne. Mnóstwo jest
tu jagód – bażyny, borówek, porzeczek.
Oczywiście królową wszystkich roślin syberyjskich jest limba zwana
cedrem syberyjskim, po rosyjsku sibirskij kiedr. Wytwarza ona duże
owalne szyszki zawierające jadalne owoce – orzeszki, które są
podstawą wyżywienia znacznej części zwierząt, przede wszystkim
wszędobylskich orzechówek (ptaków wielkości może naszego gawrona o
brązowym, biało nakrapianym upierzeniu). Orzeszki limbowe mają duże
wartości odżywcze. Zawierają m.in. 60% tłuszczu i 17% białka. W
czasie zesłań pomagały przetrwać ciężkie chwile zesłańcom.
W wyższych położeniach górskich występują bogate łąki wysokogórskie
oraz zarośla przypominające tatrzańską kosodrzewinę, które tworzy
karłowata forma limby syberyjskiej – stłanik. Są one bardzo gęste i
trudne do przebycia.
Powszechne w tutejszych lasach są kruki odzywające się jak kukułki
oraz małe, sympatyczne zwierzątka – burunduki. Burunduki to gryzonie
przypominające wiewiórki z paskami na grzbiecie. Żerują często w
stosach zwalonych pni. Są bardzo ciekawskie. Można je podejść
zupełnie blisko i poprzyglądać się im. Królem syberyjskiej tajgi
wśród zwierząt jest niedźwiedź. Cały las jest pełen śladów jego
bytności: to resztki obiadu, to odciśnięte w błocie tropy.
Teraz wrócę do samego jeziora Bajkał. Żyje w nim wiele endemicznych
ryb, m.in. omul (główna ryba poławiana w jeziorze), lipień bajkalski
i gołomianka (dziwaczna rybka z głębin). W Bajkale żyje jedyna
słodkowodna foka świata – nerpa. Największa kolonia nerpy jest na
wyspach Uszkanie, niedaleko od Półwyspu Święty Nos. Foka ta żywi się
gołomiankami. Według różnych teorii dotarła ona wielkimi rzekami
Rosji do tego jeziora w okresie zlodowacenia i na skutek izolacji
stała się endemitem.
Pod względem przejrzystości wody Bajkał znajduje się na drugim
miejscu wśród jezior świata. Niezwykłą czystość wód zawdzięcza
małemu widłonogowi planktonicznemu – episzurze. Jest to główny filtr
jeziora. W ciągu roku filtruje znacznie więcej wody niż wpływa do
Bajkału ze wszystkich wpadających do niego rzek.
Niestety na Bajkale też już wycisnęła swoje piętno cywilizacja.
Zanieczyszczenia jakie spływają do jeziora powodują śmierć episzury.
Zaczyna być to powoli widoczne w południowej części, gdzie znajdują
się dwaj główni truciciele Bajkału (Kombinat Celulozowo-Papierniczy
w Bajkalsku i Selengiński Kombinat Celulozowo- Tekturowy) i skupiają
się większe ośrodki miejskie. Tragiczna w skutkach dla jeziora
okazała się budowa tamy na Angarze. W wyniku tego poziom wody w
Bajkale podniósł się o 1 metr. Spowodowało to zniszczenie żerowisk
omuli i negatywnie odbiło się na liczebności tych ryb. Jednocześnie
z powodu zabagnienia usycha tajga brzegów Bajkału. Na podmokłych
łąkach widoczne są już tylko kikuty rosnących tam kiedyś drzew. Na
pewno nie cieszą też góry śmieci pozostawiane przez turystów w
najbardziej uczęszczanych miejscach wokół większych ośrodków
miejskich. Miejmy nadzieję, że Rosjanie w porę zrozumieją swoje
błędy i ochronią ten cud przyrody przed całkowitą zagładą.
Na koniec chcę wspomnieć, że głównymi badaczami i odkrywcami Bajkału
byli Polacy, w szczególności Benedykt Dybowski, a także Witold
Godlewski, Aleksander Czekanowski i Jan Czerski. Dzisiaj też spotkać
Polaków w rejonie tego jeziora nie jest trudno. W skansenie stolicy
Buriacji – Ułan-Ude jako największy zabytek stoi gospodarcza
zabudowa po naszych rodakach. Wielu tutejszych ludzi przyznaje się
do polskich korzeni. Myślę, że warto było odwiedzić Rosję by poznać
urzekające piękno dzikiej przyrody i wkomponowane w nią buriackie
wioski, ale także by odnaleźć polskie ślady na tej ziemi i
uzmysłowić sobie ile trudu kosztowało naszych rodaków przetrwanie
czasu zesłań nierzadko połączone z odkrywaniem tajemnic Syberii.
W następnym numerze postaram się jeszcze raz powrócić nad Bajkał i
opowiedzieć coś więcej o rdzennych mieszkańcach tego regionu i ich
kulturze.
Marta Bylicka |
Hakarl - kolejny przysmak Islandczyków -
ISLANDIA cz. II
Do nieba, do piekła…tak może brzmieć tytuł kolejnego
dnia pobytu na Islandii. Ciekawym przeżyciem a zarazem poranną
toaletą była kąpiel w gorących źródłach.
Woda sprawiła, że usypialiśmy na stojąco, gdyby nie kawa,
zaciekawienie i piękne śpiewy, spałbym na nabożeństwie niedzielnym w
kościółku w Reykjahild, które odprawiane było w języku islandskim
Religią dominującą w tym kraju jest luteranizm, a osobliwością są
mieszkańcy pielęgnujący dawne wierzenia pogańskie, czczący Freję,
Loki, Thora, Odyna itd.
Katolicy zamieszkują głównie w stolicy, Reykjaviku, jest ich ok.
2000.
Po modlitwie mieliśmy okazję przywitać się i porozmawiać z pastorem
oraz uczestniczyć w otwarciu wystawy malarskiej Solveig Illugadottir,
czyli córki Illuga. Islandczycy nie mają nazwisk, po imieniu
zaznacza się tylko imię ojca i płeć dziecka.
Jakże spokojni, naturalni, uśmiechnięci byli uczestnicy modlitw,
wiedząc, że obok czai się wielkie niebezpieczeństwo noszące nazwę
Krafl. Wulkan ten wybuchał wielokrotnie, lawa wybuchu z 1725
opłynęła kościółek nie uszkadzając go. Ostatni zaś wybuch nastąpił w
1980 roku, a następne…?
Na teren wulkanu wchodzi się na własne ryzyko, gdyż trwa oczekiwanie
na kolejną erupcję. Dla nas był to niesamowity spacer w oparach
siarki, po ciepłej, miejscami gorącej, zastygłej lawie.
W oddali widoczna była elektrownia czerpiąca energię z drzemiącego
olbrzyma. W pobliżu zaś nasz podziw wzbudziły gejzery błotne. Tak
emocjonujący dzień zakończyliśmy snem u podnóża krateru Hverfjall,
którego obejściem rozpoczęliśmy następny dzień wędrówki. Po zejściu
czekał nas spacer przez labirynt Dimmuborgir (ponure zamki) i chyba
tylko dlatego, że był to ranek, nie spotkaliśmy koboltów, sylfid i
demonów.
Kolejne wybuchy zachwytów pojawiły się przy jeziorze Myvatn. Raju
dla ornitologów, artystów i turystów. Podziwiać można było ciekawe
formacje lawowe wystające z wód jeziora, obserwować ptaki
różnorodnych gatunków oraz obejść pseudokratery. Tu można było
spędzić dużo czasu, który niestety nieubłaganie mijał a na nas
czekały inne miejsca warte zobaczenia. Spacer wokół Godafoos,
Wodospadu Bogów, zajął nam troszeczkę czasu, gdyż obserwowaliśmy
śmiałków spływających jego wodami w kajakach. Ciekawy był krótki
pobyt w grocie i jaskini wulkanicznej.
