W numerze:
Co słychać w Stowarzyszeniu
Powiat Rzeszowski
Burmistrz Miasta Informuje
Głos Wolny - wolność
ubezpieczający!
Komu konto temu kijem - czyli o romansie
adopcji z bezczelnością
Przygłup - osiłek; Powrócił !
Dynowskie wspomnienia - O przyjaźni
Z Historii Procesu Brzozowskiego
Borownica 1939
Dynowscy zwyczajni - niezwyczajni - Aktorzy z
kolejarskim rodowodem
Twórczość naszego regionu - JoAnna Nosal, Józef Cupak
Jesień z książką
Jak funkcjonuja Gmimnazja w Gminie Dynów cz. IV
Rozważania teoretyczne:
Czy Polska mogłaby wystąpić z Unii Europejskiej?
Wędrówki ptasie
Humor, rozrywka, nowe zagadki logiczne.
Wersja z pełną szatą graficzną dostępna w formacie PDF
(4,23MB) ->
pobierz tutaj
|
Drodzy Czytelnicy !!!
Wychodząc naprzeciw Państwa
oczekiwaniom, Redakcja „Dynowinki” proponuje kilka zmian piśmie i
ufa równocześnie, że wspólnie z Państwem zbuduje taki jego obraz, po
który będziecie sięgać z jeszcze większą niż dotychczas ochotą.
Obok pozycji stałych pragnie:
· wprowadzić stałą stronę na ogłoszenia drobne, które będziecie
Państwo mogli u nas wydrukować;
· wygospodarować miejsce na kolorowej okładce, gdzie będą się mogli
zaprezentować nowożeńcy związani z naszym regionem;
· wydzielić trzecią kolumnę (osobną) na stronach czasopisma i
umieszczać tu krótkie informacje z całego regionu – ze szkół,
urzędów, lokali, etc.
· prezentować ciekawe pozycje książkowe, z zachętą do ich
przeczytania;
· umieszczać przepisy kulinarne (najchętniej z naszego regionu –
Podkarpacia);
To wszystko stanie się faktem jeśli Wy, Drodzy Czytelnicy, zechcecie
nas wspierać swoimi pomysłami, informacjami, ogłoszeniami, etc.
Adres korespondencyjny znajduje się na stopce redakcyjnej.
Zapraszamy!
Redakcja zachęca ponadto do nadsyłania własnych spostrzeżeń i
przemyśleń związanych z „wypadkiem toruńskim”. Chce sprowokować w
ten sposób dyskusję na temat upadku rangi nauczyciela i autorytetu
szkół. Chce szukać rozwiązań.
Co słychać w Stowarzyszeniu
Jesienne mgły, szarugi, jesienna cisza i opadające
liście spowodowały, że i Przyjaciele Dynowa w swojej działalności
opadli nieco z sił. Na szczęście tylko chwilowo, bo już 1 listopada
Stowarzyszenie chce zorganizować kwestę, z której środki
przeznaczone zostaną na renowację naszego cmentarza. W ten sposób
chcemy wesprzeć władze miasta w już rozpoczętych pracach, a w
przyszłości, w zależności od zgromadzonych funduszy, zająć się
odnowieniem zabytkowych, szczególnie cennych dla Dynowa, nagrobków.
Do tej inicjatywy nie muszę z pewnością Państwa przekonywać.
Serdecznie pozdrawiam i zapraszam do włączenia się w naszą
działalność.
Prezes Stowarzyszenia
Promocji i Rozwoju Regionu Dynowskiego
Towarzystwa Przyjaciół Dynowa
dr Andrzej Stankiewicz
Burmistrz Miasta Informuje
Dynowska nekropolia
Cmentarz rzymsko-katolicki składający się z dwóch części usytuowany
przy ul. Grunwaldzkiej. Założony został początkiem XIXw. –
najstarszy zachowany nagrobek pochodzi z 1832r. Kaplica cmentarna
została wybudowana w 1829r. – murowana, jednoprzestrzenna nakryta
dachem dwuspadowym. Elewacja frontowa flankowana pilastrami z
centralnie usytuowanymi drzwiami umieszczonymi w półkolistym
zwieńczeniu portalu. Powyżej owalne okienko i szczyt oznaczony
sygnaturką. Na cmentarzu zachowało się około 50 nagrobków nagrobków
XIX i I połowy XXw. O różnych formach – klasycystyczne obeliski,
eklektyczne postumenty z krzyżami, rzeźby nagrobne, żeliwne krzyże.
Na obrzeżach cmentarza zachował się starodrzew – lipy, sosny, jodły
i topole.
W tym roku podjęliśmy prace porządkowe na cmentarzu tj.
porządkowanie alejek, odbudowę niektórych mogił i inne prace
polegające na przywróceniu świetności naszej nekropoli.
Rozpoczęliśmy również prace inwentaryzacyjne polegające na spisie
wszystkich grobów oraz miejsc wykupionych przez mieszkańców. Nasz
dynowski cmentarz świadczy o nas mieszkańcach. W związku z czym w
tym roku zaczęliśmy prace porządkowe.
Po rozpoczęciu prac otrzymaliśmy wiele pozytywnych opinii od
mieszkańców Dynowa jak i od tych, którzy są z Dynowem związani.
Przez wakacje przewinęło się wielu przyjezdnych ludzi przez nasz
cmentarz i zwrócili nam uwagę na to, żeby w dniu 1 listopada (Święto
Zmarłych) organizować kwesty przeznaczone na renowację naszego
cmentarza. W związku z powyższym proponujemy w tym roku kwestę na
naszym cmentarzu z przeznaczeniem jej na prowadzenie dalszych prac.
Kwestę będzie prowadzić Stowarzyszenie Promocji i Rozwoju Regionu
Dynowskiego – Towarzystwo Przyjaciół Dynowa.
Wakacyjne refleksje...
Po wakacjach, które szybko minęły, po upalnym lecie przychodzi czas
na podsumowanie.
W tym roku w Dynowie gościło więcej osób, które z miasteczkiem
związane były w dzieciństwie. Z nostalgią, ale i wzruszeniem
opowiadają o tych trudnych często bardzo ciężkich i bolesnych
czasach.
Złe chwile możemy im wynagrodzić przyjmując ich obecnie ciepło. Oni
naprawdę w większości niczego od nas nie chcą. Mają jedynie prawo do
tego, aby odwiedzić swoje rodzinne strony.
Tak było w przypadku rodziny żydowskiej. Przyjechała do Dynowa z
dziećmi i wnukami. One tu się urodziły, jej brat też. Wojna
wypędziła ich oboje, daleko aż do Izraela. On nie znał nawet daty
swojego urodzenia.
Poniżej cytujemy słowa podziękowania, które nadeszły z Izraela.
Kochana Pani Burmistrz Kowalska
Przede wszystkim chcę podziękować za tak miłe i ciepłe przyjęcie.
Szkoda, że nie mogę tego uczucia wyrazić w słowach. To było ciężkie
postanowienie wrócić do przeszłości, do domu, do dzieciństwa. Jestem
bardzo zadowolona i na pewno nie żałuję tego postanowienia.
Mój brat Janek Berkowicz otrzymał dokumenty, o które prosił i on za
to serdecznie dziękuje.
Wszystkiego dobrego.
Hella Berkowicz Kohn
Haifa, Izrael1
1 Helena i Jan Berkowicz urodzeni w
Dynowie. W 1939 roku po przejściu Sanu znaleźli się na terenie
Związku Radzieckiego. Późniejsze losy rzuciły ich do Izraela, gdzie
osiedlili się na stałe. Po raz pierwszy od 1939 roku odwiedzili swe
rodzinne miasto. Pan Jan Berkowicz po wielu latach poznał prawdziwą
datę swoich urodzin.
|
Dynów jest dumny ze swojego Artysty –
Bogusława Kędzierskiego!!!,
absolwenta Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. A. Kenara w
Zakopanem
Jego rzeźby zdobią nie tylko nasz dynowski kościół,
ale również świątynie w m.in. w Nowej Sarzynie, Częstochowie, Nowej
Hucie, a także poza granicami kraju – we Francji i Belgii. Wielkim
powodzeniem cieszyły się Jego wystawy m.in. w Przemyślu, Rzeszowie,
Tarnowie, Nowym Sączu, Krynicy, Warszawie, czy Goteborgu.
Nic więc dziwnego, że wystawa Jego prac w nowootwartej Galerii
„Pniak” cieszyła się ogromnym powodzeniem. Patronat nad wystawą
objęło Starostwo Powiatowe w Rzeszowie.
25 września br. odbyło się uroczyste otwarcie, na które przybyli
miłośnicy Jego sztuki nie tylko z Dynowa, ale i całego Podkarpacia.
Słowo wstępne na temat twórczości naszego Mistrza wygłosił
długoletni pracownik WDK w Rzeszowie – p. Czesław Drąg. Oficjalnego
otwarcia wystawy dokonały gminne i powiatowe władze samorządowe, a
zamiast tradycyjnego „przecięcia wstęgi” - panowie: Adam Kozak,
Naczelnik Wydziału Spraw Społecznych i Obywatelskich, oraz Zbigniew
Iżyk, wice burmistrz Dynowa - niczym wprawni drwale - „przepołowili
pniaki” zapraszając wszystkich obecnych do obejrzenia prac naszego
Mistrza.
Powiat Rzeszowski
Górno to miejscowość leżąca na terenach pokrytych
przez kompleksy leśne będące pozostałością po Puszczy
Sandomierskiej. Na wysokie walory krajobrazowe składają się mozaiki
łąk i upraw oraz oczka śródpolne i śródleśne. Występuje tu wiele
chronionych gatunków flory i fauny. Wszystko to decyduje o
malowniczości krajobrazu i specyficznym mikroklimacie. W
miejscowości tej znajduje się SP ZZOZ „Sanatorium”, składający się z
trzech oddziałów. Położony on jest wśród lasów na terenach obszaru
chronionego krajobrazu.
Odział Gruźlicy i Chorób Płuc
Oddział ten posiada nowoczesną aparaturę medyczną
służącą do badań specjalistycznych dostosowaną do potrzeb leczenia.
Pracujący tu personel lekarski i pielęgniarski oferuje swym
pacjentom usługi na wysokim poziomie, w życzliwej i przyjaznej
atmosferze. Wykonywane są tutaj badania takie jak: ekg, rtg,
bronchofiberoskopia, spirometria, gazometria, monitoring w zakresie:
ekg, ciśnienie, tętno, częstość oddechów, saturacja, tlenoterapia,
nebulizacja, oznaczenie poziomu cukru we krwi glukometrem.
Skierowania na Oddział wydają: lek. rodzinny, lek. z pogotowia lub
lek. z innej poradni.
Zakład opiekuńczo - leczniczy
Oferuje się w nim leczenie poszpitalne dla osób
wymagających całodobowej kompleksowej opieki medycznej i poza
medycznej. Celem leczenia jest podtrzymanie, a jeżeli to możliwe
poprawianie sprawności i zdrowia chorego, jak też przygotowanie
pacjenta i rodziny do powrotu do warunków domowych. Oferowana jest
również terapia zajęciowa i rehabilitacja. Aby umieścić chorego w
zakładzie należy:
- złożyć podanie do dyrektora SP ZZOZ „Sanatorium” z uzasadnieniem
- dołączyć dokumenty: zaświadczenie lekarskie, wywiad pielęgniarski
- wyrazić zgodę na piśmie na potrącanie 70% dochodów za pobyt
- dołączyć decyzje z ZUS-u, KRUS-u lub Opieki Społecznej o
przyznaniu zasiłku stałego lub renty socjalnej
Biorąc pod uwagę ogromne potrzebne społeczne w zakresie istnienia
placówek zapewniających całodobową opiekę medyczną utworzono w tym
zakładzie Oddział dla chorych na chorobę Alzheimera. Choroba ta jest
najczęstszą postacią otępienia. W woj. podkarpackim choruje na nią
około 10tys. osób, jednak ze względu na niepełność procesu
diagnostycznego jedynie około 15% z nich pozostaje zdiagnolizowanych
i leczonych.
Zakład Opieki Paliaktywnej "Dom Sue Ryder"
W 2001 roku oddano do użytku Hospicjum Sue Ryder.
Była to ostatnia inwestycja Fundacji Sue Ryder w Polsce, a jedyna
tego typu w woj. podkarpackim. Hospicjum było w znacznym stopniu
budowane i wyposażane zgodnie z zaleceniami głównej fundatorki, wg
zasad i norm obowiązujących w domach brytyjskiej Fundacji,
kierowanej przez lady Sue Ryder. Korzystają z niego osoby
nieuleczalnie chore i wymagające stałej opieki z terenu powiatu
rzeszowskiego i powiatów ościennych. Pracuje tu kadra składająca się
z lekarzy, pielęgniarek, pracownika socjalnego, fizjoterapeuty,
terapeuty zajęciowego, psychologa i kapelana. Celem leczenia w tym
zakładzie jest niesienie ulgi w cierpieniu chorym, pomoc rodzinie i
opiekunom w sprawowaniu podstawowej opieki medyczno-pielęgnacyjnej.
Zapewnia się tutaj opiekę nad ludźmi chorymi nieuleczalnie, która
polega na współtowarzyszeniu, wspomaganiu ciała, umysłu i ducha.
Do Zakładu Opieki Paliatywnej chorzy przyjmowani są:
- ze skierowaniem lek. podstawowej opieki zdrowotnej lub lek.
specjalisty
- bez skierowania, kiedy nastąpi taka potrzeba po konsultacji z
lekarzem dyżurnym izby przyjęć.
Jednostki chorobowe:
1. nowotwory złośliwe
2. nowotwory niezłośliwe fazie bardzo zaawansowanej
3. inne przewlekłe, postępujące schorzenia w przebiegu, których
występuje ból i inne objawy trudne do uśmierzenia w tym:
- choroby układu nerwowego
- przewlekle zapalenie trzustki
- owrzodzenie odleżynowe
- choroby kości
- inne schorzenia przewlekłe, ograniczające życie o niekorzystnym
rokowaniu w wyniku których występują trudne do uśmierzenia objawy
”Sanatorium” w Górnie prowadząc działalność statutową było od 1999
roku placem budowy. Powiat podjął się realizacji budowy Hospicjum
Onkologicznego. Łączna wartość tej inwestycji wraz z infrastrukturą
i wyposażeniem wyniosła ponad 6 mln 638 tys zł. Ze środków własnych
„Sanatorium” oraz przekazanych przez powiat w latach 1999-2002
wykonano remonty pawilonów, zakupiono sprzęt medyczny i
zmodernizowano kuchnie. Łącznie wartość wykonanych robót i zakupów
inwestycyjnych przekroczyła kwotę 1mln 200 tys zł. W czerwcu 2003
roku zakończono inwestycje pod nazwą „ Termorenowacja obiektów
„Sanatorium”, której koszt wyniósł blisko 2,5 mln zł. Dzięki temu
przedsięwzięciu wymieniona została instalacja co, docieplone zostały
wszystkie obiekty, wymieniono pokrycia dachowe, okna i drzwi
Aleksander Stochmal
Radny Powiatu Rzeszowskiego
|
Głos Wolny - wolność
ubezpieczający!
