40 lat Zespołu Szkół Zawodowych
im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Dynowie 1963-2003
W poprzednim numerze „Dynowinki”
została umieszczona krótka informacja o obchodach 40-lecia Zespołu
Szkół Zawodowych – Zasadniczej Szkoły Zawodowej w Dynowie. W obecnym
numerze przedstawiam I część informacji o historii szkolnictwa
zawodowego w Dynowie.
Szkoła zawodowa w Dynowie, której założycielem był EDWARD OWSKI
istnieje nieprzerwanie od roku 1963. Wcześniej istniała szkoła
metalowa blisko 10 lat ale nastąpiła przerwa w jej funkcjonowaniu i
została zlikwidowana. Wspomnienia o tamtej szkole tak przedstawił
jej były pracownik, mieszkaniec Dynowa pan Zygmunt Duduś:
„Byłem pracownikiem szkoły zawodowej w latach 1953-1954. Pracowałem
na etacie magazyniera, narzędziowca i zaopatrzeniowca, obecnie
emeryt. Zadałem sobie pytanie : „Jak i w których latach powstało
szkolnictwo zawodowe w Dynowie?” Spotkałem się z byłymi pracownikami
szkoły zawodowej : panią Stefanią Salwą, panią Zytą Bajdą i panem
Władysławem Chudzikiewiczem.
Po sięgnięciu pamięcią do lat powojennych przypomnieliśmy sobie
pewne fakty, poparte dokumentami, które są w posiadaniu pana
Władysława Chudzikiewicza. Publiczna Średnia Szkoła Zawodowa w
Dynowie powstała z inicjatywy pana Antoniego Łukasiewicza. Był on
kierownikiem Szkoły Podstawowej i jednocześnie dyrektorem Szkoły
Zawodowej. Pracował w szkole od 1 września 1945r. do sierpnia 1950r.
W tej szkole uczyli się na kursach wieczorowych uczniowie
pobierający nauki w różnych zawodach. Nauka odbywała się w Szkole
Podstawowej od godz. 1600. Na wykładach uzupełniano
wiadomości Szkoły Podstawowej i teorię z nauk zawodowych. W 1947r. w
czerwcu odbył się egzamin państwowy. W szkole tej nauczali: ks. Leon
Trojnar, ks. Sularski, pan Kalasanty Paygert, pan Stanisław Chlebek,
pani Kinga Moyssa, pan Aleksander Szpindor, pani Józefa Kossanowska,
pan Jan Szałajda, pani Paulina Dykas. Szkoła podlegała Dyrekcji
Okręgowej Szkolnictwa Zawodowego w Rzeszowie.
Po adaptacji budynku wynajętego od Banku Spółdzielczego w Dynowie w
dniu 1.09.1950r. powstała szkoła o dwóch kierunkach: metalowym i
krawieckim. Na kierunku metalowym: obróbka skrawaniem, obróbka
ręczna, oraz kuźnia i spawanie tlenowe. Kierownikiem warsztatów był
pan Czesław Kasprowicz, a pierwszym nauczycielem zawodu był Pan
Władysław Chudzikiewicz. Na kierunku krawieckim nauczycielami byli:
pan Stanisław Chlebek i pan Marian Kędzierski.
Od 1.09.1950r. dyrektorem szkoły została pani Rozalia Wolańczyk,
która powiększyła szkołę i unowocześniła warsztaty, zatrudniając
wysokiej klasy rzemieślników jako nauczycieli zawodu panów:
Mieczysław Kędzierski – kuźnia i spawanie, Jan Zubilewicz- obróbka
ręczna, Kazimierz Wolański – obróbka skrawaniem, Edward Tymowicz –
obróbka ręczna i kontrola końcowa, Makarski - obróbka ręczna.
Warsztat mechaniczny produkował narzędzia i koronki wiertne dla
szybów naftowych (długoletnia umowa z kopalnictwem naftowym).
Warsztat krawiecki wykonywał usługi dla ludności.
Nauczyciele z lat 1945 – 50 zostali etatowymi nauczycielami w Liceum
Dynowskim. W szkole pozostała tylko pani Paulina Dykas i pani Józefa
Kossanowska. Zatrudnieni zostali nowi nauczyciele: pan Marian
Zubilewicz, ks. Leon Trojnar, pani Maria Muszyńska, pani Stefania
Salwa, pani Bronisława Krasiczyńska. Byli to nauczyciele teorii.
W budynku wynajętym u państwa Assarabowskich powstał internat.
Pierwszym kierownikiem p.o. był pan Władysław Chudzikiewicz, a potem
został zatrudniony pan Amarowicz. Internat posiadał stołówkę. Po
odejściu pana Amarowicza kierownikiem został pan Bogdan Assarabowski.
Po adaptacji budynku (obecnie Hotel - Oberża) internat został
przeniesiony.
W dniu 1.09.1951r. szkoła została przemianowana na: Państwową
Zasadniczą Szkołę Mechaniczną I stopnia w Dynowie. W szkole zostały
zatrudnione nowe osoby: do administracji pani Anna Grzybek i na
woźnego pan Jan Iwański. Pani dyrektor Rozalia Wolańczyk oraz pani
Stefania Salwa musiały w dniu 30.08.1953r. odejść z pracy ze
względów politycznych.
Od 1.09.1953r. nowym dyrektorem szkoły (szkoła zmieniła nazwę na:
Zasadnicza Szkoła Zawodowa Centralnego Urzędu Szkolenia Zawodowego)
został pan Adam Wilusz, który z dniem 1.09.1953r. zatrudnił nowych
pracowników: panią Irenę Wilusz - nauczyciel teorii, panią Zytę
Bajdę – sekretarka – bibliotekarz, pana Leszka Gąseckiego –
technolog - kalkulator, pana Zygmunta Dudusia – magazynier,
narzędziowiec, zaopatrzenie - transport oraz sprawy gospodarcze. Od
1.09.1953r. kierownikiem warsztatów został pan Rudolf Bogusz, w
takim składzie pracowaliśmy do 31.08.1954r.
Decyzją KW PZPR Rzeszów i dyrektora DOSZ-u pana Mroza (a w
szczególności jego) tak ważna szkoła została rozwiązana. Pani Zyta
Bajda zdawała bibliotekę i dokumenty administracyjne do DOSZ-u a ja
warsztat i magazyn. Urządzenia i narzędzia pobrały szkoły zawodowe z
Rudnika, Ropczyc i Przemyśla. Nauczyciele zawodu zostali
przeniesieni do tych szkół.
Nauczyciele teorii i pracownicy administracyjni musieli sobie szukać
pracy.
Szkoła zawodowa od 1.09.1945r. do 30.08.1954r. wykształciła i
nauczyła zawodu setki uczniów. Niektórzy pracowali jako nauczyciele
zawodu w „nowej” szkole zawodowej.
Lista obecnie żyjących „dawnych” pracowników szkoły:
1. Zyta Bajda - Dynów
2. Kazimierz Bożek - Czudec
3. Anna Grzybek-Bożek - Czudec
4. Władysław Chudzikiewicz - Dynów
5. Zygmunt Duduś - Dynów
6. Leszek Gąsecki - Gdynia
7. Mieczysław Kędzierski - Przemyśl
8. Bronisława Krasiczyńska - Dukla
9. Stefania Salwa - Dynów
10. Edward Tymowicz - Ropczyce
Lista niektórych absolwentów z lat 1945 – 1954 (tych co pamiętam)
Eugeniusz Banaś, Ryszard Baranski, Edward Bielec, Ryszard Bielec,
Władysław Chudzikiewicz, Bolesław Hadam, Marian Kamiński, Czesław
Krupa, Władysław Ostafiński, Jadwiga Sikorowicz, Aniela Malawska,
Bolesław Socha, Jadwiga Stankiewicz, Marian Śliwa, Zofia Wasieńczak,
Izydor Zwiercan”.
W imieniu wspominających
i swoim własnym
Zygmunt Duduś
Dynów 2003r.
9 lat istnienia tej szkoły daje
podstawy twierdzić, że szkolnictwo zawodowe w DYNOWIE obchodzi 50
rocznicę swego istnienia natomiast bez przerw 40 lat. cdn.
S. Tymowicz
Gmina Nozdrzec
Rada Gminy w Nozdrzcu podczas 11. sesji w dniu 10 grudnia 2003 roku
uchwaliła wysokość stawek podatków i opłat lokalnych. Propozycje
uzyskały pozytywną opinię Komisji Budżetu i Spraw Gospodarczych.
W stosunku do roku bieżącego podatek od nieruchomości wzrósł średnio
o 2 %, od środków transportu o 8 %, przy czym dla niektórych
kategorii pojazdów zastosowano najniższe stawki, określone przez
Ministra Finansów.
Radni podjęli również uchwałę w sprawie utworzenia, z dniem 01
stycznia 2004 roku, Zakładu Gospodarki Komunalnej w Nozdrzcu oraz
trzy uchwały dotyczące obrotu nieruchomościami gruntowymi. Dokonano
również zmian w budżecie gminy na rok 2003.
W sesji uczestniczyli – Pan Mieczysław Barć – Radny Rady Powiatu
Brzozowskiego oraz uczniowie I klasy gimnazjum Zespołu Szkół w
Nozdrzcu, którzy nie tylko przysłuchiwali się obradom ale i aktywnie
w nich uczestniczyli – kierując pod adresem wójta szereg nader
dociekliwych pytań.
Na wniosek Zarządu Krośnieńskich Hut Szkła „Krosno” S.A., po
uzyskaniu pozytywnej opinii WUOZ – Rada Gminy wyraziła zgodę na
dokonanie darowizny nieruchomości położonej w Nozdrzcu.
Jest nią działka o pow. 0,60 ha zabudowana oficyną („stara szkoła”)
oraz kaplicą dworską. Jak deklaruje Zarząd Hut „...W przypadku
przejęcia nieruchomości Krośnieńskie Huty Szkła „Krosno” S.A.
zamierzają wyremontować budynek...”, co zdaniem Wojewódzkiego Urzędu
Ochrony Zabytków w Przemyślu, Delegatura w Krośnie stwarza możliwość
scalenia, odrestaurowania oraz zagospodarowania budynku oficyny i
częściowego przywrócenia pierwotnego układu przestrzennego zespołu
pałacowego.
Wyremontowany budynek przeznaczony zostanie na cele
rekreacyjno-sportowe.
W planach Zarządu Hut jest również budowa krytego basenu. Powstałby
więc, w centrum Nozdrzca, atrakcyjny turystycznie ośrodek
wypoczynkowo-rekreacyjny, do którego dostęp mieć będą nie tylko
goście „Pałacu” lecz i mieszkańcy gminy.
Radni, podejmując decyzję o darowiźnie mieli również na uwadze fakt,
iż samorządu nie stać będzie na remont budynku - / którego stan
techniczny jest bardziej niż zły/ - do czego w najbliższej
przyszłości zobowiązałby Gminę Wojewódzki Konserwator Zabytków.
Życzyć sobie tylko należy, by nic nie stanęło na przeszkodzie planom
Zarządu Krośnieńskich Hut Szkła.
Wójt Gminy Nozdrzec
Antoni Gromala
Przewodniczący Rady Gminy w Nozdrzcu
Roman Wojtarowicz
Z Bartkówki do
Japoni Odizolowana od
świata wyspa, kraj wschodzącego słońca i kwitnącej wiśni. Wśród
ludzi w kolorowych kimonach, wyznających szintoizm lub buddyzm
przechadzał się nieodróżniający się od nich wzrostem, ale o innej
twarzy (brak skośnych oczu) i ubrany w brązowe szaty franciszkańskie
brat Grzegorz Maria Siry.
Któż by pomyślał, że ktoś z Bartkówki zawita i spędzi w tym kraju
większość swojego życia. Brat Grzegorz na chrzcie otrzymał imię
Stanisław, a przyszedł na świat 5 grudnia 1902 roku, jako piąte
dziecko Józefa i Rozalii, gospodarzy z Bartkówki. Swoje
wykształcenie powszechne, później gimnazjalne zdobywał w Dynowie,
kończąc je w 1920 r. W tym samym roku jako ochotnik zgłosił się do
wojska, zaś trzy lata później został powołany do służby wojskowej w
jednostce Strzelców Podhalańskich. Dalsze plany wiązał z wojskiem,
gdyż podjął naukę w szkole podoficerskiej i pracował w Powiatowej
Komendzie Uzupełnień W. P.
Stanisław w 1928 r. podjął życiową decyzję, zrezygnował z pracy,
zamieniając ją na zgromadzenie zakonne. Postulat rozpoczął 8
września 1928 r. jako Br. Grzegorz, otrzymując szaty zakonne.
Kolejną formację, czyli nowicjat rozpoczął 31 marca 1929, by rok
później 3 kwietnia złożyć czasowe śluby na ręce św. ojca
Maksymiliana Kolbe. Ojciec Maksymilian, przełożony br. Grzegorza był
wzorem, z którego tenże brał przykład życia.
W Niepokalanowie brat pracował w drukarni i przy kolportażu „
Rycerza Niepokalanej”. Późniejszy św. Maksymilian był widocznie
wzorem służby dla Niego, gdyż tak jak On podjął decyzję o wyjeździe
na misje do Japonii. Wyruszył tam wraz z br. Sergiuszem Pęśkiem dnia
31 sierpnia 1931 r. pociągiem, dotarł zaś 13 września tegoż roku.
Spędził w kraju kwitnącej wiśni 68 lat, do ojczyzny na krótkie
odpoczynki przybywał dwukrotnie. Ważną datą jest 4 kwietnia 1933
roku, gdy składa śluby wieczyste w Muugenzai no Sono.
Brat Grzegorz w tym tradycjonalistycznym kraju przebywał w kilku
miejscach i pełnił różnorodne funkcje. Początkowo pracował w
Nagasaki, gdzie był furtianem, zakrystianem, ekonomem, pracował w
drukarni i administracji. 2 sierpnia 1933 wraz z innymi
obcokrajowcami był internowany w obozie w Tochinoki. Kolejne miejsca
pobytu Brata na wyspach w latach 1950- 1999 to: Sannonija, Tokio i
Konagai, tam był ogrodnikiem, kucharzem i zaopatrzeniowcem. Był
również sekretarzem o. Samuela Rasenbeigera, który był niewidomy. Z
dalekiej Japonii słał rodzinie„ Rycerza Niepokalanej”, prowadząc w
ten sposób działalność misyjna na odległość. Decyzję o powrocie do
kraju podjął w 1999, by 13 września powrócić do Polski. Zamieszkał w
klasztorze, w którym rozpoczął swoją zakonną działalność. W ubiegłym
roku obchodził setną rocznicę urodzin wśród licznych życzeń znalazło
się błogosławieństwo od Ojca Świętego Jana Pawła II i od Generała
Zakonu. Kolejnych urodzin Brat Grzegorz Maria Siry nie doczekał,
osłabiony zasnął w nocy z 7 na 6 września 2003 r. by już się nie
obudzić. Pracowity, posłuszny, pobożny, kochający życie zakonne-
taki był. Żył prawie 101 lat,, zaś w zakonie, dla innych przeżył 75
lat. Spoczywa na cmentarzu w Niepokalanowie.
Piotr Pyrcz |
Felietony Dynowinki
Wierzyć
czy nie Wierzyć
- czyli
turne po prywatnych panteonach
Uwaga: tekst drastyczny! Przynajmniej tak był
odczytywany przez tych, na których cichaczem testuję te felietony.
Uznali go za pretensjonalny zamach na swawolę, tolerancję i tym
podobne zawołania udające wartości. Z ich punktu widzenia – być może
tak jest. Zapewniam, że nie jest moim celem wkładanie poświęconego
kija w zlaicyzowane mrowisko, ani tym bardziej jakaś histeryczna
krucjata przeciwko zobojętnieniu religijnemu. Chodzi mi raczej o
zwrócenie uwagi na niekonsekwencję i konformizm, na naginanie
oczywistości do własnych widzimisię. Tęsknię za dialogiem i
równocześnie jestem przeciwko kompromisowi za wszelką cenę. Wściekam
się – jako człowiek, chrześcijanin i kapłan – na rozcieńczanie,
rozmywanie, wypaczanie i sloganizację Dobrej Nowiny. Krótko mówiąc
jestem z tych, którzy nie wierzą w trzecią drogę. Poniższy tekst
jest swoistym silva rerum, schematycznym szkicem, dotknięciem kilku
różnych wątków, z których każdy nadaje się do rozwinięcia.