Z Zatoki Wielorybiej wyruszyliśmy na pieszą wyprawę do wodospadu
mającego 198 metrów, zaś od Jeziora Wielorybiego uciekaliśmy gonieni
przez bardzo natrętne muchy.
I tak zbliżyliśmy się do największego miasta Wyspy, najbardziej na
północ położonej stolicy, Reykiawiku. Jest to jedyne na świecie
miasto ogrzewane wodą z gorących źródeł.
Nie ma tu szczególnych zabytków, warto zwiedzić skansen z
przykładami budownictwa islandzkiego, nabrzeże z charakterystycznym
pomnikiem upamiętniającym przybycie pierwszego osadnika Ingolfura
Arnarsona oraz kościoły katolicki i luterański. Będąc tutaj warto
odwiedzić polskie siostry Karmelitanki i cmentarz, gdzie spoczywają
marynarze z polskiego statku”Wigry”, którzy utonęli, gdy statek
rozbił się o południowy brzeg Islandii..
Jeśli zawitamy do stolicy koniecznie udajmy się do Błękitnej Laguny,
gdzie usłyszymy różnorodne języki świata, ale główną atrakcją jest
kąpiel w zagospodarowanych gorących źródłach. Tu leczy się choroby
skóry i relaksuje przed kolejnymi trudami podróży.
Thingvellir, pobyt w tym miejscu jest prawie obowiązkiem dla
turysty, a świętym i sławnym miejscem dla Islandczyków. Tutaj
powstał w 930 Althing, najstarszy parlament nowożytnej Europy, tu
uchwalono w 1000 r. przyjęcie religii chrześcijańskiej i odbywały
się szczególne posiedzenia parlamentu. Wreszcie w tym miejscu 17
czerwca 1944 r. powołano Niepodległą Republikę Islandii. W pobliżu
leży największe jezioro Islandii, Thingvellavatn.
Kilkanaście kilometrów podróży i znajdujemy się przy polu z
gejzerami. Geysir, od którego pochodzi nazwa tego zjawiska już
odpoczywa, natomiast popisuje się, co kilka minut Strokkur.
I znów jako przerywnik wodospad Gullfoss, czyli Złoty.
Wodospady, wulkany, rzeki, formacje skalne to stali towarzysze
naszej wyprawy. Każde miejsce warte opisu, jakże inne, ciekawe,
związane z innym wydarzeniem, legendą, historia o jakże różnorodnych
barwach.
Naszą szczególną ciekawość wzbudziła Kirkjugolfid (podłoga
kościoła), czyli pozostałość po słupach bazaltowych, zeszlifowanych
przez lodowiec.
Deszczem przywitał nas Vatnajokull, największy lodowiec Islandii i
zarazem Europy. Przeżyciem był krótki spacer po nim i jego
obrzeżami. Na kolana rzuciło nas jezioro lodowcowe z pływającymi
fragmentami lodu. Milczenie tu było wskazane. Jeszcze ostatnie
widoki, pożegnalny wodospad Skogafoss i wizyta w lesie by pokłonić
się najstarszemu drzewu na Wyspie. Jakże smutne to było, traktować
za las mały zagajnik, i w zadumie stać przy „ staruszku” z 1938 r. A
kiedyś ten kraj porastały lasy.
Szkoda było opuszczać ten przecudowny kraj, ale cóż, jego cząstka
pozostała w nas by ubarwiać szare dni i sny.
W tytułach nawiązałem do kuchni islandzkiej, która jest specyficzna.
Dla chętnych podam przepisy.
Smakołykiem jest łeb barani, który dzieli się na połowę marynuje
albo gotuje. Z owcy nic się nie zmarnuje, o czym świadczą wędzone
jądra barana (sursadir hrutspungar), specjalnością zaś jest kiełbasa
sporządzona z drobno pokrojonych i odpowiednio przyprawionych jąder.
Statur to mięso, tłuszcz i krew zaszyte w owczym żołądku.
Blodmor to serce, wątroba i płuca owcy zapakowane w owczy żołądek i
ugotowane.
Hakarl, czyli mięso rekina, które pocięte w wąskie paski dojrzewa
przez kilka tygodni, leżąc na brzegu morza na deskach pokrytych
żwirem i przykrytych kamieniami. Potem wędzi się je i suszy w
przewiewnych szopach. Pachnie amoniakiem a smakuje jak przejrzały
ser camembert.
Ja niestety nie spróbowałem tych potraw. Smacznego.
Piotr Pyrcz
|
Nozdrzec - informacje
Trzy lata temu dziewięcioosobowa grupa
dziesięciolatków z Nozdrzca wróciła z siódmym miejscem w
klasyfikacji generalnej klas III w Mistrzostwach Polski w Tabliczce
Mnożenia w Szczecinku. Był to debiut naszej szkoły w tych zawodach i
na pewno należał do bardzo udanych. Zachęcona sukcesem postanowiłam
go powtórzyć. Moim wychowankom bardzo spodobał się ten pomysł,
zwłaszcza, że ich starsi koledzy miło wspominali wyjazd na te
zawody. Nie było więc przeszkód, aby zgłosić ich do kolejnych
konkursów w tabliczce mnożenia.
Piątek, 25 października 2002
Dziesięcioro trzecioklasistów z niecierpliwością ogląda swoje karty
do gry. W pudełku są ich dwa rodzaje: czarne z liczbami, np. 14 czy
81 oraz czerwone z iloczynami typu: 2 x 9, 8 x 10.Krótko i rzeczowo
wyjaśniam dzieciom zasady gier, które będą ćwiczyć aż do końca maja,
czyli do samych zawodów. Od dziś, co piątek po lekcjach będą się
spotykać na treningach. Wszyscy uśmiechnięci idą do domów, jednak
wiedzą, że przez siedem miesięcy będą ciężko pracować nie tylko nad
techniką, ale i nad swoimi nerwami.
Piątek, 20 grudnia 2003
Praca idzie cała parą. Wszyscy intensywnie ćwiczą, nawet w domu.
Ponoć jednej dziewczynce karty śnią się po nocach... „Krzyżak”,
„Królowa skakanki”, „Piłkarz matematyk”, „Olimpijczyk”, „Prymus”,
„Szeryf”, „Ekspres”. To nie kryptonimy działań wojennych w czasie II
wojny światowej, lecz nazwy gier, które będą rozgrywane na
mistrzostwach. Wszyscy już dobrze znają ich zasady, wiedzą na czym
należy się skupić w danej grze. Jest dobrze, oby później też tak
było.
Piątek, 14 lutego 2003
Skończyły sie dwa tygodnie ferii - czasu błogiego wypoczynku. Jednak
trzecioklasiści ze Szkoły Podstawowej w Nozdrzcu nie zmarnowali go.
Byłam pod wrażeniem. Każdy się w czymś podciągnął. „Ekspres”, który
kulał u kilku osób, jest teraz dopięty na ostatni guzik. Dziewczynki
bezbłędnie skaczą na skakance, ale jeszcze lepiej idzie im w
„Krzyżaka”, w którym nierzadko wypadały gorzej niż chłopcy.
Po skończonym i jakże udanym spotkaniu powiedziałam swoim
podopiecznym: „Jeżeli piątego kwietnia pójdzie wam tak dobrze jak
dzisiaj, możemy zająć miejsce w pierwszej piątce”. Po twarzach
dziesięciolatków przeleciał strach; przecież konkurs jest dopiero
pod koniec maja... Po chwili sprawa się wyjaśnia: w Sanoku odbędą
się wtedy zawody w tabliczce mnożenia. Jedni się cieszą, drudzy
niepokoją. Jak to wyjdzie?
Sobota, 5 kwietnia 2003
Nerwówka. Tak można jednym słowem opisać atmosferę w Szkole
Podstawowej nr 2 w Sanoku, gdzie mają miejsce III Mistrzostwa Sanoka
w Tabliczce Mnożenia. Również w tych zawodach biorą udział uczniowie
nozdrzeckiej podstawówki, którzy zostali zaproszeni przez
organizatora, aby mogli poczuć atmosferę panującą na takich
zawodach.