Od dwóch miesięcy nie ma na łamach „Dynowinki”
oficjalnych informacji o działaniach p. Burmistrz i Rady Miasta, z
wyjątkiem krótkiej wzmianki o remontach dróg, budowie chodnika przy
ul. Grunwaldzkiej, planowanym zakupie samochodu – śmieciarki i
uczestnictwie Dynowa w przyszłym programie ekologicznym Związku Gmin
Turystycznych i Euroregionu Karpaty pt. „Błękitny San”. Sezon
turystyczny zakończyliśmy bez szczególnego nawału gości, mimo
otwarcia „Karczmy pod Semaforem” (prywatnej) uatrakcyjniającego
sobotnio – niedzielne przyjazdy dynowskiej Ciuchci. Nie dorobiliśmy
się - ani prywatnie ani urzędowo - w czasie upalnego lata, kampingu
nad Sanem, pleneru malarsko – rzeźbiarskiego, ani młodzieżowego
pikniku muzycznego. Nie doczekaliśmy się, nawet w akcji „sprzątania
świata” uprzątnięcia i koryta Dynówki z chaszczy, gruzu,
rdzewiejącego żelastwa, gnijących gałęzi i wszelkiego rodzaju
śmieci. Nie znamy odpowiedzi na pytanie o przetargi i wygrywające
firmy wykonawcze prac inwestycyjno – remontowych w mieście. Nie
znamy też kosztów tych działań. Nie wiemy (my, czyli opinia
publiczna), dlaczego powołana przez p. Burmistrz nowa komisja
Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, dysponująca kwotą ok. 45 tyś.
zł. Rocznie z opłat od obrotu alkoholem, ustawowo przeznaczonych na
przeciwdziałania alkoholizmowi, doprowadziła do zamknięcia Punktu
Konsultacyjno – leczniczego dla osób i rodzin z problemem
alkoholowym. Głos Wolny nie ma obecnie tych wszystkich wiadomości,
gdyż po zmianie (bez mego udziału) przez Stowarzyszenie Promocji i
Rozwoju Regionu Dynowskiego – na stanowisku Redaktora naczelnego „Dynowinki”
– nie otrzymuję już zaproszeń (zawiadomień) na sesje Rady Miasta,
nie mam też dostatecznie umotywowanego tytułu do „nachodzenia”
urzędu i urzędników z seriami „dociekliwych” pytań. Wybaczcie więc
Drodzy Czytelnicy te braki informacyjne, gdyż trudno pisać zarówno
pochwalnie, jak krytycznie o czymś, czego nie wie się dokładnie. I
oto może właśnie chodziło władzom przeprowadzającym zmiany w
Redakcji i Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych? Zawsze
starałam się z największą starannością służyć „interesom” Obywateli,
co bardzo często wywoływało „irytację” tychże władz i być może teraz
postanowiły z tym skończyć?! Zirytowałam się ostatnio głosem p.
Józefa Sówki (patrz list do Redakcji z sierpnia br.), który nie
wiadomo dlaczego słowa o „stajni Augiasza” odniósł do swojej
niedokończonej budowli przy ulicy Krzywej, obarczając w dodatku mnie
– jako byłą radną jakąś współodpowiedzialnością za „bezsensowne
decyzje urzędników” blokujących tę inwestycję. Tymczasem „stajnią
Augiasza” nazwałam stan zanieczyszczenia brzegów i nurtu Dynówki od
piekarni GS – do placu targowego. Panu Józefowi Sówce wytknęłam
tylko „rumowisko gruzu i śmieci” przy fundamentach Jego budowli i
„zardzewiałe szyldy reklamowe” na ścianie budynku od strony dworca
PKS. Powoływanie się przez p. Sówkę na decyzje Konserwatora
Zabytków, jako sprawcę tego stanu rzeczy jest po prostu śmieszne.
Gruz, śmieci i zardzewiałe szyldy nie podlegają ochronie
konserwatorskiej, a wyłącznie decyzjom własnym p. Sówki.
Uprzątnięcie „stajni Augiasz” nad Dynówką zależy wyłącznie od
decyzji Władz Miasta i ich poczucia estetycznego. Mimo upływu 2
miesięcy od apelu Głosu Wolnego o kulturalny ład nad rzeką – widok
nadal jest odrażający, a rzeczka wręcz śmierdzi. Będzie jeszcze
„paskudniej” kiedy zniknie letnia zieleń osłaniająca te brudy. A
władze nadal nic! Trudno się dziwić, że przy takiej niewrażliwości
estetycznej Włodarzy Miasta Obywatele też nie przejmują się
porządkiem i „wytrwale” śmiecą – wszędzie gdzie popadnie. Ciągle
bardzo nam daleko do Europy, do której podobno usilnie zmierzamy. No
cóż! – „Smutno mi Boże” – jak pisał Juliusz Słowacki. Czy będzie nam
kiedyś weselej?
Z tą nadzieją
– Głos Wolny
– Wolność Ubezpieczający
Anna Baranowska - Bilska
Przygłup - osiłek; Powrócił !
Niestety! Tym razem odczepił się od ławek, koszy na
śmieci, drzewek i znaków drogowych, a przesiadł się za kierownicę
szybkiego wozu. Wyobrażając sobie, że jest na torze wyścigów Formuły
I, śmiga po naszym rynku i dłuższych ulicach z piskiem opon i rykiem
silnika – płosząc koty, psy i kury, zagrażając zdrowiu i życiu
staruszek i dzieci, lekceważąc wszelkie przepisy kodeksu drogowego i
normy współżycia społecznego. Przygłupowi dać do ręki kierownicę –
to to samo, co dać małpie brzytwę, a może nawet gorzej, bo chyba
małpy mają więcej szarych komórek w mózgu niż ludzie – przygłupy.
„Osiłku – Przygłupie” opamiętaj się nim będzie za późno. Bądź jednak
mądrzejszy od małpy!
Z ta nadzieją pozostaje –
Obserwator
|
Komu konto temu kijem - czyli o romansie
adopcji z bezczelnością
Miejsce zdarzenia: warszawski oddział jednego z
największych polskich banków. Czas zdarzenia: czwartek, dziewiąta
rano. Bohaterowie zdarzenia: statystyczni mieszkańcy ludu
pracującego stolicy. Zdarzenie: bezpłatna, pełna atrakcji i
zaskakujących zwrotów akcji, podróż w historię…
Tym razem byłem cwany. Wiedziałem, że zgromadzenie pośrodku jest
tworem żywym, czujnym i werbalnie niebezpiecznym. Pokręciłem się
więc po dwóch kątach, bacznie przeanalizowałem strukturę i procesy
ewolucyjne grupy znajdującej się wewnątrz, po czym ostrożnie zająłem
miejsce w jednej z kolejek do okienka. Jako że mój status wydawał
się być na najbliższe chwile uprawomocniony kolejnymi osobami
zajmującymi miejsca za mną, z dreszczykiem odkrywcy oddałem się
obserwacjom.
Najprzód zachwyciłem się przestronnością gmachu i estetycznie
urządzonymi stanowiskami oraz kilkoma monumentalnymi tablicami
ogłoszeń, których studiowanie ma być podobno wliczone do sportów
ekstremalnych. Nijak jednak nie mogłem pojąć, dlaczego garstka
klientów, czyli tych, dla których bank istnieje, tłoczy się jak
spłoszona i rozdrażniona zwierzyna na środku hali, podczas gdy przy
okienkach i wszędzie wokół miejsca jak na stadionie. Pomijam
zjawiska socjologiczne (peerelowski czar kolejek) i szeroką paletę
zachowań stadnych („Psze pani!... Tu kolejka jest! Gdzie się pani
ryje?!...”, „- Przepraszam państwa, ale bardzo się spieszę... –
Panie! Tu się wszyscy spieszą!...”), jakie ujawniały się przy tej
okazji. Wzywałem na pomoc wszystkie klauzule wyrozumiałości. Na
próżno – mój zmysł pragmatyczny wespół ze zdrowym rozsądkiem czuły
się szykanowane.
Kiedy z pomocą niebios udało mi się doczekać wzniosłego momentu
podejścia do kasy, byłem podekscytowany niczym licealista przed
pierwszą randką. I tylko dobre okienko wybrać (w zestawieniu były
dwa czynne, obok kilku nieczynnych), bo w pierwszym siedziała jakaś
krewna urzędniczek z filmów Stanisława Barei, a w drugim typowy
przedstawiciel machiny biurokratyczno-ekonomicznej wszystkich
czasów. Padło na niego. W trakcie wykonywania moich operacji
bankowych, trudno mi było pozbyć się wrażenia, że stoję przed
majestatem łaski, od której nastroju i kiwnięcia palcem zależą losy
galaktyk. I miałem fart, bo kiedy tylko dumnie skierowałem się ku
wyjściu (czując na plecach oddech kolejnego szczęśliwca, któremu
udało się wygrać szansę na usługę bankową), kasjer rutynowym ruchem
wystawił tabliczkę „KASA NIECZYNNA”, beznamiętnym głosem oznajmił,
by podejść gdzie indziej, a on najnormalniej w świecie zajął się
własnymi sprawami.
Gdybym miał umiejscowić siebie samego na skali pomiędzy popychadłem
a wywrotowcem, pewnie wskazówka wychyliłaby się na konformizm,
układność, ugodowość. Istnieją jednak wyjątki. A najważniejszym z
nich jest kontakt z absurdem, społeczną bzdurą i – nade wszystko – z
czyimś chamstwem, pogardą, wyniosłością, pomiataniem drugim
człowiekiem. Jeżeli takie rzeczy dzieją się w instytucjach
publicznych, mniejsza z tym, państwowych czy prywatnych, społecznych
czy komercyjnych, stawiam kosę na sztorc. Nie dość, że kobiecina
wybiera się raz w miesiącu do banku i na pocztę (wiadomo po co:
odchudzoną po kolejnej reformie jałmużnę…), ledwo zipiąc i
korzystając z pomocy przygodnych ludzi, żeby wdrapać się po kilku
schodach do urzędu, to zamiast odrobiny ciepła, życzliwości i
wsparcia, zostaje rozjechana biurokratycznym buldożerem made in PRL.
Zdumiał mnie za to pewien biznesmen. Przypadek klasyczny: odstawiony
jak z okładki „Profitu”, na widoku kluczyki od mesia, którym za
chwile połamie wszystkie przepisy ruchu drogowego, gadało toto bez
przerwy przez komórkę (model będzie wkrótce dostępny u polskich
operatorów) i w ogóle sprawiał wrażenie, jakby pociągał za wszystkie
eurosznurki, a tymczasem stał grzecznie w kolejce i czekał.
Niepojęte… Nie spieszy mu się na giełdę albo przetarg? Dziwny
kontrast: wokół tyle huku o naszym zacofaniu w stosunku do
standardów takich czy innych, tyle metodycznego wgniatania nam w
głowy zachowań zachodnio-cywilizacyjnych, a tu masz… Mało tego.
Popytałem kilka osób, dzieląc się zaskoczeniem z widoku tych i
podobnych niedorzeczności, ale oni wydawali się nie bardzo rozumieć,
o czym mówię. Przesiąkli, przyzwyczaili się, zaadoptowali. Dopiero
gdy ktoś desperacko wskaże któryś z chorych elementów zwyrodniałej
koniunktury, podniesie się chwilowe larum, krótki zryw
okolicznościowy. Lecz zdrowy rozsądek pozostanie uśpiony. Takie
czasy, panie, takie czasy…
Zastanawiam się, ile tych czasów musi upłynąć, by niektórzy pojęli,
że najważniejszy jest człowiek, nie instytucja. Że urzędnik ma
służyć, nie panować. Że mamy (ponoć) demokrację, a nie
partyjno-mafijno-administracyjną oligarchię. A może to moja
naiwność? Kiedy na każdym kroku widać z jaką łatwością ludzie PRL-u
zajmują najlepsze miejsca w cudacznie skapitalizowanym kraju, można
poczuć się niepewnie. Widoki na poprawę psują tendencje tych, którzy
wymieniają starą kadrę: nierzadko do zachowań swoich protoplastów
dorzucają dynamizm, spryt, bezceremonialność i bezczelność pokolenia
X.
Sam już nie wiem, czy pozycje wizjonerów pokroju Orwella czy
Voneguta powinny trafić na indeks, czy może raczej na spis lektur
szkolnych – niech się dzieci uczą zasad przetrwania…
Ks. Krzysztof Rzepka
|
Dynowskie wspomnienia - O przyjaźni
W pierwszej chwili nie wiedziałam jak się do tego
zabrać, od czego zacząć...
W domu wszyscy zasnęli w błogim śnie, a ja pomyślałam, że nadszedł
czas, by po latach napisać o przyjaźni trwającej 64 lata – a 64
lata, to bardzo dużo w życiu człowieka. Chciałabym wiele napisać, bo
przyjaźń jest nam potrzebna i daje nam dużo radości.
Jestem bardzo wdzięczna Bogu za przyjaźń z koleżanką Florcią. Czas
szybko upływa siły i zdrowie kruszeją i w tej chwili, kiedy już
naprawdę dużo sił ubyło, umysł trochę zaćmiony – myślami powracam do
początku naszej znajomości i przyjaźni. Gdy zaproszona przez mamę
przyjaciółki weszłam do pokoju – Florcia witając się ucałowała mnie
serdecznie i zaraz zaproponowała, by mówić sobie per „ty”. Wyznała
mi też szczerze, że nie chciała mnie poznać, ale jak weszłam i
zobaczyła mój uśmiech, to zaraz przypadłam jej do serca i wiedziała,
że to będzie znajomość trwała.
Okazało się, że Florcia to bratnia dusza. Byłyśmy zawsze szczere
wobec siebie i nie było nigdy między nami konfliktów. Poglądy nasze
na wiele spraw były identyczne. Wady i słabości miałyśmy takie same.
Porządkuję w myśli, sercu zdarzenia, przebieg naszych długich rozmów
i stwierdzam, że przyjaciółka moja była i jest wyposażona we
wspaniałe przymioty umysłu, charakteru i ducha.
Podczas okupacji niemieckiej byłyśmy członkiniami Armii Krajowej,
byłyśmy w grupie łączniczek. W czasie wojny Florcia wysiedlona z
rodziną z Bydgoszczy – prowadziła też tajne nauczanie,
przygotowywała młodzież do małej matury.
Skończyła się wojna i musiałyśmy się rozstać. Bardzo smutne było to
nasze rozstanie i pożegnanie. Odprowadziłam ją do Przeworska i kilka
razy żegnałyśmy się, odchodząc i wracając. Pamiętam, jak ona
powiedziała przy rozstaniu: „obawiam się, żebyśmy po dłuższym
okresie nie widzenia się nie miały przy następnym spotkaniu o czym
mówić”. Dzięki Bogu tak się nie stało. Odwiedzałyśmy się wzajemnie i
tematu do rozmów nie brakowało. Florcia, mimo poważnej choroby nogi,
pokonywała trudności i przyjeżdżała co roku do Dynowa.
Przeminęła młodość, młodość z wichrem popłynęła, teraz szybko biegną
lata życia. Nie spotykamy się już cztery lata, ale korespondujemy i
zapewniamy się o ciepłej pamięci w modlitwie.
Florcia pisała mi ostatnio, co powiedziała swoim wnuczkom: „Życzę
Wam takiej miłości i takiego męża jakim był dla mnie Wasz dziadzio i
takiej przyjaźni jak moja ze Stefą”. Tak – była to przyjaźń pełna
harmonii, serdeczności i życzliwości. Mimo, że daleko mieszkamy –
mnie wystarczy świadomość, że Florcia tam jest, że żyje.
Obserwując rzeczywistość dzisiaj – tym bardziej cenię sobie naszą
przyjaźń, modlimy się nawzajem i myślami biegniemy do siebie.
Ciągle wyjeżdżają nasi bliscy, znajomi, ale nie giną w pamięci fakty
związane z pewnymi osobami.
Florcia i jej zmarły mąż mają korzenie w Dynowie.
Stefania SALWA
Borownica 1939
Rzeszowski 17 pułk piechoty (pp)
rozpoczął kampanię wrześniową 1939 r. nad Dunajcem. Stąd wycofywał
się wraz ze swoja macierzystą 24 Dywizją Piechoty (DP) na wschód.
Był niekompletny, bowiem 3 batalion poniósł duże straty w rejonie
Tuchowa, zaś 1 batalion odłączył się od pułku i na szlaku odwrotu
wyprzedzał go o ponad 25 km.
Pułk, już tylko w sile dobrego batalionu, dotarł do przeprawy na
Sanie rano 11 września. Po przejściu na druga stronę Sanu most
pontonowy został zniszczony przez pluton pionierów, bowiem 17 pp był
ostatnim większym oddziałem 24DP po zachodniej stronie rzeki.