Jak wierzący ma rozmawiać z niewierzącym, wątpiącym, wrogo
nastawionym? Czy w ogóle ma rozmawiać i po co? Do niedawna takie
pytania w naszym kraju wydawały się niedorzecznością. Dzisiaj
okazują się być coraz bardziej zasadne. Wiele osób głośno narzeka na
polski Kościół, ma żal o to czy o tamto do księży, niejeden
odchodzi. Skoro nawet wierni praktykujący nierzadko nie potrafią
porozumiewać się z duszpasterzami, ci zaś, przynajmniej na ogół, nie
mają pomysłu na realizację ewangelizacyjnej misji Kościoła, jakże
wcielać w życie polecenie Jezusa: „Idźcie i nauczajcie wszystkie
narody”(Mt 28,19)?
Rozmowa dwóch zaciekłych wrogów przy kawie i ciastkach z całą
pewnością jest lepsza od wyrzynających się fanatyków. Jak twórczy
może być spór wierzącego i ateisty pokazuje G. K. Chesterton w
książce pt. „Kula i krzyż”. Jak ważne są konfrontacje oponentów
tłumaczy A. de Saint-Exupery w „Twierdzy”. Dochodzi tam m.in. do na
pozór przewrotnej tezy, iż naszymi jedynymi przyjaciółmi są nasi
wrogowie. Poczytajcie. Chrystusowa miłość nieprzyjaciół przestanie
być dla Was ckliwą mrzonką.
Zatem dialog. Zakłada on, że dwie strony w atmosferze życzliwości i
dobrej woli chcą się wysłuchać, poznać, spróbować zrozumieć.
Niekoniecznie dogadać czy zaakceptować. Tutaj przydaje się umowne
rozróżnienie na człowieka i jego poglądy, które przecież ewoluują i
zmieniają się. Niekiedy dość radykalnie. Czy można kochać człowieka
i równocześnie negować jego poglądy? Można. Czasem wręcz trzeba.
Chcę podroczyć się z wszystkimi, co to zamiast wolnej woli mają
urządzenia do recytowania głupiutkich sloganów w stylu: „Jestem
wierzący, ale niepraktykujący” (czyli żyjący, ale nieoddychający),
„Bóg - tak, Kościół - nie” (Chrystus jest Założycielem i Głową
organizmu, któremu na imię Kościół), „Wiara to moja osobista sprawa”
(dlaczego kryć się z radością po kątach?!…), „Chodzę do kościoła,
kiedy mam taką potrzebę. Równie dobrze mogę pomodlić się w domu lub
na łonie natury” („JA mam potrzebę”. A co z potrzebami Pana Boga i
innych ludzi?). Nie wspominając o wszystkich gwarliwych
kontestatorach i reformatorach, którzy tym gorliwiej nagłaśniają
swoje pomysły, im mniej się na czymś znają. Toteż niełatwo
wytłumaczyć komuś rozpasanemu seksualnie, dlaczego wszelka
antykoncepcja to oszustwo. Trudno rozmawiać o wierności z kimś
wykluczającym z góry decyzje ostateczne. Syzyfowe wydaje się
tłumaczenie wychowance niewieścich pism obrazkowych, że celibat to
nie kaganiec, a dwóch facetów potomka nie wyprodukuje. Że poczęte
dziecię jest ważniejsze od zmarzniętego pieska.
Uprawomocnianie dziwadeł i wypaczeń może smakować jak wolność i
niezależność, ale z rzeczywistością ma niewiele wspólnego. Napawa
smutkiem ów krzykliwy pochód niewolników, dzierżących dumnie w
dłoniach sztandary fałszywie pojętej wolności: od aksjomatów, od
tradycji, od obyczaju. Korowód postmedialnych kukiełek, którym nie
chce się odpowiadać na pytania „kim jestem?” i „dokąd zmierzam?”.
Menażeria pyszałków, którzy bezceremonialnie rozsiadają się na
wydumanych tronach własnego życia. Życia, którego panami nie są.
Ktoś już to ładnie nazwał: Bóg stworzył człowieka na własny obraz i
podobieństwo, a ten odwdzięczył Mu się tym samym. Przypisujemy Bogu
cechy małostkowe, lepimy Go z własnych mniemań i wygód, po czym
oświadczamy butnie, że z „takim Bogiem” nie chcemy mieć nic do
czynienia. Bóg jest zawsze inny od naszych wyobrażeń. Dławimy się z
tęsknoty za Nim, a nie chce nam się postąpić w Jego kierunku choć
kilku kroków.
Bez względu na to, jak bardzo człowiek staje się konsumpcyjną
biomaszyną, zawsze będzie tęsknił za czymś głębszym, nieskończonym,
absolutnym. Uznawszy religię za temat raz na zawsze przebrzmiały,
zaczyna wypełniać pustkę w sercu substytutami. Te zaś, jak każde
namiastki, nie tylko nie dają satysfakcji i pokoju, ale często są
żenującym świadectwem czyjegoś niedorozwoju duchowego. Pooglądajcie
„Jeden z dziesięciu”, gdzie na pytania z kategorii „Religie i
kościoły” odpowiada poprawnie co dziesiąta osoba. Posłuchajcie osób
publicznych, jak nieporadnie poruszają się po tematach
okołoreligijnych, a jak poważnie prawią o bzdurach urosłych do miana
kwestii. Oczywiście każdy mówi „w swoim własnym imieniu”, „we
własnym przekonaniu”. Bo są to „indywidualne sprawy każdego”.
Wszechobecny „ja-izm”. Ja, mnie, moje. Gdzie najważniejsze jest
„ja”, nie ma miejsca dla „ty”. Tam, gdzie nie ma „ty”, nie może być
miłości. Bez miłości wszystko traci sens i rozpoczyna się obłąkana
szamotanina, by jakoś zapobiec staczaniu się w pustkę i rozpacz.
„Musisz w siebie uwierzyć!”. Boże, co za bzdura! PRZESTAŃ W SIEBIE
WIERZYĆ!!! Wiara w siebie jest czymś tyle niepoważnym, co zupełnie
irracjonalnym. Nie chodzi o zaufanie własnym umiejętnościom. To
trzeba mieć. Ale naprawdę spokojni, przebojowi i radośni będziemy
dopiero wówczas, gdy przestaniemy kurczowo trzymać się własnego
„ja”. Kiedy pozwolimy, by ktoś wytrącił nas z orbity egocentryzmu,
potłukł lustra i powstawiał okna. Kiedy przestaniemy się szarpać, a
zaczniemy słuchać. Wiara rodzi się ze słuchania.
Chrześcijaństwo nie jest udanym zbiorem sentencji i porad życiowych.
Nie jest precyzyjnym systemem nakazów i zakazów. Jest miłowaniem
Boga i ludzi. Miłość nie pyta: co ja z tego będę miał? Jest
bezinteresowna (zawsze stratna, nastawiona na ofiarę) i radykalna
(nikt nie patrzy obojętnie, gdy kochana istota pcha się w jakieś
kłopoty). I takie też jest chrześcijaństwo, upominające się o
Prawdę. Kiedy geje, feministki i „inni inaczej” podnoszą tumult z
dyskryminacją w tle – wszyscy mają grzecznie słuchać i postulaty bez
szemrania realizować. Kiedy katolik upomni się o swoje – rozpętuje
się awantura. O co tu chodzi?
„To jest to grzech czy nie?” Stąd dotąd. Próba eksmisji sumienia,
które nie chce zamilknąć. „Dlaczego mi nie wolno?” Jak trzylatek, co
pcha łapkę do płonącego kominka, a później się dąsa, kiedy po niej
dostanie. Aż roi się od takich upartych „dorosłych trzylatków”,
którzy nie przyjmą nic na wiarę. Wiedzą lepiej. Nie macie monopolu
na prawdę - powiadają. A Ty masz? Mamy wspólnie prawdy szukać.
Prawdy pisanej przez „P”. Ja wierzę, że Prawdą jest Osoba Jezusa
Chrystusa. Dla Ciebie może to nie być tak oczywiste. W porządku,
uznaję to. Nie zamierzam Cię indoktrynować na siłę. Chcę się z Tobą
podzielić radością, która ma tę cudowną właściwość, że im bardziej
dzielona, tym bardziej się mnoży.
Okres świąteczny rozpoczyna się dla polskiego rynku coraz wcześniej.
Warszawa była w choinkach, światełkach i mikołajach już w drugim
tygodniu listopada. Jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie przenieść
Wszystkich Świętych na wrzesień. Żeby zdążyli sprzedać te tony
prezentów. Nawet swoją gwiazdę-przewodniczkę mają: wisi na wieżowcu
przy Placu Bankowym. Wymowny to symbol… A przechodnie pytani o to,
co dla nich w te święta jest najważniejsze, opowiadają o wszystkim,
tylko nie Bogu stającym się Człowiekiem, Bogu pełnym miłości i
czułości, który przynosi zagubionemu i pokaleczonemu człowiekowi
nadzieję i radość.
Wspólne wzbijanie się ku Prawdzie. Na dwóch skrzydłach wiedzy i
wiary, jak pisze Ojciec św. w Fides et ratio. Inaczej nie ma szans
na ukojenie serca. Suwerenna decyzja i przyjęcie wszelkich
konsekwencji swojego wyboru. Jezus mawia: jeśli chcesz…
Co Cię powstrzymuje?
ks. Krzysztof Rzepka
Co gdzie kiedy?
ZESPÓŁ SZKÓŁ W DYNOWIE
„To, co przeżyło jedno pokolenie
Drugie przerabia w sercu i pamięci”
Artur Oppman
Ojczyzna – słowo wielkie, zwłaszcza dla każdego Polaka. Jakże
pogmatwane koleje losu przechodziła ta nasza Ojczyzna! Były czasy
świetności i wielkie upadki. Upadki na samo dno niewoli i niedoli.
Droga Polski do niepodległości jakże trudną była! Ile istnień
ludzkich kosztowała!
Dziś Ojczyzna nie wymaga od nas tak wielkich poświęceń, ale naszym
obowiązkiem jest ciągłe Jej miłowanie i pamiętanie o minionych
wydarzeniach, o ludziach, którzy dla Niej pracowali i dla Niej
oddali swoje życie.
Obowiązku miłowania Ojczyzny i pamięci o Jej bohaterach musimy uczyć
się na co dzień i przekazywać z pokolenia na pokolenie. Wielką
lekcją patriotyzmu dla uczniów Zespołu Szkół w Dynowie był Dzień
Wszystkich Świętych i Święto Niepodległości. Przed 1 listopada
członkowie 40. Drużyny Harcerskiej wraz z Samorządem Uczniowskim
uporządkowali groby nauczycieli, powstańca styczniowego, nieznanych
żołnierzy i wiele innych zapomnianych mogił. Członkowie Samorządu
Uczniowskiego przygotowali wiązanki na te groby i wspólnie z
harcerzami zakupili znicze. Wielką pomocą w całym przedsięwzięciu
służyła nam emerytowana nauczycielka naszej szkoły Pani Maria
Iwańska, która całe popołudnie spędziła z nami na cmentarzu przy
porządkowaniu grobów, opowiadając przy tym o wielkich i małych
wydarzeniach z historii Dynowa. W dzień Wszystkich Świętych harcerze
zaciągnęli uroczyste warty przy grobach nieznanych żołnierzy, grobie
żołnierza AK, księdza zastrzelonego podczas wojny, powstańca
styczniowego i przy kaplicy śp. ks. J. Ożoga.
Również obchody Święta Niepodległości miały dla uczniów naszej
szkoły szczególne znaczenie. W dniu 10. listopada odbyła się w
szkole uroczysta akademia, w której udział wzięli kombatanci: Pan
Tadeusz Śmietana i Pan Józef Galej – uczestnicy walk podczas
II wojny światowej. Program słowno – muzyczny przygotowany przez
uczniów przypomniał wszystkim zebranym drogę Polski do
niepodległości. Harcerze, w imieniu całej społeczności szkolnej,
złożyli kombatantom podziękowania, życzenia i kwiaty. W dniu 11.
listopada harcerze zorganizowali zbiórkę przed budynkiem szkoły,
skąd razem z pocztem sztandarowym szkoły i pocztem sztandarowym
kombatantów przemaszerowali ulicami miasta do kościoła, gdzie
uczestniczyli w uroczystej Mszy Św.
Wydarzenia te były dużym przeżyciem dla uczniów i harcerzy, którzy w
ten sposób wzbogacili swoją wiedzę o historii naszej Ojczyzny i
ludziach, którzy Jej służyli.
Lucyna Choma,
Beata Piejko,
Anna Chrapek
Co gdzie kiedy?
WYSTAWY RZEŹBY
BOGUSŁAWA KĘDZIERSKIEGO
W miesiącach wrzesień – grudzień rzeźby Bogusława Kędzierskiego
wystawiane były na terenie Powiatu Rzeszowskiego. I tak kolejno:
- w Dynowie od 25.09 do 09.10. 2003 r.
- w Tyczynie od 14.10 do 28.10.2003 r.
- w Boguchwale od 30.10 do 13.11.2003r.
- w Kamieniu od 18.11 do 2.12 2003r.
- w Sędziszowie Młp. od 12.12 do 29.12.2003 r.
W poszukiwaniu szczegółów
Oczekiwanie na siebie, spotkania.
Oczekiwanie na – dalej, przy fusiastej w niesmacznym plastiku. Ale
ważne, że zaistniała myśl przerodziła się w bilety, autobusy i
wyżej, ku górom. I tylko dwie godziny, i tylko z plecakiem na
kolanach. Wreszcie jesteśmy tu, gdzie skończył się sezon. Psy swoją
aktywność wyszczekały, a my ją musimy podjąć. Przed nami droga przez
las, a wokół noc. Nasze słowa dziwnie brzmią, oczy lecą ku gwiazdom,
a uszy wyłapują szmery w lesie. Przestraszeni przez straż graniczną,
nagłe spotkanie z wilczurami (a my czekaliśmy na wilki), po miłej
wymianie słów idziemy dalej niepewni czy aby schronisko czynne, czy
są miejsca.
Kochane światło! Kochana przytulność i kilka przyjaznych dusz, tych,
co wędrują po sezonie. Taki wieczór to skarb.
...Ranek... W górach spokojnie. Oczekujemy na trzeci element naszej
inicjatywy. Wspólna kawa w kolorowych kubkach i kilkugodzinne
dreptanie ku trzem granicom. Naszym rozmowom, zachwytom towarzyszył
lodowaty wiatr, a buki nachylały się ku nam, nie wierząc, że teraz
po górach się jeszcze chodzi. Przecież to już koniec listopada. A w
schronisku, po sezonie, kominek i smaczne naleśniki z jagodami.
Żarty, rozmowy, wspomnienia, czy trzeba coś więcej w tej oprawie?
Noc przerywa nam ranek. Dopiero co przyszliśmy, a już wychodzimy.
Cóż, to szczegół, że jak nie zdążymy na pierwszy autobus, to drugi
(ostatni) pojedzie dla nas za późno. Niestety, zaczynają się w
naszym wędrowaniu pojawiać te słowa: Już czas! Szybciej! I wysiłek,
ale opłacalny, gdyż wybieramy drogę powrotu trudniejszą, przez
szczyty. To nic, że ciężko, że zimno, że metr dalej nic nie widać.
Ważne to, co widoczne przy bucie - a tak często niezauważalne.
Ciekawie oblodzony kamień, oszroniona roślinka. Jeszcze tylko pyszny
smażony oscypek z sosem czosnkowym, pożegnalny wzrok ku szczytom tak
słabo widocznym i powrót do domu.
Piotr Pyrcz
|
Komentarz do
"Historii procesu brzozowskiego"
i
konsekwencje tego procesu
Jako była członkini Armii Krajowej i
bratanica Stanisława Zwiercana poczuwam się do obowiązku wyjaśnienia
i uzupełnienia sprawy mojego stryja. – Otóż broń złożyli – dowódca
Partyzantki Lwowskiej przy współudziale byłych członków Armii
Krajowej Bronisława Gąseckiego i Leonarda Chudzikiewicza. Ukryto tę
broń w piwnicy, nazywanej przez starszą generację młynicą, ponieważ
mój dziadek miał kiedyś młyn wodny w tym budynku. Zamurował tę broń
zacny człowiek, przyjaciel mojej rodziny – murarz ś.p.Józef Pyś.
–Stanisław Zwiercan i Leonard Chudzikiewicz zeznawali w śledztwie i
przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Rzeszowie, że sami murowali i mimo
tortur nie wydali starszego pana J.Pysia (pomogły pewne modły syna
księdza). – A jak torturowali to wiem od stryja : bili, on mdlał,
zlewali wodą i dalej bili, albo umieścili go w piwnicy,, w bieliźnie
i boso, w wodzie po kostki i w takim pomieszczeniu, że nie mógł
kucnąć, ani usiąść – tylko musiał tak stać 24 godziny. Torturą też
była izolatka na miesiąc. Można było w takiej samotni obłędu dostać.