Trzecioklasiści są bardzo zdenerwowani, ale już po chwili
zapominają, że czeka ich sprawdzian. Rozkręcili się, skupili na
grze.
Chłopcom poszło bardzo dobrze - w klasyfikacji chłopców klas III
zajęli II miejsce. Dziewczynkom powiodło się trochę gorzej - zajęły
V miejsce w swojej kategorii. Jednak jako klasa zajęli II miejsce.
Ten konkurs mieli potraktować jako próbę generalną przed mającymi
się odbyć w ostatnią sobotę maja zawodami w Kołobrzegu. Był to też
ich sprawdzian, z którego będą musieli wyciągnąć właściwe wnioski.
Tymczasem muszę podjąć decyzję, kto z dziesiątki uczniów pojedzie
nad morze. Sprawa nie jest prosta. Wiadomo, każdy ma lepsze i gorsze
dni. Są gry, w których jest bardzo dobry, ale reszta u niego
niekiedy kuleje.
„Do zawodów jeszcze (a może tylko?) osiem tygodni. Przez ten czas
powinno się wszystko wyjaśnić” - pomyślałam.
Piątek, 25 kwietnia 2003
Skład jest już ustalony, ale mimo to nie jestem pewna swojej
decyzji. Jednak dzisiejszy trening pokazał, że się nie myliłam. Co
prawda, zdarzają się błędy, ale to są już sprawy kosmetyczne, np.
celniejsze strzelanie do bramki czy szybsze bieganie. Jeszcze tylko
pięć tygodni!
Czwartek, 29 maja 2003
Pociąg „Przemyślanin” odjeżdża już z dworca PKP w Rzeszowie, w
którym się usadawia ośmioro trzecioklasistów, ja oraz jeszcze jeden
opiekun. Wszyscy są bardzo przejęci, gdyż pojutrze rozpoczynają się
zawody. A teraz trzeba iść już spać, zbliża się 2200, a przed nimi
długa droga.
Piątek, 30 maja 2003
To był dzień pełen wrażeń. Przed południem miała miejsce przesiadka
w Stargardzie Szczecińskim do pociągu osobowego jadącego do
Kołobrzegu. A tam nasi trzecioklasiści poznali drużynę ze Szczecina.
Po krótkim czasie można było usłyszeć krzyki „126!” czy „Nieprawda!
Ja mam rację!”. Obie ekipy urządziły sobie mały trening...
Gdy tylko dojechaliśmy do Kołobrzegu i wysiedliśmy z pociągu, swoje
kroki skierowaliśmy do Zespołu Szkół Rybołówstwa Morskiego, gdzie
mieściła się jedna ze szkół, w której były rozgrywane zawody, jak i
internat, gdzie mieszkaliśmy.
Około godz. 17:00, gdy wszyscy się już rozpakowali i zobaczyli
miejsca zawodów (SP nr 4, SP nr 8 oraz hala sportowa „Milenium”),
poszliśmy na piękną plażę nie opodal internatu. Dla większości
dzieci było to ich pierwsze spotkanie z morzem. „Proszę pani,
a gdzie jest drugi brzeg?” - pytał co jakiś czas jeden z uczniów.
Budowanie zamków z piasku, zakopywanie się w ciepluteńkim piasku.
Tak upłynęło urocze popołudnie.
Jest ciepło, słońce powoli chyli się ku zachodowi, słychać szum
morza i pokrzykiwania mew. Jest cudownie. Jednak nikt nie może
zapomnieć, że za 12 godzin rozpoczynają się dwudniowe zawody w
tabliczce mnożenia.
Sobota, 31 maja 2003
Mimo chęci wyspania się po męczącej podróży pociągiem, każdy
trzecioklasista wstał czym prędzej z łóżka i przygotował się do
dzisiejszego dnia. Na ten dzień wszyscy przecież długo czekali.
W klasach ZSRM są już poustawiane ławki, które tylko czekają na
uczestników. Niektórzy wchodzą ze strachem w oczach, nerwowo
wyginają palce. Jednak nie można sobie pozwolić na zdenerwowanie.
Ważne jest w tej chwili opanowanie i skupienie się na tym, co jest
najważniejsze, czyli na dobrym mnożeniu i dodawaniu.
Dzisiaj - do południa zostaną przeprowadzone eliminacje z
„Krzyżaka”, „Olimpijczyka”, „Szeryfa” i „Prymusa”. Dziesięć
najlepszych osób ze wszystkich startujących w „Krzyżaku” i
„Olimpijczyku” weźmie udział w finale, który odbędzie się po
uroczystym otwarciu w hali sportowej „Milenium”.
Zawody czas zacząć!
Sobota wieczorem
Na twarzach dziesięciolatków z Nozdrzca widać radość. Jest wesoło.
Na tę porę zostały przewidziane atrakcje. Dziewczynki długo
zastanawiały się w co się ubrać na zabawę. A nie była to byle jaka
impreza; dyskoteka, grill, spacer nad morzem. Ponad sześćset dzieci
wspólnie bawiło się na ogromnym placu szkolnym tuż przy samym morzu
i nie było w tym momencie ważne, czy ktoś wygrał czy poniósł klęskę.
Wszyscy razem podskakiwali w rytm muzyki.
„Jest fajnie, ale mogło być lepiej” - myślą niektórzy, w tym i nasi
trzecioklasiści. Aby wejść do finału brakowało im często setnych
sekundy, czyli tyle co nic. Z tymi wynikami bez problemu mogliby
wejść do finału jeszcze rok temu, jednak teraz to już nie
wystarczyło. Na osłodę są pyszne kiełbaski z grilla.
Niedziela, 1 czerwca 2003
Dzień Dziecka. Dzisiaj każde dziecko marzy o jakimś wspaniałym
prezencie, a na pewno można by do niego dodać zwycięstwo w „Królowej
skakanki” czy „Piłkarzu matematyku”. Jedna z uczennic nozdrzeckiej
podstawówki była o krok (a właściwie o skok...) od wygranej w grze
dla dziewcząt „Królowa skakanki”. Tak niewiele brakowało! Przed
południem odbyła się dekoracja zwycięzców i uroczyste zakończenie
zawodów. Teraz jeszcze trzeba się spakować, ponieważ wieczorem
odjeżdża pociąg do Rzeszowa.
Na pewno te zawody będą niezapomnianym przeżyciem dla ósemki
trzecioklasistów z Nozdrzca; nie często bowiem zdarzają sie takie
konkursy i w dodatku w tak pięknym miejscu, jakim jest wybrzeże
naszego polskiego morza. Dla niektórych być może będą to
najpiękniejsze wspomnienia z czasów szkolnych. Duży wkład mają w tym
rodzice, którzy w całości pokryli koszty pobytu swoich dzieci i
wytrwale pomagali im przygotować się do tych zawodów. Również Urząd
Gminy Nozdrzec wspomógł finansowo podróż opiekunów do Kołobrzegu i
ich pobyt w tym mieście.
Na razie nie jest jeszcze znane miejsce klasy III w mistrzostwach,
ale bez względu na nie każdy będzie do nich często wracał we
wspomnieniach.
Opiekun
Barbara Lubińska |
Gmina Krzywcza
Urząd Gminy,
37-755 Krzywcza
tel. (0-16) 671-14-86
tel./fax (0-16) 672-74-30
e-mail: ugkrzywcza@poczta.wp.pl
www.ugkrzywcza.pu.pl
Dane statystyczne:
Powierzchnia gminy – 9 447 ha, liczba ludności – ok. 5 200
mieszkańców
Gmina Krzywcza leży w granicach Parku Krajobrazowego
Pogórza Przemyskiego. W jej skład wchodzi 10 sołectw: Babice,
Bachów, Chyrzyna, Krzywcza, Kupna, Reczpol, Ruszelczyce, Skopów,
Średnia i Wola Krzywiecka.