Niedaleko przeprawy, w rejonie folwarku Siedliska – Gdyczyna
zatrzymano się na postój. Pułk pozostał w tej miejscowości aż do
zmroku. Wydaje się, że główną przyczyną było ogromne zmęczenie
żołnierzy. Pułk w ciągu ostatnich 4 dni i nocy przeszedł w górzystym
terenie i często po bezdrożach ponad 150 km, mając najwyżej
kilkugodzinne postoje na odpoczynek. Drugim powodem zatrzymania się
pułku w Siedliskach był niewątpliwie brak rozeznania w sytuacji.
Poprzedniego dnia, 10 września, działające od południa oddziały
niemieckiej 2 Dywizji Górskiej (DG) sforsowały San pod Uluczem,
zajęły Borownicę i jeszcze przed wieczorem opanowały wzgórza na
południe od Jawornika Ruskiego. 11 września rano inne jednostki 24
DP - 39 pp oraz 1 batalion 155 pp - ruszyły drogą Siedliska –
Jawornik Ruski i za cenę dużych strat przebiły się do Birczy.
Pozostałe bataliony 155 pp zostały kolejno rozbite pod Jawornikiem
Ruskim.
W pułku, po wydaniu śniadania, wysłano w różnych kierunkach patrole
rozpoznawcze i ubezpieczenia. 2 batalion zajął stanowiska na
wzgórzach na wschód od Sanu, frontem na Jawornik Ruski i wzdłuż
drogi do tej miejscowości. Ubezpieczono się również od strony
przeprawy, gdzie zajął stanowiska pluton artylerii piechoty. Około
godz. 10.00 słyszano gwałtowną strzelaninę na przedpolu, od strony
wschodniej. Nie wiadomo, czy próbowano nawiązać łączność z walczącym
oddziałem (155 pp) i czy zostało wysłane rozpoznanie do Jawornika.
Około godz. 13.00 skrzyżowanie dróg i folwark Gdyczyna zostały
ostrzelane przez artylerię z kierunku Jawornika Ruskiego. Kierowany
przez lotnika ogień trwał około 15 min. Przez dłuższy czas trwały
wahania co do kierunku dalszego marszu. Ostatecznie dowódca pułku
ppłk. Beniamin Kotarba zdecydował się ruszyć na Jawornik.
Pozostawiono cały tabor, z wyjątkiem wozów amunicyjnych i ocalałych
kuchni. Wyruszono po zapadnięciu zmroku. Po około godzinnym marszu
czoło kolumny dotarło do miejsca, gdzie droga zaczyna się raptownie
wznosić (około 1 km przed Jawornikiem). Dalszy marsz był jednak
niemożliwy ze względu na zupełne zatarasowanie drogi różnorakim
sprzętem – częściowo rozbitym, częściowo porzuconym – i taborami.
Dowódca 17 pp zdecydował się zawrócić i obejść Jawornik Ruski od
południa, przez Zahuty – Borownicę. Ruszono około północy.
Kolumna pułku, maszerując po bardzo złych drogach (żołnierze musieli
pomagać przy przeciąganiu wozów i biedek ckm) dotarła o świcie 12
września do zachodniego wylotu wsi Borownica. Z informacji
uzyskanych od ludności wynikało, że wieś zajęta jest przez Niemców,
którzy kwaterują w rejonie kościoła. Ppłk Kotarba zdecydował się na
opanowanie miejscowości. Do ataku została desygnowana 4 kompania
por. Zygmunta Żychowskiego, wsparta kompania KOP kpt. Taedusza
Gawdzika (dołączyła ona do pułku podczas odwrotu). Przeprowadzony w
szybkim tempie atak przyniósł pełne powodzenie. Zaskoczony
nieprzyjaciel w sile około plutonu został rozbity. Zniszczono
granatami kilka wozów bojowych, zdobyto ckm i wyładowane żywnością,
amunicją i benzyną samochody ciężarowe. Wzięto jeńców z 2DG. Podczas
ataku pozostałe pododdziały pułku znajdowały się u wylotu wsi, w
rejonie wzgórza 476. Po opanowaniu rejonu kościoła, 4 kompania
przeszła kilkaset metrów na północny wschód do lasu „Czarny Potok”,
gdzie zajęła stanowiska obronne.
Około godz. 7.00 6 kompania por. Włodzimierza Patoczki została
przesunięta do lasu na południowy zachód od kościoła, zajmując
stanowiska po obu stronach drogi do Ulucza. Pluton ppanc. zajął
stanowiska w pobliżu skrzyżowania dróg, na północ od kościoła.
Stanowisko dowódcy pułku, plutonu artylerii piechoty i punkt
opatrunkowy znajdowały się w rejonie wzgórza 476. Około godz. 8.00
wybuchła strzelanina na odcinku 6 kompani. Kolumna pojazdów
niemieckich pojawiła się od strony Ulucza. Czołowe pojazdy zostały
zniszczone. Niemcy nie dając za wygraną podwozili samochodami
piechotę, która usiłowała opanować stanowiska kompanii, ale ze
względu na silny ogień ustąpiła. Mając kontakt z oddziałami
niemieckim od strony Ulucza i do strony Jawornika Ruskiego, ppłk
Kotarba postanowił rozpoznać sytuację od strony wschodniej, z myślą
o wyprowadzeniu pułku tą drogą. W tym celu por. Adam Wolak z 8
kompanią miał uderzyć przez las na wschód, opanować skrzyżowanie
dróg odległe o ok. 1 km, pozostawić tam pluton, po czym opanować
następne skrzyżowanie dróg odległe o kolejne 2 km. Kompania
przechodząc przez las oczyściła go z drobnych patroli
nieprzyjaciela, ale po dojściu na jego skraj została ostrzelana
silnym ogniem od strony szosy (od strony Brzeżawy?). Próba
przełamania nie dała rezultatu. Natarcie załamało się w silnym
ogniu, a kompania przeszła do obrony. Pułk był otoczony.
Około godz. 11.00, po otrzymaniu meldunku o sytuacji od por. Wolaka,
ppłk Kotarba zmienił zamiar i zdecydował się przebijać na północ z
rejonu lasu „Czarny Potok”. Do znajdującej się tam już 4 kompanii
zaczął przesuwać pozostałe oddziały. Próba przebicia się miała być
zapewne podjęta po zapadnięciu zmroku. Do czasu wydania rozkazu
oddziały miały pozostawać na swoich miejscach. Jako pierwsza
przeszła do lasu „Czarny Potok” 8 kompania, a jej stanowiska
obsadziła prawdopodobnie 5 kompania. Około południa, gdy do lasu
„Czarny Potok” przechodziły oddziały specjalne pułku i pluton
artylerii piechoty, odezwała się niemiecka artyleria, która zaczęła
ostrzeliwać wieś Borownicę i przyległe wzgórza. Intensywność
ostrzału narastała. Działa nie zdołały dojść do rejonu koncentracji.
Por. Jan Jobe pozostawił je po wyprzęgnięciu koni i wyjęciu zamków,
ponieważ nie mógł wciągnąć ich pod górę. Na nowe stanowiska przeszły
2 działa ppanc. Równocześnie z nasilającym się ostrzałem
artyleryjskim rozpoczęła nacisk piechota niemiecka. Atakowane były
wszystkie trzy osłaniające wieś kompanie.
Po południu w lesie, w rejonie stanowiska 4 kompanii por.
Żychowskiego, obok dowódcy pułku znaleźli się jeszcze: por. Piotr
Zaratkiewicz, por. Jan Baran, por. Jobe i por. Bronisław Zając.
Dokonano oceny położenia. Ppłk Kotarba doszedł do wniosku, że wobec
ściągnięcia przez Niemców posiłków przebicie się pułku w całości nie
jest realne. Zdecydował się na rozformowanie oddziałów i podzielenie
żołnierzy na małe grupki, z zadaniem przebijania się na północ. W
tym momencie niemiecki ataki na stanowiska 4 kompanii przeszły w
szturm. Ostrzał z broni maszynowej wzmógł się i był prowadzony z
kilku stron, również z tyłu. Ppłk Kotarba cofnął się w głąb lasu,
gdzie napotkał okopany pluton 4 kompanii. Zebrał tutaj wszystkich
znajdujących się na miejscu żołnierzy, wcielił oficerów do linii
tyralierskiej i poprowadził osobiście przeciwuderzenie na bagnety.
Dążył zapewne do utrzymania wsi do zmroku, by w sposób planowy i
uporządkowany dokonać podziału żołnierzy na grupki. Po przejściu
około 200 m ppłk Kotarba został zabity, a przeciwnatarcie załamało
się. W ataku tym prawdopodobnie zginął także por. Zaratkiewicz i 16
żołnierzy.
Śmierć dowódcy i silne ataki niemieckie spowodowały załamanie się
obrony. Niektórzy oficerowie próbowali ze swoimi żołnierzami
przebijać się w grupach, inni rozformowali oddziały polecając
przedzierać się indywidualnie. Część żołnierzy rozproszyła się po
lasach, część dostała się do niewoli. Nie jest znana liczba
poległych Polaków w Borownicy. Według miejscowej tradycji ustnej
miało ich być 65.
Jerzy Majka |
Z Historii Procesu Brzozowskiego
Autor artykułu zamieszczonego najprawdopodobniej w
„Nowinach” rzeszowskich, którego posiadany fragment zamieszczam wraz
ze zdjęciem, napisał:
„Przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Rzeszowie toczy się rozprawa
przeciwko szajce WiN z powiatu brzozowskiego. Szajka ta, na której
czele stał nauczyciel tamtejszy Cag Leon złozona z 23 osób powstała
na gruncie nieujawnionego AK i po wyzwoleniu przekształciła się w
tzw. Samoobronę …”
Leon Cag urodził się 6 maja 1907 roku w Błażowej – Wilcza. Z zawodu
nauczyciel – wykształcenie średnie. Został zatrzymany w Katowicach
9.07.1947 r..
Rozpoczęte w dniu 25.06.1947 r. śledztwo zakończyło się w dniu
28.10.1947 r. sporządzeniem aktu oskarżenia, w którym napisano:
„ W dniu 9.08.1947 r. został zatrzymany przez Organa Bezpieczeństwa
Publicznego Cag Leon, podejrzany o przynależność do nielegalnej
organizacji podziemnej „WiN”. W toku przeprowadzonego śledztwa
ustalono, że Cag Leon za czasów okupacji niemieckiej był czynnym
członkiem organizacji „AK”, działającej na terenie powiatu
rzeszowskiego a w której to pełnił funkcję gospodarza szpitala
konspiracyjnego. Natomiast pod koniec okupacji niemieckiej w 1944
r., został przeniesiony konspiracyjnie przez swoje dowództwo do
Dynowa pow. Brzozów, gdzie pełnił funkcję komendanta placówki na
obszarze m. Dynów, występując w okresie tym pod ps. „Wilk”.
W miesiącu lipcu 1944 r., po wkroczeniu Armii Czerwonej i Armii
Polskiej na tereny Dynowa, nie zaniechał swej poprzedniej pracy
konspiracyjnej, lecz działał w dalszym ciągu aktywnie jako członek
czołowy organizacji „AK”.
W organizacji „AK” przebywał do miesiąca maja 1947 r. dysponując
większą grupą ludzi uzbrojonych, nie podporządkowując się czynnikom
Rządowym Państwa Polskiego. (…)
W miesiącu maju 1945 r. jako dowódca placówki
rzekomo rozwiązał organizację „AK” na terenie Dynowa oraz zwolnił
członków tejże organizacji od przysięgi nie deponując broni z chwilą
rozwiązania danej placówki na post. M.O. czy też U.B. tylko
rozpuścił swoich byłych członków „AK” z bronią w ręku do swoich
miejsc zamieszkania a którzy następnie na swoją rękę tworzyli bandy
terrorystyczno – rabunkowe (…).
W miesiącu wrześniu 1945 r. bliższej daty nie
ustalono, wstąpił do faszystowskiej nielegalnej organizacji „WiN”
która dążyła do obalenia obecnego ustroju Państwa Polskiego oraz
zwierzchnich władz narodu, mordując w haniebny sposób członków
legalnych parti politycznych, funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej,
Urzędu Bezpieczeństwa i żołnierzy Wojska Polskiego.
W miesiącu wrześniu 1945 r., bliższej daty nie ustalono, do szkoły
powszechnej w Dynowie do Caga Leona przybył Piątkowski Julian ps.
„Kora” oficer z konspiracji „AK”, oświadczając mu, że przybył z
polecenia Maciołka ps. „Żuraw”, który polecił go powiadomić, że do
niego zgłosi się pewien osobnik z Rzeszowa pod ps. „Bruno” w sprawie
obmówienia spraw organizacyjnych, zapodał mu wówczas hasło na
kontakt z tym osobnikiem, a które brzmiało „Chcę rozmawiać z
opiekunem harcerzy”.
W miesiącu listopadzie 1945 r., bliższej daty nie ustalono,
przyjechał do szkoły w Dynowie, gdzie uczył Cag Leon, osobnik pod
ps. „Bruno”, który wszczął rozmowę z Cagiem Leonem na temat
organizacji, oświadczając mu, że „AK” w dalszym ciągu działa oraz,
że obecnym zadaniem i celem danej organizacji jest informowanie
społeczeństwa o zachowaniu się w ważniejszych przejawach życia
społeczno – politycznego tj. w chwili Referendum i wyborów. W toku
rozmowy zaproponował Cagowi Leonowi wstąpienie w szeregi tejże
organizacji na co się tenże zgodził.(…)
W miesiącu grudniu 1945 r., bliższej daty nie
ustalono, Cag Leon odbył w swoim mieszkaniu spotkanie konspiracyjne
z osobnikiem ps. „Brzeszcz” z Rzeszowa, z którym obmówił strukturę
organizacyjną „WiN”. Na spotkaniu z tym osobnikiem ps. „Brzeszcz”
otrzymał od niego ps. „Nieznański”, pod którym występował w
organizacji oraz stanowisko kierownika konspiracji „WiN” na Brzozów.
W toku rozmowy z w/w omówili następne spotkanie konspiracyjne, które
miało się odbyć w Brzozowie wspólnie z jego zastępcą, którego w
między czasie miał „Brzeszcz” wyszukać.
W miesiącu maju 1946 r., bliższej daty nie ustalono, Cag Leon udał
się na spotkanie do Brzozowa, które odbyło się u osobnika pod ps. „Bielecki”
(koło kościoła) a na które to spotkanie został powiadomiony przez
łącznika tejże organizacji o nieznanym mu nazwisku i pseudzie. Na
spotkaniu tym zastał swego przełożonego konspiracyjnie osobnika ps.
„Brzeszcz” i swego zastępcę kierownika powiatu konspiracji na
Brzozów Preidla Jana ps. „Bogusz”. Na spotkaniu tym obmówił wspólnie
z w/w pracę organizacji przez zorganizowanie pracy w terenie,
pomiędzy nim jako kierownikiem powiatu a swoim zastępcą ps. „Bogusz”
oraz otrzymał wówczas kontakty na poszczególne gminy jak: Nożdżec i
Dydnię powiat Brzozów w celu zwerbowania osób na stanowisko
kierowników gmin. Otrzymał wówczas od „Brzeszcza” schemat na
sporządzenie raportów konspiracyjnych miesięcznych.
W miesiącu maju lub czerwcu 1946 r., bliższej daty nie ustalono, Cag
Leon zwerbował osobiście z ramienia kierownika konspiracji na powiat
Brzozów następujące osoby do organizacji „Winowskiej” a to:
Tarnawskiego Jakuba z Dynowa w charakterze skrzynki pocztowo –
konspiracyjnej na powiat Brzozów, Chudzikiewicza Leonarda z Dynowa w
charakterze kierownika gminy Dynów, Kułaka Jana z Dydni w
charakterze kierownika gminy konspiracyjnej na Dydnię, Kijowskiego
Jana z Nożdżca w charakterze kierownika gminy konpiracyjnej na
Nożdżec oraz poinformował o istnieniu organizacji „WiN” Pakieta
Władysława z Brzozowa zapodając mu kontakt z Preidlem Janem swoim
zastępcą w celu zwerbowania go do organizacji. Z w/w kierownikami
gmin utrzymywał osobiste kontakty konpiracyjne, wydawał im polecenia
celem realizacji w danym terenie, przesłał im tajną prasę
konspiracyjną celem rozpowszechniania w terenach danych gmin o
treści antydemokratycznej a w zamian otrzymywał od tychże
kierowników gmin informacje z poszczególnych terenów o sytuacji
polityczno - gospodarczej, które były przekazywane mu w formie
raportów miesięcznych pisemnie lub ustnie.