Stryj opowiadał też, że raz przyprowadzili z przesłuchania młodego
chłopaka, strasznie zmasakrowanego, wrzucili do celi i tak leżał aż
skonał. – Przed aresztowaniem stryja pewien człowiek dowiedział się
od zastępcy dowódcy Partyzantki Lwowskiej, że broń jest schowana w
młynie i wydał to ubowcom w pewnym lokalu (wtedy właściciel lokalu
podając im coś usłyszał słowo „Młyn”). Dlatego Urząd bezpieczeństwa
zrobił rewizję u Jana Jaśkiewicza, który miał młyn (teraz ul.
Piłsudskiego). –Ja i cała moja rodzina dowiedzieliśmy się o tej
broni dopiero w dniu aresztowania stryja i wtedy skojarzyliśmy
dlaczego była rewizja u Jaśkiewicza.
Byłam na rozprawie tej grupy brzozowskiej. Sprawę prowadził Sąd
Wojskowy Rejonowy w Rzeszowie – nie wiem jakie miał przygotowanie
fachowe. Wiem natomiast z książki pt. „Krzywdy – dozwolone” –
napisanej przez sędziego Stanisława Pasterza, że starych sędziów nie
było dużo po II Wojnie Światowej i dlatego reżim ówczesny powołał
kilkumiesięczne kursy prawnicze sędziowskie i prokuratorskie –
wymogiem była tylko pozytywna ocena polityczna kandydata. Tacy
sędziowie pobierali też instrukcje w komitetach partyjnych. Tak było
w sądach cywilnych. Nie wiem jakie kwalifikacje miał prokurator i
sędzia w Sądzie Wojskowym.
Słyszałam na rozprawie procesu brzozowskiego oskarżenie prokuratora,
który domagał się trzech wyroków śmierci – dla Leona Caga, Leonarda
Chudzikiewicza i Stanisława Zwiercana, ale Sąd Wojskowy skazał
Stanisława Zwiercana na karę dożywotniego więzienia, utratę praw
obywatelskich i konfiskatę majątku. To wszystko działo się w okresie
stalinizmu w 1948 r. Stryj przebywał w więzieniu około 7 lat.
Konsekwencje tego aresztowania i wyroku poniosła rodzina stryja –
żona i siedmioro nieletnich dzieci. Najstarszy z chłopców zdolny, a
nie mógł się kształcić, bo musiał pomagać matce w prowadzeniu
gospodarstwa rolnego. Warunki mieli bardzo ciężkie. – Dwaj chłopcy,
gdy dorośli – to musieli służbę wojskową odbywać w kopalni węgla.
Takie „drakońskie prawo” obowiązywało, że niewinni synowie ponosili
też karę. Z powodu uwięzienia stryja nie ominęły represje także
mojej rodziny. – Brat mój ukończył studia prawnicze we Wrocławiu
celująco i starał się o aplikację w sądownictwie – odmówiono, starał
się w adwokaturze i też odmówiono. Potem brat przeniósł się do
Przemyśla i pracował w Banku, gdzie otrzymał nominację na dyrektora
banku w Krośnie. Oczywiście interweniował Urząd Bezpieczeństwa i
nominację cofnięto. We Wrocławiu brat był inwigilowany, bo sąsiedzi
mówili mu, że przychodzą jacyś mężczyźni i pytają o niego i kto do
niego przychodzi. – Siostra moja pracująca w Zakopanem również była
śledzona. – Jeśli chodzi o mnie – to pewien pan (kierownik jednego
zakładu, partyjny, bywali u niego z Urzędu ubowcy) powiedział z
życzliwości mojemu ojcu, żebym uważała, bo był delegowany na tydzień
oficer UB, by mnie śledzić. Ubecy otwierali też moją korespondencję,
bo znali treść mojego listu, w którym napisałam, że właśnie ten
„arsenał broni” był u mojego stryja. Poza tym byłam przesłuchiwana
przez Urząd Bezpieczeństwa z Brzozowa na posterunku MO Dynów.
Najpierw dwaj z UB z okropną fizjognomią siedzieli na ławce ze mną w
środku przez długi czas. Wiadomo - miało to swój cel. Potem
przesłuchiwał mnie ten trzeci i w wyrafinowany sposób straszył i
szantażował, chciał doprowadzić mnie do załamania psychicznego, ale
ja wytrzymałam to. Dziwne, ze ja bardzo zdenerwowana przed
przyjściem, potem tj. w czasie przesłuchania – spokojnie, szybko i
dobrze odpowiadałam na zadane mi pytania. Stało się tak dzięki
modlitwie mojego Ojca, który przez cały ten czas klęczał i odmawiał
różaniec.
Po transformacji dzieci stryja uzyskały uniewinnienie ojca i
anulowanie konfiskaty majątku. Syn Izydor ma na to dokument z
pieczątką sądu. Szkoda, że ich ojciec nie doczekał tej
rehabilitacji.
Drugi oskarżony w procesie brzozowskim Leonard Chudzikiewicz
należący do AK, a potem do W-N-u już nie żyje, ale jego żona i córka
postarały się o jego rehabilitację i otrzymały odszkodowanie za
konfiskatę dobrze zaopatrzonego sklepu. Ja z kuzynem byliśmy
świadkami w tej sprawie w Rzeszowie.
Pragnę dołączyć jeszcze kilka zdań tak – pro memoria- o trzecim, a
jednym z głównych oskarżonych w procesie brzozowskim p.Leonie Cagu.
–Po rozwiązaniu Armii Krajowej w Warszawie przez komendanta głównego
AK _Z.Okulickiego w styczniu 1945 r. – nastąpiło też faktyczne
rozwiązanie Koła AK Dynów w 1945 r. w Harcie w jakimś domu – blisko
lasu. Poszłam tam z Hanią Majewską – było wtedy zimno i padał
deszcz. Wówczas nasz komendant Armii Krajowej p.Leon Cag ogłosił
rozwiązanie AK i powiedział zebranym, by ratując się przed
represjami zapisywać się do Stronnictwa Demokratycznego (SD), albo
do Polskiej Partii Socjalistycznej(PPS) i tak niektórzy zrobili.
Nieprawdą jest, że nieujawniona AK przekształciła się w tzw.
Samoobronę. Pozwolę sobie jeszcze napisać coś o powstaniu, o genezie
tej samoobrony. – Był raz w nocy napad Ukraińców z Nacjonalistycznej
Organizacji UPA na Dynów. Zastrzelili wtedy na ulicy Rakowskiego i
jeszcze dwóch mężczyzn, ale nie pamiętam nazwisk. Następnie okradli
wnętrze sklepu, znajdującego się vis a vi kościoła –własność
Genowefy Kędzierskiej. Włamali się też do drogerii przy ulicy
Mickiewicza i też okradli ją. – Po tym napadzie mężczyźni z Dynowa –
byli akowcy i inni zorganizowali się i pełnili warty każdej nocy, by
czuwać i bronić Dynowa przed ponownym napadem bandy UPA. Mieli
rację, bo później banda UPA napadła na kilka wsi za Sanem i spaliła
je. Ja widziałam z podestu sąsiedniego domu jak bandy UPA paliły
dwie wsie: Dylągową i Bartkówkę. Jasno było od łuny jak w dzień,
widziałam jak idą w Bartkówce z pochodniami od domu do domu. Władze
PRL-u najpierw oskarżali byłych członków AK za udział w tych
wartach, w tej samoobronie, ale potem widząc te pożary i napady
przekwalifikowały samoobronę i usankcjonowały ją jako – Ochotniczą
Rezerwę Milicji Obywatelskiej (ORMO) i dziś z tego tytułu niektórzy
ludzie pełniący te warty mają dodatek kombatancki.
Pana Caga znałam dobrze, bo mieszkał obok mojego domu. Znałam go
doskonale, spotykaliśmy się też towarzysko – byłam na chrzcinach
jego dziecka, które trzymała do chrztu znana nauczycielka p.Emilia
Bar, siostra naszego wówczas księdza proboszcza Michała Bara. P.Cag
był to inteligentny i uczciwy człowiek, dobry Polak i gorący
patriota. Żył bardzo skromnie i wiem, że był nawet w ciężkich
warunkach materialnych.
Po rozwiązaniu AK powstała nowa organizacja „Wolność i Niezawisłość”
(W-N) do której weszli niektórzy byli Akowcy. O działalności p.Caga
w W-Nie dowiedziałam się dopiero w czasie procesu. Pamiętam słowa,
wzruszające słowa p.Caga na procesie brzozowskim, kiedy wolno było
oskarżonemu powiedzieć w ostatnim słowie coś w swojej obronie. Pan
Cag mówił pięknie i wzruszająco o swoim pochodzeniu z biednej
wiejskiej rodziny i swoich ciężkich warunkach materialnych w
młodości i w czasie kształcenia się, ale dla tych „obrońców ludu”,
nie miało to znaczenia i wydali najwyższy wymiar kary – karę
śmierci, ale jej nie wykonano. Słysząc to płakałam wtedy bardzo.
Pragnę jeszcze dodać, że p.Cag po latach pobytu w więzieniu, po
amnestii wrócił do rodziny i mieszkał w Katowicach. Raz moja bratowa
dzwoniąc służbowo z Wrocławia do jakiegoś przedsiębiorstwa w
Katowicach rozmawiała z p.Cagiem – pytał o nas i przekazał
pozdrowienia. Wiem, że p.Cag miał brata księdza gdzieś w
Bieszczadach i odwiedzał go. P.Cag już nie żyje.
Wydarzenia dynowskie nie oszczędzały też znanego i szanowanego
Władysława Kasprowicza – oskarżonego w tym procesie brzozowskim.
Piastował on Urząd Miejskiego Burmistrza, dbał o ład w mieście i
bezpieczeństwo i za te warty w obronie Dynowa, za ich aprobatę był
sądzony. Przebywał w więzieniu około roku, a nie miał zdrowia. Po
powrocie z więzienia chorował długo i zmarł.
Oskarżono też i sądzono Józefa Kocaja i Stanisława Kocaja z Harty
(jeden z nich był starostą Brzozowa). Nie znałam ich. Otrzymali
wysokie wyroki – kilka lat więzienia. Potem obniżano te wszystkie
wyroki – były amnestie i starania rodzin.
W tym „brzozowskim procesie” było oskarżonych i sądzonych wielu
moich znajomych Akowców – gorących patriotów i prawych ludzi np.Leon
Cag, Leonard Chudzikiewicz, Jakub Tarnawski, Jan Kijowski z Nozdrzca,
Stanisław Wieszczyk z Harty i wielu innych nieznanych mi z Brzozowa
i okolic Brzozowa (w sumie 23 osoby). Osądzono ich za nieujawnioną
przynależność do AK i za przynależność do W-Nu, a gazety wydane
przez komunistów tzw, przez nas gadzinówki szkalowały ich okropnie,
zniesławiały i sugerowały, że tworzyli bandy terrorystyczne. –Są i
teraz autorzy, którzy w swoich książkach podają otrzymane od kogoś
fałszywe informacje – zniesławiające uczciwych ludzi, dobrych
Polaków – patriotów.
Wszyscy wyżej wymienieni przeze mnie nie doczekali transformacji, bo
długoletni okres przebywania w więzieniu osłabił ich zdrowie. Dużo
wycierpieli, wiele przeżyli... Oni byli pełni wiary w podjętą walkę
o wolną i niepodległą Polskę, byli pełni patriotyzmu, umiłowania
swojej ojczyzny – całym sercem przynależeli do ruchu oporu i dobrze
służyli Ojczyźnie.
Nie żyją już, więc możemy im oddać cześć przez zapewnienie, że
pamięć o nich pozostanie na zawsze wśród nas jeszcze żyjących. – To
już historia, ale chodzi o to, by przekazać potomności, młodym
pokoleniom prawdę o działalności ich ojców w AK i w W-Nie i o karach
jakie ponosili. My żyjący możemy w modlitwie polecić ich Bogu, by
odpuścił im winy, bo nikt z nas nie jest bez winy.
Może ktoś napisałby kompetentniej coś o tym procesie i o
oskarżonych, ale ja podaję to co jest mi wiadome i co pamiętam.
Stefania SALWA
Jak drzewiej bywało czyli opowieści
z herbem w tle
Pokój do śniadań
i Restauracja u Grajcarka
- czyli wierzynek po dynowsku
Refleksje w związku
z historią pewnego zeszytu...
Okres przedświąteczny – jak co roku
pora najprzyjemniejszego planowania, gorączkowych przygotowań ale i
realizacji czasem niezwykłych pomysłów kulinarnych czy
artystycznych. To wtedy przecież w naszych domach pojawiają się
oryginalne dekoracje, stroiki, ozdoby a w kuchni powstają
smakowitości, które dekorujemy z takim sercem i artyzmem jak nigdy w
roku.
Okazuje się, że zwykłym ciasteczkom wystarczy nadać fantazyjny
kształt, udekorować kolorowymi lukrami, bakaliami, posypkami i już
stanowią one prawdziwą konkurencję dla wiszących na choince
tandetnych, często plastikowych ozdób.
Piękno i oryginalność świątecznego stołu jest chlubą każdej
gospodyni, która co prawda co roku zarzeka się, że święta będą
skromniejsze, prezenty symboliczne ale zawsze stara się zaskoczyć
choćby pięknem opakowań czy niezwykłą dekoracją stołu, półmiska lub
potrawy.
W tym swoistym wyścigu o podtrzymywanie tradycji i budowanie
niezapomnianego świątecznego nastroju bezcenne okazują się
podpowiedzi naszych mam, wspomnienia babć czy rzadziej „krzyczące”
wielobarwnymi ilustracjami współczesne, kolorowe pisma.
Dla mnie takim niewyczerpanym źródłem pomysłów jest... zeszyt
prababki Julii. Na pożółkłych, rozsypujących się stronicach ukryte
są nie tylko tajemnice doskonałej gospodyni ale i historia pewnego
magicznego miejsca...
Zatłuszczone, wygryzione zębem czasu karty pamiętają okres
świetności lokalu pod numerem 129 w Dynowie.
Właścicielem tego miejsca był Jan Kędzierski, określany mianem
Grajcarek. Wśród najstarszych zachowanych dokumentów istnieje
potwierdzona informacja, że już w roku 1896 dysponował „kramem”
znajdującym się w domu przy ulicy Mickiewicza. Cesarsko Królewskie
Starostwo w Brzozowie przyznało mu w tym roku „koncesyę na wyszynk
wina” a CK Dyrekcya Okręgu Skarbowego w Sanoku wydała „pozwolenie na
prowadzenie masarstwa za opłatą podatku konsumpcyjnego”.
Z kolejnego dokumentu wynika, że ten punkt handlowy musiał się
rozwijać skoro w 1902 roku to samo starostwo udzieliło zgodę Janowi
Kędzierskiemu na prowadzenie: „pokoju do śniadań, restauracyi, gry w
bilard i podawanie herbaty (bez rumu)”. Jako warunek postawiono
konieczność oddzielenia części handlowej od mieszkania prywatnego.
Późniejsza inwestycja miała miejsce w 1911 roku, kiedy to właściciel
już razem ze swą żoną Julią zaczęli prowadzić miejsca hotelowe,
bowiem Jan otrzymał od CK Starostwa w Brzozowie „koncesyę na
przyjmowanie obcych w gospodę (hotel)”. Wiązało się to z
koniecznością przebudowy domu pod numerem 129. Oprócz sklepu z
pokojem do śniadań i restauracją znajdowały się w nim dwa pokoje
gościnne. Wydawać by się mogło, że różnorodny, doskonały jadłospis i
dobrze prowadzony hotel przysporzy wielu klientów. Niestety i w
takich miejscach „historia zagrała swego marsza wojskowego”. W
czasie pierwszej wojny wprowadzono szczegółowe obostrzenia dotyczące
noclegów, przyjmowania gości i wyszynku napojów alkoholowych. CK
Starostwo w Brzozowie powołując się na rozporządzenie namiestnika
dla Galicji z dnia 7 czerwca 1915 roku wprowadziło nowe zarządzenia,
o czym informowało zainteresowane strony w dwóch językach, po
niemiecku i po polsku-
1. „Osobom wojskowym, nie należącym do rangi oficerskiej nie wolno
sprzedawać palonych napojów spirytusowych ani niedenaturowanego
spirytusu chyba za okazaniem opatrzonego dokładną data poświadczenia
Komendy wojskowej w którym musi być wymieniony okaziciel oraz
oznaczona liczba napojów. Takie poświadczenie winien Pan ściągnąć od
okaziciela, przechować należycie i okazać każdej chwili na żądanie
organów nadzorujących.