Gmina ma charakter rolniczo-leśny – użytki rolne zajmują 48 %
powierzchni, a lasy 43 %. Na jej terenie funkcjonuje blisko 1 300
gospodarstw, przy czym najwięcej – ok. 315 – jest tych w przedziale
1-2 ha.
Główną rzeką przepływającą przez gminę jest San wraz z jego
dopływami. Występują tu wzniesienia o przebiegu grzbietów z
północnego zachodu na południowy wschód. Rzeźba terenu jest mocno
urozmaicona i o zróżnicowanych nachyleniach. Najwyższe szczyty
osiągają do 350 m n.p.m.
Wśród zbiorowisk leśnych dominują drzewostany bukowo-jodłowe.
Występują tu rzadkie i zagrożone wyginięciem gatunki roślin takich
jak: wawrzynek wilczełyko, bluszcz pospolity, lilia złotogłów,
kłokoczka południowa i inne. Stwierdzono tu również duże
powierzchnie roślinności ziołowych. Teren gminy zamieszkują rzadkie
gatunki zwierząt takich jak np.: kumak górski, żaba trawna,
zaskroniec zwyczajny, orlik krzykliwy, bocian czarny, trzmielojad,
muchołówka mała i białoszyja, puszczyk uralski.
5 961 ha powierzchni gminy położone jest w granicach Parku
Krajobrazowego Pogórza Przemyskiego, a kolejne 3 486 ha stanowi jego
otulinę. Na terenie gminy – w Reczpolu – znajduje się rezerwat leśny
„Brzoza czarna” o powierzchni 2,62 ha. Za pomniki przyrody uznano
jedenaście drzew, lipę drobnolistną w Ruszelczycach i bluszcz
pospolity w Średniej.
W rejonie Pogórza Przemyskiego występują złoża ropy naftowej i gazu
ziemnego częściowo eksploatowane. Występują także, również na
terenie gminy Krzywcza, złoża wód mineralnych, które – niestety –
dotychczas nie są wydobywane. W dolinie Sanu występują złoża żwiru i
piasku, z których największe są w Bachowie i Ruszelczycach.
Historia
Ziemia Krzywiecka zamieszkana była przez człowieka już w czasach
neolitu – ślady bytowania ludzi na tym terenie pochodzą z młodszej
epoki kamiennej. Potwierdzają to prowadzone w ostatnich latach
badania archeologiczne. Na terenie gminy znajdują się także
stanowiska dokumentacyjne:
- w Babicach - przykład terasy włożonej i akumulacji eolicznej z
okresu czwartorzędu,
- w Ruszelczycach - unikatowe w skali Karpat nisze osuwiskowe,
- w Skopowie - duża bryła pakietów rogowców menilitowych
przepełniona szkieletami ryb głębokowodnych (tzw. skałka z rybami),
- w Reczpolu - wapienny olistolit górnej jury.
Znaczna jest też liczba stanowisk archeologicznych, w tym m.in.
grodzisko z epoki kamienia i wczesnej epoki brązu w Bachowie. Teren
gminy jest interesujący zabytkowo zwłaszcza pod względem zespołów
sakralnych i dworskich. Ciekawą cechą krajobrazu są także –
pochodzące z XIX i XX w. – kapliczki oraz krzyże, zabytkowe domy i
zagrody o charakterystycznej architekturze i zabudowie.
Teraźniejszość
Gmina – jak wspomniano – ma charakter typowo rolniczy, na jej
terenie nie ma zakładów przemysłowych, co sprawia, że mieszkańcy i
turyści oddychają krystalicznie czystym powietrzem, a latem
korzystają z kąpieli w Sanie.
Występujące korzystne warunki glebowe i klimatyczne do produkcji
rolnej, sprzyjają uprawie zbóż, ziemniaków i roślin pastewnych.
Dominującym zajęciem ludności jest zatem rolnictwo. Większość
istniejących gospodarstw rolnych prowadzi produkcję na własne
potrzeby, z przewagą zbóż i hodowli bydła oraz trzody chlewnej.
Niewielka cześć ludności czynnej zawodowo znajduje zatrudnienie w
oświacie, administracji i rodzinnych firmach zajmujących się głównie
handlem i usługami. W Urzędzie Gminy zarejestrowanych jest ok. 140
podmiotów prowadzących działalność gospodarczą.
Dokuczliwym problemem gminy jest bezrobocie – liczba osób bez pracy
waha się od 470 do 500, w tym większość to kobiety. Niewielu z nich
posiada prawo do zasiłku dla bezrobotnych. Bezrobocie dotyka przede
wszystkim ludzi młodych, zarówno wiekiem jak
i stażem pracy.
Sieć oświatową tworzy 5 szkół podstawowych oraz jedno gimnazjum, a
także dwa przedszkola.
Opiekę medyczną nad mieszkańcami gminy sprawują dwa niepubliczne
zakłady opieki zdrowotnej, a stan usług medycznych jest w zasadzie
wystarczający.
Gmina posiada oczyszczalnię ścieków – do kanalizacji podłączone są
dwie miejscowości: Krzywcza i Ruszelczyce, w 2002 r. rozpoczęto
budowę kanalizacji w Woli Krzywieckiej.
Gmina ma ciekawą ofertę dla potencjalnych inwestorów – czekają na
nich atrakcyjne obiekty po byłych szkołach. Nadają się one na
potrzeby bazy rekreacyjno-turystycznej ze względu chociażby na
bezpośrednie sąsiedztwo Sanu.
Gmina Krzywcza – jak już wspomniano – charakteryzuje się dużą
atrakcyjnością krajobrazowo-przyrodniczą, posiada liczne walory
turystyczno-historyczne i rekreacyjne. Tereny te są dobrymi
miejscami dla organizacji wypoczynku świątecznego, wakacyjnego,
obozów i spływów. Są dobre warunki do rozwoju gospodarstw
agroturystycznych. Głównymi walorami gminy są: czyste powietrze i
ekologiczne produkty rolne, wyjątkowo dogodne warunki do wędkowania,
kajakarstwa, turystyki rowerowej i pieszej, biwakowania i innych
form relaksu. Okoliczne lasy obfitują w jagody i grzyby, a na
słonecznych stokach można zbierać lecznicze zioła.
Gmina, położona u „bram do Bieszczad”, ma szansę stać się gminą
turystyczną. Do centrum Bieszczad jest niecałe 100 km. Modernizacja
istniejących obiektów turystycznych oraz budowa nowych, w tym: pól
biwakowych, namiotowych, parkingów wzdłuż doliny Sanu może
przyczynić się do napływu turystów. Produkcja zdrowej żywności, w
tym także hodowla ryb, uprawa ziół, produkcja wody pitnej, hodowla
koni może być dodatkową atrakcją dla turystów.
Dodatkowym atutem gminy jest jej położenie w strefie nadgranicznej z
Ukrainą. Odległość od granicy polsko-ukraińskiej wynosi ok. 30 km.
Przy dobrej współpracy polsko-ukraińskiej istnieje możliwość
stworzenia tzw. bazy wypadowej dla turystów udających się na Wschód.
Gmina nawiązała współpracę z gminą Zborov ze Słowacji – w ramach
wymiany kulturalnej Chór „ZBOROVCAN” występuje na cyklicznej
imprezie – Spotkania Rodzin Muzykujących „FOLKOWA NUTA” -
organizowanej corocznie w sierpniu przez Gminny Ośrodek Kultury w
Babicach. W Zborovie zaś, na podobnych przeglądach, goszczą zespoły
folklorystyczne z gminy Krzywcza.