W okresie pobytu w organizacji „Winowskiej” Cag Leon otrzymał w roku
1946, bliższych dat nie ustalono, cztery przesyłki ulotek
konspiracyjnych, a to: taje gazetki p.t. „Biały Orzeł”, „Polska
Walcząca”, „Ku Wolności”oraz inne ulotki przedreferendowe,
propagandowe o treści akty – demokratycznej. Prasę tą otrzymywał
jednorazowo w ilości od 30 – 40 sztuk, którą pobierał przez skrzynkę
pocztowo – konspiracyjną Tarnawskiego Jakuba w Dynowie, a którą
nastęonie rozsyłał w teren powiatu brzozowskiego, poszczególnym
kierownikom gmin konspiracyjnych.(…)
W okresie pobytu w organizacji „WiN” Cag Leon, w
ciągu roku 1946, posiadał do swojej dyspozycji sieć organizowania
kierowników gmin i gromad konspiracyjnych oraz swego zastępcę
Preidla Jana ps. „Bogusz”, którzy przedkładali mu raporty z
poszczególnych terenów ustnie lub pisemnie, na podstawie których to
uzyskanych materiałów sporządzał ogólny raport sprawozdawczy
miesięczny o sytuacji polityczno - gospodarczej według schematu
otrzymanego bezpośrednio od swojego przełożonego osobnika z Rzeszowa
ps. „Brunon”. Raporty te odsyłał każdego miesiąca swoim przełożonym
na wyższym szczeblu organizacji „Winowskiej” w Rzeszowie, osobiście
lub przez swego zastępcę Preidla Jana ps. „Bogusz”, na które to
raporty jak wynika ze schematów na sporządzanie raportów stanowiły
tajemnicę Państwową i wojskową.
W okresie od miesiąca lipca 1946 r., bliższej daty nie ustalono, Cag
Leon posiadał bez prawnego zezwolenia władz, broń palną a to „
pistolet belgijski kal. 7,65 mm. wraz z siedmioma sztukami naboi do
tejże a którą otrzymał od lekarza Muchy Józefa z Błażowej w
charakterze nagrody za odpowiednie zorganizowanie szpitala
konspiracyjnego za czasów okupacji niemieckiej dla organizacji. Broń
tą posiadał bezprawnie jako członek nielegalnej organizacji „Winowskiej”
do miesiąca sierpnia 1946 r. tj. do chwili wyjazdu z terenu Dynowa
na ziemie zachodnie a który to pistolet dał do przechowania
Chudzikiewiczowi Leonardowi, członkowi nielegalnej organizacji „WiN”.
Natomiast członkiem nielegalnej organizacji „WiN” pozostawał do
chwili aresztowania tj. do dnia 9.07.1947 r. nie korzystając z
dobrodziejstwa ustawy o amnestii z dnia 22.02.1947 r. nie ujawnił
swojej wrogiej działalności konspiracyjnej, działając wrogo
przeciwko obecnemu ustrojowi Demokracji Ludowej, twierdząc że był
nasycony wrogą propagandą do obecnego ustroju.(…)
Cytując akt oskarżenia zachowałem autentyczną
pisownię. O dalszych losach Leona Cag i innych w następnym artykule.
Andrzej Stankiewicz
PAŹDZIERNIK
- W POLSKICH PRZYSŁOWIACH
Gdy październik ciepło chadza, w lutym mrozy naprowadza.
Gdy październik mokro trzyma, zwykle potem ostra zima.
Gdy październik mroźny, to nie będzie styczeń groźny.
Grzmot październikowy - niedostatek zimowy.
Październik stoi u dwora, wykop ziemniaki z pola.
W październiku kawek gromada, słotne dni nam zapowiada.
SPROSTOWANIE
W poprzednim numerze „Dynowinki” nie zostały opatrzone podpisami
fotografie na okładkach pisma. Ogromnie przepraszamy. Autorami zdjęć
byli - p. Piotr Pyrcz (fot. z Dożynek), p. A. Iwański (fot. Banku
Spółdzielczego w Dynowie).
Redakcja
|
Dynowscy zwyczajni - niezwyczajni - Aktorzy z
kolejarskim rodowodem
Budowa 44 km kolejki wąskotorowej Przeworsk- Bachórz
i przedłużenie jej o 2 km do Dynowa trwało od 1900- 1904 r., tylko 4
lata. Początkowo właścicielem linii było Małopolskie Towarzystwo „
Spółka akcyjna we Lwowie”, później po pierwszej wojnie światowej –
PKP, a od 1925 roku Zarząd Prywatny „ Kolej Lokalna Przeworsk-
Dynów”.
Po drugiej wojnie kolejkę znów upaństwowiono włączając do sieci PKP.
W latach dwudziestych kilkunastoletnia „ Ciuchcia” współcześnie
ochrzczona „Podgórzaninem” wymagała dosyć licznej fachowej obsługi;
kilku drużyn kolejowych, pełnej obsady etatowej w lokomotywowni,
warsztatach naprawczych kasach biletowo-towarowych. A korzystali z
niej liczni przewoźnicy towarów masowych i całe rzesze podróżnych.
Ile czasu zabierała podróż z Przeworska do Dynowa? Ponad trzy
godziny, ale za to jakie były powitania? Ile nostalgii kryło się w
oczekiwaniach na czyjś przyjazd, smutku po rozstaniu? Kazimierz
Wierzyński znany poeta z kolejarskim rodowodem pisał:
„Są takie miasta o których nie można,
Choćby się nawet i chciało coś orzec:
Uliczki, rynek, plebania pobożna-
I tylko jedno jest zdarzenie: dworzec.
Pociąg przychodzi raz w dzień regularnie,
(O, melancholio stołecznych kurierów),
Na jednej nodze drżą przed nim latarnie
I salutują bez rąk pasażerów (…)”.
W Dynowie było jak, w Drohobyczu – rodzinnym mieście
poety, tyle że na dworcu salutował punktualny zawsze na stanowisku,
dyżurny ruchu. Józef Markowski – pracownik kolei wąskotorowej
Przeworska przeniósł się na stałe do Dynowa.
Mieszkanie w pięknym wówczas budynku stacyjnym nobilitowało i
równocześnie dawało poczucie zakorzenienia. Dzieci p. Markowskich,
Iłowskich i Skibińskich rosły w cieniu rozłożystych lip królujących
na podwórku, a przed oknami zawsze miały składy kolejki; a to
osobowy, a to towarowy.
Rodziny kolejarskie żyły w zgodzie, zmiany drużyn prowadzących
pociąg bywały u siebie, nawet, jak tego wymagał rozkład jazdy, na
wspólnej wieczerzy wigilijnej.
Jedynaczka Markowskich – Teresa, znana w Dynowie jako pięknie
śpiewająca Rena- mile wspomina dzieciństwo „ na kolei” i późniejszą
swoją pracę na stacji PKP. Najtragiczniejsze natomiast zdarzenie –
prawdziwy potop – wylew Sanu w październiku 1941r. zna tylko z
fotografii i wspomnień rodziców, szczególnie ojca, zaniepokojonego
olos stacji oblanej dookoła wodą jak wyspa na morzu.
O nauce w dynowskim liceum Pani Rena może opowiadać godzinami. Były
to czasy powojenne, najgorsze lata stalinowskiego terroru, ale teraz
mają barwy pastelowe, prześwietlone późniejszymi doświadczeniami
życiowymi. To one sprawiły, że lata gimnazjalne mimo wszystko należą
do najpiękniejszych. Czy marzyła wtedy o wyjeździe kolejką „ w
świat” jak bohaterki wiersza „ Dworzec”?
„ Panny, co tęsknią z pustego peronu,
Skąd wieje dusza prowincji i spleenu,
Pokrywa dziwny świat okien wagonu,
Podróż po bajkach… Trwa ona pięć minut”.
/„Dworzec”/
Pobyt Pani Reny na studiach w Krakowie trwał dłużej…
rok. Niestety, ciężka choroba ojca i konieczność podjęcia pracy
zawodowej, zmusiły Ją do powrotu. Najpierw pracowała w miejscowym
GS-ie, a po roku zmieniła pracodawcę na PKP., aż do emerytury
pozostając mu wierną.
Z Dynowem związana, szybko i bardzo chętnie zaczęła udzielać się
społecznie. Śpiewała już w liceum…… a potem w Zespole Teatralnym u
P. Węgrzyna, w chórach Pana Wł. Bielawskiego, T. Dymczaka, Ks.
Stodolaka i w teatrze prowadzonym przez P. J. Jurasińską.
Jakie to były utwory? Różne; piosenki ludowe, kolędy, pieśni
Maryjne, solowe partie w wodewilach i dramacie „ Gwiazda Syberii”. W
kościele parafialnym śpiewała solo wiele razy m.in. pieśń „ Królowej
swej, ja wierność przysięgałam”.
Z chórem ks. Stodolaka koncertowali w bliskiej i dalszej okolicy:
Nozdrzec, Niebylec, Przemyśl, Brzozów, Niepokalanów.
Męża, Bogusława Lacha, poznała jeszcze w liceum, ale parę
zakochanych grali w kolejnych teatralnych spektaklach. W życiu nie
musieli udawać. Od 42 lat są szczęśliwym małżeństwem, rodzicami
dwójki dzieci i dziadkami 5 wnucząt.
Tak naprawdę połączyła Ich „ Gwiazda Syberii”
Razem wspominają pracę w Zespole, a p. Bogusław zatrzymuje się
dłużej nad sprawą ingerencji cenzury – Urzędu Kontroli Publikacji i
Widowisk w ówczesnym urzędzie powiatowym w Brzozowie. Jeździli tam
kilka razy, by uzyskać pozwolenie na wystawienie „ Gwiazdy Syberii”.
Tej sztuki o polskim skazańcu więzionym w rosyjskich kazamatach nie
wolno było „ upowszechniać”. Im się udało! Spektakl uznano za
wielkie wydarzenie, a Oni byli tacy szczęśliwi …
W teatrze zawsze działy się przedziwne rzeczy. Wystawiali przecież
tak różne utwory jak: „ Jasełka”, „ Misterium Męki Pańskiej” (te
ostatnie w reżyserii ks. Kokoszki), „Sublokatorkę”, „ Wojnę z
babami”, „ Krowoderskie zuchy”.
„Sublokatorkę” grali między innymi w Dubiecku i tam na wyjeździe
chcieli wypaść szczególnie dobrze. I wypadli!!! Jeszcze dziś śmieją
się do łez. Oni obydwoje w sztuce musieli przytulić się mocno a
teatralna szminka do trwałych nie należała. Gdy po ich dialogu na
scenę wszedł p. Kostur, zaniemówił na widok nowego makijażu p.
Teresy. Ten moment „ zaniemówienia” trwał, zdawało się Im całe
wieki, a potem była nieprzewidziana w tekście sztuki- salwa śmiechu.
Publiczność bawiła się podwójnie.
„ To były piękne dni, naprawdę piękne dni
Nie zna już dziś kalendarz takich dat …” śpiewa pani Rena a p.
Bogusław wtóruje i nie ma powodu, by nie wierzyć słowom tej
piosenki.
Krystyna Dżuła
Wiersze o jesieni
Jesień
Jesienne mgły jak serca łzy
Jak jasnej duszy smutki
Jesienne złoto-szare dni
Jak blask radości krótki
Jesienny smutek szarych drzew
gubiących liście złote
ostatni ptaków krzyk i śpiew
wpleciony w wiatr i słotę
Jesienne niebo zapłakane
Spóźnione poranki
Snują się babiego lata
Pajęcze firanki
Rafał Szpak
kl. V Zespół Szkół Nr 4 w Pawłokomie
(opiekun – p.mgr Lucyna Frańczak)
Jesień z książką.
Kiedy za oknem szaruga, wiatr i
melancholijnie opadające, ostatnie barwne liście, oderwijmy wzrok od
telewizora i spójrzmy w książkę, czyli w kolorowy „film” własnej
wyobraźni, własnych skojarzeń, refleksji i zadumy. Często wiele
bardziej fascynujący i zaskakujący niż obrazki migające na szklanym
ekranie. Oto leży przede mną powieść Marii Nurowskiej pt. „Wiek
samotności”. Na okładce piękna twarz kobiety, pochylonej w zadumie
nad krzakiem róży. Ta twarz przyciąga, budzi chęć poznania losów i
życia wewnętrznego tej kobiety, pochylenia się nad jej samotnością i
zadumą. Książka zaskakuje, bo obejmuje dzieje aż sześciu kobiet z
jednego rodu, splecione, a niekiedy wplątane nierozerwalnie w
ostatnie stulecie dziejów naszej ojczyzny, od powstania styczniowego
do wolności w roku 1991. Pamiątka rodzinna – drewniany krzyżyk,
inkrustowany złotem, z napisem „Olszynka Grochowska 1831 r.” „to
ogniwo, które spina ze sobą kolejne pokolenia” rodu, z którego
pochodzą bohaterki powieści. Wszystkie te kobiety łącza tez burzliwe
losy i głębokie ich miłości kończące się samotnością; mimo niemal
całopalnych ofiar na rzecz wybrańców ich serc. Postacie wybrańców to
bohaterowie i ofiary tragicznych wydarzeń w historii ojczyzny
ostatniego stulecia. Wydawca szwajcarski powieści określił ja jako
polska „ Wojnę i Pokój”. To naprawdę fascynująca lektura,
rozwijająca przed oczyma naszej duszy porywający „film” dziejów
człowieka w dziejach ojczyzny. Warto przeczytać!
Książka jest w posiadaniu Biblioteki Miejskiej w Dynowie – i czeka
na czytelników.