2. Lokal przemysłowy winien być tylko do godziny 10-tej otwarty.
3. Podawanie palonych napojów spirytusowych osobom młodocianym
poniżej lat 16-tu, pijakom nałogowym, osobom już nietrzeźwym,
żebrakom, osobom wałęsającym się itp. jest najsurowiej zakazane.
Przekroczenie powyższych zarządzeń karane będzie na podstawie
Cesarskiego rozporządzenia z dnia 20 kwietnia 1854 roku Dz.up.Nr96
grzywną lub aresztem przyczem może być orzeczone utratą uprawnienia
przemysłowego.”
Po latach pierwszej wojny światowej odbudowano pozycję i klimat tego
miejsca a gospodarz stopniowo ale konsekwentnie doprowadził do
zrealizowania swego marzenia - rozbudowy restauracji i przeniesienia
jej do pobliskiego, przestronniejszego budynku, w którym piętro
zajmował sąd. Wichry historii okazały się jednak bezwzględne i
odcisnęły swe piętno.
Druga wojna znów narzuciła kolejne ograniczenia i rozkazy, co
dokumentują zachowane pisma Standortkomendantur Dynow. Ogromnym
ciosem stała się 11 stycznia 1943 roku śmierć właściciela Jana
Kędzierskiego a kres tej wieloletniej, różnorodnej działalności
handlowej położyło zbombardowanie nowego budynku restauracji.
Godnym kontynuatorem działalności Grajcarka – seniora stał się jego
syn Marian, który przez wiele lat z żoną prowadził sklep ojca.
Tradycja ta przeszła także na wnuków Jana, bo do dzisiaj pan Wiesław
Kędzierski zarządza sklepem „U Grajcarka”.
Ten pożółkły, stary zeszyt stał się niemym świadkiem wkraczającej
brutalnie w nasze życie historii. Zniszczone kartki, zapisane
starannym, kształtnym pismem kryją niejedną być może tajemnicę.
Prababka Julia zapisywała tu sprawdzone przepisy, według których
przygotowywała swe słynące na okolicę przysmaki. Szczególnie znane
były jej rozmaite leguminy, suflety, mazurki, desery piankowe i
torty.
Znaczne miejsce zajmują wśród tych notatek dania odświętne –
przygotowywane specjalnie na uroczystości świąteczne. Można
dowiedzieć się, że chętnie podawała swym gościom na wigilię różne
rodzaje zup (barszcz kiszony, biały i czerwony, zupa grzybowa i
migdałowa), ryby (także tą słynną w sosie na szaro, w korzeniach,
karmelu i winie), pierogi z kapustą i grzybami, z ziemniakami, z
śliwkami, gołąbki z kaszą, kotlety z grzybów i oczywiście różne
desery. Wśród ciast bożonarodzeniowych królowały strucle, makowniki
i pierniki. W okresie karnawału, czyli tzw. mięsopustu popularne
były na jej stołach bigosy, pasztety, drób pieczony a z ciast chrust
zwany faworkami, róże karnawałowe i pączki.
W tym niezwykłym, tajemniczym zeszycie prababki Julii odnaleźć można
notatki sporządzone kilkoma innymi charakterami pisma. Ja
rozpoznałam znany mi dobrze kształt liter jej najstarszej córki
Heleny, również doskonałej gospodyni - ale to już inna historia...
Polecam dwa sprawdzone przepisy mojej prababki Julii.
Róże karnawałowe
2 szklanki mąki, 1.5 kg smalcu, 2 łyżki masła, 6 żółtek, szczypta
soli, 2 łyżki octu lub lepiej spirytusu, śmietany ile weźmie ciasto
Ciasto wyrób jak na makaron i ubijaj tłuczkiem. Zawiń w papier i
zostaw na noc w chłodnym miejscu. Następnie posyp ciasto odrobiną
maki i jak najcieniej rozwałkuj. Wykrawaj krążki w trzech rozmiarach
i natnij je 4 – 5 razy (będzie to później tworzyć płatki).
Krążki przyłóż do siebie i palcem naciśnij na środku, co spowoduje
ich sklejenie.
Wrzuć na tłuszcz najszerszym krążkiem do góry! Smaż do uzyskania
przez różę złotego koloru. Wykładaj na talerz, na którym znajduje
się bibuła lub serweta papierowa. Posyp cukrem pudrem a na wierzchu
połóż usmażoną wiśnię.
Piernik prababki Julii
20 dkg cukru, 30 dkg miodu prawdziwego, 10 dkg masła, 60 dkg mąki, 3
jaja, 2 przyprawy do piernika (cynamon, kardamon, mielone goździki,
anyż), 1 kopiata łyżeczka sody, 3/4 szklanki mocnej czarnej kawy, 25
dkg bakalii (siekane orzechy, rodzynki, skórka pomarańczowa)
Miód, masło i cukier zagrzać w rondlu i ucierać. Jak przestygnie dać
jaja ciągle mieszając mąkę, kawę i resztę składników. Na koniec dać
bakalie. Zostawić na 48 godzin w chłodzie i po tym czasie piec.
Tekst AM
Święta z Książką
Czas adwentowy to oczekiwanie na
radość świąt Bożego Narodzenia. Nastrój ten udziela się wszystkim
niezależnie od wyznawanej wiary, światopoglądu i przekonań i
zapewne, wielu wśród nas nie zastanawia się nad tym, skąd ta radość
do nas płynie. Książka, którą chcę polecić wszystkim świętującym ten
niezwykły czas, to dzieło Romana Brandstaettera pt. „JEZUS Z
NAZARETHU”. Wiemy obecnie bez żadnych wątpliwości, że Jezus z
Nazaretu to postać historyczna, żyjąca w określonym czasie i
miejscu, wśród najzwyklejszych ludzi tamtej epoki. Dzieło
Brandstaettera wprowadza nas, niemal „namacalnie” w niezwykle
barwną, zróżnicowana, pełną głębokiej wiary i niewiary, gwałtownych
uczuć i pragnień, nadziei i buntów przeciw zniewoleniu – społeczność
Izraela, w piękno natury tej niezwykłej ziemi, we wspaniałość
ówczesnej Jerozolimy. Bohater tytułowy tego dzieła – Jezus, żyje w
zwykłej, ubogiej rodzinie rzemieślniczej z pracy rąk własnych, w
malutkim miasteczku Nazareth, w społeczności sąsiadów i krewnych,
typowej dla takich miasteczek. Poznajemy codzienność Ich życia,
obyczaje, uczucia, kulturę, wzrastanie i wychowanie Dziecka,
Młodzieńca i dorosłego Człowieka, który w wieku 30 lat wyrusza w
wędrówkę misyjną do wszystkich pokoleń Izraela rozsianych po całej
Palestynie. Te misję i jej dramatyczne zakończenie, które stało się
początkiem znamy z Ewangelii czytanej nam w świątyniach od
dzieciństwa do śmierci, ale nigdy nie obejmujemy jej w całości, nie
przeżywamy do głębi, nie wiemy jak przeżywali ją bezpośredni
świadkowie, słuchacze i uczestnicy tych wydarzeń. Brandstaetter
ukazuje nam to wszystko w niezwykle barwnej, pięknej i opartej na
głębokiej znajomości realiów historycznych tamtego czasu –
opowieści, która „wciąga” czytelnika jak nurt głębokiej,
niespokojnej rzeki. Po początkowych trudnościach związanych z nieco
odmiennym, niż znane nam dotychczas – nazewnictwo, pochłania nas
Ziemia Święta i dzieje jej mieszkańców, przenosi w realność
ówczesnego świata i dokonującego się cudu Zbawienia. Pewna 80-letnia
staruszka, oczytana w ciągu długiego życia w wielojęzycznej,
światowej literaturze, powiedziała po lekturze „Jezusa z Nazarethu”:
„to najpiękniejsza książka całego mego życia”. Mojego też, dlatego z
całym przekonaniem polecam ją wszystkim, nawet tym, którzy nie lubią
czytać, jako doskonałą lekturę czasu adwentowo-świątecznego. Obyśmy
głębiej, rozumniej i świadomiej przeżywali jego wszechobecna Radość.
WESOŁYCH ŚWĄT!
Bibliofil/ka
Książka jest w posiadaniu Biblioteki
Miejskiej w Dynowie.
Biblioteka czynna:
wtorek – piątek 10.00 – 18.00;
środa 8.00 – 16.00;
sobota 10.00 – 16.00
Świąteczna Choinka
Grudzień w polskiej świadomości
związany jest nierozerwalnie ze Świętami Bożego Narodzenia. Na
zewnątrz zima, a wewnątrz domów świątecznie wystrojonych ludzie
łamiący się opłatkiem i składający sobie gorące życzenia. Jak
nakazuje tradycja w każdym mieszkaniu obok wigilijnego stołu stoi
choinka.
Współczesne choinki są z reguły sztuczne. Nie brak też amatorów
naturalnych drzewek, które pochodzą raczej z plantacji choinkowych.
Znacznie gorzej jest, gdy są one wycięte w lesie – po prostu stamtąd
ukradzione. Chociaż zjawisko wycinania choinek w lesie maleje, nie
można powiedzieć, że ten problem nie istnieje. Zdarzają się też
przypadki kradzieży choinki z działki od sąsiada. Oczywiście nie
pochwalam tego procederu.
Naszymi choinkami są najczęściej jodły, świerki, rzadko sosny.
Bohaterką grudniowego opowiadania o przyrodzie będzie jedna z nich –
jodła (Abies alba).
Łatwo ją odróżnić od innych drzew iglastych. Wystarczy spojrzeć na
spodnią stronę igieł i zauważyć dwa białe paski. Jodła ma szarą
korę, która im bardziej spękana tym drzewo jest starsze, i zwykle
długą koronę zakończoną tzw. bocianim gniazdem, tworzącym się gdy
pęd wierzchołkowy rośnie wolniej niż pędy boczne.
Jeśli ktoś chciałby znaleźć szyszkę jodły pod jej koroną może być
prawie pewny, że się mu to nie uda. Szyszki te rozpadają się na
drzewie, pod jodłami leżą tylko łuski i nasiona, stanowiące nie
tylko zaczątki nowych drzew, ale i bazę pokarmową dla leśnych
gryzoni.
Jodła nie występuje naturalnie na terenie całego kraju, lecz swym
zasięgiem obejmuje wyżyny i góry środkowej oraz południowej części
Polski. U nas – na Pogórzu Dynowskim rośnie w lasach wraz z bukami,
w tzw. buczynach. Tworzy też lite drzewostany zwane jedlinami, w
których panuje charakterystyczny półmrok, a w runie królują paprocie
i mchy. Warto wybrać się na wycieczkę do takiego lasu w czasie
deszczowej pogody i zobaczyć jak mroczne jedliny wypełniają się
mgłami. Można tam poczuć oddech lasu pierwotnego, porastającego
nasze ziemie zanim wkroczyła na nie cywilizacja.
Jodła to drzewo klimatu umiarkowanego wilgotnego. Dlatego porasta
też raczej bardziej wilgotne, cieniste stoki i zagłębienia terenu.
Preferuje także bardziej wilgotne gleby. Wrażliwa jest na mróz, więc
w górach ciężko spotkać ją na dużych wysokościach. Zajmuje tam
regiel dolny.
Niestety jodła ma wielu wrogów. Nękają ją szkodniki owadzie – np.
różne gatunki korników oraz choroby grzybowe, powodujące
zniekształcanie drzew oraz zgniliznę drewna. Charakterystyczne
miotły na jodłach czyli skupienia gęsto rozgałęzionych gałązek też
są powodowane przez grzyby. Bardzo duże szkody, szczególnie wśród
młodych drzewek, powodują jelenie, które obgryzają z nich korę
(spałują je) szczególnie zimową porą, gdy nie mogą znaleźć zbyt dużo
innego pokarmu.
Do wrogów jodły dołącza też człowiek. I to nie tylko w sposób
bezpośredni (nadmierne przecinanie jedlin, kradzież jodełek z lasu
na choinki), ale i pośredni. Chodzi tu przede wszystkim o
zanieczyszczenie powietrza. Szkodliwe związki emitowane do atmosfery
osłabiają jodły, hamując ich wzrost i czyniąc bardziej podatnymi na
choroby grzybowe i owadzie.
Z drugiej strony zanieczyszczenie powietrza potęguje i przyspiesza
ocieplanie się klimatu. Na zmiany klimatyczne rośliny reagują bardzo
szybko. Maleje ilość opadów, występują duże wahania poziomu wód
gruntowych. Jodła jako gatunek wilgociolubny nie radzi sobie w
takich warunkach. Ocieplenie klimatu może być jedną z głównych
przyczyn obserwowanego obecnie wycofywania jodły z naszych lasów.
Na Pogórzu Dynowskim na całe szczęście jodła czuję się jeszcze
zupełnie dobrze. Przepięknie wyglądają jedliny o tej porze roku
uśpione pod czapą śniegu. Chcę z takiego zimowego lasu złożyć
wszystkim Czytelnikom Dynowinki najlepsze życzenia radosnych,
ciepłych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia i Szczęśliwego Nowego
Roku.
Marta Bylicka |
Żołnierze AK
Placówka Dynów
W 1995 r. nakładem Towarzystwa
Przyjaciół Nauk w Przemyślu ukazała się książka Michała J. Kryczko
pod tytułem „Szkolenie w podobwodzie AK Rzeszów Południe na
przykładzie Placówek Błażowa i Dynów”.
Publikację wykonano przy wsparciu finansowym Urzędu Wojewódzkiego w
Przemyślu, Zakładów Płyt Pilśniowych w Przemyślu oraz dr Tomasza
Gołąba (USA).
Nie jest ona znana szerszemu gronu czytelników.
Autor, jak sam pisze, podjął w niej próbę pokazania realizacji
jednego z głównych zadań składowych tworzenia konspiracyjnej armii,
jakim było wyszkolenie kadry dowódczej.
Swoje opracowanie oparł na archiwalnych materiałach źródłowych, ale
także na relacjach żołnierzy AK Placówek Błażowa i Dynów oraz na
osobistych wspomnieniach.
Pierwsza część książki obejmuje oprócz opisu zagadnień związanych ze
szkoleniem wojskowym, materiały pozwalające zorientować się w
przebiegu powstawania, położeniu, obszarze i jego ukształtowaniu
oraz w strukturze organizacyjnej Placówek ZWZ – AK Błażowa i Dynów a
także ich społecznego zaplecza.
W drugiej zaś części książki autor omawia działalność związaną z
tajnym nauczaniem w obrębie tychże Placówk AK- owskich.
W nawiązaniu do dotychczasowych publikacji warto je zaprezentować na
łamach „Dynowinki”. Wypadnie mi to zrobić w oddzielnym artykule.
Intencją mojego artykułu jest zaś zaprezentowanie z nazwiska,
imienia i pseudonimu, osób wymienionych w książce a objętych
szkoleniem wojskowym, pochodzących z Dynowa i okolic.
Pragnę w ten sposób wpłynąć nie tylko na zachowanie ich w
historycznej pamięci ale przede wszystkim „sprowokować” członków ich
rodzin, przyjaciół, sąsiadów, żyjących towarzyszy konspiracji itd.
do przybliżenia czytelnikom sylwetek tych osób.
Dotychczasowe prośby Redakcji o zabranie głosu na łamach
miesięcznika nie spotykają się z szerszym odzewem.
Może mój artykuł spowoduje i nakłoni czytelników do redakyjnej
współpracy.Może głos zabiorą nauczyciele historii, młodzież z kółek
historycznych i ich opiekunowie.
Mija czas, odchodzą ludzie, często anonimowi, a przecież zasługują
na naszą pamięć i wdzięczność.
Okres świąteczny – czas rodzinnych spotkań, może wzbudzi oczekiwaną
refleksję i znajdą się „odważni”, którzy zechcą napisać do Redakcji
(dokumentując zdjęciami i posiadanymi nieznanymi dotąd dokumentami)
i przybliżą nam wszystkim sylwetki tych osób.