Mówiąc o współczesnym obrazie gminy koniecznie trzeba wspomnieć o
najważniejszych osiągnięciach samorządu w minionych dwóch
kadencjach. Należą do nich bez wątpienia:
1) przeprowadzenie powszechnej telefonizacji gminy
2) zakończenie budowy i oddanie do użytku obiektu Publicznego
Gimnazjum w Krzywczy
3) budowa oczyszczalni ścieków i kanalizacji sanitarnej w Krzywczy i
Ruszelczycach
4) rozpoczęcie budowy kanalizacji sanitarnej w Woli Krzywieckiej
5) wyremontowanie ponad 2 km dróg dojazdowych do pól o nawierzchni
żwirowej oraz prawie 8 km dróg gminnych o nawierzchni żwirowej i
asfaltowej
6) przeprowadzenie reformy oświaty
7) pozyskanie ok. 1 750 tys. zł środków pozabudżetowych na
inwestycje
8) kontynuowanie budowy szkoły podstawowej w Reczpolu
9) przygotowanie dokumentacji technicznej na budowę mostu na Sanie w
Chyrzynie.
|
Zaproszenie na Dubiecczyznę
W ojczystym twoim gnieździe tęschne jodły poją,
I tęschniej rzeka twoja odbija o skały,
A najtęschniejszym echem słońskie wiatry wieją,
I pomrokiem się okrył połonin szczyt biały.
Polko znad Sanu brzegów, w Sekwany dolinie
Tęsknoć mi za tym Sanem; za Beskidu halą,
Gdzie serca żywiej biją i łza żywiej płynie,
I rzeka, zda się, głośniej wzdętą szumi falą.
O powróć w tę rodzinną, ulubioną stronę ukochaną,
Niech się do snu układnie, ty dziecię pieszczone,
Niech się Słonne zawieje, niech jodła cie strzeże,
I wraz z Sanem niech szumią twej braci pacierze.
Hrabina Aleksandra Konarska
– „Cieniom M. K.”
Drogi Gościu !!!
Tym krótkim przewodnikiem po niektórych
miejscowościach gminy Dubiecko pragnę Cię zachęcić do jej
odwiedzenia.
Gmina ta jest miejscem, w którym mieszkam, żyję i pracuję. Jest to
„najbliższa moja Ojczyzna” jak to pisała Hrabina Aleksandra Konarska
w wierszu pod tytułem „Cieniom M.K.” będącym jej literackim
debiutem, który zamieszczony w 1885 r. we lwowskich „Nowinach”. W
wierszu tym opisywała tereny Słonnego, rzeką San oraz okolic
Dubiecka.
W przewodniku przedstawię ogólne informacje o gminie Dębicko,
poprowadzę Cię Gościu – Turysto po ciekawych miejscowościach gminy,
powiem trochę o ich historii i dniu obecnym. Przewodnik okraszę
zdjęciami, które przybliżą Ci moją gminę – Ziemię Dubiecką.
Jeżeli choć raz tutaj zawitasz – myślę, że wrócisz ażeby odpocząć w
czystym środowisku, będziesz obcował z przyrodą, spotkasz życzliwych
ludzi.
Do zobaczenia w gminie Dubiecko.
mgr Agnieszka Rozmus
--->
Przed Ligowym startem
Piłkarski sezon, jeszcze na dobrze się nie skończył a ponownie się
zaczął. Końcem czerwca Dynovia zakończyła rozgrywki w klasie
Okręgowej. Zawodnicy nie mieli długiej przerwy gdyż 16 sierpnia
rozpoczynają się kolejna wzmagania. Dynowiacy rozpoczęli
przygotowania do rundy pod okiem nowego grającego trenera Andrzeja
Krzemińskiego. Miejscowi rozegrali kilka bardzo ważnych meczy
kontrolnych między innymi:
05.07.br
Dynovia Dynów – Strug SZiK Tyczyn
1:2 (0:0)
49 min. Hrycko 1:0, 56 min. Sikora 1:1, 79 min. Piecha 1:2
Dynovia: Chochrek, Gierula, Krzemiński, Kijanka, Chudzikiewicz, Pyś
M., Nowak, Majda K. Szeremeta, Hrycko, Kamiński, na zmiany
wchodzili: Mehmedović, Słaby, Pyś R., Szczawiński T.
Strug: Król, Stybak, Haber, Sikora, Paśko, Hadała, Janicki,
Grabowski, Urbaniak, Pikiel, Dejnaka, na zmiany wchodzili: Baran,
Piecha, Janik, Czyrek, Sołtys.
Sędziował: Paweł Hadam (Dynów)
Widzów: 700
Przeciwnikiem miejscowych stała sie drużyna, która niedawno wyszła
zwycięsko z meczu z Siarka tarnobrzeg w wojewódzkim finale Pucharu
Polski. Mimo, iż w pierwszej połowie kibice nie zobaczyli bramki to
spotkanie była bardzo ciekawe i nie brakował podbramkowych sytuacji.
Po zmianie stron oba zespoły przystąpiły do szybkich atakaów.
Pierwszą bramkę po indywidualnej akcji zdobył Hrycko, przeciwnicy
nie pozostali dłużni, najpierw celnie uderzył Sikora a wynik meczu
ustalił strzelając z główki Piecha.
17.07.br
Dynovia Dynów – Herman Hermanowa
3:0 (1:0)
26 min. Nowak 1:0, 60 min. Hrycko 2:0, 66 min. Nowak 3:0
Dynovia: Sochacki, Gierula, Krzemiński, Mielniczek, Hrucko,
Chudzikiewicz, Nowak, Kijanka, Szeremeta, Buczkowski, Bucyk na
zmiany wchodzili: Chochrek, Pyś R, Słaby, Pyś D., Pękala, Drewniak,
Kamiński.
Herman: Żurek S., Żurek M., Drozd, Baran, Bomba, Prokop T., Ruszel,
Jaworski, Bialic, Kustra, Wrona, na zmiany wchodzili: Kubas, Prokop
R., Paśko, Kopicz, Prokop Z.
Sędziował: Grzegorz Szajnik (Dynów)
Widzów: 300
Przewaga Dynovii przez cały mecz udokumentowana strzeleniem trzech
bramek. Pierwszy strzał Nowaka oddany z 25 metrów zaskoczył Żurka.
Następnie indywidualną akcja popisał się Hrycko. Wynik meczu w 66
minucie ustalił Nowak.
19.07.br
Dynovia Dynów – Glinik Karpatia Gorlice 1:1 (1:0)
24 min. Nowak 1:0, 83 min. Gadzina 1:1
Dynovia: Chochrek, Kijanka, Krzemiński, Gierula, Chudzikiewicz,
Szeremeta, Hrycko, Bucyk, Nowak, Buczkowski, Kaminski na zmiany
wchodzili: Sochacki, Sówka, Mielniczek, Pyś D., Słaby, Szczawiński
T.
Glinik: Walag, Żmigrodzki, Guter, Karaczenko, Szary, Krzysztoń,
Ludwin, Chrzan, Gadzina, Skowroński, Gryboś, na zmiany wchodzili:
Brzeziański, Kozioł, Matuszyk.
Sędziował: Paweł Hadam (Dynów)
Widzów: 500
Spotkanie stała na bardzo wysokim i wyrównanym poziomie, drużyna
Glinika występująca w IV lidze małopolskiej postawiła Dynovii wysoko
poprzeczkę. Miejscowi dorównali i pierwsi zdobyli bramkę. W 24 min
Nowak technicznym strzałem w krótki róg pokonał Walaga. Po zmianie
stron w 53 min Kamiński mógł ustalić wynik meczu, ale nie strzelił
karnego piłkę wyłapał Brzeziański bramkarz młodzieżowej
reprezentacji Polski. Do remisu doprowadził Gadzina w 83 min. Była
to sroga nauczka dla Dynovii, iż rzuty karne musi się wykorzystywać.
25.07.br
Dynovia Dynów – Stal Herb Sanok1:2 (1:1)
7 min. Socha 0 : 1, 16 min. Nowak 1:1, 57 min. Płoucha 1:2
Dynovia: Sochacki, Kijanka, Krzemiński, Gierula, Chudzikiewicz,
Szeremeta, Nowak, Buczkowski, Kaminski, Mielniczek, Pyś M. na zmiany
wchodzili: Chochrek, Słaby, Pyś R., Pyś D., Bucyk, Szczawiński T.