Bibliofil/k
Biblioteka Miejska
czynna:
wtorek – piątek 10.00 – 18.00,
środa 8.00 – 16.00,
sobota 10.00 – 16.00 |
Jak Drzewiej bywało - czyli opowieści z herbem
w tle
Zamiłowania artystyczne Aleksandra Fredry
Szczególne zamiłowania plastyczne i kolekcjonerskie
ujawniają się w działalności kolejnego syna Jacka, Aleksandra
(1793-1876). W swoim pamiętniku pt. „ Trzy po trzy” pięknie
wspominał domostwo dziadków Dembińskich –„W Nienadowej, majętności
ojca mojej matki, mieszkali niegdyś rodzice moi. Tam pamięć moja
błądzi w mgłach dzieciństwa. Nie było już wprawdzie murowanego mostu
przy bramie nad szuwarem zarośniętej fosy – nie było na środku
dziedzińca kompasu, który mi się kiedyś zdawał spoczywać na ogromnej
kolumnie – nie było strzyżonego agrestu, ani też w grabowym
szpalerze kamiennego kupidynka z urną pod pachą(...) ale był jeszcze
dom duży, drewniany, o czterech kolumnach, o dwóch korytarzach, z
których jeden na lewo wiódł do biblioteki, drugi do oficyny i do
sklepionego skarbca...”. Aleksander hrabia Fredro, mimo iż odebrał
wąskie wykształcenie domowe był osobą wrażliwą na piękno i wespół z
poślubioną 9.XI.1828 r. Zofią z Jabłonowskich Fredrową (1798-1882),
otaczał się dziełami sztuki, dbając jednocześnie o rozbudzanie
takich potrzeb u swych dwojga dzieci. Jeszcze jako kawaler, w 1824
roku odbył podróż do Włoch, odwiedzając tam swego brata Jana
Maksymiliana. Wyjazd ten podyktowany był ukrytym celem
matrymonialnym. Maksymilian doradzał, by Aleksander porzucił swe
starania o rękę mężatki Zofii z Jabłonowskich Skarbkowej i swatał go
z majętną rosyjską hrabianką, kuzynką Praskowii, to jest
Maksymilianowej Fredrowej, księżną Eugenią Buturlin. Plany te nie
doszły do skutku, ale powracający z Florencji Aleksander, ceniący
wartość artystyczną pięknych obrazów przywiózł ze swej podróży duży
zbiór klasycystycznych rycin o tematyce mitologicznej, z ulubionym
przez dawnego żołnierza napoleońskiego motywem Mucjusza Scewoli,
legendarnego bohatera rzymskiego z okresu wojen z królem Etrusków,
Porsenną. Umieszczone one zostały w majątku w Beńkowej Wiszni. „Cały
róg ścian nad łóżkiem raz koło razu obwieszony był prześlicznymi,
starymi włoskimi sztychami, które Ojciec przywiózł z Rzymu i
Florencji w roku 1824. Sztychy te były wszystkie jednakowo w czarne
politurowane ramy oprawne”1 . Ujawniły się już wtedy
upodobania kolekcjonerskie Aleksandra skoro pisał: „Przywiozłem
wszakże trochę pamiątek, między innymi różę uszczknioną w papieskim
ogrodzie i oset na gruzach pałacu Cezarów.(...) Wziąłem własną ręką
w spalonym kościele św. Pawła kawał belka ze stropu, który miał być
z cedrów góry Libanu. W Wiedniu kazałem z niego wyrobić Zbawiciela
na krzyżu i za powrotem do kraju posłałem do świątyni Sybilli
księżnie jenerałowej Czartoryskiej”2 . W czasie
odbywanych przez siebie podróży odwiedzał zagraniczne galerie i
podziwiał zabytki architektury Wiednia, Paryża, Pragi, Florencji,
Rzymu, Londynu. Komediopisarz zdradzał także umiejętności
plastyczne. Sam chętnie wykonywał rysunki, szkice i portrety, nie
przywiązując wszak do nich szczególnej wagi i mając świadomość ich
niezbyt dużej wartości artystycznej. „Fredro przy różnych okazjach
swych pisarskich (także jako skryba gospodarczy) szkicował nieraz
atramentem czy ołówkiem rozmaite motywy zdobnicze, elementy i plany
architektoniczne, a nawet nie stronił także od obrazków rodzajowych
i portretowych, pozostawiając np. wcale udany autoportret wykonany
ołówkiem, gdzieś około 1870 roku, w >>Brulionie poezji Al. hr.
Fredry<<”3 .
Podobnie i jego żona Zofia z Jabłonowskich Skarbkowa wykazywała
uzdolnienia plastyczne. Jej ulubionym zajęciem było kopiowanie
rysunków i ozdabianie miniaturowymi ornamentami pamiętników,
sztambuchów, szkatułek i parawaników. Córka wspomina ją jako bardzo
pracowitą i z pełnym zaangażowaniem oddającą się zdobnictwu.
„Zamiłowana w robotach ręcznych, w malarstwie, które bez żadnej
nauki, tylko przez chińską akuratność i cierpliwość doprowadziła do
wcale ładnych kopii (jak złożenie do grobu Jezusa Pana, tuszem,
które wisi nad moim klęcznikiem)...”4 .
W 1833 roku Aleksander przystąpił do budowy nowego pałacu w Beńkowej
Wiszni. Istnieją sprzeczne informacje dotyczące źródeł pomysłu
architektonicznego tej budowli. Inspiracją dla budynku była
przypadkowa ilustracja angielska (wg Marii Szembekowej), willa
włoska z powieści Waltera Scotta (wg A. Grzymały- Siedleckiego) lub,
co bardziej prawdopodobne, bo potwierdzone listem Ignacego
Komorowskiego z 13 listopada 1832 roku do Aleksandra Fredry własny
pomysł komediopisarza modyfikowany projektem właściciela Glinnej.
„Odebrawszy list Twój z planami widziałem, myślałem, mierzyłem i
bazgrałem różne a różne projekta – lecz ponieważ, widząc się ze mną
ostatnią razą we Lwowie, zdałeś się na mój gust zupełnie, skreśliłem
projekt planu, który Ci posełam.(...) Jeżeli zechcesz w nim co
odmienić, to popraw i odeszlij mi go ze swymi uwagami”5 .
O zdolnościach Aleksandra do rysowania planów architektonicznych
pisała już córka komediopisarza, zwracając uwagę, że na stole w
gabinecie ojca znajdowała się zawsze drewniana linia, wykorzystywana
przez niego, gdy z upodobaniem oddawał się projektowaniom budynków i
maszyn. Ten zapalony amator - architekt był projektantem dworu Zofii
w Przyłbicach. Istnieje informacja, że Aleksander pożyczał od
Gwalberta Pawlikowskiego, zastępcy kuratora literackiego Ossolineum,
książkę Wacława Sierakowskiego „Architektura cywilna dla młodzi
narodowej”.
Należałoby w tym miejscu wspomnieć, że istnieją hipotezy, iż słynny
komediopisarz był projektantem wzniesionego dla Ludwika Skrzyńskiego
w 1843 roku pałacu w Nozdrzcu.
Aleksander Fredro sukcesywnie dbał także o bogacenie swych zbiorów
malarskich. W 1831 roku zamówił kopie portretów rodziców żony. W
1839 roku zlecił wykonanie portretów swych dzieci lwowskiemu
malarzowi Karolowi Rolandowi. Największe zakupy dokonał jednak rok
później, to jest w 1840, kiedy nabył trzy obrazy niewiadomego
autorstwa – jeden o tematyce historycznej i dwa krajobrazy. W tym
samym czasie kupił od znanego i cenionego wtedy pejzażysty
lwowskiego, Antoniego Langego widok mostu Trójcy Św. we Florencji i
panoramę zabytkowego miasta Bruges w Belgii. Ponadto zlecił
Kornelowi Szlegerowi z Lwowa wykonanie obrazu jednej z bardziej
znanych scen z „Zemsty”, przedstawiającej spór o mur graniczny.
Dzieło to przekazał później do zbiorów Ossolineum. Z listów brata
Henryka wynika, że w tym samym roku Aleksander zlecił dokonanie
kolejnych zakupów dzieł malarskich. Przebywający w Paryżu Henryk
podjął się tego zadania. Przesłał 30 karykatur znanych rysowników
francuskich takich jak: Paul Gavarni, Charles Joseph Travies de
Villers, Honore Daumier, Jules Frederic Bouchet oraz zbiór 17
karykatur ze znakomitego pisma satyrycznego pt. „Charivari”.
Wszystkie one stanowiły dekorację pałacu w Beńkowej Wiszni. O
wystrój jego wnętrz zabiegano systematycznie. Piękne opisy domu
rodziców znajdują się w cytowanym już pamiętniku córki
komediopisarza, Zofii Szeptyckiej. Wymienia ona wiele sprzętów
stanowiących wyposażenie domostwa. W pokoju mieszkalnym jej ojca
były to między innymi: duże łóżko empirowe w stylu pierwszego
cesarstwa, zdobione przez głowy lwów i wsparte na łapach z
mosiężnymi obręczami, dębowa okuta skrzynia, pokryty zielonym suknem
stół, na którym leżał „Słownik” Lindego, kałamarz, piaseczniczka i
linia. Ściany zdobiły obrazy, kupione przez Aleksandra we Włoszech
oraz „drogocenne sztychy angielskie, czerwono rytowane”. We wnętrzu
tym znajdował się księgozbiór rodzinny, umieszczony w szafach. „Cały
zatem pokój, jak boazerią tak biblioteką był otoczony”6 .
Za czasów Aleksandra księgozbiór liczył około 2000 tomów, ale
systematycznie uzupełniany, na początku XX wieku stanowiło go 10000
woluminów. Niestety w 1919 roku, gromadzony przez cztery pokolenia
Fredrów księgozbiór został doszczętnie spalony przez Ukraińców.
Spalono również katalog tej biblioteki.
„W pokojach reprezentacyjnych posadzki układane były w desenie,
sufity zaś pokrywały sztukaterie. Wszędzie stały prostokątne,
dwuczęściowe piece z tłoczonych kafli w różnych
kolorach.(...)Wszystkie meble obite były płócienkiem angielskim
błyszczącym, w różnokolorowe wzorzyste kwiaty.(...)Sala jadalna
miała urządzenie z rzeźbionego dębu, na które składały się m.in.:
bufet, rozsuwany stół oraz rząd krzeseł z wysokimi oparciami,
obitych skórą”7 . Aleksander Fredro dobierał wyposażenie
salonów niezwykle starannie. Dokumentuje to choćby opis prawdziwej
radości z dokonania trafnego zakupu pięknego parawanu, ustawionego
później w pokoju żony – „parawan, który pamiętam, jak mój Ojciec
sprowadził, jak sam rozpakowywał, ustawiał i cieszył się nim”8
. Jak dobrzy gospodarze Aleksander z żoną dbali także o otoczenie
domu, wyznaczyli ścieżki, postawili altankę, lodownię malowaną w
biało-czerwono-niebieskie pasy i inspekty. Stale uzupełniano
drzewostan i ogród kwiatowy.
(Twórczość literacka Aleksandra Fredry w następnym odcinku.)
Opracowali AJM
1 Z. Szeptycka, dz. cyt., s. 86.
2 A. Fredro, dz. cyt., s. 179.
3 Tamże, s. 101.
4 Z. Szeptycka, dz. cyt., s. 40.
5 A. Fredro, Pisma wszystkie. Korespondencja. Tom XIV, Warszawa
1976, s. 461-463.
6 Z. Szeptycka, dz. cyt., s. 86-87.
7 R. Aftanazy, dz. cyt., s. 12-13.
8 Z. Szeptycka, dz. cyt., s. 88.
|
Twórczość naszego regionu
JoAnna Nosal urodziła się w Dynowie,
wychowała w Łubnie, do którego powraca z wielkim sentymentem.
Obecnie mieszka i pracuje w Krakowie. Studiuje na Akademii
Pedagogicznej. Pisze wiersze, piosenki, maluje, rzeźbi. Swoje utwory
prezentuje na wieczorach poezji, a jej piosenki są śpiewane w kilku
szkołach w gminie Dynów. Jej życiowe motto brzmi – „Największą
potrzebą człowieka jest być potrzebnym”.
***
Są chwile, gdy wszystkie zmysły
stają się jednym
smak ma wtedy kolor, zapach ma smak
dotyk pachnie i smakuje truskawkami
a wspomnienia można niemal dotknąć...
Chwila staje się kondensacją
zmysłów do tego stopnia
że staje się pozorną pustką bez
możliwości pełnego jej wyrażenia
Wszystko poza mną i we mnie
w jednym punkcie...
Warto żyć...
***
Chcę byś niebiesko na mnie patrzył
chcę byś niebiesko myślał o mnie
chcę byś błękitem mnie otulił
kiedy się zrobi chłodniej
(1990)
***
Drzemie
ta radość we mnie
pobita
niedobita
od lat liżąca rany
Ja
smutne dziecko
szczęścia
obijam się o życia
pijana brakiem snu
i wiary
W pieśni
duszę
zanurzę
(2002)
***
Pola firletką poszarpane
jaskrem złociście
rozjaskrzone
i zapach siana z macierzanką
w konkury idą
o me względy
Pszczoły nabuzowane słodem
a miodem
my z nóg powaleni
i nie ma ludzi niepotrzebnych
i serce trzeba odkamienić
A potem znów nastają ranki...
- na kaca najlepszy jest wolny dzień...
(2001)
***
W filharmonii traw
tak rzewnej
że dyrygent wiatr
znów ręce powyginał
By przechytrzyć
zapas uczuć uzupełniam
idzie zima
idzie zima
idzie
zima
(2002)
***
Jest może taki czas
nam tylko przyporządkowany
Być może są takie miejsca
na nasze tylko spotkania
Jest może przestrzeń
dla naszych tylko oczu
Na pewno są jednak gwiazdy
których w pojedynkę
nie sposób oglądać
(z cyklu - Byćmożemania)
***
Może to szansa na kawałek normalności
przestrzennej formie – może pora nadać treść
może to chwila którą ubrać by w kolory
waloryzacji świętą nadać cześć
(z cyklu – Byćmożemania)
***
Może mam manię
mówienia milczeniem
mur między mną –
między miastem
Małymi muśnięciami mroku
maluję mimowolnie miłość
- mitem mnie mami
Mokrymi myślami
medytuję moją małość
- moknę momentami
(z cyklu – Byćmożemania)
***
Dałeś mi stopy bose
na czole słony pot
i zwykły stary chlebak
dałeś mi cały świat
Dałeś mi mowę
dałeś mi wzrok
bym chwalił całym sobą
wysławiał miłość Twą
Dałeś mi kwiaty
i chłodny lasu cień
w przydrożnej kapliczce przyczaiłeś się
I tak jak ja
kochasz rosy łzy na stopach bosych
po wrzosowisku życia
pomagasz iść
A ja marny człowiek
na zakrętach waham się
przystaję w zwątpieniu
choć przecież wiem
że Ty jesteś i będziesz
na nieprzetartych szlakach
postawisz drogowskazy
torując drogę mi
(1989)
***
Tęsknię wieczorny
ogniu z pieca
do świateł gry
i twych płomieni
krainy marzeń, zapomnienia
po ścianie błądzącego cienia
Pragnę jesiennej zawieruchy
wiosna tak wtedy
upragniona
wiatr na poddaszu
sennie gwiżdże
jesienną pieśń
by skonać
(1991)
***
Stuk – stuk – stuk
kopytami o wiatr
z rozwianą grzywą przed siebie
do błękitnego zdroju
gdzie stanął czas
na wieki
Rżeniem budzić świat
nie znać życia krat
białe skrzydła rozwinąć w locie
to jest życie
Płyń – płyń – płyń
pegazie płyń
w moich marzeń obłokach
drżyj cała ziemio drżyj
w prędkości potoku
(1990) |
Józef Cupak ur. 30 marca 1955r., mieszka w
Warze. Poeta - rolnik. Jego utwory ukazują się od 1997 roku w
„Wiadomościach Brzozowskich”. Brał udział w V i VI Międzynarodowym
Spotkaniu Poetów „Wrzeciono” w Nowej Sarzynie, w XIX Międzynarodowym
Konkursie Poezji „Szukamy talentów wsi” w Opocznie, gdzie otrzymał
wyróżnienie. W IX Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim w Przywidzu
(woj. pomorskie) otrzymał wyróżnienie za jedne z ciekawszych wierszy
we współczesnej literaturze ludowej.
Powiązania
Stoję i słucham szumu wierzb nad Sanem,
z podziwem patrzę w toń błękitnej wody
i wartkim nurtem płyną me wspomnienia
do lat, gdy świat mój był piękny i młody.
Wszystko powoli z nurtem w dal odpływa,
serce me zakwili, chwilą się pożali,
lecz życie znowu mnie do marszu wzywa,
wiecznym pytaniem – co czeka w oddali?
To, co minęło welon mgły zakrywa,
co w chłodne ranki ściele się nad rzeką,
tylko ukradkiem oko łzę uroni,
za tym, co bliskie, a dziś już daleko.
To, co przede mną nurt życia przynosi,
czasem przeciwny wiatr w oczy zawieje,
wtedy przychodzę i siadam nad rzeką,
może stąd czerpię siłę i nadzieję.
Wara, 2000
Droga
Każdego dnia poznaję świat
Każdego dnia uczę się żyć
Wśród krętych dróg, szalony wiatr
Rozwiewa ogień myśli mych
Czasem przystaję, patrzę wstecz
Ażeby lepiej świat zrozumieć
Lub drogę przetnie losu miecz
Wtedy zawrócić muszę umieć
Tysiące dróg wciąż wzywa mnie
I setki mnie zaprasza bram
Lecz czasem nie wiem dokąd iść
I którą z dróg tych wybrać mam
Och! Drogo moja, dokąd biegniesz
Jak znaleźć cię w dróg plątaninie
Czasem twój kontur widzę jasno
A czasem w mroku gdzieś tam ginie.