Wymieniając w kolejności za autorem książki, należą do nich :
Kierownik Kursu Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty (1943 – 1944) —
Placówka Dynów,
- por. Józef Maciołek „Żuraw” — Dynów
Wykładowcy i instruktorzy kursów szkół podchorążych i podoficerów
rezerwy piechoty organizowanych na terenach Placówek Błażowa i Dynów
- plut. Jan Banaś „Ptasznik” — Harta,
- podp. Michał Barć „Krogulec” — Łubno,
- sierż. Jan Chrzan „Cięty” — Bachórz,
- plut. Leonard Chudzikiewicz „Pająk” — Dynów,
- plut. Czesław Czyż „Lont” — Dynów,
- plut. Józef Drelinkiewicz „Szary” — Dynów,
- plut. pchor. Tomasz Gołąb „Ordon” — Dynów,
- por. Stanisław Król „Kurek” — Harta,
- ppor. Jan Kucharek „Dyl” — Dylągowa,
- plut. Józef Pękala „Soplica” — Harta,
- plut. pchor. Juliszu Piątkowski „Korab” — Dynów,
- ppor. Andrzej Wajdowicz „Żbik” — Dynów,
- ppor. Tadeusz Wrażeń „Ryś” — Dynów
Absolwenci I, II i III - go Kursu Szkoły Podchorążych Rezerwy
Piechoty Placówka AK Błażowa (1942 – 1943)
- Michał Barć „Krogulec” — Łubno,
- Tomasz Gołąb „Ordon” — Dynów,
- Tadeusz Jarosz „Młot” — Przedmieście Dynowskie,
- Stanisław Kluz „Czak” — Dynów,
- Wojciech Łukasiewicz „Tłok” — Dynów,
- Juliszu Piątkowski „Korab” — Dynów,
- Marian Zubilewicz „Jurand” — Dynów,
- Tadeusz Zwiercan „Skała” — Dynów
Uczestnicy kursu Szkoły Podoficerskiej Rezerwy Piechoty Placówka AK
Dynów (1943/44)
- Alojzy Czernik „Dzban” — Łubno,
- Artur Gąsecki „Dragon — Dynów,
- Bronisław Gąsecki „Dolina” — Dynów,
- Stanisław Jarosz „Piasecki” — Dynów,
- Marian Kędzierski „Maryś” — Dynów,
- Antoni Kiełbasa „Furman” — Łubno,
- Stanisław Kostur „Tońko” — Dynów,
- Mieczysław Krasnopolski „Lech” — Dynów,
- Józef Kustra „Gąsior” — Łubno,
- Marek Łukasiewicz „Zgoda” — Dynów,
- Stanisław Majewski „Bandera” — Dynów,
- Adolf Marszałek „Olcha” — Dynów,
- Michał Marszałek „Wróbel” — Dynów,
- Izydor Myćka „Kupała” — Łubno,
- Michał Pacuła „Pocisk” — Łubno,
- Kazimierz Pindyk „Zagon” — Dynów,
- Stanisław Rakowski „Topola” — Dynów,
- Eugeniusz Serewko „Sęk” — Dynów,
- Antoni Sikora „Żagiel” — Dynów,
- Stanisław Trybalski „Śmigły” — Łubno,
- Zbigniew Wajdowicz „Wajd” — Dynów,
- Stanisław Wielgos „Łan” — Łubno,
- Roman Wrażeń „Sokołowicz” — Dynów,
- Franciszek Chrobak „Chrast” — Bachórz,
- Stanisław Domin „Wiatr” — Harta,
- Jan Drewniak „Plon” — Harta,
- Franciszek Gudyka „Konar” — Harta,
- Stanisław Hołdys „Sum” — Harta,
- Ludwik Kaszycki „Rola” — Harta,
- Antoni Kocaj „Harpun” — Harta,
- Edward Leśniak „Kropidło” — Szklary,
- Tadeusz Lichota „Kora” — Harta,
- Wiesław Mierzyński „Śmigły” — Harta,
- Michał Mitręga „Doliniak” — Bachórz,
- Ludwik Nowak „Odpór” — Harta,
- Andrzej Paściak „Promień” — Harta,
- Józef Pękala „Wola” — Harta,
- Stanisław Skałuba „Piasta” — Harta,
- Władysław Smyczyński „Mech” — Harta,
- Stanisław Wieszczyk „Jasion” — Harta - Lipnik
Wykładowcy i instruktorzy szkolenia sanitarno – medycznego w
Placówkach AK Błażowa i Dynów
- Antonina Ćwiklińska „Tonika” — Dynów,
- Danuta Ćwiklińska – Gołąb „Koza” — Dynów,
- Kazimiera Kędzierska „Troja” — Dynów,
- Janina Kosteczko – Nyrkowska „Frenezja” — Harta,
- Dezydery Miklasz „Mika” — Dynów,
- Zofia Stankiewicz „Atma” — Dynów
Uczestnicy kursów sanitarno – medycznych organizowanych w latach
1043 – 1944 na terenie Placówki AK Dynów
- Stanisława Bartmińska „Troska” — Dynów,
- Klementyna Bielec „Marta” — Dynów,
- Wiktoria Bielec „Werwa” — Dynów,
- Aldona Kędzierska „Chluba” — Dynów,
- Janina Kędzierska „Turnia” — Dynów,
- Kazimiera Kędzierska „Troja” — Dynów,
- Anna Majewska „Morwa” — Dynów,
- Danuta Pindyk „Agawa” — Dynów,
- Zofia Stankiewicz „Liana” — Dynów,
- Jadwiga Tymowicz „Figura” — Dynów,
- Maria Wrażeń – Krupa „Ewa” — Dynów
- Kazimiera Bielec „Uprawa” — Bachórz,
- Maria Cieślak „Chłopka” — Bachórz,
- Klementyna Chrzan „Druhna” — Bachórz,
- Maria Dańczak „Żurawina” — Bachórz,
- Henryka Koszelnik „Włócznia” — Bachórz,
- Józefa Koszelnik „Ziuta” — Bachórz,
- Marta Lis „Przekora— Bachórz,
- Stefania Osypanka „Tama” — Bachórz,
- Irena Szałajko „Renia” — Bachórz,
- Maria Tarnawska „Zgoda” — Bachórz,
- Weronika Urbanik „Śruta” — Bachórz,
- Waleria Błońska „Czapla” — Harta,
- Stanisława Domin „Rada” — Harta,
- Stefania Domin „Kabała” — Harta,
- Stanisława Karnas „Struga” — Harta,
- Katarzyna Lichota „Przerwa” — Harta,
- Janina Maciołek „Pestka” — Harta,
- Józefa Paczkowska „Dobra” — Harta,
- Zofia Pantoł „Wstęga” — Harta,
- Janina Bogusz „Gwara”— Łubno,
- Janina Bułdak „Wieża” — Łubno,
- Władysława Czernik „Koral” — Łubno,
- Ludwika Florkiewicz „Laura” — Łubno,
- Władysława Początek „Osłona” — Łubno,
- Ludwika Tworzydło „Woda” — Łubno,
- Anna Wielgos „Wara” — Łubno,
- Władysława Żaczek „Malina” — Łubno,
- Franciszka Bielec „Dola” — Ulanica,
- Barbara Kruczek „Baśka” — Ulanica,
- Aleksandra Sidor „Swatka” — Ulanica
Uczestnicy kursów łączności organizowanych w latach 1043 – 1944 na
terenie Placówki AK Dynów
- Balbina Bielec „Peonia” — Dynów,
- Danuta Ćwiklińska – Gołąb „Koza” — Dynów,
- Maria Gąsecka „Maja” — Dynów,
- Irena Kasprowicz „Tajga” — Dynów,
- Małgorzata Paygart „Rita” — Dynów,
- Teresa Paygart „Sasanka” — Dynów,
- Aleksandra Polipowicz „Porada” — Dynów,
- Adelajda Wrażeń „Rota” — Dynów,
- Janina Zwiercan „Duma” — Dynów,
- Danuta Bielec „Spirea” — Bachórz,
- Klementyna Jaworska „Pryzma” — Bachórz,
- Stanisława Karasińska „Urwis” — Bachórz,
- Maria Mitręga „Marycha” — Bachórz,
- Maria Pęcak „Trusia” — Bachórz,
- Maria Szczutek „Śmiga” — Bachórz,
- Maria Wasylkiewicz „Trzaska” — Bachórz,
- Aniela Błońska „Ozdoba” — Harta,
- Leonia Hołdys „Obłok” — Harta,
- Katarzyna Kośmider „Dziewoja” — Harta,
- Katarzyna Pękala „Pszenica” — Harta,
- Stanisława Sobala „Sobótka” — Harta,
- Anna Gołąb „Jagódka” — Łubno,
- Stanisława Pacula „Siostra” — Łubno,
- Janina Wielgos „Skiba” — Łubno,
- Józefa Banat „Ziuta” — Ulanica,
- Julia Haliszak – Żugaj „Rafa” — Ulanica,
- Katarzyna Marszałek – Rębisz „Jeżyna” — Ulanica
Wszyscy jesteśmy zobowiązani do zachowania Ich w pamięci. To Oni
przecież tworzyli i tworzą najnowszą historię.
Andrzej Stankiewicz
NA MARGINESIE
WYDARZEŃ Z TORUNIA Jaskrawe
problemy – weź udział w dyskusji!
1. Szkoła jako przechowalnia. Niewielka liczba egzaminów
komisyjnych. Brak przypadków pozostawiania uczniów na drugi rok w
tej samej klasie. Lęk nauczycieli przed wystawianiem w rozliczeniu
rocznym negatywnych ocen.
2. Niekonsekwentnie realizowany program wychowawczy szkoły. Nagrody
i kary – nadmiar czy niedobór. Pobłażliwość wobec
niezdyscyplinowanych.
3. Łamanie porządku społeczności szkolnej. Uczeń-bandyta –
wychowywać czy resocjalizować?
4. Przerzucanie winy. Wychowawca wini rodzica, rodzic księdza – a
nam wszystkim zewsząd nędza (parafraza słów M. Reja).
Na marginesie wypowiedzi Pani Moniki („Dynowinka”, nr 11/101).
Agnieszka (polonistka ze szkoły podstawowej) stwierdziła: „(...)
Praca nauczyciela jest trudna, choć potrafi i w tych czasach być
wdzięczna. (...)”.
Wydaje mi się, że praca nauczyciela to powołanie. Jak wygląda jego
realizacja? – Odpowiedź tkwi w każdym pedagogu immanentnie i
indywidualnie. Na ile angażuję się w działalność wychowawczą? Czy
próbuję szukać różnych rozwiązań w kontaktach na linii:
nauczyciel–uczeń? Czy uświadamiam uczniom prosty jakże fakt, że moja
obecność za biurkiem służyć ma wyłącznie im samym?
Nieżyjący już Henryk Machalica, aktor i (o czym mało kto wie)
pedagog, powiedział: „Każda praca jest trudna, jeżeli wykonuje się
ją rzetelnie”. Bądźmy w naszych powołaniach autentyczni. Idźmy
naprzód. Raz na jakiś czas otrzymamy wtedy być może te 2,5 grama
netto oczekiwanej skrycie wdzięczności.
I nie pozwólmy sobie na nieustanne utyskiwanie.
Pedagog
„W tych czasach”...? Pani Agnieszka (list p. Moniki Lach-Nasim)
używa sformułowania: „w tych czasach”. Te czasy nie są dobre, bowiem
to „w tych czasach” nauczyciel nie ma autorytetu, uczeń jest
wyswobodzony ze wszelkich krępujących go więzów, rodzina przeżywa
kryzys, etc. Chwileczkę, chwileczkę. Pani Moniko, pani Agnieszko...!
Proszę mi powiedzieć, który to okres w dziejach szkolnictwa był
lepszy, który był „złoty”...? Czy ten, w którym polska szkoła
borykała się z germanizacyjno-rusyfikcyjnymi praktykami (1901-02
strajk we Wrześni)? Ha...? Czy ten, w którym ogromną rolę odgrywali
nauczyciele-jezuici (XVII/XVIIIw.)? Czy inny? Czy nie sądzą Panie,
że określenie: „idealny wychowanek” jest już nieco wyświechtanym
abstraktem? Jeden z pierwszych, rozszyfrowanych hieroglifów głosił:
„Zboże jest coraz droższe, a młodzież coraz gorsza”. Ot. Nic się nie
zmieniło. Młodość to gorąca głowa. I wyzwanie.
Teresa W. Pruski dryl. W obliczu wypadku toruńskiego
nie sposób nie poruszyć kwestii purytańskiego wychowania. Tzw.
pruski dryl, dyscyplina, konsekwentnie przestrzegany system kar i
wynagrodzeń, brak litości wobec jednostek „wywrotowych” w
społeczności szkolnej, ostrość, zdystansowanie – to metody, które
kto wie, czy nie powinny być na nowo przywołane.
Która szkoła posiada receptę...?
Gdzie jest autorytet...? Historyk
Dynowscy zwyczajni niezwyczajni
To byli dobrzy ludzie!
Te słowa szczerego uznania, serdeczne i niekonwencjonalne
pozdrowienia przesyłane do Górek ze wszystkich stron Polski i żywa
pamięć dynowian są najlepszymi i jedynymi wyrazami wdzięczności dla
Państwa
Danuty i Ś.p.Władysława Bielawskich Tak niewiele za
tak wiele! Ile trudu i zmartwień, codziennej
nauczycielskiej troski zmieściło się w 29 latach pracy pedagogicznej
w Dynowie Pani Danuty Bielawskiej? Ile działań społecznych i
zawodowych w 24 latach „dyrektorowania” w Sz. P. nr 1 Ś. P.
Władysława Bielawskiego?
Do Dynowa przyjechali w 1950 roku. Władysław Bielawski obejmował
stanowisko kierownika szkoły po A. Łukasiewiczu, który ze względu na
stan zdrowia, już od roku nie pełnił swoich obowiązków. Obydwoje z
Panią Danutą mieli za sobą kilkuletni staż nauczycielski w Górkach i
oczywiście wymagane wówczas pedagogiczne wykształcenie. Pan Wł.
Bielawski pochodził ze znanej brzozowskiej rodziny mieszczańskiej.
Brat Wojciech Bielawski przed wojną uczył biologii w dynowskiej
szkole powszechnej, a w pierwszych latach okupacji hitlerowskiej
przeniesiony do Wesołej na kierownicze stanowisko. Po wojnie uczył w
gimnazjum w Brzozowie, następnie do emerytury pełnił funkcję
dyrektora Szkoły Górniczej w Rudzie Śląskiej i Zabrzu. P maturze
1935 r. Pan Władysław odbył służbę wojskową w Podchorążówce we
Lwowie – najweselszym mieście przedwojennej Polski, a następnie
rozpoczął pracę w dziale finansowym huty Ludwików w Kielcach. Wybuch
wojny 1939 r., to mobilizacja podporucznika i skierowanie do
twierdzy Modlin. Po bohaterskiej walce przyszła gorycz kapitulacji i
obóz internowania w Działdowie. Na szczęście dla całego oddziału,
nie został on skierowany do Rzeszy, lecz rozpuszczony do cywila.
Pan Bielawski wrócił do Brzozowa i niedługo potem pracował w
drogownictwie w Rymanowie, następnie w kopalniach: „Starowsianka” i
Grabownica. Jak wszyscy młodzi patrioci działał w podziemnym ruchu
oporu, a zdenuncjowany przez dobrze znanego sobie człowieka został
przez UB wzięty wprost z brzozowskiej ulicy do więzienia na Zamku w
Rzeszowie. Bity i torturowany „nic sobie nie przypomniał”, nie
zdradził nawet, że zna człowieka, który go wydał i którego nazwisko
oprawcy więzienni rzucili mu w twarz.
Zwolniony z więzienia w 1945 r. „z braku dowodów winy” za namową
rodzeństwa zapisał się na 6 tygodniowy kurs pedagogiczny w
Brzozowie. Jako czynny nauczyciel uzupełnił maturę peadgogiczną w
Liceum Pedagogicznym Krośnie, gdzie również ukończył Studium
Nauczycielskie - śpiew z muzyką. Panią Danutę, przyszłą żonę, poznał
na kursie w Brzozowie, a w Górkach pracowali już jako małżeństwo.
Będąc kierownikiem szkoły w Górkach ukończył roczne studia z
geografii w dalekim Toruniu (Państwowy Wyższy Kurs
Nauczycielski).Otrzymał propozycję – nakaz pracy do Strzyżowa,
zmieniony przez rzeszowskiego kuratora na Gorlice, a ostatecznie na
Dynów. Pani Danuta pragnęła być jak najbliżej rodziców.
Górki – Dynów to tylko 40 km, ale ta odległość obecnie wydaje się
być coraz dłuższa.
Szkoła w Dynowie, jak inne w tamtych ciężkich latach
pięćdziesiątych, była bardzo zaniedbana, a szczególnie mieszkanie
służbowe, w którym mieściła się dodatkowo szkolna stołówka i
szwalnia. Młode małżeństwo z rocznym synkiem znalazło życzliwą pomoc
u starszych koleżanek i kolegów nauczycieli. Pośpieszyli im z
pomocą: p. E. Barówna, p. St. Wolańska, ks. Śmietana, babcia
Kucelowa (żona ówczesnego woźnego szkoły), p. M. Wietki, B.
Podgórska i p. Wł. Iwńska.