Stal: Potrawski, Paraniak, Wróblicki, Socha, Furdak, Wiśniewski,
Zięba, Bogacz, Niemiec, Ras, Niemczyk, na zmiany wchodzili:
Pelczarski, Stawarz, Tarnolicki, Drozd, Płoucha.
Sędziował: Grzegorz Szajnik (Dynów)
Widzów: 350
Przeciwnik znakomicie był przygotowany do meczu po obozie. Wybiegani
i przygotowani przez trenera Federkiewicza sanoczanie bardzo szybko
objęli prowadzenie. Już w 7 min na listę strzelców wpisał się Socha,
który strzałem głowa pokonał Sochackiego. Dynovia nie pozostająca w
tyle odpowiedziała celnym strzałem Nowaka w 16 minucie, który
pokonał Potrawskiego. Piłka wpadła do bramki tuż przy lewym słupku.
Ataki miejscowych skutecznie rozbijała formacja obronna Stali, w
której grał Dariusz Wróblicki – wychowanek Dynovii. W drugiej
połowie kibicie mieli możliwość oglądnięcia kilku pięknych
podbramkowych akcji z obu stron. W 57 minucie Płoucha strzelił
zwycięską bramkę.
Przygotowanie do rundy prowadzą również juniorzy, którzy awansowali
do II ligi podkarpackiej. 5.07.br rozegrali turniej w którym wzięły
udział drużyny Stali Rzeszów – I liga podkarpacka i Glinika Karpatii
Gorlice – I liga małopolska.
Dynovia: Zawadzki, Tadla, Kozubek, Szczawiński Ł., Mielniczek,
Wandas, Mehmedović, Pyś D., Pyś B., Szczawiński T., Pyś M., na
zmiany wchodzili: Socza, Pękala, Kupczyk, Baran, Hadam.
Stal: Darwński, Branas, Bąk, Wolski, Skupień, Zaleśny, Nycz, Woźniak,
Kramarz, Głodowski, Porada, na zmiany wchodzili: Pokrywka, Pociask,
Wesół, Skubisz, Grzebień, Skała, Walas.
Glinik: Mituś, Zająć T., Olech, Wójcik, Zapała, Mroczka, Pater,
Pierzchała, Bogusz, Gadzina, Nagoda, na zmiany wchodzili: Kurek,
Zając M., Wszołek, Wisłocki.
Sędziowali: Grzegorz Szajnik, Paweł Hadam, Klaudiusz Wolański.
(wszyscy Dynów)
Widzów: 300
Dynovia Dynów – ZKS Stal Rzeszów 3:1 (2:1)
1:0 – Szczawiński T., 2:0 – Pyś D., 2: Porada, 3:1 Szczawiński T.
Stal Rzeszów - Glinik Karpatia Gorlice 2:1 (0:0)
1:0 – Porada, 1:1 – Bogusz, 2:1 Wesół
Glinik Karpatia Gorlice – Dynovia Dynów 0:4 (0:1)
1:0 – Szczawiński T., 0:2 – Pyś B., 0:3 – Pyś D., 0:4 Pyś B.
I miejsce Dynovia Dynów
II miejsce ZKS Stal Rzeszów
III miejsce Glinik Karpatia Gorlice
Król Strzelców - Szczawiński Tomasz (Dynovia)
Najlepszy bramkarz - Mituś Krzysztof (Glinik)
Najlepszy zawodnik - Branas Grzegorz (Stal)
25.07.03 r. Dynovia Dynów – Kamax Kańczuga 5:3
Zebrał i opracował
Grzegorz Szajnik
INFORMACJA
MIEJSKIEGO CENTRUM PRACY W DYNOWIE
Szanowni Pracodawcy!
Coraz trudniejsza sytuacja na rynku pracy, idąca w parze ze znacznym
zubożeniem dużej części długotrwale bezrobotnych, skłania mnie do
zwrócenia się do Państwa z prośbą o podjęcie wspólne z Powiatowym
Urzędem Pracy w Rzeszowie działań zmierzających do zaktywizowania i
objęcia pomocą długotrwale bezrobotnych i najuboższych, osób
pobierających zasiłki z pomocy społecznej.
Powiatowy Urząd Pracy w Rzeszowie otrzymał decyzję o przyznaniu
dodatkowych środków na realizację programu „Szansa na pracę”
kierowanego do długotrwale bezrobotnych, tj. pozostających w
ewidencji PUP powyżej 24 miesięcy.
Zapraszamy Państwa do składania wniosków na organizację prac
interwencyjnych w ramach powyższego programu.
Wiemy, że sytuacja na rynku i stagnacja w gospodarce nie sprzyjają
tworzeniu nowych miejsc pracy, ale chyba nic nie stoi na
przeszkodzie, aby wspólnie podjąć to wyzwanie, które na pewno
przyniesie korzyści dla wszystkich stron.
Liczymy na zrozumienie i aktywne włączenie się w jego realizację.
Bliższych informacji na ten temat udzielą Państwu Miejskie Centrum
Pracy w Dynowie lub Centrum Aktywizacji Bezrobotnych w Rzeszowie na
ul.Hanasiewicza.
K. K.
Sprostowanie
Wszystkich zainteresowanych Redakcja przeprasza za pomyłkę w
podpisie zdjęcia przedstawionego poniżej, a zamieszczonego w nr
6/96.
Przyjaciele i kombatanci AK. Od lewej: M. Błoński, R. Wrażeń,
Stefania Salwa, T. Wrażeń (zam.Kanada) – zmarł w czerwcu 2003 r.,
Ks. K. Pyś, A. Wrażeń-Szwestke, M. Wrażeń-Krupowa, Bar-Błońska. |
Ogólne informacje o gminie Dubiecko
Gmina Dubiecko powstała w 1973 roku w wyniku
prowadzonej wówczas reformy administracyjnej kraju.
Obecnie gmina Dubiecko wchodzi w skład powiatu przemyskiego, jest
jedną ze 160 gmin obecnego województwa podkarpackiego.
Gmina zajmuję powierzchnię 15.400 ha i położona jest na terenie
parku krajobrazowego Pogórza Przemyskiego. Gmina leży przy drodze
Przemyśl – Domaradz.
Odległa jest od Przemyśla o około 30 km. Zamieszkuje ją około 10.300
mieszkańców. W jej skład wchodzą następujące sołectwa: Dubiecko,
Nienadowa, Hucisko Nienadowskie, Iskań, Tarnawka, Piątkowa, Załazek,
Śliwnica, Przedmieście Dubieckie, Drohobyczka, Bachórzec, Kosztowa,
Sielnica, Łączki, Słonne, Wybrzeże, Winne – Podbukowina. Gmina ma
charakter rolniczo – turystyczny. Jej położenie geograficzne,
przepływająca rzeka San oraz inne potoki, lasy, urozmaicony
krajobraz stwarzają dobre warunki do uprawiania różnego rodzaju form
wypoczynku i rekreacji.
Dobre gleby, szczególnie w dolinie Sanu stwarzają dobre warunki do
rozwoju produkcji rolnej.
Na terenie gminy brak dużego przemysłu. Funkcjonuje tutaj kilka
spółdzielni, jednostki obsługi rolnictwa, szkoły, jednostki kultury,
podmioty gospodarcze (około 250) zajmujące się przeróbka drewna,
handlem, transportem, działalnością gastronomiczną, drobnymi
usługami.
Problemy, z jakimi boryka się gmina to duże bezrobocie, ubożejące
społeczeństwo, starzejąca się wieś, wiele ogólnych problemów
związanych z funkcjonowaniem rolnictwa.
W wędrówce po gminie przedstawię najciekawsze wsie mojej okolicy.
Wycieczkę po gminie rozpocznę od miejscowości Nienadowa.
Czynie to celowo gdyż jest to najpiękniejsza miejscowość w gminie.
Drugim czynnikiem, który zdecydował o tym, że zacznę od tej
miejscowości „moje przewodzenie po gminie Dubiecko” jest tak zwany
„patriotyzm lokalny”. W tej wsi mieszkam, znam ją dobrze i pragnę Ci
ją przedstawić.