Wara, 1997
Nie poprawiajcie świata
Nie każcie ciszy by krzyczała
nie każcie gwiazdom tańczyć w nocy.
Ktoś poumieszczał je na stałe
więc nie zmieniajcie owej mocy.
Nie uczcie dzieci jak zabijać,
bo do miłości są stworzone.
Dlaczego w dzikim, głupim zrywie
burzycie co już ustalone.
Drzewo nie wzrasta od gałęzi
domu nie wznosi się od dachu.
Wy nagle wszystko chcecie zmienić
w pysze, szaleństwie, skrytym strachu.
Nie mówcie – miłość jest szalona,
Że delikatność jest słabością.
Jeszcze wam Wasze ustalenia
We własnych gardłach staną kością.
Szalony wyścig, głupia przemoc,
oto są wasze ideały.
Aż wreszcie sami nie zdążycie
i roztrzaskacie się o skały.
Wara, 1999
Powroty
Przewracam w myślach karty pamięci,
aby w nich znaleźć obraz daleki
ci co odeszli umownie święci
przychodzą do mnie na ten brzeg rzeki.
Przymykam oczy i widzę w dali
domy bielone pokryte strzechą,
w ogromnym piecu ogień się pali
wypełnia serce ciepłem, uciechą.
Do tego świata zmierzam powoli
swój „Styks” przepłynę lecz w jedną stronę,
wtedy ustanie co dzisiaj boli
i wszystko będzie wówczas skończone.
Lecz póki żyję pozwól mi Panie
witać bociany, cieszyć się wiosną
nim w piersiach ogień płonąć przestanie
nim nikłe myśli w hymny urosną.
Nim ma pochodnia spłonie do końca
niech swoim ogniem gniew mój wypali,
kiedy już oczy nie ujrzą słońca
to blask miłości duszę ocali.
Ojczysty Kraj – Rodzinny Dom
W małych zatokach ogromne statki,
wioski i miasta, pola i gaje
to jest to wszystko – wszystko, co kocham,
co swym ojczystym nazywam krajem.
Kocham te drogi, pszeniczne łany,
latem skoszone pachnące siano,
rzeki ogromne, potoki rwące
i rosę, która błyszczy się rano.
Kocham ulice największych miast
ruchliwe, wielkie, od kurzu szare,
kocham tu także wąskie uliczki
te zabytkowe przytulne, stare.
Na górskich zboczach domy drewniane
i sad na wiosnę wapnem bielony
to jest to wszystko wszystko co kocham,
co swym rodzinnym nazywam domem.
Jesień
Odleciały już bocianów
czarnobiałe lotnie.
Jakoś pusto tutaj bez nich
głucho i samotnie.
I jaskółki nie szczebiocą
ucichł śpiew słowika,
Tylko dziwna melancholia
serce me przenika.
Już niedługo dzikich gęsi
pociągną się sznury,
Minie wrzesień i październik
zjawi się ponury.
Ogołoci drzewom liście
wszystko będzie szare,
Minie młodość, kwiecie wieku
przyjdą lata stare.
Wtedy każdy wstecz popatrzy,
lecz już nic nie zmieni.
Zawsze żyj tak, abyś kiedyś
nie bał się jesieni.
Fraszki
Koń i woźnica
Pewien woźnica ciągle uparcie
dokładał ciężar, ujmował żarcie.
Potem do końca miał wielkie żale,
że nie pociągnął już wozu wcale.
Sowa
Sowa była najmądrzejsza
Wśród leśnej gawiedzi,
Ale nie stać ją na czesne
Na gałęzi siedzi.
Uczyć będą się bogate
i te chytre rasy.
Co z rozumu, co z mądrości
jeśli nie ma kasy.
Osioł
Osioł, który już od dawna
siedział na urzędzie,
rzecze tutaj mądrzejszego nie ma i nie będzie.
Lecz gdy przyszło zestawienie
zrobić mu fachowe
sam to się wykręcił sianem
i zatrudnił sowę.
Pies
Pies, co wszystkich obszczekiwał
uparcie zawzięcie.
Był postrachem dla przechodniów i gości przy święcie.
Lecz, gdy łańcuch mu się przetarł
o podwórza płyty.
Pies znienacka stał się wolny
i stanął jak wryty.
|
Na marginesie wydarzeń z Torunia - Oświata z
kubłem na głowie.
Przed miesiącem społeczeństwo polskie zostało
głęboko zbulwersowane informacją nadaną przez wszystkie media o
wydarzeniach w Technikum Budowlanym w Toruniu. Wypowiadali się o
tych haniebnych zajściach rodzice, nauczyciele i uczniowie, szukając
jednocześnie przyczyny, która spowodowała bestialskie zachowanie się
wychowanków w stosunku do swego nauczyciela. W wielu wypowiedziach
dało się odczuć – poza oburzeniem – próbę znalezienia odpowiedzi na
proste pytanie: Dlaczego uczniowie szkoły średniej postąpili tak
obrzydliwie? Odpowiedzi jednoznacznej na tak postawione pytanie nikt
dać nie może, ponieważ problem jest bardziej złożony niż by się na
pozór wydawało. Zrzucenie całkowitej winy na uczniów lub nauczyciela
jest wielkim uproszczeniem problemu. Żyjemy bowiem w czasach upadku
wszelkich autorytetów, które kiedyś stanowiły wzór do naśladowania.
W wielu rodzinach nawet rodzice lub inni członkowie rodzin nie dają
najlepszego przykładu postępowania dla dorastającego dziecka.
Wszyscy jesteśmy świadkami upadku autorytetu państwa, szkoły,
wojska. Do tego dochodzi całkowita bezkarność nieletnich, którzy są
w pełni świadomi swojej nietykalności. Nie funkcjonuje we
współczesnym społeczeństwie tzw. Opinia społeczna i presja otoczenia
na przypadki niewłaściwego postępowania. W cenie jest tak zwany
spryt życiowy, przebojowość, tupet, itp.
Wielu starszych ludzi z nostalgią wspomina dawne przedwojenne
szkoły, w których panował ład porządek, dyscyplina i każdy znał
swoje miejsce w szeregu. W tamtych szkołach wybryki podobne do
toruńskich byłyby wprost niewyobrażalne. Jeszcze po drugiej wojnie
za drobne wykroczenia skreślano z listy uczniów, studentów, co
automatycznie oznaczało koniec kariery szkolnej. Obecnie kształcenie
na poziomie średnim, a nawet wyższym stało się tak dostępne i
powszechne, że kary wyżej wspomniane nie mogą być zastosowane. Łatwa
dostępność i masowość szkół nie sprzyja utrzymaniu wysokiego poziomu
dydaktyczno – wychowawczego, eliminuje selekcję. Jeśli do tego dodać
jeszcze negatywny wpływ na wychowanie płynący z wyświetlanych filmów
– pełnych gwałtu, przemocy i okrucieństwa – to łatwiej nam będzie
odpowiedzieć na postawione na początku pytanie.
Jest rzeczą oczywistą, że w zdarzeniu, jakie miało miejsce w Toruniu
miał swój negatywny udział sam poszkodowany nauczyciel. Doprawdy,
trudno uwierzyć w to, że nie wiedzieli nic o nienormalnej sytuacji w
tej klasie pozostali nauczyciele, rodzice i dyrekcja.
Jeśli już wyliczać różne przyczyny mogące mieć wpływ na poziom pracy
wychowawczej szkół, to nie sposób pominąć częstych reform struktury
szkolnej i programów obliczonych głównie na „groszowe” oszczędności
w oświacie. Tworzenie bowiem „szkół gigantów”, gdzie pracuje często
kilkudziesięciu nauczycieli, którzy niekiedy się nie znają – a więc
nie wymieniają informacji między sobą, nie sprzyja procesowi
wychowawczemu w tej szkole.
Tę wyliczankę winnych można by ciągnąć znacznie dłużej, ale wtedy
odpowiedzialność rozmywa się coraz bardziej i w rezultacie nikogo
nie dotyczy, a upadek obyczajów i rozwydrzenie zbiera obfite plony.
Na zakończenie tej wypowiedzi aż prosi się zacytować Andrzeja Frycza
– Modrzewskiego: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie jej młodzieży
chowanie”.
Anna Lasko
– nauczyciel
z 10-cioletnim stażem pracy |
Rozważania teoretyczne:
Czy Polska mogłaby wystąpić z Unii Europejskiej?
W traktatach dotyczących funkcjonowania Unii
Europejskiej znaleźć można bardzo dokładnie przedstawione procedury
przyjmowania nowych członków, natomiast nie ma wypowiedzi na temat
możliwości wystąpienia z Unii. W tej sprawie ścierają się dwa
poglądy.
Z jednej strony uważa się, że traktaty akcesyjne (ustanawiające
członkostwo w Unii) funkcjonują tak samo jak wszystkie inne umowy
międzynarodowe, a to oznacza, że podobnie jak „zwykłe” umowy, tak i
te dotyczące członkostwa w UE mogą być zawierane i wypowiadane wolą
państwa. W tym miejscu należy jednak zastrzec, że skoro wejście do
Unii wymaga zgody wszystkich państw członkowskich oraz Parlamentu
Europejskiego, to również wystąpienie z Unii powinno odbywać się z
zachowaniem tej samej procedury. Zatem brak zgody tylko jednego z
państw członkowskich uniemożliwiałby opuszczenie szeregu członków UE.
Dodatkowy problem stanowiłaby również kwestia konieczności
uregulowania niektórych spraw dwustronnie, tj. między UE a państwem
występującym (a nie między państwem występującym a pozostałymi
krajami członkowskimi). Koronnym przykładem mogą być sprawy
finansowe (składka do budżetu UE, korzystanie z funduszy unijnych).
Według innego poglądu na kwestię wystąpienia z Unii, nie jest ono
możliwe, skoro nie przewidują takiej możliwości same przepisy
traktatów.
W historii Wspólnoty doszło już do „wystąpienia” Grenlandii; był to
wynik uzyskania szerszej autonomii przez ten region w ramach państwa
duńskiego. Wprowadzono wówczas do traktów specjalne zapisy,
gwarantujące Grenlandii specjalny „nieczłonkowski” status.
Zapis art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej dopuszcza możliwość
zawieszenia państw członkowskich w niektórych prawach. Unia
Europejska może skorzystać z takiego prawa wówczas, gdyby
stwierdzono ciężkie i trwałe naruszenie przez państwa zasad
wolności, demokracji oraz poszanowania praw człowieka i podstawowych
wolności i praworządności.
Niektórzy traktują ten przepis jako podstawę ewentualnego usunięcia
państwa z Unii Europejskiej.
Nad zawieszeniem głosuje Rada kwalifikowaną większością głosów. W
całej procedurze nie uwzględnia się oczywiście głosu państwa,
którego sprawa dotyczy. Podejmując decyzję o zawieszeniu państwa
członkowskiego w niektórych prawach, uwzględnia się interes
indywidualnych podmiotów (osób fizycznych i prawnych), na które
wpływ miałoby takie rozstrzygnięcie.
Opiekunka MKE:
Ewa Hadam
Liceum Ogólnokształcące
|
Ach, gdybym miał dużo pieniędzy!
– pewnie wylegiwałbym się na jakiejś ciepłej
wyspie, z dala od zmartwień, kłopotów i szkoły. Tylko skąd wziąć na
to fundusze? Niestety nie jestem Arystotelesem Onasisem. Trudno, ale
czemu nie odwiedzić jego rodzinnych stron. Tak, to dobry pomysł!!! W
tym miesiącu odwiedzimy Grecję.
Grecja jest cudowna. Piękno krajobrazu ściera się tu
z majestatycznym Olimpem i nowoczesnymi Atenami. Ale może wszystko
od początku.
Nazwę „ Grecja ” wymyślili Rzymianie. Mieszkańcy Grecji tak w
starożytności, jak i dzisiaj nazywają siebie Hellenami, a kraj
Helladą; od mitycznego przodka Greków HELLENA.
Grecja jest czymś więcej niż się zwykle oczekuje. Dzieje się tak z
wielu powodów. Skarby wydają się tam kryć za każdym zakamarkiem:
ruiny ukazujące minioną wspaniałość i wielowiekową tradycję,
przepiękne lazurowe morze czy też stara tawerna zapraszająca na
pogawędkę przy dobrym winie. Kombinacja nowoczesności i
starożytności daje wrażenie, że przebywa się w miejscu niesamowitym,
pełnym fantazji, mitów i tajemnicy.
Obszar Grecji składa się z kilku części o odmiennej geografii.
Wznoszące się pasma górskie przedzielają malownicze doliny, jeziora
i morze, które tworzy niezliczone zatoki i półwyspy. Jest tu ogromna
ilość przepięknych wysepek. Niemalże 50000 mil kwadratowych lądu
otaczają błękitne i czyste wody, które sprawiają, że czujemy się jak
w bajce. Słońce świeci tu prawie bez przerwy, panuje klimat
śródziemnomorski, który jest równie ciepły i cudowny w kwietniu i
październiku, jak w czerwcu i lipcu.
Greków jest około 9 milionów: serdecznych, gościnnych wesołych,
czasem nawet nieco nieobliczalnych. Nigdy nie zapomnę, gdy jadąc
starym „rozklekotanym” autobusem rozmawiałem z tymi sympatycznymi
ludźmi. Stary, nieco „ponad miarę” wesoły pan sprzedawał bilety,
kierowca jechał środkiem drogi nie bacząc na przepisy ruchu
drogowego, pewna pani śpiewała a dwóch innych Greków rozmawiało ze
mną o naszym Olisadebe. Naprawdę trudno spotkać kogoś nudnego i
smutnego.
Ludzie zamieszkujący Grecję od samego początku, tj. około 7000 lat
temu, udowodnili, że są plemieniem odważnym, wytrwałym i śmiałym.
Granice państwa ulegały wielu zmianom, także sam kraj przechodził
zmienne koleje losu.
Poza pięknym krajobrazem, historią, wspaniałymi wyspami i lazurowym
morzem Grecja ma do zaoferowania liczne atrakcje. Właśnie dlatego
tak szybko stała się jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc
letnich wakacji. Grecja, podobnie jak omawiana w poprzednim numerze
Austria, też może poszczycić się znanymi ludźmi i dobrą kuchnią.
Najbardziej znani są:
ZEUS – najważniejszy bóg starożytnych greków. Siedział na tronie ze
złota i rządził na górze Olimp. To on... urodził swoją córkę Atenę i
podobno bardzo bolała go od tego głowa.
ATENA i AFRODYTA – najpiękniejsze boginie mieszkające na Olimpie.
Osobiście bardzo się nie lubiły.
ARYSTOTELES ONASIS (1900 lub 1906-75) – magnat transportu morskiego.
Zbudował flotę tankowców i statków towarowych większą niż posiada
wiele krajów. Z talentem zdobywał pieniądze i kobiety nie do
zdobycia. Kochał się w Marii Callas, której podarował najdroższą na
świecie kartę walentynkową;zrobiona była ze złota, z sercem
wysadzanym brylantami i zapakowana w kopertę z... futra norek. Od
Grecji odkupił wyspę Skorpios. Był bardzo, bardzo bogaty. Pod koniec
życia wyznał: ,,Nie zawsze miliony starczą na to, czego człowiek
potrzebuje od życia.”
MELINA MERCURI (1923-1994) – aktorka teatralna i filmowa. Zagrała
m.in. w filmach „Nigdy w niedzielę” (za tę rolę otrzymała nagrodę na
festiwalu w Cannes), „Fedra”, „Topkapi”. Potem została ministrem
kultury, kandydowała na mera Aten.
GREK ZORBA – doskonały wzór dla każdego. Grecki robotnik, ciągły
optymista mimo podeszłego wieku, cierpień i dramatycznych przeżyć.