Praca w ówczesnej szkole do łatwych nie należała, szczególne
wymagania stawiały władze nauczycielom sprawującym kierownicze
funkcje. Tylko członkowie PZPR byli dobrze widziani, awansowani i
nagradzani, a Dyrektor Wł. Bielawski wg inspektora szkolnego „ukrył
się w 1960 r. w ZSL, żeby nie wstąpić do PZPR”.
Społeczne zaangażowanie Dyrektora Sz. P. nr 1 było powszechnie znane
nie tylko w Dynowie, ale w całym powiecie brzozowskim i w woj.
rzeszowskim: radny miejski, powiatowy, wojewódzki, kurator sądowy
dla nieletnich. Odznaczenie za tę pracę wykonywaną przez 24 lata
cenił sobie najwyżej i z niego był najbardziej dumny. Inne dyplomy i
medale np. „Za udział w wojnie obronnej”, „ Za zasługi dla
pożarnictwa”, „W obronie porządku publicznego”, nagrody kuratora
Oświaty i Wychowania nie mniejszyły uczucia zawodu, że Jego,
wzorowego nauczyciela ominęło „odznaczenie państwowe”.
4-krotnie składano wniosek o takowe dla Pana Władysława Bielawskiego,
ale niestety wyższe czynniki opiniotwórcze posługiwały się
wyjątkowym sitem partyjnym.
Praca dyrektora mieszkającego przy szkole tylko teoretycznie
kończyła się po zajęciach lekcyjnych. Tak naprawdę, żył dla szkoły,
szkołą i przy szkole.
Chór nauczycielski, zespół mandolinistów to „oczko w głowie” p. Wł.
Bielawskiego.
Mandoliniści uświetniali wszystkie uroczystości szkolne w latach
1957 – 65.
Ile akademii, uroczystości, apeli i wieczornic zorganizował? Trudno
zliczyć po latach! Władze powiatowe „odnotowywały” szczególnie
starannie te, w których kler brał udział. Tak! Współpraca z
Kościołem i miejscowym Proboszczem nie podobały się ówczesnym
decydentom oświaty. A tu: przyjęcie komunijne odbyło się w szkole,
syn dyrektora – ministrantem, chór pod batutą Dyrektora śpiewał
kolędy – same polityczne skandale!
Największy żal zabrał p. Wł. Bielawski do grobu. Zabiegał przecież o
nowy budynek szkoły, czynił starania wokół nowej inwestycji, a gdy w
1973 r. zorganizowano uroczystość jej otwarcia i sam minister
oświaty J. Kuberski przyleciał helikopterem do Dynowa, dla
długoletniego, zasłużonego Dyrektora nie było miejsca na trybunie
wśród gości. Otrzymał wyraźne polecenie, by pilnować porządku na
dziedzińcu szkolnym. Pan Bielawski nie mógł już pełnić funkcji
dyrektora szkoły, gdyż nie posiadał tytułu magisterskiego, a do
zasłużonej emerytury zabrakło Mu aż 2 lata.
Tymczasem jeszcze w latach 90-tych niektórzy dyrektorzy i
nauczyciele w pośpiechu uzupełniali studia wyższe. Takie były czasy
– ktoś powie, a ja za T. Różewiczem powtórzę:
„Czasy są niby duże, ale ludzie trochę mali”. To mali ludzie nie
znoszą niezależnych, uczciwych i pracowitych, a wolą uległych i
bezkrytycznych.
Państwo Danuta i Wł. Bielawscy po 30 latach pracy w Dynowie
emigrowali z Dynowa, opuścili mieszkanie służbowe. Wrócili do Górek
do domu po rodzcach P. Danuty. Po śmierci Męża w 1989 roku samotnie
mieszka ona w dużym drewnianym domu z oszkloną werandą. W gorący
letni dzień przyjemnie jest posiedzieć w jej cieniu lub pod starą
rozłożystą jabłonią, która pamięta jeszcze Antoniego Florka – ojca
P. Danuty.
Posiedzieć i powspominać!
Oto polną drogą przez górki, wczesnym rankiem kroczy młody Antoni
Florek i pogwizduje jakąś ulubioną marszową piosenkę. Spieszy do
Sanoka, bo stamtąd żydowską podwodą może dotrzeć do Borysławia.
Zdolny absolwent Szkoły Przemysłowej w Sanoku dostał właśnie pracę w
kopalnictwie naftowym. Z każdy uruchomiony szyb – 30 zł. nagrody i
pensja też niezła.
Sprowadzi do Borysławia żonę, tu na świat przychodzi w roku 1924
Danusia. Żona nigdy nie przestanie tęsknić za Górkami, natomiast
córka – nawet w snach – wraca do Borysławia, miasta pachnącego ropą.
Z nostalgią wspomina ten zakarpacki gród, o którym wraz z kolegami,
uczniami Prywatnego Gimnazjum im. K. Wielkiego śpiewała:
„Borysław – miły grodzie
serce karpackich gór,
ty cały toniesz w wodzie...”
Kapryśną rzeką była Tyśmienica, wiele razy zalewała miasteczko i
okolice, stąd nazwa jednej z dzielnic - Powodziany.
Najpiękniejsze są te sny P. Danuty, w których wraca do Borysławia
i... Dynowa. Płyną i płyną w dziwnej symbiozie Tyśmienica i San,
recytacje Chorału K. Ujejskiego na lekcji języka polskiego u
znakomitego prof. St. Szmida, wielkiego patrioty i rozwiązywane
zadania tekstowe w kl. VII dynowskiej podstawówki. Ten sam klimat
pogody, nastrój radości, że znów się udało, znów... nauczycielsko –
uczniowski sukces!
Na jawie jest inaczej, a nostalgia coraz większa, szczególnie za
Dynowem, mimo że tu można przyjechać, a do Borysławia tylko w snach
i marzeniach. Tam część serca została, bo tam nauczono kochać
wszystko, co polskie, nasze. Program matematycznego Prywatnego
Gimnazjum im. K. Wielkiego w Borysławiu obejmował aż 5 godzin języka
polskiego, 3 godzin języka niemieckiego, łacinę, matematykę, chemię,
przyrodoznawstwo, cwiczenia cielesne, chór i naukę gry na skrzypcach
(nadobowiązkowo). Pani Danuta po tacie – dyrygencie orkiestry dętej
w Borysławiu odziedziczyła talent i zamiłowanie do śpiewu i muzyki.
Na wakacjach w Górkach odbył się niejeden „śpiewany wieczór”.
Po wakacjach 1939r. nie wróciła już do Borysławia, chociaż ojciec
pojechał do pracy. Niestety już listopadzie wrócił do Górek
ostrzeżony o grożącej mu wywózce na Sybir. Odtąd na stałe
zamieszkali na stałe wśród górek – w Górkach, a nie wśród gór – w
Borysławiu!
Okupacja hitlerowska to okres intensywnej nauki mimo stałego
zagrożenia życia, bo cała młodzież działała w konspiracyjnej AK. Już
w 1940 r. w Jaćmierzu, na tajnych kompletach przygotowywano się do
matury. Pani Danuta pamięta te wykłady w prywatnych domach, wyprawy
z koszykiem „wiktuałów” na egzaminy, nauczycieli ryzykujących
życiem. A jakie stawiali uczniom wymagania! Chyba nigdy później nie
oceniano uczniów tak surowo. Nauczyciele, m. in. P. J. Stachowicz
były dyrektor gimnazjum ze Stanisławowa, p. Świerczyńska ze Lwowa
twierdzili, że w przyszłej, wolnej Polsce potrzebni będą bardzo
dobrze wykształceni obywatele. Przewodnicząca komisji maturalnej z
1944 r. w Jaćmierzu – dr Z. Skołozdro z Sanoka oceniła wszystkich
abiturientów z historii na dostateczny, tylko jeden kursant otrzymał
bardzo dobry, ale on, jak wyjaśnia Pani Danuta, miał „fotograficzną
pamięć”, podobnie jak Władysław Reymont.
Młodzi ludzie wychowani na Mickiewiczu, Słowackim, Krasińskim i
Sienkiewiczu, później w latach pięćdziesiątych musieli ukrywać swoje
poglądy i przyswajać sobie „jedynie słuszne teorie” i nowe
życiorysy: Stalina, Bieruta, Rokossowskiego.
O ironio dziejów!
Nieodparcie nasuwa się wiersz Wł. Broniewskiego uwięzionego przez
sowietów na Zamarstynowie, który ironizował:
„Bo skoro na całym świecie,
jak nie wojna to stan wojenny –
Historio, powiedz mi przecie:
po diabła tu kiblujemy?”
A sen z Dynowem w tle jest bardzo muzyczny, bo albo słychać w nim
pieśni Maryjne sprzed Groty, albo płynie głos trąbki z kościelnej
wieży. Czasem całą rodziną idą P. Bielawscy na spacer do
Królewskiego, innym razem na Winnicę.
W pamięci tak naprawdę pozostali przede wszystkim ludzie: uczniowie,
ich zapracowani rodzice, życzliwi koleżanki i koledzy. Pani Danuta
zachęcana do pracy w szkole usłyszała kiedyś: „Pobawi się pani w
szkołę”, a Ona pokochała zawód nauczycielski i przepracowała w nim
35 lat. Uczyła różnych przedmiotów, najdłużej matematyki, bo w 1957
r. ukończyła Studium Nuczycielskie – matematyka z fizyką w
Katowicach. Uczniowie wspominają Jej jasne, logiczne wywody
(tłumaczenia) i...duże wymagania, ale w uzupełnieniu dodają: umiała
nauczyć matematyki.
Za 15-letnią pracę w Spółdzielni Uczniowskiej nagrodzona została
nagrodą i dyplomem „Zasłużony dla spółdzielczości”, ale najbardziej
cieszył Ją fakt, że wypracowane z dziećmi dochody przez wiele lat
umożliwiały organizację tanich uczniowskich wycieczek.
Z artystycznej działalności w szkole Pani Danuta wspomina najmilej
swój zespół taneczny, montaże poetycko muzyczne i inscenizację pt.
„Trzewiczki szczęścia”. Sprowokowana przypomnieniem deklaracji, że
kocha muzykę, taniec i teatr, wspomina przede wszystkim swoją rolę
Babci w sztuce Z. Skowrońskiego „W czepku urodzona” granej przez
zespół nauczycielski z Dynowa. Co to było za wydarzenie? A ile
wyjazdów na gościnne występy poza Dynów?
Byłam zwyczajną nauczycielką, matką trójki dzieci szczególnie
uzdolnionych muzycznie (syn – Wacław uczył się gry na akordeonie u
p.Tadeusza Dymczaka), żyłam w cieniu Męża – broni się aż nazbyt
gorąco przed każdą próbą podkreślenia Jej „niezwyczajności”. Zgadza
się na przywołania P. Bosmansa: „Być człowiekiem, być dobrym
człowiekiem, to najważniejsze na tym świecie. Dobroć wymaga prostej,
przyjaznej i dobrowolnej gotowości służenia innym i częściowego
zapomnienia o sobie”.
Dziękujemy Pani Danuto!
Tak po prostu dziękujemy i życzymy, by nauczyciele i dzieci z Górek
zapraszający Panią do swojej szkoły nigdy tego ludzkiego,
zwyczajnego gestu nie zapomnieli.
Krystyna Dżuła |
Sukces
reprezentacji SDŚ-u
w
konkursie teoretyczno - plastycznym pt. "25 lecie pontyfikatu Jana
Pawła II"
25 listopada 2003r.Środowiskowy Dom
Samopomocy w Dynowie uczestniczył w konkursie
teoretyczno-plastycznym pt.,, 25 lat pontyfikatu Jana Pawła II ‘’
zorganizowanym przez Środowiskowy Dom Samopomocy w Brzozowie,
któremu to Ojciec Święty patronuje. W konkursie uczestniczyło siedem
domów środowiskowych, dwa domy pomocy społecznej oraz warsztaty
terapii zajęciowej.Do konkursu teoretycznego każda placówka typowała
jednego uczestnika. Konkurs obejmował wiedzę na temat całego życia
Jana Pawła II. Aby z grona naszych uczestników wyłonić
reprezentanta, 21 listopada 2003r Środowiskowy Dom Samopomocy w
Dynowie przeprowadził eliminacje wstepne. Do konkursu stanęło
sześciu uczestników – ochotników, którzy samodzielnie przygotowywali
się. Pierwsze miejsce w eliminacjach wewnątrz domu zajęła Izabela
Kurasz, drugie miejsce Michał Trybalski, trzecie – Jan Wielgos. Jako
reprezentanta naszego domu do Brzozowa wysłaliśmy Izabelę Kurasz,
która bardzo dzielnie broniła honoru naszego Domu.
Bardzo wysoki poziom wiedzy i ogromne zaangażowanie uczestników
sprawiło iż czterokrotnie przeprowadzano dogrywkę, aby ostatecznie
wyłonić najlepszych. Pierwsze miejsce przypadło ŚDS-owi z Brzozowa,
drugie miejsce zajął ŚDS Izdebki, trzecie miejsce należy do nas –
ŚDS Dynów. W konkursie plastycznym nagrodzono wszystkie prace.Nasz
dom reprezentowali Teresa Burzyńska, Jan Wielgos i Tadeusz Grędysa.
Ogromne zaangażowanie, pomysłowość oraz kunszt artystyczny
prezentowanych prac wprawiły jury w zakłopotanie, obecnie wszystkie
prace prezentowane są w Urzędzie Miejskim w Brzozowie. W czasie
konkursu swoją obecnością zaszczycili nas z-ca dyrektora Wydziału
Polityki Społecznej Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego Pan Mirosław
Przewożnik, Burmistrz i Sekretarz Miasta Brzozowa, Dyrektor Muzeum
Regionalnego w Brzozowie, przedstawiciele Ośrodka Pomocy Społecznej
w Brzozowie.
Po uroczystym obiedzie zwycięzcom wręczono nagrody, nastepnie
wszystkich zaproszono do wspólnej zabawy. Dobra muzyka, wspaniałe
wypieki oraz entuzjazm uczestników wspólnej zabawy wytworzyły
niepowtarzalny nastrój, a wróżby i lanie wosku dało wszystkim
przedsmak zabawy andrzejkowej.
Anna Hardulak
Kierownik ŚDS Dynów
I Koncert Organowy
w Dynowie
W ramach VII Dynowskich Dni Kultury
Chrześcijańskiej w dniu 18 października 2003 roku o godz. 1900 w
Kościele Parafialnym p.w. Św. Wawrzyńca odbył się I Koncert
Organowy. (O przebiegu VII Dynowskich Dni Kultury Chrześcijańskiej
szeroko poinformowano w poprzednim numerze,,Dynowinki’’)
Solistą koncertu był wieloletni organista dynowskiego kościoła pan
Eugeniusz Maziarz. W programie znalazły się utwory F. Chopina, W.
Żeleńskiego, J.S. Bacha, J. Podbielskiego, J.B. Maillachand’a.
Oprócz muzyki organowej w programie wykorzystano również poezję
Juliusza Słowackiego i Karola Wojtyły, którą czytali Dynowianie:
B.Bielec, J. Drabik, K.Dżuła, A. Gerula, T. Jurasiński, M. Zięzio.
Koncert dedykowany i poświęcony był Papieżowi Janowi Pawłowi II z
okazji Jubileuszu 25- lecia Jego pontyfikatu.W tym czasie wrażliwi
słuchacze mogli odczuć duchową więź z Watykanem. Niewątpliwie było
to ważne wydarzenie artystyczne warte odnotowania, a Ci, którzy
skorzystali z zaproszenia i przybyli na koncert nie żałowali
spędzonych chwil. Dowodem na to, że koncert bardzo się podobał były
spontaniczne i gromkie brawa. Po zakończeniu koncertu proboszcz
parafii podziękował inicjatorom i wykonawcom za udany debiut, oraz
zachęcił do kontynuowania podobnych spotkań.. Mam nadzieję, że ta
muzyczna inicjatywa będzie kontynuowana, a instrument doczeka się
generalnego remontu, który zostanie przeprowadzony przez fachowców
najwyżej klasy.
Antoni Dżuła
SZKOŁY WCZORAJ I DZIŚ
Sportowe osiągnięci uczniów Liceum
Ogólnokształcącego
w Dynowie
Na początku grudnia br w Urzędzie
Wojewódzkim odbyło się podsumowanie wyników sportowej Licealiady
szkół średnich w minionym roku szkolnym 2002/2003.
Nasze liceum w tej rywalizacji zajęło drugie miejsce w powiecie za
Zespołem Szkół w Sokołowie Małopolskim, a przed ZS w Błażowej, ZS w
Trzcianie, ZS w Dynowie, ZS w Tyczynie, ZS w Miłocinie, LO w
Głogowie Małopolskim.