Nienadowa leży 29 km od Przemyśla, zamieszkuje w niej około 2.500
mieszkańców gminy – z tego wynika, że ma ważne znaczenie w gminie.
Wieś ta jest położona na lewym brzegu Sanu. Ciągnie się w kierunku
południowo – północnym na długości około 4-6 km i kierunku wschodnio
– zachodnim na długości około 2-3 km. Miejscowość otaczają pagórki i
wzgórza o wysokości od 230 – 443 m n.p.m.
Wzmianki o wsi notowane są już w 1441 r., kiedy była własnością
Mikołaja Kmity. Stanisław Stadnicki „Diabeł Łańcucki” będący jej
właścicielem w 1588 r. zamienił ją na Łańcut z Anną Pilecką. Jest
pewne, że osadnictwo na tych terenach było wcześniejsze, o czym mogą
świadczyć badania archeologiczne, czy też znaleziska z różnych
okresów. Po Pileckich właścicielami byli Dereszniakowie, Krasiccy, a
w XVIII wieku wieś była własnością Dembińskich. W ręku Mycielskich
była do 1947 r. Ciekawą rzeczą jest fakt, że w dzieciństwie mieszkał
u swoich dziadków znany komediopisarz Aleksander Fredro. O swoim
pobycie w Nienadowej Fredro pisał w wielu swoich utworach.
Warto wspomnieć, że w latach 1881 – 1882 pracowała w tej wsi jako
nauczycielka Maria Bartusówna, która była znaną poetką pozytywizmu.
Tej poetce żyło się ciężko, chorowała, wspomagała ją Maria
Konopnicka. Zmarła młodo.
W czasie II wojny światowej działał tutaj ruch oporu.
Czasy współczesne wsi to między innymi utworzenie na bazia dworku w
1948 r. szkół rolniczych. Do chwili obecnej różnego rodzaju szkoły
rolnicze i ekonomiczne opuściło kilka tysięcy absolwentów.
Obecnie we wsi jest dwie szkoły podstawowe i gimnazjum.
Jest tutaj dwa kościoły – jeden w Nienadowej Górnej (obecnie jest
budowany nowy kościół) oraz drugi – w Nienadowej Dolnej (jego budowę
rozpoczęto w okresie międzywojennym, po kilkudziesięciu latach
przerwy budowę zakończono w połowie lat dziewięćdziesiątych). Jest
też tutaj Wiejski Dom Kultury oraz Biblioteka Publiczna. We wsi jest
wiele zabytków. Oprócz już wspomnianego Zespołu Pałacowo –
Dworskiego (obecnie własność „Kamaxu” Kańczuga), na uwagę zasługuje
wiele kapliczek przydrożnych, stare budynki mieszkalne oraz
gospodarcze, kuźnie i młyn. We wsi jest pomnik poświęcony strajkom
chłopskim z 1937 roku.
W dalszej wędrówce zaprowadzę Cię do miejscowości za Sanem.
Przez nowoczesny most na Sanie z Nienadowej możemy dojechać do wsi
Iskań. Jest to mała wieś. Obecnie jest tutaj tylko Szkoła
Podstawowa. Po prawej stronie drogi w kierunku na Birczę możemy
zobaczyć wzgórze cerkiewne. Cerkiew została rozebrana w latach 60 –
tych, na wzgórzu są resztki cmentarza przycerkiewnego oraz bunkier z
okresu II wojny światowej (była na Sanie granica między okupantem
Niemieckim i Sowieckim) na uwagę zasługuje kilka kapliczek
przydrożnych.
Dalej pojedziemy do wsi Tarnawka. Podobnie jak poprzednia
jest słabo zaludniona. Wieś położona jest nad potokiem Jawornik
wśród wysokich zalesionych wzgórz. Główny zabytek to kościół pod
wezwaniem Św. Jana Kantego z 1903 r. według projektu ks. Wojciech
Prugera. We wsi znajduje się Filia Szkoły z Iskani.
Godną uwagi jest wieś Piątkowa. Obecnie słabo zaludniona. Pierwsze
wzmianki o wsi pochodzą z 1458 r. Przed II wojną miała około 500
domostw. Wieś ta – podobnie jak kilka innych niszczona była przez
bandy UPA w wyniku trwających tutaj do 1947 r. walk. Ludność wsi
częściowo była wysiedlona w ramach akcji „Wisła”. Atrakcją dla
turysty jest drewniana cerkiew greckokatolicka z 1732 r. Obok cerkwi
jest cmentarz. Część wyposażenia zginęła, a część znajduje się w
Muzeum w Łańcucie. Cerkiew restaurowana była w latach 1958 – 1961,
pewne prace porządkowe wykonywane były w latach 90 – tych. Można też
zobaczyć kilka przydrożnych kapliczek będących zabytkami. We wsi
jest kościół rzymsko – katolicki, którego budowę prowadzono w
okresie międzywojennym, świetlica wiejska (dawna czytelnia
ukraińska), Filia Szkoły z Iskani oraz nowa remiza OSP.
W mojej wędrówce po gminie wrócimy teraz do miejscowości Dubiecko.
Dubiecko jest siedzibą władz administracyjnych tej gminy, jest tez
centralnym punktem gminy ze względu na jej położenie w stosunku do
innych sołectw.
Wzmianki o Dubiecku (zwanym też Dubeczko, Dubeczsko, Dubyeczko)
pochodzą z XIV wieku, ale ślady osadnictwa sięgają okresu neolitu. W
okresie X – XIII w. Dubiecko zlokalizowane było na prawym brzegu
Sanu na tak zwanym grodzisku (obecnie wieś Wybrzeże).
W 1389 r. zostało nadane przez króla Władysława Jagiełłę Piotrowi
Kmicie.
W 1407 r. Dubiecko otrzymało prawa miejskie, a Mikołaj Kmita
przeniósł miejscowość na lewy brzeg rzeki San. Siedziba właścicieli
Dubiecka mieściła się w obecnym zamku.
W okresach historycznych było rozwiniętym ośrodkiem miejskim, było
ogniskiem reformacji, istniała tutaj szkoła kalwińska, czynna była
drukarnia, w której drukowano książki i wiele innych pism. W 1551 r.
w Dubiecku urodził się na zamku Stanisław Stadnicki zwany „Diabłem
Łańcuckim”. Przyniósł on złą sławę tym okolicom oraz Galicji ze
względu na jego zachowanie, walki z sąsiadami, szlachtą oraz
porywczym usposobieniem. W 1558 r. Dubiecko przechodzi w ręce
Krasickich. Historycznym wydarzeniem były narodziny w dniu 3.02.1735
r. Ignacego Krasickiego, późniejszego biskupa gnieźnieńskiego i
największego poety oświecenia. Z literaturą i sztuką Dubiecko miało
ścisłe związki. Przybywał tutaj Franciszek Karpiński. Prawdopodobnie
tutaj napisał kolędę „Bóg się rodzi” i pieśń „Kiedy ranne wstają
zorze”. Była tutaj też poetka Elżbieta Drużbacka, Wincenty Pol.
Kontakty z właścicielami zamku utrzymywał Józef Kraszewski i Teofil
Lenartowicz. Talenty poetyckie posiadali również inni mieszkańcy
zamku jak Aleksandr Krasicki znany heraldyk czy też jego córka
Aleksandra, do której pisał listy Teofil Lenartowicz, a jej wiersz
przytoczyłam na wstępie.
Okres II wojny światowej był trudny dla miejscowości. W 1939 r.
mieszkało około 5000 mieszkańców różnej narodowości (Polacy, Żydzi,
Ukraińcy, Starorusini), a po wyzwoleniu około 1000 osób. W tym
okresie działał tutaj ruch oporu. W Dubiecku okupant wymordował
około 200 Żydów, którzy znajdują się na miejscowym kirkucie (w 1999
r. został ogrodzony w wyniku starań prowadzonych przez Fundację z
USA). Dubiecko zostało wyzwolone w lipcu 1944r.