Cieszy się każdą chwilą życia, dostrzega piękno świata. Jest
bohaterem Nikosa Kazandzakisa. W filmie grał go (zresztą znakomicie)
Anthony Quinn.
MARIA CALLAS (1923-77) – legenda opery, obdarzona talentem muzycznym
i aktorskim. Nazwano ją primadonną stulecia. Występowała w
mediolańskiej La Scali, nowojorskiej Metropolitan Opera, Paryżu i
Londynie. Zagrała główną rolę w filmie Piera Paolo Pasoliniego „Medea”.
Kochała z wzajemnością Onassisa, ale nie dane im było zostać
małżonkami.
VANGELIS – wybitny kompozytor, twórca muzyki do filmów, oper i
spektakli teatralnych. Ma nawet swoją planetę – asteroid6354,
położony pomiędzy Jupiterem a Marsem, któremu w 1995 roku nadano
imię Vangelis, jest oddalony od Słońca o 247 mln mil, a okrążenie
jego zajmie 4 lata. W roku 1999 skomponował muzykę, która będzie
oprawą odsłonięcia oficjalnego symbolu Igrzysk Olimpijskich w
Atenach (2004 r)
CYKADA – przez całą noc dużo cyka.
Grecy najrzadziej spośród Europejczyków zapadają na choroby układu
krążenia czy zawały serca. Jest to związane z ich dietą, na którą
składają się warzywa, owoce, oliwa z oliwek, baranina, owoce morza i
ryby. Typowe są:
DOMATES – pomidory faszerowane ryżem i mięsem.
SOUVLAKI – szaszłyki z baraniny lub jagnięciny.
MUSSAKA – zapiekana potrawka z mielonej baraniny, pomidorów,
bakłażanów i fety.
MELITZANES – duszone bakłażany.
Ponadto Grecy jedzą dużo sałatek i dań grilowanych. To wszystko
popijają świeżym winem, które trafia do pucharów wprost z beczek. Do
najlepszych alkoholi greckich zaliczamy też samogon pędzony z nasion
cyprysów oraz winiak Metaxa.
I najważniejsze – Grecy jedzą ze wspólnej miski,a biesiadę umilają
cykady, które podpowiadają im, że „wszystko może poczekać, bo jutro
też jest dzień”
Serdecznie pozdrawiam
Michał Zięzio
Prezes MKE
Liceum Ogólnokształcące
w Dynowie |
Jak funkcjonuja Gmimnazja w Gminie Dynów cz. IV
ZESPÓŁ SZKÓŁ NR 2 W HARCIE
W poprzednich numerach „Dynowinki” (styczeń,
marzec, czerwiec 2003) padło złożone pytanie dotyczące
funkcjonowania gimnazjów w gminie Dynów. Sam fakt reformy i sposób
realizacji jej założeń wzbudził wiele kontrowersji. W środowisku
ministerialnym, ale również na wszystkich szczeblach edukacji nadal
toczy się dyskusja na temat, czy reforma była konieczna, czy
rzeczywiście realizuje się w kompleksie: gimnazjum – szkoła
podstawowa, poziomu kształcenia uczniów w zespole, utrzymania
samodzielności i tożsamości gimnazjum1 . Funkcjonowanie Zespołu
Szkół Nr 2 w Harcie niech będzie głosem w dyskusji - niech posłuży
Czytelnikowi do analizy sytuacji szkolnictwa podstawowego i
gimnazjalnego „po reformie” w naszej gminie.
Dyrektor Zespołu Szkół w Harcie, p. mgr Krzysztof
Kędzierski, na pytanie: „Gdyby mogło powstać samodzielne gimnazjum w
gminie, to jak by ono funkcjonowało pod względem wychowawczym?”
odpowiedział, że zapewne gorzej, aniżeli w obecnej sytuacji.
Dojrzewający (niepokorni, pełni energii) gimnazjaliści ciążyliby w
stronę szkoły średniej, przyjmowaliby od nich złe nawyki, co
odbijałoby się niekorzystnie na ich zachowaniu i nauce. Pan Dyrektor
nauczony doświadczeniem innych – samodzielnie funkcjonujących
gimnazjów na terenie kraju - osobiście, nie jest przekonany do tego,
aby takie szkoły powstawały.
Zespół Szkół, którym koordynuje spełnia jego oczekiwania. Nie
spotkał się jeszcze ze zdecydowanymi tarciami starszych kolegów
wobec młodszych.. Owszem, jak w każdej szkole, tu też zdarzają się
sytuacje problemowe, ale trzeba umieć im zapobiegać i umiejętnie
przeciwdziałać. Nauczyciele uświadamiają wszystkim uczniom w szkole
zasady reformy szkolnictwa, a gimnazjalistów uwrażliwiają na to,
czym jest gimnazjum, czym się ono różni od szkoły podstawowej, jakie
są ich obowiązki i prawa. W szkole od kilku lat realizowany jest z
powodzeniem punktowy system oceny zachowania, zgodny z programem
wychowawczym szkoły.
Jak każdy z zespołów szkół w gminie, tak i szkoła w Harcie postarała
się o to, by najmłodsi jej uczniowie zajmowali osobny sektor (tu:
parter) budynku, starsi natomiast piętro szkoły. Głównym jednak
założeniem Dyrektora nie jest odseparowywać uczniów od siebie, ale
ich ze sobą integrować. Podstawówka musi wiedzieć, że jest
podstawówką, gimnazjaliści - że uczą się w nowym typie szkoły – w
gimnazjum. Dlatego na piętrze starsi uczniowie szkoły podstawowej i
uczniowie gimnazjum dzielą się klasami, a na przerwach spotykają na
tym samym korytarzu.
W szkole uczy się 96 gimnazjalistów. Czują się tu dobrze i
bezpiecznie. Na pytanie o stosunek do swoich nauczycieli odpowiadają
w dwojaki sposób: nauczyciel jest sprawiedliwy bądź nauczyciel jest
mniej sprawiedliwy. W szkole pracuje pedagog, czujny na wszelkie
problemy wychowawcze uczniów, jak i ich kłopoty w nauce. Pozytywnie
układa się relacja z GOPS-em, jak i z rodzicami. W charakterze
lokalnej społeczności Harty leży duże zaangażowanie w sprawy szkolne
już od początku - momentu, kiedy szkoła powstawała w 1963r. Rodzice
- przekonani, że coś ma sens i jest „warte zachodu” – nie szczędzą
sił i samozaparcia. Bez Sołtysa i Rady Sołeckiej np. sala
gimnastyczna być może nie mogłaby powstać.
Gimnazjaliści w Harcie stworzyli Klub Europejski z prawdziwego
zdarzenia. Posiada własny statut, plan pracy, jest zarejestrowany.
Zapaleńcy pragną dzielić się informacjami o swoim klubie z
rówieśnikami z innych szkół. Po konkursach przedmiotowych, dzięki
którym spotykają uczniowie z całej gminy, prezentowali swoją
działalność, wymieniali spostrzeżenia i doświadczenia. Koordynujący
działalność klubu nauczyciele uczestniczyli w szkoleniu poświęconym
szkole wiejskiej w Unii Europejskiej, starają się też, aby uczniowie
współpracowali z klubem Unii Europejskiej działającym przy Liceum
Ogólnokształcącym i Zespole Szkół Zawodowych w Dynowie. Klub
europejski w Harcie planuje zorganizować konkurs europejski dla
uczniów gimnazjum w gminie. Składał będzie się on z kilku części i
będzie wspaniałą lekcją geografii, historii i WOS-u zarazem.
Szkoła w Harcie wyróżnia się swoją działalnością ekologiczną.
Czynnie uczestniczy niemalże we wszystkich konkursach gminnych,
powiatowych i ogólnopolskich. Wymienić tu należy konkursy
organizowane przez Związek Komunalny „Wisłok”, Związek Gmin Pogórza
Dynowskiego, Zarząd Zespołu Parków Krajobrazowych w Przemyślu 2 . Od
kilku lat szkoła uczestniczy w programie Stowarzyszenia „Pro Natura”
z Wrocławia pod nazwą „Ochrona Bociana Białego i jego siedlisk”. W
ramach programu ekologicznego uczniowie z Harty czynnie
uczestniczyli w sporządzeniu MAPY ZANIECZYSZCZEŃ LASU. Zmonitorowali
część lasu w Harcie, określając miejsca dzikich wysypisk śmieci.
Informacje o dzikich wysypiskach zostały przekazane do Urzędu Gminy.
Końcem listopada uczniowie wraz ze swoim opiekunem planują
realizację dalszej części programu.
Uczniowie Zespół Szkół Nr 2 w Harcie chętnie i z dużym powodzeniem
uczestniczą w międzyszkolnych, miejsko – gminnych, gminnych i
powiatowych zawodach sportowych. Wyróżniają się zwłaszcza grą w
tenisa stołowego i piłkę nożną. Dla nich to powstaje, z coraz
większą już siłą sala gimnastyczna. W przyszłości będzie ona służyć
nie tylko swoim uczniom. Tu zapewne będą organizowane zawody
sportowe dla całej gminy, a zamysł P. Dyrektora, co do użytkowania
przyszłego obiektu sportowego nie wyklucza również starszych
mieszkańców Harty, dla których obiekt byłby dostępny poza godzinami
lekcyjnymi.
1 Zob. Oświadczenie na rozpoczęcie nowego
2002/2003r. szkolnego (byłych ministrów edukacji) [w:] strona
internetowa – www.gimnazjum.pl
2 Obecnie uczniowie gimnazjum przygotowują się do III edycji
konkursu pod nazwą „Poznajemy Parki Krajobrazowe Polski”.
|
Wędrówki ptasie
Wrzesień, październik, listopad to czas na polską
jesień, czasem piękną – kolorową, złotą, a czasem pochmurną, szarą,
deszczową. Pustoszeją pola, łąki i lasy. Zdobią je ostatnie jesienne
kwiaty, uschnięte zioła oraz kolorowe liście i owoce na drzewach,
krzewach. Ptaki gromadzą się w stada przed swoimi odlotami, a po
niebie ciągną już klucze żurawi czy gęsi.
Myślę, że trwająca obecnie jesień to dobra okazja, aby opowiedzieć
coś o fenomenie ptasich wędrówek. Wiele faktów tego zjawiska stanowi
tajemnicę, której do dzisiaj, mimo daleko posuniętych badań
naukowych, nie udało się rozwikłać. Wszystkie próby tłumaczenia
niektórych zjawisk tych wędrówek są tylko hipotezami,
niepotwierdzonymi jeszcze przez badania. Może właśnie dlatego ptasie
wędrówki budzą zainteresowanie tylu ludzi na całym świecie. Więc i
my przyjrzyjmy się temu fenomenowi, bo można to zaobserwować nawet z
dynowskiego podwórka.
Oczywiście nie wszystkie ptaki odbywają dalekie wędrówki. Niektóre
pozostają u nas na zimę, oczekując także na naszą pomoc w
przetrwaniu tego trudnego okresu. Jednak znaczna część ptaków
opuszcza nasze pola i lasy. Dlaczego to robią? Na pewno w naszym
klimacie ciężko byłoby im przetrwać zimę z powodu trudnych warunków
atmosferycznych i braku pokarmu. Ale nie są to jedyne przyczyny.
Ptaki posiadają swoisty instynkt wędrowania, zależny od hormonów,
których wydzielanie sterowane jest w zależności od długości dnia
świetlnego. Skracający się dzień budzi u ptaków niepokój wędrówkowy
i jest sygnałem do rozpoczęcia podróży na południe.
W strefie tropikalnej (równikowej) dzień trwa stosunkowo krótko – 12
godzin, podczas gdy u nas w porze letniej nawet 16. Ptaki wolą więc
w Polsce wychowywać swoje potomstwo, gdyż długi dzień daje im więcej
czasu na wykarmienie piskląt. Za przykład może posłużyć wilga (Oriolus
oriolus). Ptak ten wyglądem przypomina tropikalnych kuzynów
(intensywnie żółta barwa upierzenia). Do Polski przylatuje bardzo
późno i chyba tylko po to, by tu założyć gniazdo i wychować
potomstwo, po czym szybko od nas odlatuje. Wilgę można oczywiście
zaobserwować też w Dynowie. Łatwo ją poznać po charakterystycznym
fletowym głosie, który według wierzeń ludowych ma przepowiadać
deszcz.
Różne gatunki ptaków wybierają inne pory dnia na podróż. Ptaki
drapieżne i krukowate lecą w dzień. Tworzą one bezładne stada
złożone często z różnych gatunków. Możemy zaobserwować tak lecące
myszołowy (Buteo buteo) czy olbrzymie stada gawronów (Corvus
frugilegus) i kawek (Corvus monedula). Ptaki te odlatują na południe
Europy, do nas natomiast przylatują na zimę myszołowy i gawrony z
Rosji i Skandynawii.
Gęsi czy żurawie mogą podróżować zarówno nocą jak i dniem. Tworzą
one charakterystyczne klucze. Pomaga to zaoszczędzić siły, gdyż
najbardziej męczy się ptak lecący na przedzie, a pozostałe
wykorzystują prądy wznoszące wytwarzane przez skrzydła poprzednika.
Ptak prowadzący klucz jest oczywiście co jakiś czas zmieniany. M.in.
nad Dynowem przebiega trasa przelotu żurawi (Grus grus), wiec warto
czasem popatrzeć na niebo. Może uda się nam zobaczyć klucz żurawi
lecący ze swym głośnym nawoływaniem zwanym klangorem.
Małe ptaki śpiewające wędrują nocą i przy tym charakterystycznie
nawołują się. Olbrzymie chmary tworzą szpaki (Sturnus vulgaris),
nawet do pięciu tysięcy sztuk. Przed odlotem ptaki często zbierają
się w stada, czego przykładem mogą być słynne sejmiki bocianie. W
Dynowie można zaobserwować zgrupowania jaskółek dymówek (Hirundo
rustica), które siedzą wczesnym rankiem na przewodach elektrycznych.
Ich stada mogą liczyć nawet do 100 osobników. Niestety tak duże
zgrupowania jaskółek są coraz rzadsze, gdyż spada też liczba
zabudowań gospodarczych, które stanowią miejsca ich lęgów.
Do największych tajemnic ptasich wędrówek należy zaliczyć nawigację
i orientację w czasie przelotów. Wiele wskazuje na to, że ptaki
kierują się instynktem w określaniu kierunku lotu. Jeśli młode
osobniki wędrują wspólnie z dorosłymi to mogą od nich uczyć się
trasy przelotu. Istnieje wiele hipotez mówiących, że nawigacja
ptaków oparta jest na położeniu Słońca, w nocy na układzie gwiazd,
wykorzystywaniu ziemskiego pola magnetycznego, ruchów obrotowych
Ziemi i innych zjawisk fizycznych. Ważną rolę w orientacji odgrywa
rzeźba powierzchni Ziemi – rzeki, góry. Prędkość lotu małych ptaków
wynosi około 50 km/h, a kaczek nawet 80-95 km/h.
Ptaki lecą głównie w kierunku południowo-zachodnim. Znaczna część
gatunków nie odlatuje daleko. Zimują w rejonie Morza Śródziemnego.
Reszta pokonuje Saharę i dociera na południe Afryki. Są też
przypadki zimowania w dalekiej Azji południowo-wschodniej, czego
przykładem jest muchołówka mała (Ficedula parva). Z powodu anomalii
klimatycznych w czasie ciepłych zim niektóre ptaki mogą u nas
pozostać, np. czapla siwa (Ardea cinerea) i kaczki wykorzystujące na
miejsce zimowania niezamarzające sztuczne zbiorniki.
Czytelnicy, którzy chcieliby dowiedzieć się więcej o fenomenie
ptasich wędrówek i podziwiać ten cud przyrody mogą obejrzeć film pt.
„Makrokosmos”. Opowiada on o wielu trudnościach, na jakie narażone
są ptaki podczas podróży z i do miejsc swego rozrodu. Niestety wiele
tych trudności stwarza im człowiek. Cześć ptaków nie dolatuje do
celu podróży tylko dlatego, że na ich drodze stanął człowiek.