Drugie miejsce zostało uhonorowane okazałym pucharem, który
wzbogacił pokaźną kolekcję trofeów sportowych zdobytych przez
naszych uczniów.
W bieżącym roku szkolnym 2003/2004 rozpoczęła się nowa edycja
rywalizacji sportowej w Licealiadzie szkół średnich.Tak jak w
ubiegłym, także i w tym roku do tych rozgrywek przygotowywali
uczniów nauczyciele wychowania fizycznego Żak Kazimierz, Peszek
Bogdan i Żak Adam. Przygotowania te były utrudnione ze względu na
remont sali gimnastycznej LO. Jednakże dzięki uprzejmości dyrektora
Zespoły Szkół w Dynowie Stanisława Sienki, a także nauczycieli
wychowania fizycznego, szczególnie Marii Chudzikiewicz mogliśmy
przeprowadzać treningi w sali Zespołu Szkół. Jest to bardzo istotne,
gdyż nie wszystkie szkoły do których zwróciliśmy się o pomoc,
wykazały zrozumienie.
Pomimo tych kłopotów uczniowie w tegorocznych rozgrywkach odnieśli
znaczące sukcesy. Na osiem konkurencji w których startowali
zajmowali I lub II miejsce.
W poszczególnych konkurencjach przedstawia się to następująco
Piłka ręczna dziewcząt Piłka ręczna
chłopców
1. ZS Błażowa 1. ZSA Miłocin
2. LO Dynów 2. LO Dynów
3. ZSZ Dynów 3. ZS Błażowa
Piłka siatkowa dziewcząt Piłka siatkowa chłopcówt
1. ZSZ Dynów 1. LO Dynów
2. LO Dynów 2.
ZSZ Dynów
3. ZS Sokołów Młp. 3. ZS Sokołów Młp.
Piłka koszykowa dziewcząt Piłka koszykowa chłopców
1. ZS Sokołów Młp. 1. LO Dynów
2. LO Dynów 2.
ZS RCKU Trzciana
3. ZSZ Dynów 3. ZSZ Dynów
Tenis stołowy dziewcząt Tenis stołowy chłopców
1. LO Dynów 1.
ZS Sokołów Młp.
2. ZS Sokołów Młp. 2. LO Dynów
3. ZS Tyczyn 3
. ZS RCKU Trzciana
W zawodach tych udział wzięli:
DZIEWCZĘTA
Marta Buczkowska, Ewa Siekaniec, Barbara Bilska, Joanna
Drelinkiewicz, Iwona Duć, Justyna Pyrda, Maria Pękala, Magdalena
Błońska, Magdalena Pieróg, Magdalena Głuszyk, Lidia Bartoń, Iwona
Pasiecznik, Barbara Toczek, Agata Bajda, Joanna Chochura, Beata
Martowicz, Magda Duda, Agnieszka Siekaniec, Rozalia Żak, Katarzyna
Kądziołka, Karolina Hus, Magdalena Jamroży, Elżbieta Lisze,
Agnieszka Sacharzec, Diana Potoczna, Agnieszka Nowak, Justyna
Błońska, Renata Karaś, Anna Chrapek, Maria Piwowar, Paulina Litwin.
CHŁOPCY
Mateusz Bąk, Tomasz Karnas, Wojciech Szewczyk, Robert Blama, Tomasz
Sobaś, Wiesław Korytko, Krzysztof Prokop, Paweł Kustra, Bogdan
Mazur, Marcin Socha, Dariusz Szmul, Bartłomiej Prokop, Radosław
Żurawski, Maciej Toczek, Grzegorz Gołąb, Sławomir Karnas, Daniel
Fień, Mirosław Gromala, Marcin Wandas, Maciej Jurasiński, Michał Pyś,
Janusz Kiełb, Mateusz Ryba, Paweł Bentkowski, Tomasz Frańczak.
Bogdan Peszek |
Ciekawe
czy Muminki wierzą w Świętego Mikołaja
- czyli
grudniowa wycieczka do Finlandii
Każdy z nas cieszy się, gdy
nadchodzą Święta Bożego Narodzenia. Czeka nas przecież uroczysta
Wigilia, śpiewanie pięknych kolęd i... prezenty. Wszyscy lubią je
dostawać. Czytelnicy „Dynowinki” wiedzą, że przynosi je św. Mikołaj,
który mieszka w fińskim ROVANIEMI. Świąteczna atmosfera sprzyja więc
kolejnej wycieczce po Europie. W tym miesiącu udamy się do
Finlandii.
Nazwa tego północnego kraju wywodzi się od germańskiego słowa
FENNLAND i oznacza „kraj wędrowców”. Finlandia jest jednym z
nielicznych krajów na świecie, gdzie odsetek analfabetyzmu wynosi 0%
Stolicą kraju są HELSINKI, które zamieszkuje 870 tysięcy ludzi.
Finlandia słynie w świecie nie tylko z św. Mikołaja. Stąd wywodzą
się znani sportowcy, politycy i muzycy, tutaj mieszkają bajkowe
Muminki i biegają renifery. Przenieśmy się więc na Półwysep
Skandynawski i zobaczmy, co ma on nam do zaoferowania.
ŚWIĘTY MIKOŁAJ – tak naprawdę to nigdy nie był i nie widział
Finlandii. Był biskupem w Azji Mniejszej i zasłynął z tego, że
pomagał ubogim. Finom to jednak nie przeszkadza. W 1927 roku w małym
miasteczku Rovaniemi osiedlił się więc święty Mikołaj i żyje tam do
dzisiaj. Jego siedziba wybudowana jest na kształt rogów renifera.
Znajduje się w niej mikołajowe biuro, poczta, restauracja i
oficjalne lotnisko świętego. Razem z Mikołajem mieszka jego żona,
pomocnicy i gromadka reniferów. Miasteczko leży 900 kilometrów od
Helsinek i liczy sobie około 35 tysięcy mieszkańców. Co roku
odwiedza je prawie pól miliona osób.
MUMINEK, MIGOTKA,TATUŚ, MAMUSIA i inni – bohaterowie jednej z
najpopularniejszych bajek dla dzieci autorstwa Tove Jansson. Muminki
narodziły się w 1954 roku. Finowie otworzyli na malutkiej wysepce
Kailo malownicze miasteczko, w którym powstały wszystkie opisywane w
książce miejsca. Można tam też spotkać bohaterów, odwiedzić pączkową
cukiernię Mamy Muminka i kupić jakąś ciekawą pamiątkę.
MIKKA HAKKINEN (ur. 1968r.) – chyba najsłynniejszy obecnie Fin na
świecie. Jedenaście sezonów brał udział w wyścigach Formuły 1,
wygrał 12 wyścigów i dwa razy sięgnął po mistrzostwo globu. Do
historii sportu przeszły jego wyścigi z Michaelem Schumacherem.
ELIAS LOENNROT (1802-84) – pisarz i językoznawca. Zebrał i spisał
legendy ludowe „Kalevala”, uważane w Finlandii za poemat narodowy.
Wiele wątków utworu znalazło się we „Władcy Pierścieni” autorstwa
Tolkiena.
MATTI NYKANEN ur.1963r.) – skoczek narciarski, uznany za najlepszego
skoczka wszechczasów. W latach 1982-89 zdobył 5 medali olimpijskich
i 14 medali na mistrzostwach świata. Uchodzi za playboya i „łamacza”
niewieścich serc
RENIFER- jedno z najsłynniejszych zwierząt na świecie. To od niego
zależy, czy prezenty od św. Mikołaja dotrą na czas. Lubi trawę,
gałązki, liście i jagody.
MIKA WALTARI (1908-79) – pisarz, autor popularnej w Polsce powieści
„Egipcjanin Sinuhe” i „Turms nieśmiertelny”. Wydał 29 powieści 15
nowel, 6 zbiorów poezji, 26 dramatów. Jego twórczość tłumaczona jest
obecnie na 30 języków.
PAAVO NURMI (1897- 1973) – biegacz, zdobywca 9 złotych i 3 srebrnych
medali olimpijskich. 20 razy poprawiał rekordy świata. Jest
pierwszym sportowcem, któremu za życia postawiono pomnik. Zawsze
milczący i bardzo dobrze przygotowany do biegu. Jeden z najlepszych
lekkoatletów na świecie.
JEAN SIBELIUS (1865-1957) – kompozytor. Podróżował ze swymi dziełami
po USA, Anglii i Włoszech. Jest twórcą narodowego stylu w muzyce;
największe znaczenie ma jego twórczość symfoniczna. Stworzył 7
symfonii, wiele pieśni i operę „Jungfrun i tornera”
NOKIA – Finowie są dumni z faktu, że w ich kraju powstała firma
produkująca telefony komórkowe. Każdy szanujący się mieszkaniec
Finlandii używa komórek tej firmy.
HELSINKI – zostały założone w 1550 roku przez króla Gustawa Wazę.
Miasto ma przepiękny Dworzec Główny, plac Senatu, uniwersytet i
bibliotekę. Nad miastem góruje miedziana kopuła katedry
protestanckiej. Koło ratusza stoi fontanna z nagą dziewczynką,
odwróconą tyłem do banku. Tak postawił ją autor Alvar Aalto, gdy
dyrektor banku zakończył sponsorowanie jego projektu. Helsinki
najlepiej zwiedzać tramwajem-pubem, oferującym różne napoje.
TURKU – pierwsza stolica Finlandii. Jest tutaj przepiękna katedra
średniowieczna – ulubione miejsce ślubów Finów- i zamek. W katedrze
spoczywają prochy największych osobistości.
BIAŁE NOCE – w środku lata w północnej Finlandii słońce przez całą
dobę pozostaje ponad horyzontem. Z kolei w najbardziej wysuniętej na
północ części, za kołem podbiegunowym występuje noc polarna – wcale
nie widać słońca.
ŚWIĘTA – chyba z nudów Finowie wymyślili sobie dziesiątki różnych
świąt. Oto niektóre z nich:
- Dzień Śpiocha (27 lipca); w miasteczkach Naantali i Hanko do morza
wrzuca się najleniwszą osobę.
- Światowe Dni Saunowania (lipiec\sierpień); bierze w nich udział
mnóstwo osób z kraju i z zagranicy. Wygrywa ten kto najdłużej
wytrzyma w saunie. Dla kobiet rekord wynosi 9 minut 13 sekund, dla
mężczyzn 13 minut 47 sekund.
- Święto „Noszenia żon”(lipiec) – odbywa się w małej miejscowości
Sonkajarvi. Zawodnicy muszą pokonać dystans 243,5 metra przez
piasek, trawę i asfalt. Zwycięzca otrzymuje gotówkę, żywność, sprzęt
elektryczny i... tyle piwa,ile waży małżonka.
-Dzień Świętego Jana; ludzie opuszczają miasta, by na łonie przyrody
świętować najdłuższy dzień roku.
Finowie lubią też dobrze się napić i zjeść. W kraju św. Mikołaja
wypija się najwięcej kilogramów kawy na osobę – aż 14. Smakują się
też w alkoholach – przeciętny Fin wypija rocznie 9 litrów mocnych
trunków. Zwykle główny posiłek rozpoczynają od wypicia małego
kieliszka wódki – zwłaszcza, jeśli zaczynają od zimnych zakąsek i
krewetek. Najsłynniejsza wódka to „Finlandia”. Moc 37,5 %, pędzona z
jęczmienia, na oligoceńskiej wodzie, z aromatem kwiatów, białego
pieprzu i...pumeksu. Na pierwszy rzut oka fińska kuchnia wydaje się
ciężkostrawna. Nie do końca jest to prawdą. Finowie jedzą dużo ryb i
skorupiaków (śledź, sieja, łosoś, langusta) oraz mięso renifera i
łososia. Czarną kawę piją zazwyczaj z pullą – kleistą słodką
bułeczką. Najpopularniejszymi potrawami w Finlandii są:
KARJALANPIIRAKAT – pierożki z żytniej mąki z ryżowym lub
ziemniaczanym nadzieniem, zwykle podawane na ciepło z dodatkiem
pasty z jajek na twardo i masła:
PORONKARISTYS – kawałki pieczonego mięsa renifera;
KALAKUKKO – ryba i słonina zapiekane w żytnim chlebie;
KARJALANPAISTI – karelski gulasz z wołowiny, wieprzowiny i cebuli;
PORONPAISTI – pieczeń z mięsa renifera;
MUSTAMAKKARA – podgrzewana kaszanka z konfiturą z borówek;
JOLUTORTUT – świąteczne ciastka, nadziewane osłodzonym przecierem z
suszonych śliwek lub śliwkowym dżemem;
MAMMI – tradycyjny fiński deser wielkanocny, żytnia kasza z
dodatkiem cukru, wody, słodu, zapiekana w piekarniku, aż przybierze
kolor ciemnobrązowy. Zwykle dodaje się do niej skórki pomarańczy.
Dawniej jadło się ją przez cały post, później tylko w Wielki Piątek,
gdy nie można było rozpalać ognia pod kuchnią.
Każdy naród ma swoje przyzwyczajenia. Podobnie jest z Finami,
którzy: - przywiązują wielką wagę do prawdomówności i solidności.
Jak mówi fińskie przysłowie: „Byka łap za rogi, a człowieka za
słowo”.
-Nawet do nieznajomych zwykle zwracają się przez „ty”(sina),
rzadziej przez „wy” (te). Ale nie spieszą się do używania imion –
zawsze proponuje to osoba starsza, na wyższym stanowisku, kobieta –
mężczyźnie.
-Witają się uściskiem dłoni, patrząc sobie w oczy – nawet z dziećmi.
Kobiet raczej się nie całuje w rękę, choć Finki to lubią.
-Fin sadza gościa po prawej stronie gospodyni i oczekuje od niego
wypowiedzenia kilku słów podziękowań po skończonym posiłku. Goście
nie zaczynają jeść, dopóki nie zostaną obsłużeni wszyscy obecni. Nie
wolno sięgać po kieliszek zanim gospodarz nie wygłosi toastu.
Ależ to wszystko skomplikowane. Kończąc pozostaje jedynie życzyć
czytelnikom „DYNOWINKI” podróży po pięknej i zjednoczonej Europie
„bez granic”.
SERDECZNIE POZDRAWIAMY
Michał Zięzio – Prezes
MKE LO Dynów
Tomasz Sobaś – Z-ca Prezesa
MKE LO Dynów |
Świetujemy Andrzejki w Szkole Podstawowej w
Dąbrówce Starzeńskiej
Andrzejki to staropolski wieczór
wróżb i czarów poświęconych miłości i małżeństwu. Tradycje
andrzejkowe przetrwały do dzisiaj i są z radością kultywowane przez
dzieci i młodzież jako forma zabawy połączonej z wróżbami.
Zainteresowanie tym świętem wiąże się z chęcią poznania przyszłości
i tego – co jeszcze dzisiaj tajemnicze, zagadkowe i nieodgadnione –
a już niebawem spełni się w naszym życiu. Może to będzie miłość,
wielka radość, zwycięstwo, nieoczekiwana podróż, a może bogactwo...
Dzisiaj andrzejkowym wróżbom nieodłącznie towarzyszy zabawa.
Taka właśnie impreza odbyła się w godzinach popołudniowych 28
listopada 2003r. w Szkole Podstawowej w Dąbrówce Starzeńskiej.
Uroczystość rozpoczęła się od Balu Przebierańców, podczas którego
każdy uczestnik zaprezentował swój strój. Były wróżki, Cyganki,
królewny, biedronki, żabki, byli klowni, Indianie, Sarmaci, a także
bohaterowie dziecięcych kreskówek. Spośród różnokolorowego „tłumu”
przebierańców trudno było wytypować kandydatów. Jednak jury po
krótkotrwałej naradzie przedstawiło zwycięzców. Zostali nimi w
kategorii klas 0 – III: Anna Łach, Gabriela Święch, Dominik Polewka,
Kamila Hadam i w kategorii klas IV – VI: Andżelika Grodecka, Jagoda
Hadam, Ewelina Rebizak.
Następnie przystąpiono do wróżb. W przepowiadaniu przyszłości
pomocne okazały się buty (koniecznie z lewej nogi, bo „od serca”),
kamyczki z rysunkami,, kubki (kryjące w sobie tajemnicę), karteczki
z imionami chłopców i dziewcząt, a także tablica i kreda.
Wróżbom towarzyszył nastrój radosnego oczekiwania „że coś się
dzieje, coś się stanie, coś wyśni się, wyjawi lica”.