Godnym zwiedzenia w Dubiecku jest zamek z parkiem ze starodrzewiem i
rzadkimi gatunkami drzew (platany, miłorzęby). Przed zamkiem jest
pomnik Ignacego Krasickiego odsłonięty 31.08.1935 r. ufundowany
przez rodzinę Krasickich. Autorem rzeźby był uczeń Xawerego
Dunikowskiego Stefan Zbigniewicz. Inne zabytki to kościół parafialny
z lat 1934 – 1952, cerkiew grecko – katolicka z 1927 r., kapliczki
przydrożne, dwa młyny, budynek banku i szkoły podstawowej, obiekty
na cmentarzu – kaplice grobowe Konarskich i Krasickich, Krasickich i
Wajssenwolfów oraz Mycielskich i Dembińskich.
Obecnie w Dubiecku obok Urzędu Gminy znajduje się Szkoła Podstawowa
im. Ignacego Krasickiego, Gimnazjum, Liceum Ogólnokształcące, Gminna
Biblioteka Publiczna, Ośrodek Kultury, jednostki obsługi ludności
jak Poczta, Policja, ośrodek Zdrowia, Bank Spółdzielczy, który
założono w 1889 r., GS „SCh” i inne podmioty świadczące usługi
gastronomiczne i handlowe. Turysta może się zatrzymać w Ośrodku i
Hotelu BGŻ, skorzystać z kąpieli w rzece San, pieszych wędrówek po
okolicy, grzybobrania lub z nowego dworca PKS udać się zwiedzać inne
okolice np. Rzeszów, Dynów, Przemyśl, Brzozów czy przez Birczę w
Bieszczady.
Z Dubiecka można udać się do miejscowości położonych malowniczo nad
Sanem. W odległości 2 km leży wieś Wybrzeże. Prowadzone
badania archeologiczne wskazują na ślady osadnictwa kultury
łużyckiej oraz wczesnośredniowieczna (X – XIII w.). Na tak zwanym
Grodzisku na prawym brzegu rzeki San był gród zwany Dubieckiem. Wieś
ta do II wojny zwana była Ruską Wsią ze względu na ludność, która ją
zamieszkiwała (Ukraińcy i Starorusini). Była tutaj cerkiew, którą
rozebrano w latach 60 – tych. Do dzisiaj można zobaczyć resztki
starego cmentarza grecko – katolickiego. Oprócz Grodziska można
zobaczyć Zespół Dworski, w którym mieści się obecnie Ośrodek
Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży „Nadzieja” oraz kapliczki
przydrożne.
Wieś malowniczo położona po obu brzegach rzeki San posiada dobre
warunki do rekreacji i wypoczynku. Jako atrakcję można uznać
przejazd przeprawą promową czy spacer po wiszącej kładce na
Grodzisko.
Do kolejnej miejscowości jest nam „po drodze” z Wybrzeża.
Miejscowością tą jest Słonne. Jest to typowo turystyczna
wieś. Jej nazwa pochodzi od słonych źródeł. Badania geofizyczne
stwierdziły, że oprócz solanek są tutaj złoża ropy naftowej i gazu
ziemnego jednak trudne warunki geologiczne uniemożliwiają ich
eksploatację w obecnym czasie.
W okresie okupacji ludność poprzez odparowywanie wody ze słonych
źródeł pozyskiwała sól do celów spożywczych. Obecnie we wsi jest
Filia Szkoły Podstawowej z Dubiecka, Ośrodek Wypoczynkowy ZNP oraz
Ośrodek „Słoneczny Brzeg”, ponadto funkcjonują dwa pola namiotowe.
Przez wiszącą kładkę możemy przejść do wsi Łączki. Wieś ta powstała
w 1988 r. w wyniku oddzielenia tego przysiółka od wsi Sielnica.
Wieś położona obok kompleksów leśnych, gdzie można zbierać grzyby,
uprawiać piesze wędrówki i odpoczywać w ciszy i spokoju. We wsi jest
Ośrodek Wypoczynkowy „Zielona Polana”.
Ze Słonnego już blisko do Przedsielnicy (przysiółek wsi
Sielnica), skąd drogą przez las możemy dotrzeć do wsi Bachórzec.
Wieś ma bogatą historię, a pierwsze wzmianki o niej pochodzą z 1407
r. Stanowiła własność Kmitów, Stadnickich i Krasickich. Do głównych
zabytków należy zaliczyć Zespół Dworski, w skład którego wchodzą
oprócz Pałacu, oficyna, czworak, stajnia, most, park krajobrazowy z
aleją lipowo – dębową. Istotnym zabytkiem jest nieużytkowany kościół
pod wezwaniem Św. Katarzyny, drewniany z XVIII w. oraz dzwonnicą i
plebania. Obok jest kościół murowany (użytkowany) z XX w. We wsi
znajduje się wiele kapliczek przydrożnych i starych drewnianych
domów. W tej wsi jest Szkoła Podstawowa, Poczta i Filia Spółdzielni
Kółek Rolniczych.
Z Bachórzca można udać się w kierunku do Dubiecka. Na tak
zwanym „Kolanie” skręcamy w gminną drogę i jesteśmy we wsi Winne –
Podbukowina.
Można tu zobaczyć kilka zabytkowych kapliczek, resztki parku
podworskiego.
Jednak głównym miejscem, do którego Cię prowadzę jest Rezerwat
Przyrody „Brudoszurki”. Rezerwat został utworzony decyzją
Ministra Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych w 1995 r. zajmuje
powierzchnię 25, 91 ha. Celem ochrony jest zachowanie dobrze
wykształconych zbiorowisk roślinności torfowiskowej. Jest tutaj
chroniona roślinność bagienna, leśna, łąkowa i pastwiskowa. Jako
ciekawostkę florystyczną można wymienić roślinę o nazwie rosiczka,
która żywi się owadami. W rezerwacie jest wiele gatunków ptaków,
gadów i ssaków. Utworzono tutaj ścieżkę przyrodniczo – dydaktyczną z
kilkoma przystankami, na których znajdują się opisy chronionej fauny
i flory. Spacerując po świeżym powietrzu można odetchnąć i odpocząć
w rezerwacie, a na wyznaczonym miejscu zapalić ognisko.
Drogi Gościu w wędrówce po gminie zaprowadziłam Cię do ciekawych
miejscowości. Jeśli czas Ci pozwoli możesz zostać dłużej i dobrze
odpocząć.
Możesz też udać się do okolicznych gmin gdzie można spotkać ciekawe
zabytki, krajobrazy oraz ciekawe historie.
Tak więc do zobaczenia w gminie
Dubiecko. |
Wydawca: Stowarzyszenie Promocji i Rozwoju Regionu
Dynowskiego - Towarzystwo Przyjaciół Dynowa; Redaguje zespół:
Maciej Jurasiński - redaktor naczelny, Grażyna Malawska, Jerzy
Chudzikiewicz - sekretarze redakcji, Ewa Czyżowska, Zuzanna Nosal,
Renata Jurasińska, Jerzy Bylicki, Irena Weselak, Anna i Jarosław
Molowie - kolegjum redakcyjne, Antoni Iwański, Piotr Pyrcz -
fotoreporterzy,Anna Baranowska-Bilska, Krystyna Dżuła, Janina
Jurasińska, Mieczysław Krasnopolski, Bolesław Bielec, Grzegorz
Hardulak - redaktorzy stale współpracujący z Dynowinką
Adres Redakcji: MOKiR Dynów, ul. Ożoga 10, tel. (0-16)
65-21-806
Przedruk dozwolony z podaniem źródła. Artykuły podpisane
odzwierciedlają poglądy jedynie ich autorów.
Skład i łamanie: Redakcja. |
Dynowinka zrzeszona w Polskim
Stowarzyszeniu Prasy Lokalnej z siedzibą w Tarnowie. |