Jesień to czas odlotów, ale fenomen ptasich wędrówek powtórzy się po
zimie, gdy ptaki będą do nas wracać, by razem z nami przywitać
wiosnę.
Marta Bylicka
Wiersze o jesieni
Widziałem Jesień
Spotkałem ją w parku,
w pełnym majestacie
Szła grać główną role
w jesiennym dramacie
Z nut melancholii
wplecioną we włosy
Wąchała w alejach
liliowe wrzosy
Wiatr gwizdał cichutko
pomiędzy drzewami
Zajęty bez reszty
różnymi psotami
Kiedy ją zobaczył,
pełen świętej trwogi
Zrywał złote liście,
ścielił jej pod nogi
Widziałem ją w polu, kiedy złota cała
Mgły białe po pustych łąkach rozciągała
I szronem srebrzystym go przyozdobiła
Widziałem ją w lesie, kiedy pracowała
Szyszki i żołędzie na ziemię strącała
Nim gościnne progi lasu opuściła
Do snu go bieluśką pierzyną okryła
Rafał Szpak
kl. V Zespół Szkół Nr 4 w Pawłokomie
(opiekun – p.mgr Lucyna Frańczak) |
Na dzień nauczyciela
Pokój nauczycielski - na wesoło...
Z okazji październikowego Święta Edukacji Narodowej (popularnego
„Dnia Nauczyciela”) przedstawiamy Wam humorystyczne sylwetki
nauczycieli... Wszelkie podobieństwo do konkretnych osób jest
zupełnie przypadkowe...
„DYRO” - Cała szkoła przed nim drży... Kiedy przechodzi korytarzem,
milkną wszystkie śmiechy. Strasznie surowy i zasadniczy - dla niego
nie ma żadnego „ale”. Dyro jest od ustalania nakazów i zakazów - w
nagrodę może łaskawie pozwolić na zorganizowanie dnia przebierańców.
Częściej jednak wymierza surowe kary: odwołuje dyskoteki i od dawna
zaplanowane klasowe wycieczki. Lepiej omijać go szerokim łukiem, bo
biada temu, kto mu podpadnie...!
„ROZTRZEPANIEC” - Śmiechu z nim co niemiara! Wszyscy czekają na
opowieść, co mu się dzisiaj przydarzyło - a ma naprawdę szczęście do
niesamowicie zabawnych sytuacji! A to pomyli autobusy, a to rano
włoży dwie różne skarpetki. Jego dużą zaletą jest to, że prawie
zawsze zapomina o zapowiedzianych klasówkach. Najzabawniej jest z
nim na wycieczkach - albo nie zabierze biletów do teatru, albo
zapomni adresu muzeum. W każdym razie dodatkowe atrakcje
murowane...!
„PIĘKNISIA” - Dzięki niej najbardziej nudne i trudne tematy stają
się przyjemne... Na jej lekcjach uczniowie popadają w dziwne
zamyślenie, często połączone z nieprzytomnym wzrokiem... Dlaczego?
Bo jest najpiękniejszą nauczycielką w szkole! Chłopcy po cichu do
niej wzdychają i marzą o chwili, kiedy będą mogli jej pomóc dźwigać
zeszyty... Dziewczyny podziwiają jej gust - ubrania z najnowszych
kolekcji, dłuuugie, czerwone paznokcie, zapach francuskich perfum...
Prawdziwa Miss Szkoły!!!
„NUDZIARA” - Na jej lekcjach trudno nie zasnąć...No bo jak długo
można grać w kółko i krzyżyk albo w okręty? Nudziara mówi, mówi i
mówi, ale nikt nie wie, o czym... Aż trudno się powstrzymać od
ziewania! Jej jednostajny głos działa jak kołysanka i trzeba się
wykazać świetnym refleksem, żeby nie uderzyć czołem o ławkę...!
Jedyny sposób na przetrwanie jej lekcji, to zaopatrzyć się w grubą
książeczkę z krzyżówkami...
„KUMPEL” - Zawsze na luzie, uśmiechnięty, można pójść do niego z
każdym problemem. To on wstawia się za swoimi uczniami u innych
nauczycieli. Doskonale pamięta, jak to było, kiedy sam był
nastolatkiem i nie będzie robił piekła z powodu nieodrobionych
lekcji, czy zapomnianego zeszytu. Świetny opiekun na wycieczkach i
dyskotekach (przy wolnych kawałkach pozwala zgasić światło...).
Jednym słowem - ideał, nauczyciel, o jakim wszyscy marzą...
„SZARA MYSZKA” - Sprawia wrażenie, jakby wszystkiego się bała - a
już najbardziej swoich uczniów... Do klasy wchodzi niezauważona i za
każdym razem ma problemy z uciszeniem IV b... Zawsze przekręca
nazwiska przy odczytywaniu listy obecności. Mówi tak cicho, że tylko
ci z pierwszych ławek mogą coś usłyszeć.
„PIŁA” - Postrach szkoły! Oj, potrafi spędzić sen z powiek. Z wielką
satysfakcją stawia jedynki - uśmiecha się przy tym tak jadowicie,
jakby sprawiało jej to największą przyjemność...! Nigdy nie jest
zadowolona. W okresie jesienno-zimowym wszyscy z utęsknieniem
czekają, że może się przeziębi i choć raz nie będzie lekcji! Ale
nadaremno - „Piła” jest osobą ze stali i nawet najstarsze roczniki
nie pamiętają, żeby kiedyś z powodu choroby odwołała lekcje...
„ORGANIZATOR” - Uwielbia szkolne imprezy! Zasiada w jury każdego
konkursu. Ma sto pomysłów na minutę... I dlatego często podpada
dyrektorowi! Prowadzone przez niego lekcje z pewnością nie są
normalne... Zamiast uczyć się, klasa dekoruje salę gimnastyczną,;
zamiast pisać klasówkę - sprząta boisko...
* Najlepszym jest ten nauczyciel, który ucząc,
potrafi tchnąć przyjemność w dusze uczniów. (łacińskie)
* Światło lampy zależy od oleju, mądrość ucznia zależy od
nauczyciela. (mongolskie)
* Co bardziej dokuczy, to prędzej nauczy. (polskie)
* Wiedzieć chcą wszyscy, przykładać się do nauki - nieliczni.
(łacińskie)
* Nauka w las nie wiedzie, a z lasu wyprowadza. (ukraińskie)
* Uczący drugich - sam się uczy. (polskie)
* Nie wstyd się uczyć, ale nie wiedzieć - wstyd. (polskie)
Do profesora
U Sokratesa uczył się Platon, Arystoteles u
Platona...
No i ściągali od siebie wszyscy, rzecz to już dawno udowodniona...
Owszem - ogromną posiedli wiedzę, owszem - dziś stoją ich posągi!
Ale to wszystko dzięki temu, że podrzucali sobie ściągi!!!
Właśnie dlatego im się udało, dlatego tacy sławni się stali,
Że nie gnębili siebie nawzajem i bryków sobie nie zabierali...!
A więc, kochany Profesorze, gdy ściągę u mnie Pan zauważy,
Niech będzie hołdem dla Sokratesa kamienny wyraz pańskiej twarzy...
Niech uszanuje Pan filozofów i niech mi ściągi „sor” nie odbiera!
Może przede mną, jak przed nimi, wielka otworzy się kariera...?
Maciej Jurasiński
Rozrywka
Rozwiązania zagadek logicznych z
poprzedniego numeru;
Ile? Muszę Ci oddać 50 złotych.
Zagadka polityczna. Na zebraniu był (niestety) tylko jeden uczciwy
polityk.
Wino. Butelka kosztuje 50 złotych.
Jaki zysk? Sprzedawca zyskał 200 złotych.
Niezwykły nauczyciel.
Zadanie pierwsze - należało wybrać II pudełko. Zadanie drugie -
należało wybrać również II pudełko. Zadanie trzecie - można było
wybrać dowolne pudełko (w obu były zielone kostki). |
Rozrywka
Na grzyby...
Od kilku miesięcy - nawet nocną porą -
Mieszkańcy okolic tłumnie „grzybobiorą”.
Łażą po wertepach z lampkami, kijami,
Przewracają ściółkę do góry nogami.
I jeden przed drugim jak może się chwali,
Że przyniósł dwa kosze zdrowiutkich...... (robali)!
Chodząc po bezdrożach, leśnymi ścieżkami
Znalazł borowika..... z białymi kropkami...
Ktoś inny znał lasy - jak sam o tym sądził -
Uszedł kilka kroków i.... zaraz zabłądził!
Wniosek z takich zdarzeń dość prosty wynika:
Niektórzy przezorni biorą przewodnika.
Ten w lasach obyty i bystry - a juści -
Żadnemu grzybowi nigdy nie przepuści!
Choć niejeden mówi: iść dalej nie mogę...
Przewodnik prowadzi na „Zieloną Drogę”.
A że nie upłynął jeszcze limit czasu,
Prowadzi następnie do „Chłopskiego Lasu”.
Choć niektóre kosze jeszcze prawie puste
Nasz dzielny przewodnik już zarządza ucztę!
No i jest wesoło, przyjemni i gwarnie,
To nic, że zbieranie wyszło raczej marnie...!
W koszu się ułoży - tak jak każdy robi -
Na spodzie - maślaki, na wierzchu - borowik!
Około południa powrót się zaczyna...
Pozostaną ścieżki, spłoszona zwierzyna,
Masa opakowań, papiery, butelki,
Połamane drzewka i bałagan wielki...
Warkot samochodów, pisk, nawoływania,
Tak wygląda co dzień „plaga grzybobrania”...
Tak było w tym roku, tak od wielu lat...
Potem młodzież - zamiast lekcji - będzie sprzątać świat...
Ruszają pojazdy, aż spod kół się kurzy -
Koniec grzybobrania! Za rok się powtórzy.
Fryderyk Radoń
Kogo autor miał na myśli
Bohaterem fraszki z poprzedniego numeru
(autorstwa p. Fryderyka Radonia - „Innego Autora”) był p. Maciej
Jurasiński (ale miał niespodziankę...!!!), który tym razem
opisuje... Właśnie, kogo...???
Wskakiwał na rower, naciskał pedały,
Bo w Dynowie w pracy problemy czekały!
Wszystkie dziury łatał, w mig załatwiał sprawy,
Na czas dojeżdżały „Nyski” i „Warszawy”...
Niechaj wszem i wobec Eskulap obwieści,
Że był w Pogotowiu lat ponad trzydzieści!!!
Niech chór sióstr o tym śpiewa, dyrygują lekarze,
Niech kierowcy o tym trąbią, tańczą pielęgniarze...
Zapiał „kogut karetkowy” melodyjkę śliczną,
Że zakończył nasz bohater swą służbę medyczną...
Tylko w górze Hipokrates spochmurniał na twarzy:
„Kto mi będzie” - pyta z troską - „pilnował garaży”...?
Autor - Maciej Jurasiński
|
NOWE ZAGADKI LOGICZNE
Republikanie i demokraci. Każdy członek pewnego klubu był
republikaninem lub demokratą. Pewnego dnia jeden z demokratów
postanowił zostać republikaninem, a gdy to nastąpiło, liczba
republikanów stała się równa liczbie demokratów. W kilka tygodni
później ów nowy republikanin postanowił znów zostać demokratą, więc
wszystko wróciło do pierwotnego stanu. Następnie inny republikanin
postanowił zostać demokratą i w tym momencie liczba demokratów stała
się dwukrotnością liczby republikanów.
Ilu członków miał ten klub, ilu było wśród nich demokratów, a ilu
republikanów?
Niezwykły nauczyciel - ciąg dalszy. Czy pamiętacie pomysłowego
nauczyciela z poprzedniej „Rozrywki”? Postanowił tym razem trochę
utrudnić zadania dla swoich uczniów, uważał bowiem, że zbyt łatwo
poradzili sobie z poprzednimi...W zabawie wzięło udział tym razem 4
uczniów, ale i oni nie mieli większych problemów z uzyskaniem
„szóstek”! Ciekawe, czy i Wy rozwiążecie zadania...? (Przypominam,
że należy odgadnąć, w którym pudełku jest zielona kostka).
Nauczyciel wyjaśnił reguły gry: Jeśli w pudełku I jest zielona
kostka, to napis na nim jest prawdziwy, ale jeśli jest w nim
czerwona kostka - to napis jest fałszywy. W pudełku II przeciwnie:
jeśli jest w nim zielona kostka, to napis na nim jest fałszywy, a
jeśli czerwona kostka - to napis jest prawdziwy.
Zadanie pierwsze: Oto napisy na pudełkach:
I - w obu pudełkach są zielone kostki.
II - w obu pudełkach są zielone kostki.
Które pudełko należy wybrać?
Zadanie drugie: Na pudełkach były napisy:
I - w co najmniej jednym pudełku jest zielona kostka.
II - zielona kostka jest w I pudełku.
Co zrobić tym razem?
Zadanie trzecie: Tym razem napisy na pudełkach były następujące:
I - nie ma znaczenia, które pudełko wybierzesz.
II - zielona kostka jest w I pudełku.
W którym pudełku jest zielona kostka?
Zadanie czwarte: W ostatniej próbie napisy głosiły:
I - Nie jest bez znaczenia, które pudełko wybierzesz.
II - Wygrasz, wybierając II pudełko.
No i które tym razem wybrać pudełko?
Spróbujcie się „zmierzyć” z zadaniami niezwykłego nauczyciela,
powodzenia!!!
Renata Jurasińska
Uśmiechnij się !!!
Japonki to maja fajnie... – mówi Jas do babci –
wstają rano i... znowu w kimono!
***
Córeczka budzi się o pierwszej w nocy i prosi:
– Mamusiu, opowiedz mi bajkę!
– Zaczekaj córeczko – mówi mama – zaraz wróci tatuś i opowie nam
obu...
***
Pewien dziennikarz rozmawia ze znanym złodziejaszkiem:
– Jakie jest pana największe marzenie?
– Obrobić bank i zostawić odciski palców teściowej...
***
Mąż zwraca się do żony:
– Taka piękna pogoda, a ty ciągle myjesz podłogę, może wyszłabyś na
dwór, pooddychała świeżym powietrzem i przy okazji umyła mój
samochód?
***
Rozmowa w szkole:
– Znowu się pomyliłeś przy dodawaniu, Jasiu. Wyszło ci dwa razy
więcej niż być powinno.
– Tatuś mi pomagał, proszę pani.
– A kim z zawodu jest twój tatuś?
– Kelnerem!
***
Rozmowa w domu:
Tato pyta Jasia: - Co robiliście dzisiaj w szkole, Jasiu?
– Na chemii pani pokazywała nam materiały wybuchowe.
– A co jutro będziecie robić w szkole?
– W jakiej szkole?
|
Wydawca: Stowarzyszenie Promocji i Rozwoju Regionu
Dynowskiego - Towarzystwo Przyjaciół Dynowa; Redaguje zespół:
Maciej Jurasiński - redaktor naczelny, Grażyna Malawska, Jerzy
Chudzikiewicz - sekretarze redakcji, Ewa Czyżowska, Zuzanna Nosal,
Renata Jurasińska, Jerzy Bylicki, Irena Weselak, Anna i Jarosław
Molowie - kolegjum redakcyjne, Antoni Iwański, Piotr Pyrcz -
fotoreporterzy,Anna Baranowska-Bilska, Krystyna Dżuła, Janina
Jurasińska, Mieczysław Krasnopolski, Bolesław Bielec, Grzegorz
Hardulak - redaktorzy stale współpracujący z Dynowinką
Adres Redakcji: MOKiR Dynów, ul. Ożoga 10, tel. (0-16)
65-21-806
Przedruk dozwolony z podaniem źródła. Artykuły podpisane
odzwierciedlają poglądy jedynie ich autorów.
Skład i łamanie: Redakcja. |
Dynowinka zrzeszona w Polskim
Stowarzyszeniu Prasy Lokalnej z siedzibą w Tarnowie. |