I rzeczywiście każdy uczestnik spotkania dowiedział się, losując
karteczkę, jak będzie miała na imię jego (jej) sympatia. Wybierając
jeden z siedmiu kubków zainteresowany miał możliwość sprawdzenia, co
w tym roku spotka jego bądź jego rodzinę. Laleczka oznaczała
dziecko, pieniążek – bogactwo, pierścionek – miłość, bilet – podróż,
listek – samotność, kartka papieru – nieoczekiwaną wiadomość, a
samochodzik – prezent.
Bardziej skomplikowane treści zawierała wróżba z kamyczków, gdzie
każdemu rysunkowi towarzyszyła odpowiednia interpretacja, którą
odczytywała Edyta, uczennica klasy VI.
Chłopcy Janek i Krzysztof bawili się odgadywaniem przyszłości przy
pomocy liczenia ciągu kresek. Znaczenie kodu odczytywali
zainteresowanym.
Podczas ostatniej gry uczestnicy siadali w kręgu. W środku koła
znajdowała się butelka, która po krótkotrwałym krążeniu zatrzymywała
się wskazując dnem i szyjką 2 osoby. Według przepowiedni te dzieci
połączy przyjaźń.
Pierwszą część uroczystości zakończył posiłek składający się z
kanapek, ciasteczek i herbaty.
Wzmocniwszy ciało pożywnym posiłkiem, a ducha pokrzepiającą rozmową,
uczniowie udali się do sali, gdzie rozpoczęto tańce. Wszyscy bawili
się wyśmienicie przy dźwiękach nowoczesnej muzyki do godz.
osiemnastej. Wieczorem niechętnie i z ociąganiem dzieci rozstały się
ze sobą i poszły do domów, rozpamiętując wydarzenia minionego dnia.
A. Domaradzka
Z Antonim Piechniczkiem goszczącym
w Rzeszowie na zaproszenie prezesa Podokręgu Piłki Nożnej Kazimierza
Grenia rozmawia podczas niezapomnianej kolacji Grzegorz Szajnik.
Na boisku miał Pan dwa pseudonimy
„Stary” i „I am sorry” skąd się wzięły?
- Z obydwoma wiążą się śmieszne historie. Ten pierwszy dotyczy
odległych czasów kiedy studiowałem w Warszawie i grałem w Legii.
Wówczas miałem okazję występować z kolegami o wiele ode mnie
starszymi i utalentowanymi więc wołałem do nich „stary” a że
kontrastowało to z moim wiekiem tak się przyjęło. Drugi zaś
pseudonim wiąże się z meczem z II-ligową drużyną angielską. Mecz ten
należał do bardzo zaciętych i aż się iskry sypały bo do takich cięć
dochodziło. Grając na obronie musiałem często faulować i potem
angielskich kolegów przepraszać, więc mówiłem do nich „I am sorry”.
Prowadził Pan dwa razy reprezentację czy nie kusi Pana ponowne jej
objecie?
- Na pewno nie. Trzy razy do tej samej rzeki się wchodzi. Kiedy
obejmowałem reprezentacje po raz drugi wtedy już miałem wielkie
opory. Gdyby wówczas nie postawiono mnie „pod ścianą” kto inny byłby
selekcjonerem. Dziś cieszę się z tego iż moi wychowankowie
prowadzili bądź prowadza reprezentację między innymi Zbigniew Boniek
czy Paweł Janas. To jest już zadanie dla trenerów młodszego
pokolenia.
„Entliczek, pentliczek co zrobi Piechniczek...” śpiewał Bogdan
Łazuka. Czy był Pan aż tak zaskakującym trenerem?
- Absolutnie. Każdy trener kroczy własną obrana przez siebie drogą.
Mi udało się wybrać tą najwłaściwszą. Chciałem aby moi zawodnicy
grali jak najlepiej i grali najlepsi. Panu Łazuce bardziej moje
nazwisko pasowało do rymu, niż do moich poczynań.
Do dziś pozostają tajemnica dla kibiców wielkie nieporozumienia pana
z Tamaszewskim czy Szarmachem?
- Nie są to wielkie nieporozumienia. Jak powiedziałem każdy trener
kroczy własna drogą. Nieporozumienie wynikło przed a raczej po meczu
z NRD. Podczas przygotowań w znakomitej formie był Józiu Młynarczyk.
Tomaszewki przyjechał dopiero z klubu w którym grał w dniu meczu,
nie wiedziałem jaka jest jego forma. Kiedy podczas meczu okazało się
że w bramce mógł stać pierwszy lepszy kibic, to wtedy Janek
rozpoczął negatywna kampanię. Według mnie najlepszy był Młynarczyk.
A jak było z Szarmachem?
- Andrzej jest znakomitym piłkarzem. Może wtedy popełniłem błąd nie
wstawiając go do składu. Postawiłem po prostu na szybszych
zawodników. Dziś stwierdzam iż powinienem wstawić Andrzeja.
Po mistrzostwach w Meksyku wyjechał Pan do Tunezji, Emiratów
arabskich. Prowadził Pan tam kilka drużyn i narodowe reprezentacje?
- Zanim miałem okazję debiutować jako selekcjoner najpierw musiałem
udowodnić, iż jestem dobrym trenerem zdobywając z klubami
mistrzostwo czy puchary, reprezentacje przyszły później.
W Emiratach towarzyszyła panu rodzina?
- Owszem byłem z żona i moja najmłodszą córką która tam chodziła do
francuskiej szkoły i tam zdawała maturę.
Za szkołę trzeba było płacić czy tak jak w Polsce nie?
Tam niestety trzeba było płacić i to dużo 1000 USD za semestr. W
rozmowie z szejkiem powiedziałem mu że szkoła w Polsce jest za darmo
i jestem do tego przyzwyczajony i nie będę tyle płacił. Ten po
chwili namysłu dorzucił mi ten tysiąc. Dla nich to są grosze.
Z rozmowy z Panem wnioskuję że jest pan w czepku urodzony a pańska
kariera to pasmo sukcesów?
- Ja jedynie mogę się poszczycić największa liczba meczów
reprezentacji jakie prowadziłem, łącznie na trzech kontynentach
rozegrałem ze swymi podopiecznymi 111 spotkań. Oprócz tego trzy razy
wystąpiłem z koszulką z białym orłem.
Niebawem wybory na prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej, nie
zamierza pan zmienić profesji?
- Trudno powiedzieć. Piłka to całe moje życie – poezja. Gdyby był to
człowiek obcy, przyniesiony w teczce to bym z nim o prezesurę
walczył. Dla mnie najlepszym kandydatem byłby Aleksander Kwaśniewski
– obecny prezydent, lecz dla niego teraz to za niskie progi, jeszcze
10 lat może by się skusił. Gdyby był to człowiek który jest znanym
politykiem, ma układy i pieniądze i chciałby zrobić coś dla polskiej
piłki to bym mu nie przeszkadzał. Jednak jeśli do PZPN-u wejdzie
jakiś obcy człowiek nie czujący problemów piłki to może to być jej
pogrzeb, jej koniec.
Nie narzeka pan obecnie na brak zajęć?
- Nie mam kiedy się ponudzić. Jestem radnym sejmiku województwa
śląskiego i mieszkam w najpiękniejszym zakątku świata jakim jest
Wisła.
Czyli w mieście Adama Małysza?
Tak. Z Adasiem się znamy, ujął mnie swym profesjonalizmem i
skromnością. Kiedyś będąc u niego pokazał mi trofeum jakie dostał za
zasługi w narciarstwie była to złota narta. Jeden kilogram czystego
złota, wtedy do głowy przyszły mi słowa Bońka „O kurde, jeszcze
nigdy w życiu nie trzymałem takiej forsy w ręku”
Dziękuję za rozmowę. |
Za
niskie progi dla...Kwaśniewskiego
Piechniczek zdradza sekrety.
W środę
26.11.br przez kilka godzin gościł w Rzeszowie były selekcjoner
reprezentacji Polski Antoni Piechniczek. Spotkał się z włodarzami
samorządowymi: wiceprezydentem miasta Rzeszowa Ryszardem Winiarskim,
i wicemarszałkiem województwa podkarpackiego Norbertem Mastalerzem,
był również gościem w piłkarskiej centrali Podkarpacia spotykając
się z działaczami Podokręgu Piłki Nożnej w Rzeszowie. Trener, który
dwukrotnie doprowadził reprezentację Polski do finałów mistrzostw
świata przyjechał na zaproszenie Kazimierza Grenia – prezesa
Podokręgu Piłki Nożnej w Rzeszowie.
Tuż po przyjeździe do Rzeszowa Antoni Piechniczek spotkał się z
wiceprezydentem Rzeszowa Ryszardem Winiarskim rozmowa trwała prawie
godzinę i wydawałoby się że nie będzie miała końca, a było przecież
o czym mówić: „I am Sorry” - boiskowy pseudonim Piechniczka nie
gościł w Rzeszowie przez piętnaście lat. Bardzo mile wspominał
Rzeszów kiedy jako zawodnik przyjeżdżał na mecze z rzeszowską Stalą,
równie mile wspomina Mielec gdzie jako trener prowadził
reprezentacje Polski w zremisowanym 2:2 meczu z Albanią. Następnie
jako gość wicemarszałka województwa Norberta Masztalerza miał okazję
do odpoczynku bo przez blisko kilkadziesiąt minut to właśnie
marszałkowi Masztalerzowi nie zamykały się usta. Marszałek opowiadał
znakomitemu trenerowi, co słychać w województwie między innymi w
dziedzinie sportu. Od prezydenta i marszałka znakomity gość wyszedł
obdarowany wieloma prezentami przypominającymi mu Podkarpacie.
Następnie przez krótką chwile „I am Sorry” przebywał w siedzibie
Podokręgu Piłki Nożnej gdzie miała miejsce bardzo podniosła
uroczystość, znakomity gość z rąk wiceprezesa Podkarpackiego ZPN a
zarazem członka Zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej Andrzeja
Bińkowskiego oraz sekretarza podkarpackiego ZPN Andrzeja Hendrzaka
odebrał Odznakę Honorową Podkarpackiego ZPN – jak stwierdził, to dla
mnie ogromne wyróżnienie, kiedy wkrótce wrócę do domu odznaka zajmie
honorowe miejsce wśród innych pamiątek, będzie przypominać mi
Podkarpacie i ludzi, którzy działają dla tej piłki. Następnie trener
był gościem restauracji „Czarny Kot” gdzie odbyło się spotkanie z
kibicami. Mimo, że od jego przyjazdu minęło kilka godzin rozmów z
dygnitarzami Piechniczek znajdował się w znakomitej formie. Kibiców
zachwycił stylem bycia, żartami oraz opowiadaniami i komentarzami do
tego, co dziś się dzieje na futbolowej scenie. „Stary” – to kolejny
piłkarski pseudonim – opowiadał o sentymencie do rzeszowskiej Stali
z 1965 roku, kiedy stalowy grali w pierwszej lidze. Otóż podczas
pamiętnego meczu Legia grała z Pogonią Szczecin. Kiedy w pomorskiej
stolicy Polski – Szczecinie – Pogoń wygrałaby spotkanie to
rzeszowska Stal zostałaby zdegradowana do II ligi, tak się nie
stało. Legia wygrała zasłużenie to spotkanie 3:1. Wśród wielu pytań
znalazło się o to czy dziś objąłby funkcję selekcjonera, „Stary”
odparł – trzeci raz nie wszedłbym do tej samej rzeki. Obejmując
reprezentację po raz drugi, miałem liczne opory które, nakazywały mi
odmowę, gdyby wtedy nie postanowiono mnie „pod ścianą” pewno bym się
nie zgodził, dziś cieszę się że moi byli wychowankowie prowadzili,
bądź prowadza reprezentację między innymi Zbigniew Boniek, czy Paweł
Janas. Trzeba w odpowiednim momencie umieć wstać od stołu i
powiedzieć dziękuję oraz zostawić pracę trenerską młodszym. To teraz
ich zadanie. Czy nie czuje się jak stare wino odparł – owszem z
trenerem jest trochę nie do końca tak jak ze starym winem im starszy
tym może nie lepszy ale bardziej doświadczony. Najwięcej radości
przysporzyło „Antkowi” pytanie o to czy nie objąłby funkcji prezesa
PZPN – stwierdził z uśmiechem – gotów byłbym walczyć o ta funkcję z
człowiekiem zupełnie przypadkowym lub przyniesionym w teczce. Siebie
jednak widzę bardziej w roli szefa szkolenia lub wiceprezesa do tych
spraw, i nie chciałbym, aby ktoś źle mnie zrozumiał, iż chce
wysadzić z tego stołka mojego kolegę i przyjaciela Henryka Apostola
– broń Boże – dla mnie idealnym kandydatem na prezesa PZPN byłby
człowiek dobrze znający bolączki sportu. Jest jednak o jakieś 10 lat
za późno i dla tego człowieka to za niskie progi… tym człowiekiem
jest prezydent Aleksander Kwaśniewski – niegdyś minister sportu.
Szkoda mi czasem, iż kibice nie mają prawa głosu, bo może ich wybór
byłby najbardziej trafny. Na koniec „Stary” stwierdził, iż piłka to
całe moje życie – poezja. Piłka i trenerka to piękny zawód, każdy
trener kroczy swa własna drogą. Ja swą szansę wykorzystałem. Dwa
razy wystąpiłem z reprezentacja na mistrzostwach, to było coś
pięknego. Mieszkającego w Wiśle Piechniczka kibice pytali jak daleko
jego dom znajduje się od domu Adama Małysza – „Stary” odparł – nie
tak daleko mam trzy drogi dojazdu do siebie, prowadząca koło domu
Małyszów jest droga najdłuższa ale najbardziej malownicza więc ja
wybieram najczęściej. Adagia miałem okazje poznać urzekł mnie swym
profesjonalizmem profesjonalizmem skromnością. Kiedyś pokazał mi
odlew ze złota narty z butem ważyło to kilogram, nigdy nie trzymałem
tyle kasy w ręku. Znakomity gość odebrał z rąk prezesa Podokręgu
Piłki Nożnej w Rzeszowie pamiątkową paterę, przypominającą mu wizytę
na Podkarpaciu. Prezes Greń dodał: ja w sporcie spotkałem wielu
znakomitych ludzi, którzy żyją dla piłki a nie z piłki, pan antoni
należy do jednych z nich.
Grzegorz Szajnik
Antoni Piechniczek – ur. 3
maja 1942 roku w Chorzowie. Jako trener dwukrotnie awansował do
finałów mistrzostw świata – w 1982 roku w Hiszpanii (III miejsce) i
w 1986 roku w Meksyku (odpadł w drugiej rundzie). Reprezentację
prowadził też między majem 1996 roku i czerwcem 1997 r. jako piłkarz
grał w pomocy i na prawej obronie. Wychowanek Zrywu Chorzów.
Występował w Naprzodzie Lipiny (1960-61), Legii (1961-65, Puchar
Polski), Ruchu (1965-72, mistrz Polski) i francuskim Chateauroux
(1972-73). W reprezentacji grał trzy razy. Pseudonim boiskowy:
„Stary” lub „I am Sorry”. Absolwent warszawskiej AWF. Jako
selekcjoner prowadził także Tunezję (igrzyska w Seulu w 1988 r.) i
Emiraty Arabskie. Z trzema reprezentacjami rozegrał ponad 110
spotkań. Zespoły ligowe które trenował: BKS Bielsko – Biała, Odra
Opole, Ruch Chorzów, Górnik Zabrze (mistrz Polski 1987), Al.-Rayyan
Doha w Katarze, Al-Shabbab, Al.-Whda i Al.-Nasr w Emiratach oraz
Esperance w Tunis. Mieszka w Wiśle.
WESOŁYCH ŚWIĄT
Rzecz powszechnie pożądana
Dobry humor mieć od rana!
W wieku starszym i za młodu,
Niezależnie od zawodu…
Co z reguły tej wynika?
Weźmy choćby cukiernika:
Gdy cukiernik zły jest rano,
Ptyś się kłóci ze śmietaną,
Rurka spiera się znów z kremem,
Pączek koty drze wciąż z dżemem,
Ciągłe ma pretensje sernik,
„Opiernicza” wszystkich piernik…!!!
Przez co ciasto jest „do kitu”?
PRZEZ ZŁY HUMOR JUŻ OD ŚWITU!!!
Smutny saper się pomyli,
Smutny sąd się nie przychyli,
Smutny ślusarz nie naprawi,
Smutny kucharz źle doprawi,
Smutny krawiec źle wykroi,
Smutna dójka źle wydoi…
Chcesz być zdrowy! Wciąż mieć wenę?
Śmiej się, śmiej za wszelką cenę…!!!
KIEDY O TYM SIĘ PAMIĘTA
ZAWSZE SĄ WESOŁE ŚWIĘTA
Maciej Jurasiński |